Pieska pasja

Psie zaprzęgi zamiast wyścigu szczurów

Jolanta i Hubert Blujowie, jak na dzisiejsze pokolenie trzydziestokilkulatków, są małżeństwem dość nietypowym. Podczas gdy ich rówieśnicy zmagają się z lepiej lub gorzej prosperującymi firmami, uczestniczą w „wyścigu szczurów”, mozolnie pną się po szczeblach kariery, inwestują w ekskluzywne auta, mieszkania lub podmiejskie wille, oni zainwestowali w siebie. Przewartościowali swoje dotychczasowe życie i myślenie. Nabrali dystansu do spraw, które dla wielu z nas są źródłem stresów, nerwic, wrzodów żołądka czy siwych włosów. Przed sześcioma laty wyrzucili z domu telewizor, przed trzema kupili opuszczoną wiejską zagrodę (dwuizbową, z ogromnym ruskim piecem) i hektar lasu. Od trzech miesięcy nie jedzą mięsa. Nie dlatego, że się nagle przestawili na wegetarianizm, zmienili mentalność czy przestali lubić mięsne dania, lecz by wesprzeć kolegę w walce z problemem alkoholowym. Wpadli na pomysł, że będzie mu łatwiej odstawić alkohol, gdy obok będzie ktoś, kto również z czegoś zrezygnował. Przyznają, że na początku, po wycofaniu z codziennej diety mięsa, nie bardzo wiedzieli, co jeść. Stopniowo nauczyli się komponować bezmięsne posiłki i nawet je polubili. Od czterech lat żyją też wielką pasją i przygodą. Ta pasja to psy zaprzęgowe – husky, malamuty, greystery.

Siberian Husky pochodzą z Kołymy, z północnej Syberii. Pionierami w hodowli psów zaprzęgowych były plemiona Czukczów, które psy do ciągnięcia sań wykorzystywali już przed 3000 lat. W pogoni za zwierzyną łowną musieli przemierzać duże odległości. Ideałem psa zaprzęgowego było dla nich niewielkie zwierzę, które potrzebowało mało pokarmu, ale było na tyle silne, aby ciągnąć upolowaną zdobycz z umiarkowaną prędkością na długich dystansach. Słowo „husky” w miejscowym narzeczu znaczy ochrypły. Husky są pięknie umaszczone. Najczęściej spotykane zestawienia barw to: czarny, szary, wilczasty, srebrzysty, rudy, czekoladowy i złocisty z bielą. Chociaż zdarzają się też osobniki czysto białe i jednolicie czarne. Ciekawą i często poszukiwaną cechą są u tych psów niebieskie tęczówki. Nierzadko tęczówki różnią się kolorem – jedna jest niebieska, druga brązowa.

Greyster (inaczej Race Dog) to mieszanka wyżła niemieckiego i charta angielskiego. Ten nietypowy mix to idea Norweżki, Leny Boysen-Hillestad, wielokrotnej mistrzyni świata i Europy w wielu konkurencjach zaprzęgowych. To pies szybki jak strzała. Rozwija do 50 km na godzinę, podczas gdy inne zaledwie do 20 - 30. Jednak greystery to raczej sprinterzy sprawdzający się na krótkich dystansach. Są mniej wytrzymałe niż husky czy malamuty, które (etapami) mogą biec przez trzy dni, a nawet przez tydzień.

Alaskan Malamute: Badania DNA potwierdzają, iż jest to rasa stara. Jeszcze w XIX wieku alaskan był jedyną rasą psów w północno-zachodniej części Alaski. „Mahlamut” to nazwa odnosząca się do mieszkającej tam ludności. Jeśli pisano o tych plemionach, wspominano również ich psy, bez których Mahlamuci nie mogliby prowadzić gospodarki. Malamuty są zdecydowanie większe od husky, to największe psy zaprzęgowe. W ich umaszczeniu przeważa kolor wilczasty i czarno-biały, zdarza się też foczy z białym, srebrny, rudy. Alaskany nie boją się wielkich mrozów. Są to psy spokojne i bardzo przywiązane do ludzi, ale – podobnie jak husky – wymagają stanowczego, wcześnie rozpoczętego szkolenia, by zrozumiały, kto jest w domu przywódcą. Są stworzone do ruchu, pozbawione go czują się nieszczęśliwe. Zarówno na głowie husky jak i malamutów występuje niespotykana u innych ras różnorodność rysunku, tzw. maska – z reguły przednia część głowy psa jest biała, reszta barwna.

Hubert pierwszy raz psi zaprzęg na żywo zobaczył przed czterema laty w Polsce, gdzie był na szkoleniach związanych z team building (budowaniem kadr). Na marginesie: Hubert od kilku dobrych lat prowadzi takie szkolenia na Litwie. Są to na pozór zajęcia sprawnościowe, które tak naprawdę uczą ludzi sposobów budowania zaufania, komunikacji, podziału ról, tworzenia się struktur w zespole, liczenia na siebie i wspólnego działania dla dobra ogółu.

Ale wracajmy do wydarzeń sprzed czterech lat. Hubert dość łatwo zaraził wówczas żonę ideą posiadania psiego zaprzęgu. A przecież o psach ras północnych wiedzieli wówczas tyle, co przeciętny człowiek, powiedzmy, o hodowli reniferów czy uprawie szparagów. Jedyny pies, z jakim wcześniej mieli do czynienia, to był chowany w domu jamnik. Tym niemniej trzy lata temu przywieźli z Polski dwa dorosłe malamuty Szerpę i Inuk, przed dwoma laty sprowadzili stadko husky, od niedawna mają greysterkę Tessę, o której mówią: „nasza tajna broń” i uroczego wielorasowca – sunię Perełkę, znajdę po ciężkich przejściach, dla której szukają domu. A zaczęło się tak niewinnie…

Gdy ma się stadko zwierząt, które nie tylko potrzebują wiele ruchu, ale też potrafią dać koncert wycia nie gorszy niż wataha wilków (wszak od wilków się wywodzą), należy pomyśleć o miejscu, gdzie można je będzie trzymać nie doprowadzając do obłędu sąsiadów. Tak oto dwoje mieszczuchów z krwi i kości (Jola urodzona i wychowana w dzielnicy Lazdynai, Hubert – na Żyrmunach) odkryło dla siebie uroki wiejskiego życia. Kupili kawał lasu i prawdziwie skansenową chałupę w wyludnionej wsi Żalgiris (nazywają ją Grunwald). Do Wilna stąd co najmniej 40 kilometrów. Wokół rozpościera się park regionalny – wspaniałe lasy, nieopodal płynie Wilia. Zakochali się w tym miejscu na umór. Hubert niebawem przeprowadził się tu na stałe. Tu – we własnym lesie – prowadzi w sezonie zajęcia z team building’u, tu zamierza zbudować ściankę dla wspinaczki skalnej. I tu ujeżdża swoje psy. Jola dojeżdża na weekendy (na razie), pracuje bowiem w firmie kosmetycznej, prowadzi też rodzinną firmę „Alfa studio”, dzięki której chętni mogą pracować nad rozwojem osobowości, kształtować twórcze myślenie oraz przełamywać dotychczasowe wzorce działania i stereotypy myślenia. Oboje z Hubertem również mają za sobą takie treningi (twierdzą, że zmieniły one ich życie), sami jednak zajęć nie prowadzą, sprowadzają trenerów z Rygi.

Wszystko, co od kilku lata robią Blujowie, układa się w spójną całość. Sport zaprzęgowy również zmienił ich sposób postrzegania życia i świata. W ciągu trzech minionych lat nie tylko zjedli wszystkie rozumy (a ściślej mówiąc – pochłonęli tomy lektur) na temat psów zaprzęgowych, ale też wiele się nauczyli. Przede wszystkim cierpliwości i pokory wobec natury oraz zachowywania spokoju nawet w sytuacjach ekstremalnych. Ciągle też uczą się rozumieć zwierzęta. Obcując z nimi zrozumieli na przykład, że liderem nie zawsze jest najszybszy i najsilniejszy, lecz ten, kto potrafi zdobyć w grupie autorytet. Twierdzą, że to odkrycie pięknie pasuje również do świata ludzi. Nauczyli się też nie zwracać uwagi na ludzkie gadanie.

„U nas pokutuje opinia, że człowiek, który ma więcej niż jednego psa, jest wariatem – mówi Jola. – Gdy mówimy, że mamy ich dziesięć (plus Perełka), niektórzy rysują kółka na czole. Ale my się tym nie przejmujemy. Wiemy, że jest to pasjonujący sport i pouczający kontakt ze zwierzętami”.

Pasjonujący, ale wcale niełatwy. Psy zaprzęgowe bardzo często zmieniają właścicieli, gdyż są niezwykle „trudne w obsłudze”.

„Wymagają nie tylko dużo ruchu, ale też ciągłego zaangażowania – ostrzega Hubert, – pozostawione na dłużej bez opieki potrafią zafundować taki koncert wycia, że wilki zazdroszczą”.

Blujowie już nieraz mieli okazję przekonać się, na ile skomplikowane są psy zaprzęgowe. Szczególnie dotyczy to husky, określanych inaczej uciekającymi psami. Jeżeli stworzy im się okazję, na pewno drapną, gdzie ich błękitne oczy poniosą. A wracają nie zawsze. Jolancie i Hubertowi już się to przydarzyło. Mieli nieostrożność zrobić postój dla swoich pięciu nowo nabytych „huskaczy”, które wieźli z Polski.

„Wypuściliśmy je z auta i za chwilę nie mieliśmy już psów. W oka mgnieniu rozproszyły się nam w różnych kierunkach i tyle je widzieliśmy – wspominają nieco rozbawieni. – Potem zaczęły powoli wracać, poza jednym. Cóż, myślimy, trudno… Będziemy mieli o jednego psa mniej. Na szczęście po pewnym czasie wrócił i ten”.

Malamuty, w odróżnieniu od husky – nie są skore do ucieczek. Ale obie rasy uwielbiają ruch, zabawę i raczej nie nadają się do hodowli w mieszkaniu. Na przykład, husky pozostawione na wiele godzin same, wyją i demolują mieszkanie. „Potrafią nawet wygryźć dziurę w ścianie” – straszy Jola.

Psy zaprzęgowe są prawdziwymi indywidualistami. Z trudem poddają się tresurze. Zamiast aportować, wolą robić to, na co mają ochotę. Przywołane do nogi, często długo się zastanawiają, czy wykonać polecenie. Czasem przyjdą, czasem drapną w drugą stronę. Ale łączy te dwie rasy bardzo sympatyczna cecha – wielka łagodność charakteru. Dlatego nie nadają się na psa pilnującego czy obronnego. Kochają ludzi. Złodziejowi nie zrobią najmniejszej krzywdy, będą się wręcz cieszyć z jego towarzystwa. Swojego terenu pilnują jedynie przed innymi psami i zwierzętami.

Jak więc sobie radzić z takimi czworonogami?

„Trzeba być dla swoich psów alfą, czyli zdobyć ich autorytet – tłumaczy Hubert. – Zauważcie, że w wilczym stadzie nie zdarzają się skandale, przypadki niesubordynacji. Tam panuje ścisła hierarchia i żelazna dyscyplina. Dlaczego? Bo jest para-alfa (wilk i wilczyca), która ma autorytet i rządzi. To ona daje sygnał do polowania, wybiera drogę i zwierzynę. To ona decyduje, kiedy polowanie się kończy, to przywódca i jego samica pierwsi posilają się. O tym, jak zachowa się stado w sytuacji zagrożenia, też decyduje alfa. Te zasady dotyczą również psów. Gdy nasz pies w domu szczeka bez powodu, zachowuje się lekko po wariacku, skacze na ludzi i przedmioty – są to nerwowe reakcje. Pies jest zdezorientowany – nie ma autorytetu, a sam nim być nie może”.

U psów zaprzęgowych liczy się również ustawienie w zaprzęgu, złe „rozdanie ról” sprawi, że nie ruszą z miejsca.

„Nie wiedzieliśmy o tym do chwili, aż sprowadziliśmy z Polski swoje pierwsze husky – Jola chichocze na wspomnienie tamtej sytuacji. – Dumni, że mamy wreszcie zaprzęg z prawdziwego zdarzenia, uroczyście zaprzęgliśmy je do sań, poganiamy (psa nie pogania się batem, tylko okrzykiem w indiańskim narzeczu), a one... ani z miejsca. Stoją jak wryte, tylko co rusz się oglądają na nas… Bo ja wiem – ze zdziwieniem, a może z wyrzutem. Zgłupieliśmy. Wszak kupiliśmy dorosłe już psy, wytresowane do biegania w zaprzęgu, więc co się mogło stać – zastanawialiśmy się. I cóż się okazało? Źle je ustawiliśmy, nie według hierarchii…”

Okazuje się, że każdy z psów ma w zaprzęgu ściśle określone miejsce. Są psy, których zadaniem jest z jak największą siłą ciągnąć i jak najszybciej biec. One nie muszą zważać na komendy wydawane przez maszera (poganiacza). Najważniejszy zaś w zaprzęgu jest lider, który musi być w pełni podporządkowany człowiekowi. Gdy maszer się pomyli wydając komendy, dobry lider potrafi sam podjąć decyzję – co robić.

Blujowie w końcu – używając różnych kombinacji – ustawili swoje husky. Wiele się też nauczyli o swoich psach… i od nich. Twierdzą zresztą, że nadal się uczą. Mogą też już uczyć innych. W 2004 roku założyli na Litwie klub Alaska, który został przyjęty do Międzynarodowej Federacji Psich Zaprzęgów (IFSS). Mają już uprawnienia sędziowskie do zawodów zaprzęgowych, niedawno wrócili z zawodów w Jakuszycach, gdzie zdobyli stopnie instruktorów sportu zaprzęgowego. Mają też swoje małe zwycięstwa. W kwietniu ubiegłego roku na mistrzostwach świata w Lublińcu Hubert zdobył 6 miejsce w klasie B (zaprzęg na cztery psy). Byli też na szkoleniach w Norwegii, gdzie się uczyli, co to jest skijorig i pulka (chodzi o zaprzęganie psów do nart – te sporty wymyślili Norwedzy, którzy kiedyś w taki sposób polowali). Teraz marzą o zorganizowaniu na Litwie obozu dla ludzi uprawiających skijoring. Na razie – w dniach 25-26 lutego – organizują w Niemenczynie wyścigi psich zaprzęgów na 19-kilometrowym odcinku. Poza nimi wezmą w nich udział goście z Polski. Przewidują, że będzie od 20 do 30 zaprzęgów. Zapraszają wszystkich chętnych i obiecują wspaniałe widowisko. Byle tylko pogoda dopisała.

Jolanta i Hubert na razie są na Litwie jedynymi posiadaczami psich zaprzęgów, chociaż psy ras północnych są u nas coraz modniejsze. Coraz więcej ludzi wyraża zainteresowanie posiadaniem psiego zaprzęgu jako przyzagrodowej atrakcji. Jola z Hubertem ostrzegają jednak, że nie można takiego zaprzęgu mylić z końskim. Gdy zgłasza się do nich jakieś lekko zawiane, a żądne wrażeń towarzystwo z zamiarem „pojeżdżenia sobie na pieskach”, odmawiają stanowczo. Powożąc takim zaprzęgiem trzeba być przygotowanym do panowania nie tylko nad psami, ale też nad własnymi emocjami oraz ekstremalnymi sytuacjami: gdy na drodze wyniknie przeszkoda, gdy wyskoczy jakieś zwierzę, gdy trzeba nagle zawrócić… Nawet niedoświadczony maszer może w takich sytuacjach zrobić sobie szkodę lub skręcić kark, a co dopiero przypadkowy poszukiwacz przygód.

„Sztuka kierowania psim zaprzęgiem, to również sztuka bezpiecznego padania – nie ukrywa Hubert. – Kiedyś wyjechałem nową trasą zaprzęgiem rowerowym. Nagle na drodze bierwiono… Jakoś je pokonaliśmy. A tu drugie... Nie zdążyłem wyhamować. Psy wyrwały mi z ręki asekuracyjną linę i uciekły razem z rowerem. Ja zostałem. Znalazłem je trzy kilometry dalej. Rower był już bez kierownicy i hamulców. Musiałem wracać dziesięć kilometrów na zdezelowanym sprzęcie hamując własnym ciałem”.

Zważając wszelkie za i przeciw Jolanta i Hubert twierdzą, że są za. Nie tylko nie zamierzają zrezygnować ze swojej pasji, ale marzą o jeszcze jednym tradycyjnym zaprzęgu, a być może też o jeszcze jednym greysterze. Chociaż, jak sami mówią „zabawa z takim psem to sport dla miłośników adrenaliny”.

„W Norwegii wypróbowaliśmy to na własnej skórze – opowiada Hubert. – Te psy to szatany. By poganiać zaprzęgiem greysterów, jeżeli zależy nam na całych kościach, należy mieć bardzo dobrze opanowaną jazdę i jeszcze lepiej… padanie”.

Za jedną z większych zalet swojej nowej pasji Jolanta i Hubert uważają to, że znacznie poszerzyli krąg znajomych.

„Poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi – opowiadają z entuzjazmem. – Na przykład, takich, którzy ratują nieszczęśliwe zwierzęta. Z zawodu są weterynarzami, jako hobby uprawiają sport zaprzęgowy, hodują polskie charty, ale też zbierają po całej Polsce i ratują porzucone psy – również chore, ślepe, nawet agresywne (pies bywa agresywny tylko za sprawą okrucieństwa ludzi i niestosownego wychowania). Potem szukają dla nich domu lub zostawiają u siebie. To od nich mamy Perełkę. Ktoś ją wyrzucił z domu, sama przyszła na posterunek policji. Zmarznięta i nieszczęśliwa. Jest bardzo łagodna, dobrze wychowana, kocha ludzi i panicznie boi się być porzucona po raz drugi. Może ktoś ją przygarnie…”.

Jeżeli nie, zostanie tam, gdzie jest. Ludzie, którzy pokochali psy, na pewno nie skrzywdzą jednego z nich, chociaż zupełnie nie pasuje do zaprzęgu, jest raczej kanapowcem.

A tych, kto się zapalił do posiadania psich zaprzęgów Jolanta z Hubertem nie zniechęcają, jednak ostrzegają, że jest to dość kosztowny sport. Taki zaprzęg to konieczność posiadania wybiegu, kojców, systematyczne treningi, właściwe żywienie psów, zakup sań, wózków i rowerów zaprzęgowych (do jazdy, gdy nie ma śniegu), a także lin, uprzęży oraz… psich butów, bo na twardym śniegu zwierzęta ranią sobie łapy. Blujowie na początku naiwnie sądzili, że taki zaprzęg sam na siebie zarobi… Nic z tego. Owszem, prowadzą odpłatne szkolenia i organizują dla chętnych przejażdżki, ale na razie do swoich piesków dopłacają. Cóż poczniesz, pasja.

Lucyna Dowdo

Wstecz