Ludzie dobrej roboty

„W Wilnie czuję moją tożsamość…”

Siostrę Annę od Aniołów poznałam przed dwoma laty. W okresie poprzedzającym Święta Bożego Narodzenia zapukała pewnego dnia do redakcji i zapytała wprost, bez dłuższego wstępu, czy nie pomoglibyśmy w rozpowszechnianiu kalendarzy, wydanych przez siostry zakonne z jej stowarzyszenia. Czymś nas wówczas ujęła – może swym miękkim, kojarzącym się z matczynym, spojrzeniem, albo uśmiechem dziecięco rozbrajającym – tak, że mimo nawału spraw z „własnego podwórka”, zgodziliśmy się skwapliwie.

Po upływie roku sytuacja z kalendarzami się powtórzyła, na tym jednak kontakty z siostrą urwały się. Ale oto minionej wiosny, wśród wielu imprez w ramach obchodów rocznicy śmierci Jana Pawła II, jedna z nich zapisała się w pamięci wilnian swą nietypowością. W Domu Kultury w Nowej Wilejce odbyło się przedstawienie teatralne na podstawie sztuki „Przed sklepem jubilera” autorstwa Karola Wojtyły. Artyści – uczniowie i absolwenci miejscowej Szkoły Średniej im. J. I. Kraszewskiego. Reżyser – Anna Mroczek, metodyk i katechetka tej szkoły. Czyli, jak się okazało, tą odważną osobą, która wystawiła sztukę Ojca Świętego na szkolnej scenie, była nasza znajoma siostra zakonna!..

Wracając do tamtego przedstawienia, o którym „Magazyn Wileński” pisał w swoim czasie, przypomnimy, że młodzi artyści – jak na amatorów – zaprezentowali godny poziom gry scenicznej, mimo że sztuka nie należy do łatwych w adaptacji, a sam Autor nazwał ją „Medytacją o sakramencie małżeństwa, przechodzącą chwilami w dramat”. Tym niemniej, przedstawienie nie pozostawiło obojętnych na sali, a wielu głęboko poruszyło…

Teraz, w okresie Świąt, uczniowie wielu szkół przygotowują widowiska sceniczne o Bożym Narodzeniu, zwane powszechnie jasełkami. W nowowilejskiej szkole im. J. I. Kraszewskiego stały się one – z roku na rok – już tradycyjne i bardzo popularne. Uczniowie już zawczasu przeżywają i się dopytują, na kogo tego roku wypadnie wyróżnienie: odegranie jakiejś roli w jasełkach. I tu wiele zależy od pani od religii, siostry Anny, która stara się jak najwięcej i w różnym wieku uczniów zaangażować, sprawiedliwie role rozdzielić.

– Można wybrać najlepszych, ale… trudno jest odmówić temu, kto bardzo chce. Może nawet są zawiedzeni i obrażeni… Nie wiem… – mówi, ściszając głos do szeptu siostra zakonna Anna Mroczek, którą zechcieliśmy poznać bliżej i przedstawić naszemu Czytelnikowi, więc poprosiliśmy o rozmowę. Nie tylko o jej pasji scenicznej, lecz też o powołaniu, stowarzyszeniu zakonnym, do którego należy; o pracy katechety, o której – tak naprawdę – niewiele przecież wiemy. I nie tak znów odległe dla nas są czasy, gdy osoby w habitach były krytykowane, nawet przez tych, którzy nazywają siebie chrześcijanami.

* * *

Anna Mroczek pochodzi z Mroczk, położonych 60 km od Warszawy. Jest drugim z kolei dzieckiem z czwórki rodzeństwa. To od swojego ojca po raz pierwszy usłyszała o Matce Bożej w Ostrej Bramie. Jak również – o zakonach bezhabitowych. Z wielkim szacunkiem mówił ojciec o takich osobach: że to trudniej bez habitu niż w habicie być dobrą zakonnicą. Że siostry bezhabitowe są przeważnie osobami wykształconymi, zatrudnionymi w różnych znamienitych instytucjach. Często pozostają nierozpoznane, ale robią dobrą robotę dla Pana Boga. Chociaż była jeszcze dzieckiem, na zawsze zapamiętała te słowa.

– Od dziecka towarzyszyło mi powołanie zakonne. Wreszcie w moim życiu nastąpiła chwila, kiedy poczułam, że trzeba się decydować: teraz albo nigdy. Nie była to dla mnie trudna decyzja – widocznie Bóg przygotował do tego grunt. Byłam wówczas studentką trzeciego roku wydziału ogrodnictwa w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie – mówi siostra Anna.

Wybrała bezhabitowe Zgromadzenie Sióstr od Aniołów. Z historii tego stowarzyszenia zakonnego: założone zostało w Wilnie w roku 1889, w trudnym okresie powszechnej likwidacji zakonów, przez księdza inspektora seminarium wileńskiego Wincentego Kluczyńskiego. Miało pomagać kapłanom w pracy duszpasterskiej. Jako inspektor seminarium, ksiądz Kluczyński doskonale wiedział, jakże potrzebne jest kapłanom zaplecze duchowe.

– Siostry zakonne od Aniołów, pracujące jako katechetki, ale też pielęgniarki, lekarze, psycholodzy, prawnicy itd., miały torować drogę w sercach ludzi do sakramentów świętych. By przygotować człowieka do spotkania z księdzem, który dysponuje mocą sakramentów. Zostało uznane to jako charyzmat, myśl przewodnia zgromadzenia, które stara się dotychczas temu celowi służyć – mówi siostra Anna.

Była przez pewien czas kandydatką w zgromadzeniu. Ukończyła podjęte studia, równolegle studiując misjologię na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Przed dwoma laty obroniła doktorat z historii Kościoła na Uniwersytecie Śląskim.

Przed 13 laty siostrę zakonną Annę Mroczek zaprosiła do Wilna jedna ze znajomych sióstr, pracująca jako katechetka: przyjedź, pomóż, bo brakuje tu wykwalifikowanej kadry. Długo się nie namyślając, uzyskała potrzebne pozwolenie i przyjechała do miasta, w którym jej zgromadzenie powstało, a siostry zakonne były zawsze, nawet w latach władzy radzieckiej. Wiadomo, nie manifestowały swej obecności, bo było to niebezpieczne. Dwadzieścia sióstr wywieziono na Syberię za to, że w Pryciunach ukrywały księdza…

Po przyjeździe do Wilna siostra Anna trafiła do szkoły średniej w Nowej Wilejce i pracuje w niej do dziś.

– Był okres Świąt Bożonarodzeniowych, więc miałam pomóc znajomej siostrze przygotować się do nich w szkole – wspomina s. Anna. – Spodobali mi się miejscowi ludzie. Wydali mi się gościnni, wrażliwi, bardziej swojscy. Dzieci – bardziej dziecięce… W Wilnie czuję się dobrze, więcej – tutaj w pełni czuję moją tożsamość. Bo kiedy wracam chociaż na chwilkę do Polski, to mi mówią: „Zaciągasz jak zza Buga”. Nawet jeśli pokażę paszport, to mi nie wierzą – z powodu mojego akcentu… – śmieje się siostra.

* * *

Praca katechety. Siostra Anna mówi ze smutkiem, że pokolenie średnie tego zawodu nie zna, nie rozumie. Nawet nauczycielom nie ma za złe, którzy mówią: „Czego się tam uczyć – na tych lekcjach religii? Przecież Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo wszyscy umieją już w pierwszej klasie…”

– To wiadomo, że katecheta jest nauczycielem swojego przedmiotu. Ale to za mało – mówi siostra Anna. – Trzeba w każdym uczniu zobaczyć człowieka – z wachlarzem jego wrażliwości, przeżyć i potrzeb – i wyjść mu na spotkanie, pozwolić mu się przekonać, że Bóg jest jego przyjacielem. Że nie jest kimś, kto ciebie ściga, chce na czymś przyłapać, ale jest po twojej stronie. Należy pomóc młodemu człowiekowi nauczyć się przeżywać codzienność w kontakcie z Nim. Nauczyć szukania tych kontaktów.

Od bieżącego roku obowiązuje katechetów ściśle ustalony program nauczania religii, jednakowy dla szkół polskich i litewskich. Ale siostra Anna kieruje się dodatkowo własnym „programem”, który nie jest tylko takim „widzimisię”. Pewne wnioski powstały w trakcie studiowania wypowiedzi autorytetów Kościoła, np. o potrzebie nauczania w szkołach średnich podstaw historii Kościoła. Nie dlatego, że ten temat jest „konikiem” siostry, a dlatego, że istnieją argumenty, które ją przy tym przekonaniu trzymają. Ludzie, nie znając prawdziwych kart historii, chcą widzieć tylko czarne, pozwalają łatwo wmówić sobie złe rzeczy, a później nie wiedzą, jak się ustosunkować do swojej wspólnoty. Oczywiście – mówi siostra – są to tematy dla uczniów starszych klas.

Na początku siostra Anna nauczała religii we wszystkich klasach: od pierwszej do dwunastej. Cztery ostatnie lata – od dziewiątej i wyżej. Z najmłodszymi uczniami pracować jest ciekawiej – uważa. Z tego względu, iż w tym wieku – mówi – dzieci są szczere, raczej nie potrafią kłamać, a każde słowo do nich skierowane, niezwłocznie znajduje swój oddźwięk. Ze starszymi trzeba inaczej, należy ważyć każde słowo, a materiał lekcyjny tak przygotować, żeby tematem zaciekawić.

Szkoła Kraszewskiego ma aż czterech katechetów. Każdy pracuje z inną wiekowo grupą uczniów, którzy na tym zyskują. Mogą na lekcjach religii wziąć od każdej z pań katechetek tyle wiedzy, ile chcą i potrafią zaczerpnąć.

– Początkowo, kiedy zaczęłam tu pracować, odczuwało się w uczniach więcej bogobojności: chociaż czegoś nie wiem, ale się przed tym ukłonię. Natomiast dzisiaj (boję się być subiektywna, ale takie wnioski wysnułam z własnego doświadczenia) zauważa się wśród uczniów tendencja krytyki Kościoła, szczególnie jeśli chodzi o sferę duchowieństwa. Pomimo tego, że młodzież przyznaje, iż Bóg może tylko pomagać w życiu – rozważa siostra Anna. – Kiedyś ludzie woleli na pewne tematy nie wypowiadać się. Teraz chcą być we wszystkim kompetentni, wyrażać własne zdanie na każdy temat, dawać odpowiedź na swoją miarę. A „mierzą” zależnie od tego, co sami otrzymali – w domu, w szkole, na lekcjach religii. Mogę powiedzieć o uczniach z mojej klasy wychowawczej, którzy dzisiaj są już inżynierami, bakałarzami, magistrami. Może nie wszyscy z nich chodzą do kościoła systematycznie, ale wiedzą, że chodzić należy, że Kościół nie jest ich wrogiem. Pewien młody człowiek powiedział: jak ja w sobotę pójdę na rozrywkę, jak za wiele sobie pozwolę, to w niedzielę – nawet jeśli nie odpowiem księdzu na żadne wezwanie, a tylko w kościele postoję – wychodzę stamtąd inny, jakby ktoś z moich barków część ciężaru ujął… I o to przecież chodzi w naszej pracy.

* * *

A skąd się wzięła u siostry ta pasja teatralna? – pytam.

– Kiedy byłam na nowicjacie (okres próbny w zakonie), wystawiałyśmy z siostrami różne sztuki. W czasie przygotowania tych przedstawień zrozumiałam: jakże wielką siłę ma słowo. Działa potężnie na tych, którzy je odbierają, ale przede wszystkim kształtuje tych, którzy je donoszą do widza. Zabawa w teatr – to dobry sposób na prezentację i reklamę chrześcijaństwa.

Nie wiem sama, skąd to mam: zamiłowanie do sztuki scenicznej. Chociaż nie czuję się kompetentna w tej dziedzinie, zajmuję się tym i widzę niezłe efekty mojej pracy. I tu raczej nie najważniejszy jest poziom gry (chociaż trzeba się o to starać, by nas oglądano), a to, że widzę pozytywne wyniki w ludziach, którzy do teatru należą – mówi siostra. – Kształtuje nas słowo. Młodzież uczy się wzajemnej zależności i tolerancji. Odwagi wystąpienia przed tłumem, co również jest ważne w dorosłym życiu. Wreszcie – zabawa w teatr to wartościowy i ciekawy sposób spędzania wolnego czasu. Przedstawienia nasze nie kończą się na próbach i jednorazowym odegraniu ról. Nasz teatrzyk szkolny występuje gościnnie nie tylko na Wileńszczyźnie, ale również w Polsce, byliśmy nawet w Belgii. Co roku przygotowuję co najmniej dwa przedstawienia: na Boże Narodzenie i na Wielkanoc.

Pracuje z niedużą grupą uczniów klas starszych. Stara się teksty dobierać starannie: by były treściwe, głębokie. Kiedyś grali „Cień Ojca” Jana Dobraczyńskiego (o św. Józefie), świętego Pawła, którego postać i życie mają wiele do powiedzenia na temat kształtowania człowieka. Był też „Mały Książę” – ten piękny utwór Antoine’a de Saint Exupery‘ego uważa za bardzo ważny w wychowaniu dziecka. Wystawiali go w klasach 6, 8, 10 i wreszcie maturalnej – już w innej interpretacji utworu. „A propos – mówi siostra – w tegorocznych jasełkach również obecny będzie motyw Małego Księcia”.

Nie mogłam nie zapytać siostrę Annę o sztukę „Przed sklepem jubilera”. Skąd tyle odwagi, by się do niej zabrać?

– Z poezją i w ogóle twórczością Jana Pawła II spotkałam się zaraz po maturze. Odkryłam w niej dla siebie nieprzebraną głębię duchową…

W klasie maturalnej, zgodnie z programem, są lekcje przygotowania do małżeństwa. Zadałam moim uczniom przeczytanie tej sztuki. Wybrali w niej na moje polecenie najważniejsze fragmenty, a później wspólnie napisaliśmy skróconą wersję scenariusza. Z artystami miałam dobry kontakt, można było od nich wiele wymagać. Znałam ich, pracowałam z nimi przez wiele lat, przygotowałam do I Komunii Świętej. Byli jak gąbka, która wiele potrafi wchłonąć… Miałam dużą satysfakcję pracując z nimi – ludźmi dorosłymi, odpowiedzialnymi. Mogłam ze strony obserwować, jak potrafią być samodzielni, przeżywać, pomagać sobie nawzajem. Sami pomyśleli o rekwizytach, sprzątnięciu sceny po przedstawieniu. Miałam do czynienia z młodzieżą, która nie tylko pięknie odegrała swoje role, ale też wewnątrz była piękna… A jeśli chodzi o tekst… Cóż, nie jest łatwy do przyjęcia współczesnym rodzinom, bo różne są historie ich życia rodzinnego i małżeńskiego. Mama jednej uczennicy – jak się później dowiedziałam – przepłakała po przedstawieniu cały wieczór. Musiałam się z tym liczyć, że odbiór może być kontrowersyjny. Że przyjąć taką treść jest trudno, że trzeba ją będzie zweryfikować z własnym życiem. Młodym łatwiej jest to przyjąć i zagrać, bo na swoim koncie nie mają jeszcze wiele (albo wcale) życiowych porażek. Ten tekst Jana Pawła II – to przesłanie dla młodych ludzi: jak postępować, by swego szczęścia rodzinnego nie przegrać.

* * *

…Ma siostra Anna Mroczek – jak wszyscy – własne marzenia. Chciałaby spróbować jeszcze pracy wykładowcy na wyższej uczelni. Kwalifikacje – jeśli o nie chodzi – posiada. Niedostateczna natomiast – jak mówi – jest jej znajomość języka litewskiego, żeby się na to odważyć. Ma wciąż ograniczone możliwości obcowania w tym języku. Ale… Może kiedyś…

Chciałaby też popracować jeszcze w Wilnie, ponieważ miasto to i jej mieszkańców pokochała całym sercem. Ale… boi się zbyt głęboko zapuszczać tu korzenie… „Jesteśmy w Bożym wojsku, a tu zawsze ostatnie słowo jest – posłuszeństwo. Muszę być zawsze dyspozycyjna”.

Siostra Anna kojarzy również własne życzenia świąteczne... ze świetlicą środowiskową dla dzieci z rodzin problemowych w Nowej Wilejce. Tę świetlicę, która jest obecnie na etapie rejestracji, prowadzą siostry zakonne i mieści się ona na terenie parafii świętego Kazimierza. Co prawda, siostry sporadycznie otrzymują na ten cel pomoc od państwa, ale jest ona minimalna. Mile więc byłaby widziana wszelka pomoc ze strony społeczeństwa, ludzi zamożnych. Placówka ta, mieszcząca się przy ulicy Palydovo 17 w Nowej Wilejce, ma prawo bycia, bo potrzebujących rodzin w dzielnicy tej jest niemało. Widać też pierwsze sukcesy działalności świetlicy. Chociażby w tym, że dzieci, uczęszczające do niej, przestały notorycznie wagarować. Dyrekcja szkoły również jest zainteresowana, by ta placówka istniała. Gdyby więc ktoś, kierując się odruchem serca, zechciał ten przybytek w jakiś sposób wesprzeć, podajemy numer telefonu siostry Małgorzaty, odpowiedzialnej za tę placówkę: 267 – 78 – 05.

Zgromadzenie Sióstr od Aniołów w Wilnie ma wiele planów na przyszłość, np. założenie przedszkola. Na razie jednak s. Anna nie chce o nich mówić, ale siostry wdzięczne są za każdą, najdrobniejszą nawet pomoc, za każdy życzliwy gest…

Boże Narodzenie… To czas świąteczny, gdy każdy człowiek – gdziekolwiek by się znajdował – śpieszy do swojego domu, pod rodzinną strzechę… Siostra Anna w czasie Świąt odwiedzi swych najbliższych… myślami, pojedna z nimi przełamując się z wilniukami opłatkiem… Szczególnie często myśli o swej matce: jak sobie radzi po śmierci ojca? Na szczęście, ma dobre rodzeństwo i tę pewność, że brak jej osoby nie będzie dotkliwy. Ta myśl pokrzepia ją i pociesza, zdejmuje z niej poczucie winy, że nie jest blisko. Ma nadzieję, że rodzina rozumie: ich siostra i córka jest potrzebna tu, dla innych.

Helena Ostrowska

Wstecz