Spotkanie z poezją Sławomira Worotyńskiego w Domu Kultury Polskiej

Nadal czytelna i potrafi wzruszać...

Jakby żył, 20 stycznia br. Sławomir Wo-rotyński ukończyłby 64 lata. Niestety, nie dane mu było tego doczekać. 22 września 2006 roku miną 23 lata, odkąd zmarł tragicznie i spoczywa na cmentarzu w Bielsku-Białej.

Sławomir Worotyński – to jeden z wileńskich poetów współczesnych. Tych, którzy świadomi, ile Wilno znaczyło w poezji polskiej jeszcze w okresie międzywojennego dwudziestolecia (że przywołam tu „Żagary” i Czesława Miłosza), spróbowali po wojnie, już w nowych realiach sowieckiej Litwy, nawiązać swą twórczością do tych pięknych tradycji.

Poeta urodził się w Nowej Wilejce. Tu – bezgranicznie rozkochany w swej małej ojczyźnie – spędził praktycznie całe życie. Aż w sierpniu 1983 roku wyjechał na stały pobyt do Polski, gdzie właśnie rozegrał się ostatni akt jego rodzinnego dramatu i gdzie po miesiącu z niewielkim okładem dobrowolnie odszedł z tego świata.

Miałem szczęście z woli losu przyjaźnić się ze Sławkiem, krzepić go na duchu w chwilach zwątpienia, oceniać to, co pod postacią wierszy tudzież prozy wychodziło mu spod pióra, toczyć długie rozmowy o Jej Wysokości Poezji i nie tylko. Stało się tak, że przed wyjazdem do Polski zostawił mi na pamiątkę własnoręcznie spisany tomik wierszy pt. „Thanatos”, a potem byłem adresatem kilku jego brzemiennych rozpaczą listów z Bielska–Białej. Z tych wierszy i innego będącego w wielkiej rozsypce dorobku w roku 1990 w kowieńskim wydawnictwie „Šviesa”, specjalizującym się w wydawaniu podręczników (w tym też – polskich) dla szkół na Litwie, udało mi się wydać 198-stronicowy wybór jego literackiej spuścizny pt. „Kontrasty i analogie”. Opatrzyłem ów tomik wstępem oraz krótką notką biograficzną tragicznie zmarłego poety i przyjaciela. Potem, wspólnie ze Zbyszkiem Maciejewskim, parę razy organizowaliśmy spotkania, poświęcone przywołaniu pamięci o Sławku tudzież jego twórczości.

Mocno budujące jest, że w powodowaniu podzwonnego dla autora „Złamanej gałązki bzu” bynajmniej nie byłem odosobniony. W roku 1990 przyczynił się do tego również ówczesny prezes Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich Romuald Karaś, wydając w warszawskiej Oficynie Dziennikarzy i Literatów „Pod Wiatr” 48–stronicowy tomik pt. „Podróż”. Po nim edytorską sztafetę przejęła redaktor „Kuriera Wileńskiego” Jadwiga Podmostko, która wspólnie z siostrą poety Aliną Izabelą Worotyńską, nie spasowawszy w chodzeniu od Annasza do Kajfasza po sponsorach, spowodowały, iż jesienią ubiegłego roku światło dzienne ujrzała trzecia z kolei osobna książka poetycka Sławka. Opatrzona tytułem „Złamana gałązka bzu”, czyli takim, jaki nosi jeden z kultowych jego wierszy, dramatycznie rozpiętych między życiem a śmiercią. Na 154 stronach znalazły się utwory nie tylko bardziej oswojone drukiem, ale też mniej znane, przywołane z gazetowych wycinków, pieczołowicie przechowywanych przez siostrę i córkę Wiolettę.

29 stycznia w Domu Kultury Polskiej w Wilnie odbył się wieczór pamięci Sławomira Worotyńskiego, połączony z prezentacją ostatniego tomiku. Recytatorskiego trudu przywołania jego strof podjęli się aktorzy kierowanego przez Lilię Kiejzik Polskiego Studia Teatralnego, a piosenki do tych tekstów wykonały znana u nas pieśniarka Anna Poźlewicz oraz Krystyna Klemiato – aktorka rzeczonego studia teatralnego. Wielce wzruszająco wypadła naznaczona poezją i muzyką dań pamięci dla Ojca, złożona przez córkę Wiolettę z zaangażowaniem dwóch własnych latorośli a wnuczek Sławka. Część artystyczną poprzedziła mini–prelekcją o twórczości bohatera wieczoru Halina Turkiewicz – wykładowczyni Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, która zresztą wcześniej już parokrotnie okiem krytyka literackiego próbowała spojrzeć na tę spuściznę w formie pisanej. Wieczór piękną wspomnieniową klamrą spięły przywołana już powyżej redaktor tomiku „Złamana gałązka bzu” Jadwiga Podmostko oraz wierna strażniczka pamięci po Bracie Alina Izabela Worotyńska.

Przyciemnionej widowni udzielił się wyraźnie refleksyjny nastrój. Również dlatego, że znaleźli się na niej przyszli tu na zew serca, którym dorobek Sławomira Worotyńskiego nie jest obcy. Tam, w zaświatach, Sławek na pewno był mocno kontent z tak licznej frekwencji. Jakże wymownie dowodzącej, że pamięć o nim nie wygasa, że to najważniejsze, co zostawił w zdecydowanie za krótkim życiu – poezja – nadal jest czytelna i potrafi wzruszać...

Henryk Mażul

Wstecz