2006 –Rokiem Języka Polskiego

Jego Wysokość SŁOWO

„Słowa są jak mosty przerzucone nad wiekami”

Rok ten Senat RP ogłosił Rokiem Języka Polskiego. Co to oznacza? Niewątpliwie szkoły, uczelnie, wszelkie placówki kulturalne nie tylko w Polsce, ale i na Litwie jakoś się do tego ustosunkują i będą się starały uwrażliwić użytkowników polszczyzny na jej poprawność i piękno. Polscy parlamentarzyści już się z uwagą pochylili jeśli nie nad językiem ojczystym, bo ich polemiki z przeciwnikami partyjnymi często temu przeczą, to z całą pewnością nad kartką papieru, pisząc dowcipne i najeżone wszelkimi pułapkami ortograficznymi dyktando. Jeśli chodzi o „Magazyn Wileński”, to ten już od trzech lat stawia Miłoszowe „miseczki z wodą” językowi ojczystemu, między innymi udzielając swych łamów niniejszej rubryce.

Cel tej rubryki zawsze był i pozostanie jeden: wspólnie odkrywać piękno naszej mowy, wspólnie się o nią troszczyć, nie szargać, nie kaleczyć, nie łamać jej podstawowych praw co jakże często zdarza się mediom robić nie tyle z braku wiedzy, ile przez niedocenianie wagi zagadnienia. Jest rzeczą i naganną, i bardzo smutną to, że niektóre nasze wileńskie wydawnictwa polskojęzyczne zamiast upowszechniać polszczyznę piękną i poprawną, upowszechniają błędy tak żenujące, że wielu czytelników najpierw się wstydzi za swój dziennik, potem rezygnuje z jego z czytania i sięga po wydania litewskie lub rosyjskie. Marzy mi się, by w związku z Rokiem Języka Polskiego również oblicza redaktorów naszego jedynego dziennika pokryły się szlachetnym rumieńcem zakłopotania i wstydu za bezlitośnie kaleczoną polszczyznę. Bo na miły Bóg, nie mówi się, a tym bardziej nie pisze po polsku: dwóch z połową świątecznych tygodni, około połowy tony płynu, połowa miliona litów, zaprzestać ścigania w jedzeniu lodów (to znaczy przestać jeść lody), patrole przejechali się po Starówce, gdyby mogliby, aby moglibyśmy, aby znalazłby się kupujący, będą musieliby przybyć na lotnisko, biedny emeryta, błędni synowie (marnotrawni?), zalegalizować życie Cyganów (chodzi o zalegalizowanie pobytu), zajęci dzieci i synowa, żona i cała rodzina ubierały się i jeździli taksówkami, władze postanowili oświecać uroczystość itd. Błagam szanowną redakcję. Niech przestanie „oświecać” uroczystości, a zacznie oświecać swych czytelników normalnym językiem polskim.

Większe zainteresowanie językiem polskim, jakie w związku z ogłoszonym rokiem powinno nastąpić, być może przełoży się również na ludzi, którzy badaniom tego języka poświęcili całe swe życie: na językoznawców.

Mam w swojej bibliotece pięknie wydany przez WSPÓLNOTĘ POLSKĄ zbiór wizerunków sławnych Polaków: 50 portretów ludzi, którzy tworzyli naszą historię, kulturę, sztukę, naukę. Niewątpliwie, trudny to był wybór, bowiem tych, którzy zasłużyli na takie wyróżnienie, jest znacznie, ale to znacznie więcej. A jednak brakuje mi bardzo w tym zestawie wizerunków znanych i cenionych w światowej lingwistyce polskich językoznawców. Dla przeciętnego Polaka, który nic wspólnego nie ma z polonistyką, albo też nie ma zwyczaju częstego obcowania ze słownikami, niewiele mówią takie nazwiska jak Samuel Bogumił Linde (autor sześciotomowego Słownika języka polskiego, wydanego w latach 1807 – 1815), Tadeusz Lehr-Spławiński (badał pochodzenie polskiego języka literackiego oraz języków słowiańskich), Stanisław Szober (autor Gramatyki języka polskiego wyd. w r. 1916 oraz Słownika poprawnej polszczyzny i Słownika ortoepicznego), Zenon Klemensiewicz (autor wielu wybitnych prac naukowych z zakresu składni polskiej, monumentalnego trzytomowego dzieła Historia języka polskiego), Witold Doroszewski (badacz i popularyzator wiedzy o języku, autor słowników), Jan Baudouin de Courtenay (prace z zakresu języków słowiańskich oraz indoeuropejskich, w tym litewskiego, wpłynął na rozwój dialektologii polskiej oraz współczesnego językoznawstwa), Aleksander Brückner (odkrywca i badacz wielu rękopisów staropolskich, w tym Kazań świętokrzyskich, autor Słownika etymologicznego), Jan Karłowicz (autor wielu słowników), dialektolog, etnograf, badacz nazw geograficznych, czyli onomastyk), Jan Łoś (autor Gramatyki historycznej, 4-6 tomów Słownika gwar polskich), Stanisław Skorupka (autor Słownika wyrazów bliskoznacznych oraz Słownika frazeologicznego języka polskiego), Kazimierz Nitsch (badacz dialektów polskich, założył podwaliny dialektologii historycznej). Z nazwiskami Stanisława Jodłowskiego i Witolda Taszyckiego użytkownicy języka polskiego stykają się od najmłodszych lat dzięki doskonałym i popularnym Zasadom pisowni polskiej i interpunkcji ze słownikiem ortograficznym, które się doczekały ponad dwudziestu wydań.

Owszem, nazwiska profesorów Jana Miodka (notabene dra h. c. Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego) i Jerzego Bralczyka dzięki programom telewizyjnym „Ojczyzna-polszczyzna” i „Mówi się...” są powszechnie znane i to jest oczywiście bardzo dobrze, jednakże na pamięć i wdzięczność wszystkich użytkowników polszczyzny zasługuje wielu uczonych językoznawców. To dzięki ich wiedzy, ogromnemu wysiłkowi intelektualnemu uczymy się mówić poprawnie, dzięki nim możemy rozstrzygnąć każdą naszą wątpliwość, zajrzawszy do właściwego słownika. Przypominam bowiem trochę śmieszne, a trochę smutne wydarzenie ze słownikiem związane. Rozmawiałam kiedyś ze znajomą (wykształcenie wyższe, choć nie filologiczne) na temat pewnego niegrzecznego pana o imieniu Lew. Wyraziłam zdanie, że polskie media niepoprawnie odmieniają to imię: w celowniku powinno być Lwowi, a nie Lwu, mimo że właśnie taką formę zalecał prof. Jerzy Bralczyk. Znajoma na to, że jednak ma być Lwu, bo tak jest w nowym słowniku. W czyim, pytam, Markowskiego? Nie, moim, odpowiada. I to nie był wcale dowcip. Okazało się, że tę panią w ogóle nie interesuje autor słownika.

Chodziło rzeczywiście o słownik Andrzeja Markowskiego. Tyle że nieuważnie go czytała. Są tam trzy hasła: lew jako zwierzę, lew jako jednostka monetarna Bułgarii i Lew jako znak zodiaku. Otóż ten Lew, czyli osoba urodzona pod znakiem Lwa, ma w celowniku Lwu, a nie Lwowi, co wyraźnie podkreśla słownik. O imieniu nic się tu jednak nie mówi. Zresztą nic dziwnego, ponieważ polska forma tego imienia brzmi Leon. W Rosji przyjęła się forma Lew, w innych krajach Leo. Mam w swojej bibliotece kilka wydań Anny Kareniny Lwa Tołstoja. Otóż w wydaniu z końca lat dwudziestych (tłumaczenie Aleksandra Watta pod redakcją Juliana Tuwima) autor powieści figuruje jako Leon Tołstoj. Imię zostało niepotrzebnie spolszczone, bowiem pisarz ten znany jest na całym świecie jako Lew Tołstoj. Wróćmy jednak do słownika Markowskiego. W rozdziale zatytułowanym Nazwiska i imiona znajdujemy: Lew m. IV, DB. Lwa, C. Lwowi, Msc. Lwie. Mamy więc tu do czynienia z zasadą, że tak samo brzmiące i tak samo napisane wyrazy (homonimy) mają różną odmianę. Na przykład: bal – balu (impreza kulturalno-rozrywkowa) i bal-bala (kloc, okorowany pień), zamek- zamku (budowla mieszkalno-obronna) i zamek-zamka (urządzenie umożliwiające zamykanie czegoś), muł-muła (zwierzę) i muł-mułu (grząski osad, szlam).

Te podstawowe słowniki: języka polskiego, poprawnej polszczyzny, ortograficzne, wyrazów bliskoznacznych, frazeologiczne, wyrazów obcych, miejmy nadzieję, że są w każdej szkole. Trudno bowiem wyobrazić bez nich pracę polonisty. Właśnie do nich, polonistów kieruję dziś prośbę, by nazwiska autorów słowników nie były dla ich uczniów pustym dźwiękiem.

Miałam okazję i przyjemność bywać w wielu szkołach Wileńszczyzny. Bodaj w każdym gabinecie polonistycznym (niektóre są naprawdę dobrze wyposażone) znajdował się Słownik poprawnej polszczyzny PWN pod redakcją Witolda Doroszewskiego. Niektórzy mogą się poszczycić 11-tomowym Słownikiem języka polskiego, najważniejszym dziełem profesora Doroszewskiego. Znam jednak w Wilnie i takich szczęśliwców, którzy mają 50- tomowy Praktyczny Słownik Współczesnej Polszczyzny pod redakcją prof. dr hab. Haliny Zgółkowej (Poznań, 1994 – 2005). Nie zdradzę jednak, kto i gdzie, bo nie podaje się przecież do publicznej wiadomości, gdzie się skarb znajduje.

Dziś pragnę przybliżyć Państwu sylwetkę wielkiego uczonego polskiego, którego 30. rocznica śmierci minęła 26 stycznia.

Witold Doroszewski urodził się w 1899 roku w Moskwie. Studiował na Uniwersytetach Moskiewskim i Warszawskim oraz w Paryżu. W roku 1929 habilitował się i objął na Uniwersytecie Warszawskim Katedrę Języka Polskiego, od roku 1938 jako profesor zwyczajny. Wykładał też na uniwersytetach zagranicznych. Po wojnie natychmiast objął swoje stanowisko, odbudował zniszczoną katedrę i rozwinął szeroki zakres badań, gromadząc wokół siebie wielu uczniów. Niektóre z badań przejął stworzony dzięki jego staraniom Zakład Językoznawstwa PAN w Warszawie (1954), którego kierownikiem, podobnie jak katedry, pozostawał do przejścia na emeryturę. W roku 1952 został członkiem PAU (Polska Akademia Umiejętności), a w 1952 członkiem PAN. Był też doktorem h. c. kilku polskich i zagranicznych uniwersytetów.

Profesor Witold Doroszewski badaniami swymi objął cały współczesny język polski, łącznie z dialektami, wszystkie jego działy i odmiany. Na szczególne podkreślenie zasługują jego badania nad słowotwórstwem i dialektami polskimi. Z jego inicjatywy i pod jego kierunkiem powstał Słownik języka polskiego, t. 1 – 11 (1958 – 1969), największe i najważniejsze jego dzieło naukowe. Jest autorem ponad 400 prac naukowych. Najlepszym dotąd opisem mowy Polonii amerykańskiej jest jego napisana w r. 1934 książka Język polski w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Wielką wagę przywiązywał też do popularyzacji wiedzy o języku i do kultury języka, którą traktował jako składnik kultury umysłowej społeczeństwa. Przez czterdzieści lat (z wyjątkiem okresu wojennego) prowadził Radiowy Poradnik Językowy, odpowiadając na pytania napływające z różnych stron Polski. „Jego działalność – jak pisze autor popularnego Słownika ortograficznego profesor Mieczysław Szymczak – zyskała sobie ogólne uznanie i sympatię szerokich rzesz słuchaczy ze wszystkich stron Polski. Dla całego społeczeństwa polskiego stał się on w sprawach poprawności i kultury języka ojczystego niezastąpionym autorytetem”.

Rozszerzmy pojęcie „społeczeństwa polskiego” na „użytkowników języka polskiego”, bowiem my, Polacy Wileńszczyzny, również korzystamy z porad językowych Profesora, które zostały opublikowane w kilku tomach: w trzytomowym wydaniu Poradnika językowego O kulturę słowa oraz w Rozmowach o języku, a które mogliśmy nabyć w księgarni „Przyjaźń”. Obie pozycje należą do moich ulubionych lektur. I tu ciekawostka. W III tomie Poradnika natrafiłam na pytanie, z którym zwrócił się do Profesora jakiś dziennikarz z... wileńskiego dziennika „Czerwony Sztandar”. W samym fakcie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie treść pytania. Otóż dziennikarz pytał, czy poprawny jest zwrot Z Nowym Rokiem. Oczywiście, niepoprawny, odpowiada Profesor, zresztą to samo mówiliśmy w redakcji, kolega jednak uparcie szukał potwierdzenia swej racji w Warszawie.

Uczeni doliczyli się około dziesięciu tysięcy języków na świecie. I każdy z nich, jako ojczysty, jest najpiękniejszy. Dla nas tym najpiękniejszym jest polszczyzna. Przy tym wcale nie taka trudna, jak to się nierzadko słyszy, przy tym nie tylko od cudzoziemców. A już narzekania na naszą ortografię są co najmniej niesprawiedliwe. Jaka jest? „Daję najświętsze słowo honoru, że polska ortografia jest sto razy łatwiejsza od francuskiej, niemieckiej, angielskiej” – powiedział profesor Miodek. A Miodek naprawdę wie, co mówi.

Łucja Brzozowska

Wstecz