Jego Wysokość SŁOWO

2006 – Rokiem Języka Polskiego

Nasza wierna mowa

Zbliża się ku końcowi rok kalenda-rzowy, a wraz z nim i Rok Języka Polskiego, rok szczególnej uwagi, troski i pieczołowitości do naszej mowy ojczystej. Podkreślam: szczególnej. Bo w zasadzie nie ma, nie może mieć końca nasza miłość, nasz szacunek do rodzimego słowa. O uczuciach tych rzadko mówimy, najwyżej w jakichś chwilach uroczystych i podniosłych, jednak poświadczamy je zawsze w sposób naturalny i najprostszy, kiedy staramy się mówić i pisać poprawnie.

Bo nie o to chodzi, by przywoływać znane i piękne cytaty o języku naszych wielkich pisarzy i poetów – Norwida, Słowackiego, Sienkiewicza, Miłosza, Tuwima – czy też tę najgłębszą bodaj myśl Jana Pawła II, że język jest dachem nad domem-ojczyzną, dachem, który ten dom osłania, więc mamy go chronić i bronić.

W związku z Rokiem Języka Polskiego niejednokrotnie sięgaliśmy w tej rubryce do historii rozwoju polszczyzny. Pisaliśmy o wspaniałym rozkwicie naszej mowy w Złotym Wieku XVI, w którym to „wżdy postronni narodowie” dowiedzieli się od Mikołaja Reja, że Polacy nie chcą poprzestać na łacinie, bo mają swój własny, polski język, a nie jakiś gęsi. (Przy okazji pięknie proszę wszystkich, którzy tak chętnie cytują te słowa, by nie wypaczali ich sensu. Nawet rubryki i motta w niektórych pismach mają postać Polacy nie gęsi, co zupełnie zmienia sens wypowiedzi). Pisaliśmy też o radościach i smutkach dziewiętnastowiecznej polszczyzny. Radościach – bo był to przebogaty język poezji romantycznej, smutkach – bo w okresie zaborów język był prześladowany i poniżany.

Dawne to dzieje. Dziś w wolnej Polsce nikt i nic językowi naszemu nie może zagrażać. Najwyżej my sami, jego użytkownicy. Ci wszyscy w Kraju i poza nim, którzy pozwalają sobie pisać i mówić niechlujnie, byle jak. Uczniowie czy studenci nie chcą sobie zadać trudu, by w razie wątpliwości zajrzeć do słownika, podręcznika, które przecież mają, a w każdym razie mieć powinni. A i dziennikarze, zasłaniając się pośpiechem, nierzadko piszą, jak im „natchnienie” dyktuje. Czy zastanawiają się nad tym, że błąd – ortograficzny czy gramatyczny – wytłoczony czarną farbą na białym papierze i przez to w jakiś sposób uwieczniony, jest stokroć bardziej rażący, niż ten, który się trafia w mowie ustnej? Bo wiadomo: słowo, jak wróbel: wyleciało i spróbuj dogonić. A podobno nic tak nie plami człowieka, jak atrament. Chyba że farba drukarska.

Jest rzeczą całkowicie zrozumiałą, że każdy z nas, mieszkających poza Krajem Polaków, funkcjonujący w otoczeniu innych języków, ma więcej lub mniej grzechów wobec języka. Tyle że grzech grzechowi nierówny. Co innego, kiedy świadomie wtrącamy do mowy naszej jakieś regionalne, wileńskie – i co tu mówić! – miłe sercu powiedzonka, kłócące się z gramatyką formy wyrazowe, a co innego, kiedy dziennikarze nie wiedzą – choć się uczyli w polskiej szkole i powinni wiedzieć – o istnieniu w języku polskim form męskoosobowych i nieosobowych. Nie mieszkamy przecież w jakimś dalekim Hondurasie czy na Madagaskarze, gdzie o polskie słowo trudno (chociaż jeśli o Madagaskar chodzi, to kto wie, może potomkowie imć. pana Maurycego Kaźmierza Zbigniewa Beniowskiego nie zapomnieli mowy ojczystej?). Polskę mamy blisko, bliziutko. Fizycznie i duchowo. Kontakt z kulturą ojczystą mamy również. I w tym miejscu, przestając narzekać, z prawdziwą radością przyznaję, że coraz częściej się spotyka na Litwie młodych Polaków, którzy z tych dóbr korzystają. Z każdym rokiem przybywa nam inteligentnej, wykształconej, pięknie mówiącej po polsku młodzieży. Czy tak samo dobrze piszącej? O tym się dowiemy już niebawem. 24 listopada w Domu Kultury Polskiej w ramach akcji „Mistrz ortografii”, poświęconej Rokowi Języka Polskiego nasi dziesiątoklasiści będą pisać dyktando. Teraz właśnie (piszę to w połowie listopada) w szkołach młodzież pisze dyktanda eliminacyjne.

A teraz zapoznajmy się z tekstem tegorocznego Ogólnopolskiego Dyktanda.

Z blogu drzewiarza

Nicnierobienie, niechby i wyważone, z rzadka jest chwalebne. Zżymając się rzekłem więc na przekór sobie: „Przerzeżże przerzynarką na przestrzał miłorząb tuż obok tui. Znienacka i bez ceregieli sciosuj to plugastwo, co zza hibiskusa wytrzeszcza cętkowane niby-oczy. Oj, będzież to kośba, że hej! Zarazem sczyścisz chaszcze na wprost transzei i baldachnogrono hortensji naprzeciw grząskiej strużki. Umaisz potem odrzwia, rozsiądziesz się popod nimi i dla relaksu stworzysz limeryk, ot, chociażby taki:

Sufrażystka z Końskowoli

boogie – woogie wspak rzępoli

myląc c – moll i As – dur, gdyż

hyca przy tym wszerz, w dal

i wzwyż

wojażując wśród bemoli”.

Autor tekstu, profesor Andrzej Markowski, uznaje też za poprawne zaczynanie każdego wersu w wierszu o sufrażystce od wielkiej litery.

Dyktando jest krótkie, zawiera zaledwie 94 wyrazy. Wydaje się i łatwe, i trudne jednocześnie. Mnie osobiście kłopot sprawił już sam tytuł: Z blogu drzewiarza. Z wyrazem tym zetknęłam się po raz pierwszy, na próżno też szukałam go w słownikach, nawet tych nowych. Domyślam się, że jest to coś w rodzaju notatek, pamiętnika, literatury faktu, ale czy na pewno, nie wiem. Następnym – i według mnie największym – kłopotem jest pisownia c-moll i As-dur. Chodzi tu bowiem nie tyle o ortografię, co o muzykę. Trudne jest również ze względu na zawikłaną treść i obecność rzadko spotykanych wyrazów (baldachnogrono) oraz form (przerzeżże, sciosuj, będzież). Niełatwo jest pisać poprawnie, nie bardzo rozumiejąc, co się pisze.

Natomiast jeśli chodzi o ortografię, tegoroczne dyktando jest łatwe. Najważniejsze, że – w odróżnieniu od tekstów z lat ubiegłych – pozbawione jest angielszczyzny. Z boogie – woogie Polacy i muzycznie, i ortograficznie od dawna są zaprzyjaźnieni. Zauważmy, że w tekście nie ma tak charakterystycznego dla ortografii polskiej o kreskowanego. Najeżone jest natomiast żetami i er-zetami. Ale akurat one nie powinny sprawiać większej trudności, wystarczy bowiem znać kilka zasad ortograficznych. O wiele trudniej natomiast poradzić sobie z łączną i rozłączną pisownią wyrazów. To jest naprawdę dość trudne. A było tam tego sporo.

Prawdopodobnie niektórzy nasi rodacy z Kraju mieli też trudności z pisownią wyrazów hortensja, hibiskus, hyca, chaszcze, ponieważ i h, i ch wymawiane są w Polsce jednakowo, to znaczy bezdźwięcznie. I tu z satysfakcją zauważam, że przynajmniej w tym jesteśmy górą: dzięki zróżnicowanej (dźwięcznej i bezdźwięcznej) wymowie h i ch tego rodzaju błędy nam nie grożą. Jestem niemal pewna, że w poniższym, nieco udziwnionym zdaniu, które, wzorując się na tegorocznym ogólnopolskim dyktandzie, wymyśliłam, Polacy znad Wilii (nawet uczniowie) nie będą mieć najmniejszej wątpliwości, gdzie należy pisać h, a gdzie ch: Haniebnie poharatany nieheblowany kloc niegdyś hardo rosnącego drzewa hebanowego leżał, sprawiając wrażenie dysharmonii i chaosu, obok wychuchanych i hołubionych przez ogrodnika hortensji, chwalonych hiacyntów oraz chucherkowatej, wręcz chuderlawej chryzantemy o chropowatej łodydze.

Na zakończenie chcę serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom tej rubryki językowej i wyrazić nieśmiałą nadzieję, że być może pomogła komuś, zwłaszcza w tym roku, kiedy polszczyzna jest jakby solenizantką, głębiej odczuć piękno mowy ojczystej, potrzebę jej chronienia i bronienia. Wierzę głęboko, że dla wielu z nas nasza Miłoszowa „wierna mowa” – to najprawdziwsza, najserdeczniejsza ojczyzna, która jest z nami zawsze i wszędzie. Pozostańmy i my jej wierni.

Łucja Brzozowska

Wstecz