Dom Kultury Polskiej w Wilnie istnieje już 5 lat

Oswojony Dom...

„Chciałbym bardzo, żeby właśnie ten Dom był ośrodkiem po pierwsze: rozwoju kultury polskiej, po drugie: jak najlepszych przyjaznych stosunków między Polakami i Litwinami. I żebyście tutaj – ponad wszelkimi podziałami politycznymi i partyjnymi – tworzyli ośrodek, gdzie wszystkim będzie dobrze” – tymi słowy prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” prof. Andrzej Stelmachowski przemawiał 18 lutego 2001 podczas uroczystego przekazania nam Domu Kultury Polskiej w Wilnie.

Tej uroczystości towarzyszyły mieszane uczucia. Dom imponował ogromem, ale straszył pustką i perspektywą rychłej zapaści finansowej. Co tu kryć, niżej podpisana również nie wierzyła w świetlaną przyszłość tej „piramidy patriotyzmu”, jak (nie bez ironii) określiłam DKP w jednej z ówczesnych publikacji. Nie byłam wyjątkiem. Dom Polski nie miał dobrej prasy już na etapie projektu, przede wszystkim ze względu na planowaną lokalizację w dzielnicy przemysłowo-handlowej. Uroczyste wmurowanie sprowadzonego aż z Wawelu kamienia węgielnego, które nastąpiło w kwietniu 1998 roku, nie poprawiło opinii na temat tego daru Państwa Polskiego dla społeczności polskiej na Litwie. Co prawda, chęć posiadania polskiego ośrodka kultury deklarowaliśmy już w połowie lat 90., ale dla wielu z nas się marzyło odzyskanie na ten cel jednego z przedwojennych gmachów zbudowanych ze składek społecznych. Ot, chociażby dawnego Teatru Reduta na Pohulance, ewentualnie budynku Towarzystwa Przyjaciół Nauk… Chcieliśmy Domu Polskiego z historią, tradycją, z duszą. I najlepiej na starówce albo już przynajmniej w śródmieściu. Po co budować, zastanawialiśmy się, skoro już kiedyś zbudowaliśmy? Jak nie my, to nasi ojcowie i dziadkowie. Niestety, władze Litwy pozostawały (i pozostają do dziś) głuche na nasze postulaty w sprawie restytucji jednego z należących do społeczności polskiej przedwojennych budynków.

W tej sytuacji naprzeciw oczekiwaniom Polaków wyszło Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, które zaaprobowało pomysł budowy Domu Polskiego w Wilnie od podstaw, Senat RP zaś wydzielił na to fundusze. I tu zaczęły się schody. Kontrowersje budziła zarówno otrzymana w wieczystą dzierżawę parcela jak i projekt samego gmachu. Gdy się w dodatku okazało, że koszty budowy znacznie przekroczyły planowane i sięgnęły 6 milionów USD, na nowo zbudowany Dom Polski w Wilnie obrazili się również niektórzy senatorowie RP.

„Za duży, za drogi, źle usytuowany i zaprojektowany…” – tej treści oceny DKP rozlegały się z wielu stron i coraz częściej. Podstawowe pytanie brzmiało: „Kto i w jaki sposób ten moloch (ponad 6 000 metrów kwadratowych) utrzyma?”. Najzabawniejsze, że takie pytanie rodziło się też wówczas w głowie pewnego młodego chłopaka, który czasem przejeżdżając obok wyłaniającego się u zbiegu ulic Kowieńskiej i Nowogródzkiej potężnego gmaszyska, spoglądał nań ze zgrozą. Były to rozmyślania czysto teoretyczne, bo chłopak nie miał z powstającym gmachem nic wspólnego… poza tym tylko, że jest Polakiem, zdawał więc sobie sprawę, że Dom Polski budowany jest również dla niego. Ten chłopak nazywa się Artur Ludkowski. W czerwcu 2001 roku wygrał konkurs na dyrektora Domu Kultury Polskiej. Od tej chwili minęło prawie pięć lat. Dziś gmach DKP jest samowystarczalny, czyli zarabia na swoje utrzymanie, a zarówno w Wilnie jak i w Polsce rozlegają się już rozważania: „czy aby ten Dom nie jest dla Polaków… za ciasny”? Ale cofnijmy się o pięć lat wstecz.

Gdy 18 lutego 2001 roku Dom Polski w Wilnie uroczyście przekazywano społeczności polskiej, na wielu twarzach radość mieszała się z obawą. Gdy obecna na uroczystości ówczesna marszałek Senatu RP Alicja Grześkowiak życzyła wileńskiej społeczności polskiej, by „dom ten był pełen miłości”, trudno było uwierzyć, że te słowa kiedyś obleką się w kształty. Ten obcy Dom trzeba było wszak jakoś oswoić. Budynek nie porażał urodą, daleko mu było do ujmującej ciepłem „siedziby wszystkich Polaków”. Przytłaczał holl, wielki jak hangar samolotowy, dziwiła sala bez zaplecza i z płaską widownią, wiele do życzenia pozostawiała komercyjna część budynku, ta, która z założenia musiała zarobić na utrzymanie całego gmachu. Pokoje hotelowe na dwie osoby za duże, na trzy – za ciasne. W dodatku było ich zaledwie 20, za mało by rozlokować przeciętną autokarową wycieczkę. Były problemy również z oddaniem w ajencję innych pomieszczeń komercyjnych, włącznie z restauracją.

Pierwsze miesiące działalności DKP zdawały się potwierdzać wszystkie związane z tym gmachem obawy. Polska niebawem wycofała się z obietnicy trzyletniego partycypowania w kosztach utrzymania budynku (miała łożyć na to około pół miliona złotych rocznie). Odtąd te koszta mieli przejąć użytkownicy, czyli biedne organizacje społeczne. Trzeba było więc jak najszybciej skompletować ekipę, która nie tylko zarobi na utrzymanie gmachu, ale też na właściwy poziom podźwignie działalność programową tej placówki. Powołana do zarządzania Fundacja Pomocy i Dobroczynności „Dom Kultury Polskiej w Wilnie” rozpisała konkurs na stanowisko kierownika administracyjnego DKP, obowiązki którego czasowo pełnił Marek Pakuła. Wyniki konkursu, które ogłoszono 1 czerwca 2001 roku, wielu zaskoczyły… ze względu na wiek zwycięzców. Dyrektorem został 29-letni Artur Ludkowski, wicedyrektorką 25-letnia Beata Czaplińska. Oboje wcześniej mieli niewiele wspólnego z rodzajem działalności, której się właśnie podjęli. Dziś nie ukrywają, że trochę się swojego zwycięstwa wystraszyli. Wątpliwości mieli też poszczególni organizatorzy konkursu. A obecny prezes Fundacji Józef Sawionek podczas uroczystości związanych z 5-leciem działalności DKP przyznał odważnie, że on osobiście był przeciwny wyborowi Ludkowskiego i Czaplińskiej.

„Mówiłem, Boże święty, młodzi ludzie, dyrektor młody chłopak, czy oni sobie poradzą? – wspomina i dodaje: – A teraz mówię: jak szczęśliwie się stało, że takim ludziom powierzono… w sumie bardzo duży majątek, że oni rządzą tak mądrze”.

Trudno się dziwić tej nieufności wobec dwojga żółtodziobów, skoro sam Artur Ludkowski oceniając ten wybór z dzisiejszej perspektywy przyznaje szczerze: „Osobiście, będąc w komisji i mając na myśli dobro tego przybytku, nie odważyłbym się nam – młodym narwańcom – powierzyć administrowania tym budynkiem”.

Cóż, widocznie jakiś anioł czuwał wówczas nad tym gmachem i natchnął komisję do podjęcia właściwego wyboru… podobnie zresztą jak nieco wcześniej, gdy sprawy finansowe DKP powierzono pani Krystynie Zimińskiej.

Dziś Ludkowski przyznaje, że gdy zapoznał się ze stanem faktycznym, jaki panował w DKP po kilku miesiącach od chwili jego otwarcia, zrobiło mu się nieswojo. Co miesiąc gmaszysko pochłaniało 40 tysięcy litów, a zysków dawało… 2 tysiące. Trzeba było zacząć zarabiać, a budynek, włącznie z hotelem, nie był wyposażony nawet w meble. Nie było też pieniędzy na ich kupno.

Krystyna Zimińska wspomina, że pierwsze pieniądze na działalność DKP pochodziły ze zrzuty pracowników. Przynieśli z domów również naczynia, obrusy. Jakoś też wyposażyli jeden pokój dla administracji. Z kolei Beata z rozbawieniem opowiada, że pierwsze dokumenty sporządzali na zdezelowanej maszynie do pisania, bo w całym budynku nie było komputera. Jakież święto zapanowało wśród personelu, gdy Artur przytaszczył z domu swój – prywatny. Ale on sam w owym czasie najbardziej się martwił nie brakiem komputera. Trzeba było wyposażyć pokoje hotelowe, po których wiatr hulał. Gabinety administracji – również. Sala, którą można by za pieniądze wynająć, praktycznie też świeciła gołymi ścianami. Mieli tylko 500 krzeseł, poza tym – ani kurtyny, ani sprzętu nagłośnieniowego. Powstało pytanie – jakim cudem zarobić? Trudno się dziwić, że przez pierwsze dwa lata dyrektor prawie tu zamieszkał. Na szczęście znaleźli się wspaniali ludzie, którzy pomogli. Jest bardzo wdzięczny Mariuszowi Grudniowi, dziś również należącemu do Zarządu Fundacji, dyrektorowi Domu Polonii w Rzeszowie oraz Krystynie Bożemskiej, skarbnikowi „Wspólnoty” i członkini Zarządu Fundacji, którzy od oddziałów swego stowarzyszenia zebrali pieniądze na wyposażenie pierwszych 10 pokoi hotelowych. Dzięki temu hotel zaczął funkcjonować. Dziś dyrektor Ludkowski ciepło wspomina też wsparcie, jakiego Domowi Polskiemu udzielali senatorowie Witold Gładkowski i Tadeusz Rzemykowski. W problemy tego przybytku z kretesem wsiąkli też członkowie ówczesnego Zarządu Fundacji, prezentujący ZPL. Byli otwarci na wszelkie inicjatywy i ryzykowne eksperymenty, które mogły pomóc Domowi Polskiemu.

Wyposażenie do pokoi hotelowych kupowali dosłownie po jednym meblu – tu łóżko, tam fotelik, tam stolik pod telewizor. „Sklejali” je jak z klocków Lego. Wówczas wyglądało to może nieco siermiężnie. Dziś hotel ma rangę trzygwiazdkowego. Mało tego, ma w tej chwili o 15 pokoi więcej, w sumie – 35.

Na nie zaadaptowane poddasze gmachu Artur zaczął spoglądać już w chwili, gdy udało się wyposażyć wszystkie 20 pokoi. Gdy dojrzał do pomysłu dobudowania kolejnych 15, DKP dysponował już zarobionymi 100 tysiącami litów. Gdy zrobiono projekt, okazało się, że inwestycja zamknie się w kwocie 600-800 tys. Lt.

„Przekonaliśmy do współfinansowania tej inwestycji Senat, którego stosunek wobec DKP z demonstracyjnej niechęci stopniowo przekształcał się w milczącą aprobatę. Dostaliśmy kolejnych 300 tysięcy. Brakowało jeszcze 300-400. Wówczas Zarząd podjął decyzję o zaciągnięciu pożyczki pod zastaw jednego piętra…” – wspomina dziś Artur.

W efekcie trzecie piętro hotelu (440 metrów użytkowych wraz z wyposażeniem) kosztowało 750 tysięcy litów. Po dwu latach pożyczkę spłacono. Firma, która przebudowała poddasze na hotel, twierdzi, że dzisiaj bez 2 milionów litów nawet by o takim zleceniu nie rozmawiała...

Dziś DKP dysponuje 120 miejscami hotelowymi. Uporządkowano też parking (ogrodzenie, kamery, przesuwane wrota), który również przynosi DKP dochód, gdyż 2/3 jego powierzchni odnajmują okolicznym mieszkańcom (goście hotelowi z parkingu korzystają nieodpłatnie). Rozbudowano też recepcję hotelową, której wcześniej praktycznie nie było, więc gdy zakwaterowywała się wycieczka, to kolejka do rejestracji ustawiała się aż na zewnątrz gmachu. Ostatnie inwestycje DKP, to ośrodek sportowo-rekreacyjny stworzony w części pomieszczeń piwnicznych oraz klimatyzacja zainstalowana praktycznie we wszystkich pomieszczeniach. Dziś do utrzymania DKP nie trzeba dopłacać, chociaż w skali roku pochłania ono kwotę rzędu miliona litów.

„Udało się to osiągnąć dzięki ludziom, którzy domem zarządzają i którzy tu pracują” – mówi skromnie Ludkowski. A ci ludzie to zaledwie 18 osób… na prawie 7 tysięcy metrów kwadratowych. Do tych „wypasionych” kadr, obok wspomnianych Ludkowskiego, Czaplińskiej i Zimińskiej, należą Władysław Wojnicz (dział komercyjny w jednej osobie), administratorka hotelu Alicja Korwiel i pozostałej części – Daniel Jezulewicz oraz skromna garstka personelu technicznego – recepcjonistki, sprzątaczki. Nikt tu nie ogląda się na kolegów, wszyscy są specjalistami od wszystkiego.

„Utrzymujemy DKP głównie z hotelu, chociaż w części komercyjnej gmachu jest jeszcze sklep ze sprzętem komputerowym, kawiarnia internetowa, fryzjer, gabinet stomatologiczny, restauracja…” – wylicza dyrektor.

Z tą restauracją, jak było, każdy w Wilnie wie. Poprzednia wołała o pomstę do nieba, ale to wina ajenta, który zupełnie nie dbał o jej dobre imię. Na szczęście jest już nowy. Odnowiona restauracja otworzy swoje podwoje prawdopodobnie jeszcze w tym miesiącu.

Ale Dom Kultury Polskiej w Wilnie, poza utrzymaniem się na fali, ma przecież jeszcze funkcje programowe. Ma służyć Polakom. I służy. W prawym skrzydle ma swoje siedziby ponad 30 polskich organizacji (opłacają tylko koszty eksploatacyjne lokali): poczynając od harcerskich, poprzez sportowe aż do seniorów z organizacji kombatanckich i Uniwersytetu III Wieku. Tu swoją siedzibę ma czołowa polska organizacja – Związek Polaków – współgospodarz Domu. Pod ten dach zostały przygarnięte tułające się od lat po wynajmowanych kątach dwa polskie zespoły teatralne oraz – ostatnio – najstarszy zespół ludowy „Wilia”.

Dom Kultury Polskiej w Wilnie dziś słynie z fantastycznych nieodpłatnych lub tanich polskich imprez – na każdy gust i wiek. W ciągu 5 lat, wspólnie z organizacjami społecznymi, zorganizowano tu przeszło 70 wernisaży i wystaw, kilka akcji charytatywnych, ponad 150 koncertów i zabaw. Odbywają się tu też zjazdy, konferencje, spotkania różnych grup, targi książek, debaty, spektakle, dyskoteki dla młodzieży. Nie omijają też tego Domu odwiedzający Wilno przedstawiciele najwyższych władz Polski. Ich spotkania w tym gmachu z przedstawicielami społeczności polskiej stały się już tradycją. Dostojnym gościom nieraz towarzyszą prezydent, premier, przewodniczący Sejmu RL, inni politycy.

Odpowiedzialna za działalność kulturalną DKP Beata Czaplińska mówi wprost: „Jest mi o wiele łatwiej niż Arturowi. Ja tu jestem do wydawania pieniędzy, gdyż działalność programowa Domu Polskiego jest dofinansowywana z Macierzy…”

Beata przyszła na to stanowisko z firmy odzieżowej. Nie miała więc doświadczenia w organizowaniu imprez kulturalnych, w dodatku na taką skalę. Dopiero po paru latach miała czas, by się przyjrzeć jak pracują inne DKP.

„Na początku po prostu się zastanawiałam, co by mogło do tego Domu przyciągnąć Rodaków, na jaką imprezę sama bym się chętnie wybrała?” – opowiada. Ale dobry pomysł to tylko wstęp. Do udziału w wymyślonych imprezach trzeba jeszcze było namówić uczestników – artystów, plastyków, fotografików, bo placówka była nowa. Nikt na siłę się tu nie wpraszał, nie składał ofert, jak teraz. W pierwszym roku działalności podejmowali więc każdego, kto chciał w DKP wystąpić lub się zaprezentować. Teraz wprowadzili selekcję. Uważają, że nie warto organizować imprezy, na którą ludzie nie przyjdą.

Dziś kalendarz imprez DKP trzeszczy w szwach. Weźmy chociażby imprezy już tradycyjne, a są to: Gwiazdka dla Sierot (DKP jako Fundacja Dobroczynności i Pomocy występuje tu w roli pośrednika zbierającego dary i organizującego imprezy dla dzieci z domów dziecka i internatów); andrzejki, Bal Sylwestrowy, gwiazdka dla polskich dzieci, bale karnawałowe z programem artystycznym, Zapusty. Dzień Babci, Dziadka, Dziecka – to też stałe imprezy z kalendarza DKP. To tu można wziąć udział w muzycznej biesiadzie na pożegnanie lata. Z kolei cykl imprez „Jesienne nastroje”, to tematyka poważna – koncerty, wieczory poezji. Wszystkie polskie święta i tradycje administracja tego gmachu i jego użytkownicy pielęgnują i obchodzą.

Co tu dużo mówić, w ciągu minionych 5 lat społeczność polska Wilna i całej Wileńszczyzny zakochała się w swoim Polskim Domu. Ironiczną „piramidę patriotyzmu” jakoś niepostrzeżenie zastąpiły określenia: Dom Instytucja, Dom Polska Wizytówka, Dom Każdego Polaka.

Gdy w dniach 17-19 lutego w Wilnie odbywały się uroczystości z okazji 5-lecia działalności DKP, przyjaciele tej placówki nie szczędzili jej pochwał i komplementów… jakże zasłużonych i szczerych. Na uroczysty koncert z okazji 5-lecia z udziałem wileńskich zespołów, który odbył się 19 lutego, przybyło trzy razy więcej gości niż się spodziewali organizatorzy tego święta.

„Taka frekwencja jest chyba najwyższą oceną działalności tego Domu” – mówią nieśmiało.

„Pięć lat to nie tak dużo, a jednak tak wiele. Dom ten – mogę zapewnić – jest Domem, który zyskał już renomę, który i swoimi rozmiarami, i swoją działalnością wiedzie prym wśród wszystkich innych DKP rozrzuconych zarówno po tej jak i po drugiej stronie oceanu” – tak podczas uroczystych obchodów 5-lecia DKP podsumował działalność tej placówki senator Ryszard Bender, przewodniczący senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą.

Lucyna Dowdo

Wstecz