Podglądy

Dach przecieka nie dlatego, że deszcz pada

Mam serdecznie dość uginania się pod cudzymi grzechami! I scyzoryk mi się w kieszeni otworzył, gdy przy okazji kolejnego państwowego święta nasi czołowi władzodzierżcy usiłowali, jak pomyjami, oblać społeczeństwo swoimi własnymi przywarami.

„Obywatele Litwy, bądźmy czujni. Brońmy swojej wolności. Brońmy jej przed sobą. Brońmy przed obojętnością, przed pazernością” – błagał w świątecznym przemówieniu z sejmowej trybuny przewodniczący tej przechowalni aferzystów Arturas Paulauskas.

Prezydent Valdas Adamkus w swojej mowie również nie żałował narodowi „ciepłych” słów posądzając go o upadek moralności. Szef państwa nas (!?) zbeształ za tolerowanie kłamstw (Boże, że Ty to słyszałeś… i nie wydałeś nawet grzmotopodobnego pomruku!).

„Nasza tolerancja dla kłamstwa, eliminacja z polityki moralności, bronienie – za wszelką cenę – interesów własnych i swoich grup – wszystko to bez wątpienia stanowi zagrożenie dla państwa i państwowości. Historia uczy, że upadki największych i najpotężniejszych państw zaczęły się właśnie od upadku moralności” – pouczył społeczeństwo pierwszy człowiek w państwie.

Z kolei Vytautas Landsbergis (ksywka – tatuś) w przeddzień 16 rocznicy ogłoszenia na Litwie niepodległości, zaapelował do narodu, by jak najczęściej rozpamiętywał, jak bardzo był poniżany przez Sowietów. „Byliśmy zdeptani, zhańbieni, w dodatku obwieszeni sowieckimi gwiazdami” – niczym masochista delektował się wspomnieniami czołowy zwalczacz rosyjskiego widma. A widmo to ponoć ciągle krąży nad Litwą. W każdym bądź razie Landsbergis nieraz je oglądał… w sejmowej sali posiedzeń, gdzie, jego zdaniem, „zasiada ponad połowa stronników prorosyjskiej polityki”.

Osobiście, jako przedstawicielka „upadłego moralnie narodu”, dostaję gęsiej skórki czytając tę natchnioną… a raczej nawiedzoną tramtadrację. Myślę więc sobie, jak by było pięknie, gdyby tak wymienieni strażacy narodowej moralności odczepili się od Bogu ducha winnego narodu i poszli sobie w diabły. Kiedyś obwieszano nas gwiazdami? Może, chociaż mnie osobiście nie… No może poza październięcą, którą w dziecięcej naiwności traktowałam jak biżuterię. Była wszak nie tylko czerwona (a ten kolor dzieci uwielbiają), ale też ozdobiona „kameą” w postaci kędzierzawej główki cherubinka (tak mi się wydawało). Gdy dowiedziałam się, jakim zbrodniarzem był „cherubinek”, już nie byłam „małym październiątkiem, Lenina wnuczątkiem”. Ale to tylko dygresja. Denerwuje mnie, że zamiast gwiazd dziś politycy obwieszają nas odpowiedzialnością za własny upadek moralny. Osobiście się do takowej nie poczuwam i innym nie radzę. Śmiem też zauważyć, że nie ma moralnych lub niemoralnych społeczeństw, nie ma zdeprawowanych narodów, są zdeprawowani i amoralni przywódcy.

I któż to nas poucza, że nie powinniśmy tolerować kłamstwa i stawiania własnych interesów ponad publicznymi? Czy nie prezydent Valdas Adamkus, lokator oddanej bankowi w zastaw prezydenckiej rezydencji?.. Ofiara czy osoba współodpowiedzialna – oto jest pytanie. Oczywiście, to nie prezydent obciążył hipotekę państwowej rezydencji, by wziąć pożyczkę na budowę luksusowych apartamentowców, tylko zarządzająca tą rezydencją rządowa spółka. To nie prezydent po zaniżonej cenie kupił sobie w tych apartamentowcach mieszkania, tylko dwaj jego doradcy. W tej sytuacji święty gniew Adamkusa, który nie tylko demonstracyjnie zdymisjonował sprytnych chłopaków, ale też domaga się powołania wszelkich możliwych i niemożliwych komisji do zbadania tej afery i ukarania winnych, jest niby zrozumiały. Oto autorytet moralny, oto uczciwy i sprawiedliwy mąż stanu! – pomyślałby ktoś niezorientowany w kulisach tego przekrętu (który zresztą ośmieszył Litwę na cały świat). To ktoś niezorientowany, ale robienie „z naroda wariata” jest podłością do sześcianu. A naród wie, że publicznie pienić się i gniewać trzeba było nie po wywleczeniu tej afery przez media, tylko od razu, gdy prezydent się o niej dowiedział. A dowiedział się w maju ubiegłego roku. Dziś nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie zareagował wówczas:

„A co miałem robić? – bronił się przed dziennikiem „Lietuvos rytas”, który przycisnął go na tę okoliczność. – Mieszkam w rządowym budynku, rząd mnie tam przeniósł i nagle się dowiaduję, że nie mogę w tym budynku nic zmienić (bo oddany pod zastaw bankowi)”. Jakaż rozczulająca bezbronność, aż łza się w oku kręci. Tylko skąd ten spóźniony publiczny gniew?

Spóźniony podwójnie, bowiem doradcy prezydenta twierdzą, że prezydent dużo wcześniej wiedział nie tylko o zastawieniu rezydencji, ale też o tym, że za pozyskane pieniądze w Turniszkach, gdzie mieszkają nasi władzodzierżcy, nielegalnie zostały zbudowane apartamentowce. Wiedział rónież o tym, że jego doradcy zakupili sobie w nich przytulne mieszkanka.

„To było chyba w sierpniu, gdy mi powiedziano (doradcy): prawdopodobnie jesienią będziemy sąsiadami. Pytam – gdzie? Mówią, tu, w Turniszkach budują. Mówię, no dobrze, będziemy sąsiadami. To wszystko. Ja nawet do dziś dnia nie wiem, ani w jakim mieszkaniu, ani gdzie budynek” – z dziecinną szczerością wyznał Adamkus wspomnianemu dziennikowi.

Brawo, brawo, bis! Fajnego mamy szefa państwa. Skoro nie widzi, co się dzieje obok niego w Turniszkach, w których wszak mieszka, to czy możemy oczekiwać, by panował nad tym, co się dzieje w państwie. Dobrze, że banki nie biorą w zastaw ludzi, bo ktoś z otoczenia prezydenta mógłby wpaść na pomysł… zastawienia samego prezydenta. Ciekawa jestem czy na wieść o takim geszefcie Adamkus też by zareagował pytaniem: „A co miałem robić, należę do państwa, więc do poszczególnych obywateli też…”

W świetle powyższego prezydent, który obecnie ubrał się w szatki trybuna ludowego i udaje, że gotów jest polec w ochronie interesów obywateli, wygląda żenująco. Jego apele o wszechstronne zbadanie afery brzmią żałośnie, zaś nawoływanie narodu do nietolerowania kłamstwa – tragikomicznie.

Dach, szanowny panie prezydencie, przecieka nie dlatego, że deszcz pada, ale dlatego, że w dachu dziura. To aluzja do sytuacji w naszym państwie. Źle się u nas dzieje nie dlatego, iż piszą o tym media, tylko dlatego, że… no, w dachu dziura. Dach – to nasze polityczne elity z prezydentem na czele i wypada go łatać jeszcze przed rozpętaniem medialnego skandalu.

W ogóle turniski skandal jest cudnym przykładem moralnego rozkładu i zakłamania… nie społeczeństwa bynajmniej, tylko właśnie przedstawicieli najwyższych władz, które udają ślepców niezdolnych poruszania się w tym okrutnym świecie bez podpierania się wszelkiej maści komisjami. Ileż ich pożywi się przy okazji wspomnianego skandalu. Jest i inne przypuszczenie – im więcej komisji, tym bardziej rozmyje się afera i odpowiedzialność. Ktoś mądry kiedyś zauważył, że komisja to grupa ludzi nieprzygotowanych, powołana przez niekompetentnych, do wykonania zadań niepotrzebnych. Jestem wężymord czarny (gatunek rośliny z rodziny astrowatych), jeżeli ten ktoś nie miał racji. Pierwsza odsłona komedii: Czy doradcy prezydenta przy okazji zakupu apartamentowców (po zaniżonej cenie) nie uwikłali się przypadkiem w konflikt interesów publicznych i prywatnych będzie teraz badała naczelna komisja etyki. Jakie, do muchomora plamistego, badanie? Przecież gołym okiem widać, że się uwikłali. I to jak jeszcze! Druga odsłona komedii: Prezydent zwraca się do Sejmu z prośbą o utworzenie tymczasowej parlamentarnej komisji, która zbada czy zarządzająca Turniszkami rządowa spółka, która nie tylko zastawiła rezydencję prezydenta, ale za pozyskane pieniądze nielegalnie zbudowała tam wspomniane apartamentowce, przypadkiem nie naruszyła prawa. Toż idiota widzi, że naruszyła i że prokurator po niej płacze i zawodzi. Wszak jest zakaz wznoszenia w tej dzielnicy jakichkolwiek budynków. Ale zakazy obowiązują urzędników w normalnych państwach, u nas są natchnieniem do uprawiania wolnej amerykanki. Szef wspomnianej spółki już dostał zeza od ciągłego łgania na temat cudownego poczęcia spornych budynków. Cała Litwa zwijała się ze śmiechu, gdy tłumaczył w telewizji: „Owszem, budować tu nie można, ale wcześniej w tym miejscu była posowiecka stołówka, na górze zaś pokoje gościnne. I wszystko to było stare, więc potrzebowało remontu, w trakcie którego naturalnie przerosło w budynki mieszkalne…” Urocze. Widocznie nasze władze są inteligentne inaczej, skoro bez powołania sejmowej komisji nie umieją trafnie ocenić rzeczywistości.

Trzecia odsłona komedii: „Teraz widzimy, że odpowiedzialna za turniskie rezydencje spółka, faktycznie podjęła się działalności budowlanej, zbudowała hotele i je sprzedała. Ta działalność budzi pewien niepokój” – dywaguje przewodniczący Sejmu Paulauskas, ten sam, który nawoływał obywateli do obrony Litwy „przed własną obojętnością i pazernością”. „Pewien niepokój” – koń by się uśmiał. Spróbuj no, obywatelu, na własnej działce wybudować nielegalnie szalet, a zobaczysz, jak dotkliwie zostaniesz ukarany za budowlaną samowolę. Albo spróbuj w ten sam sposób przebudować ten szalet w drewutnię, to się przekonasz czy ktokolwiek uwierzy, że był to „tak jakby naturalny przerost”. Czwarta odsłona komedii: Premier Algirdas Brazauskas w ogóle afery nie komentuje, chociaż jego resort najbardziej się w niej ubabrał, więc najmocniej cuchnie. Szarpany na okoliczność turniskiego skandalu szef rządu wysyła dziennikarzy „na drzewo”, by się tam sobie pobujali, skoro nie mają nic lepszego do roboty.

Tacy to ludzie usiłują biegać za moralne autorytety… co prawda w niezbyt moralnym i nie dość rozpamiętującym sowieckie krzywdy społeczeństwie. Co narozrabiali Sowieci, to pozostanie na ich sumieniu. Można i trzeba ich z tego rozliczać, ale nawet codzienne ich przeklinanie i rozpamiętywanie krzywd, jakie nam uczynili, nie odwróci uwagi społeczeństwa od radosnej twórczości władz obecnych. Pięknych, bo demokratycznych i wyhodowanych na niepodległym już ciele ojczyzny, ale czy godnych szacunku?

Zresztą za czasów sowieckich było nam jakby lżej. Wiedzieliśmy, że władze są obce, bo komusze, ot taki obrzydliwy rak na ciele zdrowego społeczeństwa, więc i nie oczekiwaliśmy od nich nic dobrego. Autorytetów szukaliśmy gdzie indziej. Na przykład, w kościele. Teraz i z tym jest krucho, oj krucho, szczególnie w okolicach dachu – czyli najwyższych władz kościelnych. Wspomnijmy chociażby, w jakich okolicznościach z kościoła pw. Ducha Świętego zabrano Obraz Miłosierdzia Bożego. Tak go ładnie przenoszono z jednego kościoła do drugiego, że wierni z Ducha Św. byli przekonani, iż są świadkami bandyckiego napadu. Na początku marca jeszcze bardziej groteskowy spektakl odbył się w Litewskim Muzeum Sztuki, z którego – w czasie kaziukowego kiermaszu, a więc na oczach licznych gapiów – zamaskowani faceci wynieśli przechowywany tam do niedawna bezcenny skarbiec katedralny. Bandycki napad? – znów zastanawiali się ludzie. Nie, to Wileńska Kuria Arcybiskupia zabierała zwrócone Kościołowi bezcenne sakralne precjoza. Na pytanie, dokąd je zabrano, arcybiskup metropolita kardynał Audrys Juozas Bačkis zasugerował dziennikarzom na specjalnej konferencji prasowej… by raczyli się pobujać, skoro nie mają nic lepszego do roboty. No może nie dosłownie tak. Jego ekscelencja powiedział, że nie zdradzi miejsca pobytu skarbca… ze względów bezpieczeństwa. Opowiadał tylko mgliście o zamiarze powołania muzeum spuścizny kościelnej, gdzie być może za trzy lata można będzie część tych cudeniek obejrzeć. Przypomniał przy tym stanowczo, że skarbiec to mienie kościelne, więc wara od niego świeckim pismakom i innym takim tam. Mówiąc to (a rzecz się działa w Litewskim Muzeum Sztuki), arcybiskup łakomie spoglądał na krzesła, na których siedzieli dziennikarze. Zaznaczył, iż były one kiedyś własnością arcybiskupa Jałbrzykowskiego, więc też należą się Kurii. „Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziecie na tych krzesłach siedzieli u mnie” – oznajmił niby żartem, ale zabrzmiało to jak ostrzeżenie: „to nasze!”. Dziw, że w tej chwili nie wpadli do muzeum zamaskowani mężczyźni i nie wynieśli krzeseł razem z dziennikarzami…

W ramach rozwiania wątpliwości: Jestem „rękami i nogami” za zwrotem Kościołowi jego mienia, ale na mój głupi rozum, mienie kościelne jest jednocześnie mieniem narodowym. I gdy jest ono tak cenne jak przedmioty liturgiczne z katedralnego skarbca, społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co się z nim aktualnie dzieje: czy jest w dobrze zabezpieczonym miejscu i czy poszczególnym eksponatom nie grozi, na przykład, wymiana na falsyfikaty. Co się natomiast tyczy krzeseł arcybiskupa Jałbrzykowskiego, nie wiem czy akurat ekscelencja Bačkis jest w prostej linii ich spadkobiercą.

Lucyna Dowdo

Wstecz