Wracamy do korzeni

Zrób to sam!

Moda na „ludowość” nie przemija. Po koronkowych stringach z Koniakowa, przyszedł czas na biżuterię i ozdoby z… filcu. W odróżnieniu od koronczarstwa, które wymaga talentu, umiejętności i doświadczenia, filcowanie jest dziecinnie proste. Sama sprawdziłam!

Niestety, tak popularny styl „etno” (co doskonale widać na ulicach Wilna), często przejawia się w podrabianych ikonach, matrioszkach z wizerunkiem Harrego Pottera czy pseudoafrykańskich maskach (oczywiście „Made in China”). Na szczęście jednak wielu twórców szuka i znajduje złoty środek między tym co tradycyjne, a tym co atrakcyjne dla współczesnego odbiorcy. Takim „strzałem w dziesiątkę” okazały się wspomniane już skąpe majteczki szydełkowane przez koronczarki z malutkiej wioski Koniaków w Beskidzie Śląskim (ostatnio w ofercie koniakowskich koronczarek znalazły się również stringi męskie!). Innym przykładem jest także żywe zainteresowanie projektantów mody… wojłokami (dla mieszkających w ciepłej strefie klimatycznej tłumaczymy – to bardzo ciepłe i lekkie filcowe buty zwane w zależności od regionu również: berlaczami, pilśniarkami, filcówkami lub walonkami). Na wybiegach pojawiły się wychudzone modelki obute w zgrzebne walonki, ale w nowej wersji - ozdobione lamówkami, koronkami, haftami i kokardkami. W planach są już podobno wojłoki na obcasach (sic!).

Parę faktów z historii

Filc to najstarsza tkanina jaką zna człowiek. Najwcześniejsze próby filcowania datuje się na epokę neolitu (czyli około 5500 do 2300 p.n.e.). W następnych epokach – brązu i żelaza, metodą tą powszechnie wytwarzano tkaniny w całej Skandynawii. Wykopaliska archeologiczne potwierdzają, że około V w p.n.e. filc znany był m.in. na południowej Syberii. Resztki tego materiału (które dziś oglądać można w petersburskim Ermitażu) archeolodzy znaleźli w zamarzniętym grobowcu przywódcy koczowniczego plemienia. Również starożytni Rzymianie i Grecy używali tej metody do wytwarzania elementów odzieży – np. rzymscy legioniści wyposażeni byli w grube filcowe zbroje, chroniące ich przed strzałami wrogów. Metoda filcowania znana jest praktycznie na całym świecie, a niektóre społeczności używają jej po dziś dzień. Mongolskie namioty – zwane jurtami, są właśnie zrobione ze sfilcowanej owczej wełny, zaś tamtejsi pasterze używają filcowych peleryn, zwanych „kepenek” oraz czapek mających chronić ich w surowym klimacie Azji Centralnej. W Europie Wschodniej i Skandynawii do dziś powszechnie używane są wspominane już wojłoki.

Metoda domowa

Nie zamierzam oczywiście nikogo namawiać na własnoręczne wykonywanie obuwia, ale szczerze zachęcam do zabawy w tworzenie z filcu prostych ozdób – jak np. korali.

Cały proces filcowania zaczyna się oczywiście od owcy – dumnej posiadaczki runa, które owczarze bezlitośnie ścinają dwa razy do roku. Wełna, z której chcemy wyczarować nasze korale, powinna być jak najbielsza i jak najczystsza – tzn. koniecznie musi zostać wyprana w specjalnie do tego przeznaczonych pralkach (nie próbujcie tego robić w domu, bo w najlepszym wypadku skończy się to zatkaną kanalizacją), a następnie wyczesana – albo ręcznie, albo maszynowo. Z powodzeniem możecie te wszystkie procesy ominąć, kupując już gotową do filcowania – wyczesaną i czystą wełnę. Na jeden sznur potrzebne nam będzie około 100 g runa, a to koszt około 2 Lt. Wielu hodowców nie chce jednak sprzedawać tak „mikroskopijnych” ilości, więc nie pozostaje nam nic innego, jak wciągnąć w zabawę rodzinę, przyjaciół, znajomych i zaopatrzyć się w większą ilość. Uzbrojeni w wełnę, miskę z ciepłą wodą, mydło dla niemowląt i dużo wolnego czasu, możemy zabierać się do pracy.

Samo filcowanie jest bardzo proste. Należy wziąć kawałek wełny, przy pomocy kolistych ruchów dłoni delikatnie uformować z niej puszystą kulkę, którą następnie trzeba namoczyć w ciepłej wodzie i mocno wycisnąć. Teraz namydlamy porządnie ręce i „kulamy” w dłoniach wełnę, aż stwardnieje i przyjmie pożądany kształt. Pozostało jedynie dokładnie wypłukać „koral” – jeżeli jest dobrze zrobiony, nie ma szans, że straci kształt. Nie należy jednak robić zbyt twardych korali, bo wtedy bardzo namęczymy się przy nawlekaniu ich na nitkę. Kiedy już „ukulamy” pożądaną ilość korali, możemy przejść do etapu drugiego – farbowania.

W tej chwili, za pomocą zwykłych barwników do wełny, łatwo dostępnych w supermarketach i drogeriach, możemy wyczarować całą paletę kolorów i odcieni. Wszystko opiera się, generalnie rzecz biorąc, na mieszaniu podstawowych kolorów z żółtym. Na początek polecam farbować gotowe produkty – jest to z pewnością najprostsze rozwiązanie. Na „wyższym poziomie wtajemniczenia” można filcować już pofarbowaną wełnę, co umożliwia tworzenie niepowtarzalnych wielobarwnych obrazów, ale jest to trochę bardziej skomplikowany proces.

No cóż, dodam tylko, że nasze korale na kaziukowym kiermaszu rozeszły się jak ciepłe bułeczki, choć ich cena dziesięciokrotnie przekraczała koszty produkcji. Gdyby kupujący wiedzieli, jakie to proste…

Anna Pilarczyk

Wstecz