Ks. Prałat Józef Obrembski: Wielki Jubileusz, Czcigodny Jubilat

Z Bogiem w sercu, z uśmiechem na twarzy

Kiedy myślimy o tym, z czego słynie nasza Ziemia Wileńska, kim naprawdę może się szczycić, to w tej wyliczance osób zasłużonych dla naszej małej ojczyzny jako jedna z pierwszych wyłania się postać Księdza Prałata Józefa Obrembskiego. Szlachetna postać Patriarchy Duchowieństwa, znanego kilku pokoleniom miejscowych Polaków. Znali go i kochali dziadkowie i rodzice moi i moich rówieśników, podobnie jak teraz naszym dzieciom nie trzeba Księdza Prałata przedstawiać. Mimo tego, że nigdy o rozgłos ani o honory dla siebie się nie ubiegał. Przeciwnie, całe swe długie życie przeżył skromnie, a skromność ta nieraz graniczyła z ubóstwem – jeśli mierzyć miarkami dóbr materialnych. O te ostatnie Ksiądz Prałat nie dba. Posiada inne bogactwa – duchowe, którymi szczodrze dzieli się z innymi. Bóg nie tylko obdarzył go łaską szczególną – powołaniem do kapłaństwa, ale też hojną ręką pozwolił ponad siedem dziesiątek lat pełnić służbę duszpasterską, darząc go nieprzeciętną mądrością, zdrowiem, pogodą i siłą ducha.

Tegoroczny Dzień Świętego Józefa – 19 marca – nabiera dla nas, miejscowych Polaków, szczególnego wydźwięku. Nie tylko dlatego, że jest to Dzień Patrona szanowanego i lubianego przez nas wszystkich Duszpasterza. Ale również z innej ważnej i radosnej zarazem przyczyny: oddany Bogu i wiernym Kapłan święci w tym dniu również swoje 100. Urodziny.

* * *

Dzień Patrona Ks. Prałata uważany jest nie tylko w parafii mejszagolskiej, ale też wśród wiernych na całej Wileńszczyźnie, za doskonałą okazję, by swojemu wieloletniemu duszpasterzowi, niepodważalnemu autorytetowi moralnemu wyrazić wdzięczność i uznanie. W mojej pamięci pozostały imieniny Ks. Józefa sprzed czternastu lat. Zgromadzeni w kościele pw. Wniebowzięcia NMP wierni oraz goście z innych parafii i miejscowości przybyli złożyć życzenia solenizantowi, stali się świadkami szczególnej uroczystości: tego dnia dwóch kapłanów z Wileńszczyzny – Józef Obrembski i Adolf Trusewicz – otrzymali wysokie odznaczenia państwowe Rzeczypospolitej Polskiej – Złote Odznaki Orderu Zasługi RP, przyznane przez ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę. (Dwa lata później, w 1994 r. prezydent sam udekoruje Czcigodnego Prałata Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski).

Uroczystość ta stała się pamiętną z wielu przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że niecodziennie nadarza się okazja bycia świadkiem zjazdu księży Ziemi Wileńskiej – z tych bliższych i dalej od Mejszagoły położonych parafii. W tej liczbie kapłanów-seniorów, którzy sakramentów świętych udzielali niejednemu pokoleniu wiernych, jak np. ks. Antoni Dziekan z Sużan (który przed kilku laty odszedł do Pana), jak też młoda generacja kapłanów-Polaków. Nie zabrakło również Ks. Biskupa Diecezji Grodzieńskiej Aleksandra Kaszkiewicza, naszego rodaka, a tego dnia głównego koncelebranta uroczystej Mszy świętej.

Po nabożeństwie posypały się życzenia imieninowe dla Księdza Józefa: od dorosłych, dzieci, młodzieży szkolnej i harcerskiej, osób prywatnych i organizacji, gości z innych parafii i mejszagolan. I tu – między parafianami i ich duszpasterzem – dało się wyczuć więź szczególną. Ta więź – ten szczególny stosunek troski, uwielbienia i głębokiego szacunku – nie tylko jako do swojego kapłana, lecz też jako do Ojca – budowana była przez długie lata. W tym również w okresie ciężkim dla wiary, wymagającym od kapłana dużego hartu ducha. Należy bowiem przypomnieć, że Ksiądz Prałat rozpoczynał służbę w parafii mejszagolskiej w roku 1950. Kiedy nie można było religii nauczać w szkołach, kiedy się panoszyła ateizacja.

Mimo nakazów i zakazów, Ks. Józef prowadził katechezę wśród dzieci, udzielał sakramentów świętych, potajemnie łączył wobec Boga w związki małżeńskie osoby będące na wysokich stanowiskach służbowych, jeździł po kolędzie, odwiedzał chorych. Poznawał parafian nie tylko w kościele, od strony ołtarza, lecz też w życiu codziennym – ich warunki bytowe, mentalność, kłopoty i większe zmartwienia, z którymi się borykali. Nie ograniczał się do obowiązków kapłańskich. Wspierał wiernych na duchu, a będącym w potrzebie pomagał również materialnie. Dodawał wiary, pocieszał, pouczał. Do Ks. Józefa można było przyjść z prośbą o radę, jak wyjść z trudnej sytuacji życiowej, jak się zachować w urzędzie, dać sobie radę z radzieckimi urzędasami, funkcjonariuszami tajnych służb. Były to przecież lata tzw. stalinizmu i sam Ksiądz Prałat nieraz był wzywany na przesłuchania prowadzone przez służbistów sowieckiej bezpieki – na wileńską ulicę Ofiarną. Ale – jak mówi – dzięki woli Bożej – zawsze szczęśliwie wracał do domu.

Po przyjeździe do Mejszagoły Ksiądz Prałat zamieszkał w skromnym domku, bowiem plebanię nowe władze zabrały i urządziły tam dom kultury. ,,Taka tam była ich kultura – wspominał później, – że po skończonej zabawie pijani osobnicy wybijali mi nocą okna w kościele…’’. Zaniedbany domek Ks. Józef wyremontował i polubił, nazywając go żartobliwie swym ,,pałacykiem’’. Mieszka w nim już ponad pół wieku. W tym domku skończyło wędrówkę życiową kilku starszych kapłanów. W drugim końcu chatki gnieździło się nieraz po kilka żebraczek. Domek wśród bzów w pobliżu kościoła był miejscem przytułku dla wielu wybitnych księży, wypędzonych z Wilna. Znaleźli tu w swoim czasie schronienie, ciepłe słowo i pomoc lekarską ks. dr Sylwester Małachowski, ks. Leon Ławcewicz, ks. prałat Lucjan Chalecki, ks. prałat Leon Żebrowski. Pod dachem tego domku wszystkim miejsca starczało.

* * *

Mejszagolski okres służby duszpasterskiej poprzedził turgielski, osiemnastoletni. Do Turgiel ks. Józef trafił zaraz po otrzymaniu na wiosnę 1932 roku święceń kapłańskich z rąk Arcybiskupa Metropolity Wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego. Tak więc w roku bieżącym mijają 74 lata oddanej pracy kapłańskiej Księdza Prałata Józefa Obrembskiego, pełnej poświęceń służby Bogu i wiernym.

Do Turgiel młody Ks. Józef przyjechał w czasie, gdy Kościół stawiał przed kapłanami wysokie wymagania. Oczekiwał od nich nie tylko pracy duszpasterskiej, ale też działalności na niwie społeczno-patriotycznej i oświeceniowej: trzeba było wypełniać luki w sercach i umysłach po długich latach niewoli. Po rządach cara panował wśród ludzi analfabetyzm. Parafia turgielska pod tym względem była szczególnie zacofana. Zamieszkiwały ją rodziny przeważnie wielodzietne, w których panowały ciemnota, nieuctwo, niedbalstwo. Ks. Józef, młody kapłan o gorącym sercu patrioty, wielkiej odwadze, ciekaw świata – z oddaniem poświęca się duszpasterskiej pracy w parafii i społecznej w gminie. Koła rolnicze, różne spółdzielnie, kursy szkoleniowe (np. nauczanie miejscowych kobiet podstaw krawiectwa) powstają i funkcjonują nie bez udziału i zaangażowania Ks. Józefa. Przy parafii zakładane są różne zrzeszenia społeczne i młodzieżowe (Ks. Józef był kapelanem młodzieży dekanatu), rozwija się twórczość sceniczna.

Dzisiejszy Dostojny Jubilat wspomina, że pracy było w bród. Tym bardziej, że miejscowy, w podeszłym już wieku, proboszcz turgielski ks. dziekan Paweł Szepecki wszystkie sprawy przekazał młodemu kapłanowi. Ofiarny w swej służbie duszpasterskiej, ale też pracy społeczno-oświatowej, Ks. Józef wiele pożytecznego zrobił dla tej parafii. Kiedy przyszli bolszewicy i chcieli go aresztować, parafianie ukryli swego kapłana i przez to go uratowali.

Dzięki księdzu Szepeckiemu Ks. Józef poznał wówczas wielu wybitnych i zasłużonych dla Polski ludzi: generała Lucjana Żeligowskiego, prezydenta RP Ignacego Mościckiego, legendarnego ks. Władysława Bandurskiego, biskupa polowego Wojska Polskiego. Znajomość z gen. Żeligowskim przerodziła się w mocną przyjaźń.

Miał młody kapłan w parafii 2 tysiące rodzin, które odwiedzał po kolędzie, w 12 szkołach gminy prowadził katechizację. Staraniem Ks. Józefa zbudowano w parafii nawet dom na cele społeczne. Glinobitny, co prawda, ale duży, z salą na 400 miejsc i innymi pomieszczeniami.

Przyjście do władzy bolszewików, rozpoczęcie drugiej wojny światowej pokrzyżowały dalsze plany Ks. Józefa. Trzeba było stawiać czoła powstałym niebezpieczeństwom. Mimo że był stale śledzony, pomagał wiernym, ryzykując własne życie wspierał Armię Krajową. Aresztowany przez Niemców, dzięki Opatrzności Bożej i parafianom, uszedł cało.

Po zakończeniu wojny nowe władze bez ceregieli zajęły plebanię, Ks. Józefowi nakazując, by niezwłocznie parafię opuścił. I znów, za wolą Najwyższego, sprawa Ks. Józefa Obrembskiego, klasyfikująca się do wywózki na Sybir, zakończyła się przeniesieniem kapłana do parafii mejszagolskiej.

* * *

Aż trudno uwierzyć, że Ks. Józef nie pochodzi z Wileńszczyzny, tylko z Ziemi Łomżyńskiej: tak mocno w tę naszą rzeczywistość wrósł całym swym życiem, całym swym wielkim sercem. Kiedy po wojnie, wraz z innymi, miał możliwość wyjechać do Polski, nie skorzystał z tej możliwości. Uważał, że powinien pozostać tu: gdzie zdobył wykształcenie, z tymi ludźmi, dla których poświęcił tyle lat posługi kapłańskiej, którzy liczyli się z jego zdaniem, którym był potrzebny. Mimo że tęsknił do kraju lat dziecięcych, do rodziny, do domu rodzicielskiego. Szczególnie w ostatnich latach – jak szanowny Ks. Prałat się przyznał – często myśli o rodzinie, o bliskich...

Przyszedł na świat 19 marca 1906 roku we wsi Skarzyn Nowy na Ziemi Łomżyńskiej, w rodzinie, w której się chowało pięcioro dzieci. Józef, późniejszy kapłan, był wśród rodzeństwa najstarszy. W domu Obrembskich panowała atmosfera zgody, wzajemnej troski, szacunku do pracy. Rodzice – Justyn Wincenty Obrembski i Anna z Kołaczkowskich – byli ludźmi wyjątkowo bogobojnymi i swe dzieci od małego nauczali wiary. Udręczeni wieloletnią niewolą Ojczyzny całym sercem pragnęli dla niej wolności i ten temat był stale na ustach domowników. Ks. Józef Obrembski urodził się bowiem w czasach, gdy Rzeczypospolitej nie było na mapie Europy, ale polskość, uczucie zdrowego patriotyzmu żyły w rodzinach, silnych wiarą chrześcijańską.

Ks. Józef inaczej niż z wielkim uwielbieniem mówić o swych rodzicach nie potrafi. Za każdym razem swe wspomnienia o nich podsumowuje słowami: ,,Ojciec i Matka – to wielki dar Boży...”. Obrembscy, tzw. szlachta zagonowa, troskliwie dbali o wychowanie i wykształcenie swych dzieci. Najpierw była potajemna nauka czytania i pisania w języku ojczystym w sąsiednim folwarku, później – szkółka we wsi, wreszcie – gimnazjum w Ostrowi Mazowieckiej. Przykładem czterech starszych kolegów, którzy wyjechali do Wilna na naukę w seminarium duchownym, rok później Józef Obrembski również podąża ich śladem. W 1926 roku zdaje eksternistycznie maturę i ubiega się o przyjęcie na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Stefana Batorego. Udaje mu się. W ciągu lat studiów pokochał Wilno, jego liczne kościoły. Wspomina dziś, że wówczas wszystkie one – ponad trzydzieści – wypełnione bywały po brzegi przez wiernych. A w Katedrze niejednokrotnie spotykał Marszałka Piłsudskiego, uczestniczył w uroczystych nabożeństwach z jego udziałem w czasie świąt narodowych: ołtarz na zewnątrz świątyni, tłumy ludzi, wojsko oddające salwy honorowe przed Ewangelią i na Podniesienie...

Jeszcze wówczas nie wiedział, że swoje życie – człowieka i kapłana – na zawsze połączy z tą ziemią, od której – zrządzeniem losu i historii – Polska odeszła. Ale pozostali tu Polacy, którym pragnął pomóc w przetrwaniu najgorszych czasów. Gorącą wiarą, słowem Bożym, którego był wiernym siewcą w ciągu całego swego życia. Siewcą uczciwym, pełnym poświęcenia. Odważnym patriotą, który dodawał sił kilku pokoleniom Polaków Wileńszczyzny, nadawał sens ich tutaj trwaniu.

A my wszyscy jesteśmy przez to bogatsi, że jest wśród nas.

Helena Ostrowska

Wstecz