(...)śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej

(Jan Twardowski)

18 stycznia br. odszedł do Pana ksiądz Jan Twardowski (1915-2006), poeta, autor znanych i stosownych w wielu okolicznościach słów Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą. Zrobiły one zawrotną karierę, jeżeli chodzi o ustne czy pisemne cytowanie, przywoływanie, upominanie siebie nawzajem. O ileż lepszy, piękniejszy, przytulniejszy, bezpieczniejszy byłby świat, gdyby je częściej realizowano.

Ponieważ w ubiegłym roku przybliżaliśmy sylwetkę księdza w związku z 90. rocznicą Jego urodzin (MW, 2005, N6), powertujmy teraz od razu same tomiki Jego wierszy, wczytajmy się głębiej w tę twórczość, która jest nie tylko piękna, oryginalna, dowcipna, ale zawiera też w sobie znamienne przesłanie, mające właściwości terapeutyczne, przesłanie, mogące zmieniać i naprawiać świat, o ile ktoś przyjmie je za własne.

Ksiądz-poeta był zwolennikiem postawy afirmującej rzeczywistość. Zawsze, niezależnie od koniunktury, był wierny jedynej, naczelnej Prawdzie, w dodatku przybliżał ją w zaiste oryginalny sposób.

Tylko nieliczni zdobywają się na taką wierność; wierność, która pociąga za sobą poważne konsekwencje. Siła tej wierności opiera się na bardzo trwałym fundamencie, który stanowią Wiara, Nadzieja, Miłość. Wierzyć – według poetyckiej definicji ks. Twardowskiego – to znaczy nawet się nie pytać / jak długo jeszcze mamy iść po ciemku.

Ciemności nadal kryją ziemię, nie sposób, żeby nawet poezja afirmująca nie zarejestrowała tego stanu rzeczy. Jednak poezja afirmująca, a zwłaszcza twórczość ks. Twardowskiego, nie poprzestaje na utrwalaniu przywar i mankamentów współczesnego świata. Wręcz odwrotnie, stara się ich jakby nie zauważać, nie zachłystuje się nimi. I jeszcze więcej: gdzie tylko to możliwe, szuka zalet nawet w niedociągnięciach, w niedoskonałości, stara się zło przekształcić w dobro.

Zwany „poetą nadziei” sięga, jak wiemy, Twardowski, do wyobraźni dziecięcej, w niej właśnie szukając radości, świeżości i szczerości uczuć, jak, na przykład, w wierszu Śnieg:

świat stracił wiarę

spochmurniał

zagłady wiek

dziewczynce w zeszycie do religii

różowy pada śnieg

huknęło spochmurniało

już nawet Anioł Stróż

przyjezdny nietutejszy

a dla niej wciąż wesoły śnieg

bo wierzy po raz pierwszy

Jeżeli zaś ksiądz–poeta pragnie wyeksponować jakieś istotne elementy naszej rzeczywistości, nie napawające częstokroć optymizmem, robi to zupełnie nie po kaznodziejsku, ale w jakiś dobrotliwy, humorystyczno-ironiczny, nikogo nie obrażający sposób. Jako przykład niech posłuży wiersz Zmartwienie, skierowany do Jezusa, a pośrednio do Jego naśladowców, ludzi mniej praktycznych:

Jezu – martwił się proboszcz –

głosisz tylko prawdę

nie wyjeżdżasz na Zachód by kupić mieszkanie

W Rosji już zmiękło a Ty wciąż w ukryciu

 

nie budujesz kościoła z pustaków

lecz z żywego serca

nie odkładasz na wszelki wypadek

 

jak Ty sobie dasz radę w życiu

Refleksję, zawartą w przytoczonym tekście, rozwija w jakimś stopniu wiersz Mamusia. Jeżeli poprzedni miał zakończenie otwarte, to nazwany, pokazujący inwazję nowoczesności, wyraźnie uwypukla potrzebę jakiejś stałości, niezmienności, konstanty:

Święty Józef załamał ręce,

denerwują się w niebie święci,

teraz idą już nie Trzej Mędrcy,

lecz uczeni, doktorzy, docenci.

 

Teraz wszystko całkiem inaczej,

to, co stare, odeszło, minęło,

zamiast złota niosą dolary,

zamiast kadzidła – komputer,

zamiast mirry – video.

 

– Ach te czasy – myśli Pan Jezus –

nawet gwiazda trochę zwariowała,

ale nic się już nie zawali,

bo wciąż Mamusia ta sama.

Matka Boża na pewno ta sama. Matka człowieka, chciałoby się powiedzieć, też, ale tu już odpowiedź jest mniej oczywista. Ks. Twardowski niejednokrotnie, zresztą, wraca w swojej poezji do przeciwstawienia stałości, trwałości Boga i zmienności, niestałości człowieka, a nawet przestrzeni go otaczającej, z kosmosem włącznie. Bardzo reprezentatywny jest pod tym względem wiersz nic się nie zmienił:

Zestarzał się nam księżyc. Ludzie po nim chodzą

mówią o nim tak szczery że zaczyna nudzić

nikt go nie traktuje w poezji na serio

jak Hamlet uogólnia nie myśli praktycznie

 

poezję diabli wzięli prawie już jej nie ma

szary świerszcz ją zastąpi swą metodą zwykłą

a z wierszy napisanych chyba ten nie umrze

co nie bał się być prawdą lub stał się muzyką

 

tylko Jezus pozostał

choć ludzie nerwowi

nawet nie zauważą że przystanął w sieni

 

Ma tyle ran co przedtem a nic się nie zmienił

Ostatnia myśl jest niezwykle krzepiąca w dość chwiejnym, chaotycznym, niepewnym świecie współczesnym, w epoce postmodernizmu, który, niczym kiedyś pogaństwo, lansuje wielobóstwo, napawa się często gwiazdami jednego wieczoru.

Bóg się nie zmienił i Bóg jest jeden, co także podkreśla Twardowski w niejednym swoim wierszu, jak w niedużym liryku parami, który zamyka bardzo charakterystyczny dla poezji Autora paradoks:

Ptaków zwierząt jest wiele a chodzą parami

ile gwiazd w noc czerwcową nigdy nie wiadomo

liście nie policzone porzeczki jagody

co najmniej trzy biedronki prowadzą do domu

bólu też pod dostatkiem cierpień coraz więcej

ilu już papieży na tym świecie żyło

tylko Bóg jest wciąż jeden jakby go nie było

Może dlatego żyjemy nieraz tak, jakby go nie było, zapominamy o Nim, odchodzimy od Niego. Odchodzenie zaczyna się czasem bardzo niewinnie, jest na początek odchodzeniem od tradycji, wyniesionych z domu rodzinnego, z najbliższego otoczenia. Etapy tego odchodzenia wymienione są, m.in., w Rachunku dla dorosłego. Za pośrednictwem takiego chwytu składniowo–stylistycznego, jakim jest wyliczenie (częste, zresztą, w poezji Twardowskiego), wymienia poeta różne aspekty odchodzenia, żeby kończyć karcącą, ale i humorystyczną pointą:

Jak daleko odszedłeś

od prostego kubka z jednym uchem

od starego stołu ze zwykłą ceratą

od wzruszenia nie na niby

od sensu

od podziwu nad światem

od tego co nagie a nie rozebrane

od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska

od tajemnicy nie wykładanej na talerz

od matki która patrzała w oczy żebyś nie kłamał

od pacierza

od Polski z raną

ty stary koniu

Odchodzenie od Boga może odbywać się także wtedy (i to kolejny paradoks), kiedy człowiek manifestuje swoje przywiązanie do Niego. Nawet czcić Boga wolimy według własnych wyobrażeń, odchodząc od cnót i zasad ewangelicznych. Świątynie, sprawowane w nich obrzędy grzeszą może czasem przepychem. W wierszu spojrzał, w którym tylko się domyślamy, że jest to spojrzenie Chrystusa na przebogate wyposażenie kościoła, pada znamienne, godne uwagi i refleksji, Jego przypuszczenie: chyba to wszystko nie dla mnie.

Jakby dla przeciwwagi napisany jest wiersz pt. Ubogi:

kocham kościół ubogi

zagrożony

jak bocian na cienkiej nodze

w głodującej Afryce

z dziewczynką do Pierwszej Komunii

w cerowanej sukience...

Miłość – jedno z ważniejszych słów – kluczy poezji Twardowskiego. Jakże inaczej, skoro Chrystus jest Miłością.

Obserwując jednak nasze czasy można dojść do wniosku, że Miłość jest często w defensywie. Podejmując ten temat ks. Twardowski, jak zawsze, potrafi się zdobyć nawet na lekką ironię, przesadnię.

Znając jednak szerszy kontekst twórczości księdza nie traktujemy tego serio. Zresztą, ksiądz-poeta nie poprzestaje na smutnej konstatacji. Wiele swoich wierszy poświęca właśnie upominaniu się o tę nadwerężoną, wciąż niewystarczającą miłość. I jako ksiądz, i jako poeta modli się wreszcie o miłość, jak, na przykład, w mini-liryku Boże, nawiązującym do aktualnych bolączek współczesności:

Boże którego nie widzę

a kiedyś zobaczę

przychodzę bezrobotny

przystaję w ogonku

i proszę Cię o miłość jak o ciężką pracę.

W większości wypadków chodzi jednak poecie nie o Miłość – pracę, Miłość – obowiązek, ale o taką jej odmianę, kiedy umiesz oddać siebie. Jednakże, dokonując rachunku sumienia, jakże często dochodzi się do wniosku, że tej miłości najwyższej próby właśnie ciągle brakuje. Jakże często uświadamiamy to sobie za późno, co przypominają tak piękne wiersze, jak, na przykład, żal:

Żal że się za mało kochało

że się myślało o sobie

że się już nie zdążyło

że było za późno (...)

Twardowskiego wiersze o miłości są zmienne i bogate jak sama miłość. Z jednej strony, są apelem o jej udoskonalenie, wzmożenie, intensyfikację, z drugiej, są bardzo spokojne, zapewniające, że ona jedyna, najważniejsza, niepodważalna. W tej poezji wszystko znajduje uzasadnienie. Tu nawet śmierć nie jest straszna. W wierszu Nie bój się zbyt płynnie od tematu miłości przechodzi się do tematu śmierci:

nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz

Matka Boska Królową więc Jej ziemia cała

przetrzyma ustrój przeżyje rozstanie

serce jak stary Werter zdolne do cierpienia

 

a miłość daje to czego nie daje

więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd

a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej

Kto przed Twardowskim zdobył się na taką definicję śmierci? Śmierć i miłość uplasowały się obok siebie. Poeta niejednokrotnie, zresztą, zwraca uwagę na ową filozoficzną jedność przeciwieństw. To, co jak się wydaje, wyklucza się nawzajem, współegzystuje często ze sobą.

Człowiek ucieka, o ile to jest możliwe, od bólu, który może być zarówno fizyczny, jak i duchowy. Zapominamy nieraz, że ból może zmieniać się w wartość pozytywną. Wiersz o bólu, wymieniający właśnie wartości, w które ból się może zmienić, zamyka poeta modlitewną pointą:

(...) pozwól więc Matko

niechaj dalej boli

W wierszu wszystko co dawne pojawia się zaś autotematyczne pytanie:

(...) czemu ból pisze wiersze

nie idiotka ręka

wszystko po to by pytać

co nas łączy z ciałem

Ból może więc być natchnieniem do twórczości. Poeta jakby podziela romantyczną koncepcję natchnienia.

Człowiekowi, może nawet częściej niż ból w sensie dosłownym, doskwiera samotność. Można się dziwić, – czytamy w Elementarzu księdza Twardowskiego – że na tym przeludnionym świecie, gdzie żyje około siedmiu miliardów ludzi, tylu skarży się na samotność.

Wydaje nam się nieraz, że jesteśmy samotni wtedy, kiedy odchodzą od nas ludzie. Tak naprawdę samotni jesteśmy wtedy, kiedy sami od ludzi odchodzimy. Samotność jest często zawinioną chorobą – myśleniem o sobie. Najgorzej, kiedy zaczynamy narzekać na niewzajemność.

Samotność kapłana jest samotnością z wyboru. Podczas gdy mnóstwo osób narzeka, skarży się nieraz na samotność, spod pióra kapłana-poety wypływa raczej podziękowanie, od którego rozpoczyna się wiersz różne samotności:

Przyszedłem Ci podziękować

za samotności różne (...)

W wierszu samotność zawarta jest modlitwa, prośba o najpiękniejszy, najsensowniejszy rodzaj samotności:

(…) proszę Ciebie o tę prawdziwą

kiedy Ty mówisz przeze mnie

a mnie nie ma

Można więc prosić o ból, o samotność, o to, żebym nie zasłaniał sobą Ciebie, a więc jakby wbrew i na przekór sobie, nie każdego jednak stać na tak wysokie prośby.

Niemal jakąś obsesją współczesnego człowieka stało się narzekanie, na wszystko i wszystkich dokoła, tylko najrzadziej, oczywiście, na siebie. Wnikliwy obserwator, jakim jest ks. Twardowski, nie mógł tego nie zauważyć:

Stale narzekamy

na dziurę w moście

na piąte koło u wozu

na dwa grzyby w barszczu

na kropkę bez i

na piłkę co łamie kwiaty

na szczęście bez dalszego ciągu

na to że nas nie widać

na to że wszyscy umierają a nie tylko niektórzy

na to jak bardzo wystarczy kochać żeby siebie zniszczyć

 

ale stale potrzeba tego co niepotrzebne

Może dzieje się tak dlatego, że nawet będąc ludźmi wierzącymi, nie zawsze potrafimy zachować ewangeliczną perspektywę spojrzenia na to, co nas w życiu spotyka. Nie umiemy, tak jak Twardowski, odbierać na przykład, spotkań: Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi.

Jakże często dzisiaj wielu naszym spotkaniom i nawet nie – spotkaniom towarzyszą lęk, niepewność, bezradność, obawa, że może nas nie ominąć coś złego. Zachowujemy się tak, jakbyśmy byli sami, jakbyśmy byli zupełnie bezbronni. Właściwie tak na co dzień granica między wierzącym i niewierzącym jest bardzo płynna, niewyraźna, pomijając liczne też zapewne wyjątki wśród ogólnie przyjętych zachowań.

Nasz nieodżałowany Papież Jan Paweł II już dawno, w sposób zwięzły i lakoniczny, określił kondycję współczesnego człowieka, mówiąc o nim, iż człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. I żeby podnieść tego człowieka, żeby uwolnić go często nie od jakichś zagrożeń zewnętrznych, ale od siebie samego, niestrudzenie apelował do współbraci: Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi! To samo ma na myśli ks. Twardowski, kiedy pisze takie wiersze, jak owce między wilki, Wiersz z banałem w środku i wiele innych.

Bojaźń ma bardzo różne oblicza. Właściwie każda faza życia ludzkiego jest narażona na przeróżne lęki i niepokoje.

Człowiek przez całe życie czegoś się boi: ciemnego pokoju, klasówki, pająka, matury, egzaminów, samotności, wojen, śmierci. Boimy się tego, co na zewnątrz.

Tak naprawdę – trzeba jednak bać się siebie samego. Zło wypływa z nas. Największym złem jest oderwanie się od Boga. Oddzielić od Niego może nie tylko grzech, ale i zmęczenie, zniecierpliwienie, głupota, nieżyczliwość, złe intencje. One wypływają z nas.(...)

Pan Jezus często w Ewangelii tłumaczy, dlaczego się boimy – ponieważ nie ufamy Panu Bogu.

Życie kapłańskie to także życie ludzkie, a więc też nie jest pozbawione lęku. Jednakże temu lękowi towarzyszy w danym wypadku większa bojaźń Boża w pozytywnym tego słowa znaczeniu, większa ufność. Nawet lęki i smutki starości można przeżywać w miarę pogodnie, jeżeli się ufa Bogu.

I, odwrotnie, lęk egzystencjalny może opanować człowieka nawet młodego i zdrowego fizycznie, jeżeli nie dostrzega, jeżeli nie odczuwa w swoim życiu obecności Bożej, jeżeli nie wie, co stanowi największą wartość w życiu, jeżeli zgubił drogę, nić przewodnią, jeżeli nie widzi przed sobą celu.

Nie zapomina ks. Twardowski i o takich, wręcz odwrotnie, pamięta o nich stale, albowiem „Nie potrzebują lekarza zdrowi...”, jak głosi Ewangelia. Już dość dawno powstał przecież jego Tren, spowodowany uzasadnionym niepokojem z powodu, wymuszanego wtedy jeszcze, odchodzenia od Boga:

(…) Kwiat libański na skroni uwiędnie –

Źle nam wróżą judaszowe drzewa –

Przyjaciółko, co nas spotka, co będzie

na pustyni, kędy Boga nie ma?

Synogarlic przycicha wołanie,

syjońskie drogi świerszczami łkają –

Przyjaciółko, co się z nami stanie

między ludźmi, którzy Boga nie znają?

Zapomnienie „o Bogu jedynym” prowadzi więc czasem zbyt daleko: „źle nam wróżą judaszowe drzewa”. Chciałabym w danym kontekście przywołać parę znacznie późniejszych wierszy Twardowskiego, skierowanych bezpośrednio do tych, którzy, opanowani lękiem, skracają sobie życie, najczęściej właśnie metodą Judasza.

W tych wierszach nieprzypadkowo pojawiają się motywy natury. Ten, kto się nazwał Janem od Biedronki, jest wnikliwym obserwatorem i adoratorem przyrody. Robi to w sposób iście franciszkański. Nawet wtedy, kiedy chce zachęcić człowieka do dłuższego pozostania na tym świecie, jednym z ważnych argumentów czyni właśnie piękno natury, przywoływanej zawsze bardzo konkretnie, z wyeksponowaniem różnych szczegółów, ciekawostek, tajemnic z życia naszych mniejszych braci.

Natura w poezji Twardowskiego jest często przeciwstawiana człowiekowi. Zasługuje na uwagę jej stałość, niezmienność w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przeczytajmy fragment listu do Matki Boskiej:

W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło

żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem

łosoś wraca do rzeki w której się urodził

mrówki się oblizują jak na nie przystało

sarna leczy się ślazem więc mniej pokasłuje

las tak rzeczywisty że zdaje się zjawą

pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką

śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi

świętym tu można zostać nawet na podwórku

rzucając kurom ziarno staroświecką modą

znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą (...)

Nie omieszka Twardowski wyeksponować takich cech przyrody, jak mądrość, wyrozumiałość, pełnienie funkcji terapeutycznej. Przyroda może być łagodniejsza od człowieka. To do niej skierowane jest rozumiesz w wierszu o danym tytule, w którym słowik jest, bez wątpienia, tylko synekdochą, symbolizuje całą naturę.

Natura jest traktowana na równi z człowiekiem. Od dawna już przyzwyczaił nas Jan od Biedronki do swojego franciszkańskiego uśmiechu. Nasi niżsi bracia, a więc zwierzęta, ptaki, owady, drzewa, kwiaty, nazywane zazwyczaj w poezji Twardowskiego po imieniu (Mrówko ważko biedronko), stawiane są nieraz za wzór i przykład do naśladowania. To od nich możemy się także uczyć postaw ewangelicznych.

Działania ludzkie, nawet te, skierowane na uwielbianie Boga, są często zbyt głośne. Dobre intencje mogą okazać się nieraz sprzeczne z Ewangelią, a ich podziemnym nurtem nie zawsze jest motywacja ewangeliczna (Dogmatycy hałasują...). I znowu niezawodna jest ucieczka na łono przyrody:

I tylko w szczerym polu

w oddechu zioła –

na klęczkach podziwiając zaspy nieba

można jeszcze znaleźć Ciszę

Ciszę – pisaną wielką literą, a więc taką, która pochodzi od Niego, która jest Nim samym. Słowem, koło się zamyka. Świat poetycki ks. Twardowskiego, tak rozległy i bogaty, może być zapisany za pomocą trzech liter: Bóg. Wszystko, co spotykamy w tej poezji, jest konsekwencją Jego istnienia, wszystko tu prowadzi do Niego.

Nie można tego nie uwzględniać, mówiąc o poezji autora Znaków ufności. Analizując tę poezję badacze nie poświęcają zazwyczaj zbyt wiele uwagi warsztatowi poetyckiemu Twardowskiego. Ma on, bez wątpienia, swoją specyfikę, ale nie narzuca się odbiorcy, gdyż nie chce zaćmić sobą Prawdy.

Jakże często zagmatwanej czy wręcz wyuzdanej metaforyki szukają twórcy, którzy mają niewiele do powiedzenia, którzy nie mają swojej prawdy, aż takiej, z którą warto iść nawet między wilki. Ma więc rację Waldemar Smaszcz, który, przyglądając się bliżej poetyce ks. Twardowskiego, napisał co następuje: „(...) nie wymyślił on w zasadzie nic nowego, po prostu powrócił do korzeni liryki religijnej, mianowicie języka Ewangelii, kiedy autorzy nie myśleli o sztuce, lecz o prawdzie zapisywanych słów. (...) W Ewangelii słowo szczelnie przylega do rzeczy, nie zatrzymuje uwagi na sobie samym, a tylko wskazuje na prawdę, którą nazywa. Jakże daleko odeszliśmy od takiego rozumienia słowa, dlatego tak trudno nam zrozumieć się nawzajem”.

Nazwany krytyk jest też autorem monografii o wymownym tytule Ks. Jan Twardowski. Poeta nadziei, w której zwraca, m.in., uwagę na tak ważny aspekt twórczości kapłańskiej, jak postawa zdziwienia nad doskonałym i zarazem niedoskonałym dziełem Stwórcy.

Prawie o tym samym pisze Bohdan Urbankowski w posłowiu do Wierszy wybranych Twardowskiego, ubierając swoją wypowiedź w nieco inne słowa: „Poeta nasz od początku był po stronie marzycieli i proroków, z tym że jego Ziemia Święta była wszędzie. Także w pokrytej gruzami Warszawie, także na peryferiach Żbikowa. Wszędzie bowiem można spotkać Boga, wszędzie dzieją się cuda – zwłaszcza ten jeden, permanentny, najważniejszy Cud Życia”.

Taka perspektywa spojrzenia na świat, na życie, której brakuje nam wielu, sprawia, że w poezji Twardowskiego, zgodnie z tytułem posłowia B. Urbankowskiego, „Bóg uśmiecha się między wierszami”, obdarzając swoim uśmiechem nas wszystkich, wzmacniając nasze bezpieczeństwo duchowe, jeżeli, oczywiście, czytamy owe wiersze rwane prosto z krzaka.

Jakież jeszcze przesłanie zdolne jest konkurować z promieniującym w poezji Twardowskiego uśmiechem samego Boga?

Nie dane było ks. Twardowskiemu spocząć na Powązkach, w bliższej łączności z umiłowaną przez niego przyrodą. Uhonorowano go zamknięciem w warszawskiej świątyni Opatrzności Bożej. Jest to jakby sytuacja z wiersza spojrzał czy jeszcze bardziej znanego Pożegnanie wiejskiej parafii, kiedy to kapłana ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem. W wierszu opuszczającym świat pocieszał kiedyś nas wszystkich:

Nie przeminie wszystko, nie przeminie –

kwiaty nie pogasną –

choćby przyszło ręce nam złożyć

i po prostu na zawsze zasnąć. (...)

Niech przynajmniej w ogrodach Boskich znajdzie to, czego, być może, zabrakło Mu na ziemi.

Halina Turkiewicz

Wstecz