Notatki gospodarcze

Energetyczny boa dusiciel

Na Litwie rozpoczął się sezon grzewczy, a wraz z nim prawdziwa potańcówa z opłatami. Ile będziemy płacić za ciepełko i na jakiej zasadzie – nikt nie może nam wytłumaczyć. Generalnie mówi się, że ogrzewanie zdrożeje średnio o 20 proc. Tymczasem już dziś wiadomo, że dla mieszkańców np. Okmian (Akmene) zdrożeje ono o 39,3 proc., Druskienik – o 33 proc. Mieszkający w Wiłkomierzu będą płacić za ogrzewanie o 31,7 proc. drożej, zaś w Telszach – o 28, 5 proc. Powstaje pytanie, gdzie te 20 proc. oraz kto i w jaki sposób ustala taryfy?

Zgodnie z artykułem 7 ustawy o samorządach, ogrzewanie i woda pitna są właśnie w gestii samorządów, a więc teoretycznie to one powinny być odpowiedzialne za ustalenie taryf i nadzór nad systemami dostarczającymi wodę i ogrzewanie. Tymczasem artykuł 1 tej samej ustawy głosi, że ceny ustala dostawca wraz z Komisją ds. Regulacji Cen. Z kolei artykuł 30 obwieszcza, że to Komisja ds. Regulacji Cen ma prawo jednostronnie decydować o taryfach. Ale istnieje jeszcze jeden paragraf, który dodaje, że w sytuacji, gdy wszystkie spółki świadczące usługi są praktycznie sprywatyzowane, one też mają prawo ustalać własne ceny. Czyli kucharek sześć. Każda działa według własnego widzimisię, a koszta tej działalności spadają na użytkownika.

Dziennikarze niejednokrotnie próbowali wyjaśnić, dlaczego w niektórych miastach cena ogrzewania wzrosła prawie o 40 proc., podczas gdy w innych o 20. Bezskutecznie.

W jaki więc sposób i na jakich zasadach naliczane są nam rachunki za ogrzewanie? Komisja ds. Regulacji Cen ogranicza się do lakonicznego komunikatu, że płacimy drożej w związku z inflacją i rosnącymi cenami paliw. Dziwne, ale wzrost inflacji chyba się oblicza na skalę krajową, podobnie jest z cenami paliw – też rosną dla wszystkich mniej więcej jednakowo, a już ceny za ogrzewanie bardzo różnie. Więc co się właściwie za tym kryje? Może to właśnie dostawcy, kosztem użytkowników, podwyższają sobie gaże, za ich pieniądze dokonują luksusowych remontów w swoich biurach, również kosztami za straty energii cieplnej, które często zdarzają się z ich własnej winy, obciążają obywatela.

W ślepym zaułku. Nasze władze trwają w rozkroku. Z jednej strony biją w dzwony, że po wstrzymaniu II (i ostatniego) bloku siłowni atomowej w Ignalinie, czeka nas kryzys energetyczny, z innej zaś konsekwentnie dążą do jego zamknięcia. A przecież nawet laik w kwestiach ekonomicznych rozumie, że żadna współczesna gospodarka nie może funkcjonować bez ropy, gazu i energii elektrycznej.

Gaz kupujemy z Rosji, a konkretnie od „Gazpromu” za pośrednictwem przedsiębiorstwa „Lietuvos dujos”. Co prawda, dostawy mamy zapewnione, gdyż władze naszego kraju mają z „Gazpromem” wieloletnią umowę na dostarczanie gazu, jednak ceny tego nośnika energii będą się zmieniały. Jeśli zaś chodzi o ropę, to też jesteśmy całkowicie uzależnieni od wschodniego sąsiada.

Owszem, w 1990 roku konserwatyści czynili próby uniezależnienia się od Rosji, ale były to próby desperackie i dla gospodarki szkodliwe. Wówczas to prawie za darmo sprzedali koncern „Mažeikiu nafta” Amerykanom i ropa na Litwę popłynęła m. in. z Bliskiego Wschodu. Niestety, okazało się, że koszty transportu tej ropy są kolosalne. Koncern „Mažeikiu nafta” często więc stał bez pracy, a litewska gospodarka ponosiła z tego tytułu milionowe straty. Taki biznes Amerykanom się nie kalkulował, więc po cichu sprzedali Możejki rosyjskiej firmie „Jukos”. Ropa popłynęła z Rosji, koncern zaczął wychodzić na prostą, a nawet zarabiać. Jak wiemy, nie trwało to jednak długo. „Jukos” zaczął mieć kłopoty, więc udziały Możejek postanowił nabyć polski koncern PKN Orlen. Niestety, Orlen też nie ma własnej ropy i korzysta z rosyjskiej. Poza tym niebawem okazało się, że „Jukos” prawdopodobnie już wycofuje się z umowy i nie zgadza się sprzedać swoich udziałów Polakom. Na domiar złego cała ta sprawa ciągnie się w nieskończoność, bo niby już sprzedaliśmy Możejki Orlenowi, ale tak naprawdę transakcja nie została jeszcze sfinalizowana. Niedawny pożar „Mažeikiu nafta” jeszcze bardziej ją skomplikował, gdyż może dojść do renegocjacji ceny. I tak to trwa. W tej sytuacji strach pomyśleć, co się stanie w 2009 roku, gdy zatrzymamy II blok siłowni w Ignalinie.

W dni powszednie Litwa zużywa 28 mln KW/h energii elektrycznej, a w wolne od pracy 23 mln. Sami z tego produkujemy zaledwie 7 mln KW/h, resztę importujemy. Dziś najbardziej obciążona jest elektrownia w Elektrenach, część energii produkuje Wilno, Kowno i Możejki. Szkopuł w tym, że pozyskiwanie energii ze spalonego gazu jest 2-3 razy droższe niż jej produkcja w siłowni atomowej. Władze wprawdzie marzą o budowie nowoczesnego reaktora w Ignalinie, ale to wiąże się z ogromnymi kosztami. Próbujemy więc do współfinansowania tej inwestycji namówić Polskę, innych sąsiadów, ale jak dotąd jesteśmy w tej kwestii na etapie kurtuazyjnych rozmów i zapewnień. Tymczasem nawet gdyby już dziś doszło do konkretnych ustaleń, to do realizacji tego projektu moglibyśmy przystąpić dopiero za jakieś 10 lat. Co w międzyczasie? Ano kolejne podwyżki cen i pompowanie pieniędzy z użytkowników energii. A przecież międzynarodowi eksperci ustalili, że I blok ignalińskiej siłowni mógłby z powodzeniem i bezpiecznie pracować aż do 2028 roku, drugi – do 2032 roku. I jak tu nie przyznać racji tym, którzy twierdzą, że zamknięcie litewskiej siłowni jest posunięciem stricte politycznym: nasi rządzący tak chcieli się przypodobać Komisji Europejskiej, że zamiast negocjować odroczenie terminów, lecieli przed orkiestrą zgadzając się na wszystkie warunki KE. Teraz płaczemy, że jesteśmy energetycznie uzależnieni od Rosji. No, jesteśmy. Ale widziały gały… gdy nie negocjowały. A nasz obywatel cierpliwy. On wszystko zniesie, za wszystko zapłaci.

Jak się odciąć od wężyka. Ostatnio mieszkańcy Wilna zaczęli otrzymywać zwalające z nóg rachunki za usługi komunalne, w tym za tzw. wężyki (czyli ciepłe kaloryfery) w łazience. Było ustalone, że od 1 lipca br. cena za wężyk wzrośnie od 18 do 21 litów, bez względu na wielkość mieszkania, liczbę jego lokatorów itp. Tymczasem okazało się, że rachunki za ten kaloryfer są bardzo zróżnicowane, poza tym nikt nie chce ludziom wyjaśnić, skąd te różnice, czasem horrendalne. Ktoś otrzymał rachunek opiewający na 21 litów, ktoś na 38, a jeszcze inny… na 72 lity. Mało tego. Gdy się rozpoczął sezon grzewczy, choć za oknem panowała jeszcze dość wysoka temperatura, niektóre mieszkania ogrzewano jak przy -30, w związku z czym panowała tam temperatura… +30. Ludzie musieli otwierać okna i ogrzewać powietrze. Osobiście musiałam wykonać aż 5 telefonów, by wymóc przynajmniej minimalne przykręcenie w moim domu kurka z ogrzewaniem. Przy okazji od pewnej pani urzędniczki uzyskałam „cenną” poradę. Usłyszałam mianowicie, że skoro jest mi za gorąco, to… mogę sobie otworzyć okno. Rzeczywiście, sama jakoś na to nie potrafiłam wpaść. Byłabym jednak tej pani jeszcze bardziej wdzięczna, gdyby potem opłaciła moje rachunki za ogrzewanie powietrza za oknem.

Podobnie bezczelnie zachowują się starostwa, gdy chodzi o opłatę za tzw. „inne usługi” (wywóz śmieci, sprzątanie, ogrzewanie i oświetlenie wspólnej powierzchni itp.). W Fabianiszkach np. ludzie na jednej ulicy płacili po 40 litów, na innej – 56. Zaś spółka „Šileja” wpadła na pomysł wręcz „genialny”. Swoim klientom wystawiła podwójne rachunki z dopiskiem takiej oto mniej więcej treści: „W związku ze wzrostem gaż i emerytur starostwo uznało za słuszne podnieść ceny usług”. No, czyż nie logiczne? „Dostaliście podwyżkę, ofiary, oddajcie ją nam”. Całe szczęście, że nie wszystkie spółki robią takie cyrki, ale skandalem jest już sam fakt, że znalazły się tak pomysłowe jak „Šileja”. Toż to wymuszanie! Kiedy wreszcie ktoś zacznie nadzorować ten sektor gospodarczy?

Niektórzy mówią, że np. z wężyka można zrezygnować. Można, z tym, że procedura jest bardzo długa. Poza tym każdy rozumie, że po odcięciu tego kaloryferka w łazience będzie wilgotno, zimno, zagnieździ się pleśń. Zresztą okazuje się, że nawet po odcięciu się od wężyka trzeba będzie zań płacić połowę dotychczasowej kwoty… za część rury doprowadzającej, której już odciąć nie sposób. I bądź tu, człowieku, mądry.

Ile zapłacimy za euro? Chociaż euro oddaliło się dla nas w nieokreśloną dal, jednakże wcześniej czy później będziemy musieli je wprowadzić, bo wstępując do Unii Europejskiej zobowiązaliśmy się do pogrzebania lita. Warto więc zdawać sobie sprawę z tego, jaką daninę będziemy musieli złożyć w związku z przystąpieniem do strefy euro. A więc po kolei. Wraz z wprowadzeniem euro państwa członkowskie zgadzają się przekazać prawo do kształtowania polityki monetarnej Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Tracą w ten sposób narodową suwerenność w ustalaniu wysokości stóp procentowych i kursu walutowego, instrumentów najbardziej efektywnych w zwalczaniu potencjalnych kryzysów ekonomicznych. Dodatkowym ograniczeniem nałożonym na kraje członkowskie jest obowiązek utrzymywania deficytu budżetowego na poziomie nie większym niż 3 proc. PKB.

Do kosztów wprowadzenia euro należą także koszty modernizacji operacji i usług bankowych, a także koszt dostosowania systemów informatycznych, sposobu prowadzenia księgowości, szkolenia kadr i operacji konwertowania cen. Są to koszty, jakie muszą ponieść wszystkie kraje, które zamierzają przystąpić do strefy euro.

Efekty wprowadzenia euro najbardziej odczują przedsiębiorstwa zajmujące się handlem i dystrybucją, jak również świadczące usługi transportowe i spedycyjne. W pierwszym okresie podwójnej cyrkulacji euro i walut narodowych państw wchodzących do strefy euro będą one zmuszone do akceptacji obu tych środków płatniczych. A więc również do planowania swej działalności i księgowania wpływów w różnych walutach. Mogą się również pojawić trudności w przeliczaniu transakcji na euro i zaokrąglaniu otrzymanych sum. Z kolei za to zaokrąglanie w krajach, które wprowadziły euro, zapłacili obywatele. I zapłacili słono, gdyż zaokrąglano w górę. Mocno w górę.

Podsumowując potencjalne korzyści i koszty obecności Litwy w strefie euro, trzeba powiedzieć, że firmy mają szansę bardzo wiele zyskać na przyjęciu euro, ale jednocześnie będą zmuszone ponieść duże nakłady inwestycyjne w celu przygotowania się do nowej sytuacji.

Przy tym wszystkim, doświadczenia małych i średnich firm ze słabiej rozwiniętych krajów, takich jak Portugalia czy Hiszpania, pokazują, że firmom tym w chwili wejścia do strefy euro łatwiej było zaistnieć na rynku europejskim, a ich produkty i usługi stały się bardziej zauważalne i dostępne. Litewscy przedsiębiorcy powinni zatem czerpać z doświadczeń innych krajów, traktując przyjęcie euro raczej jako wydarzenie o znaczeniu strategicznym, które wymusi na nich przeanalizowanie dotychczasowej działalności i przyczyni się do jej usprawnienia, niż jako zagrożenie dla funkcjonowania firmy. Litewskie małe i średnie przedsiębiorstwa, pragnące odnieść sukces w nowej Europie, powinny starać się obniżyć koszty własne, podnieść jakość oferty, a także przewidzieć i zaspokoić oczekiwania coraz bardziej wymagających partnerów z Unii Europejskiej.

Julitta Tryk

Wstecz