2006 – Rokiem Języka Polskiego

Jego Wysokość SŁOWO

A drzewiej mówiono...

Uczcijmy Rok Języka Polskiego nie tylko większą, od tej, jaką wykazywaliśmy się dotychczas, dbałością o poprawność naszej pięknej mowy rodzinnej, ale i bliższą z nią znajomością. Przecież tak właśnie się zachowujemy wobec tych, kogo kochamy, szanujemy, kto jest nam bliski i drogi, chcemy wiedzieć o nich jak najwięcej. Oto kilkuletnia Joasia często pytała matkę: „Co było, jak mnie nie było”? Podobnie i my zastanawiamy się nieraz: co było z naszą polszczyzną, jak nas nie było? To „nas” jest pojęciem bardzo szerokim, obejmuje bowiem nie tylko współczesne nam pokolenia, lecz sięga w głąb wieków, do polszczyzny dużo starszej od znanej nam z lekcji polskiego tej szesnastowiecznej Rejowskiej, kiedy to wżdy postronni narodowie musieli wiedzieć, że Polacy mają swój własny język. Swój, a nie, na przykład, gęsi. A przy okazji chcę zauważyć, że sens tych powszechnie znanych słów Mikołaja Reja bardzo często jest wypaczany. Niejednokrotnie bowiem zdarza nam się zetknąć z tytułami, nadtytułami, mottem, czy też po prostu cytatem „Polacy nie gęsi”. Tak więc wyraz gęsi jest potraktowany jako rzeczownik i w ten sposób odnosi się do Polaków. A tymczasem wcale tak nie jest. Wersy A niechaj narodowie wżdy postronni znają, / iż Polacy nie gęsi, i swój język mają skierowane są przeciwko tym, którzy „łaciną mazali sobie gęby”, przedkładając ją nad swój język ojczysty. Wyraz „gęsi” jest w wierszu Reja przymiotnikiem (podobnie jak kurzy móżdżek, sokoli wzrok, psia wierność itd.) i odnosi się do wyrazu język, a nie Polacy.

Mieli swój język Polacy na wiele jeszcze wieków przed piśmiennictwem. Dlatego te najdawniejsze formy i wyrazy nie mogły, rzecz jasna, być zarejestrowane. Przetrwały w mowie ustnej i w wielu wypadkach zostały, dzięki badaniom uczonych nad szczęśliwie zachowanymi lub też cudownie odnalezionymi zabytkami języka, ocalone lub też odtworzone, zrekonstruowane czy to w okresie pierwszej doby historycznej, zwanej też dobą staropolską, czy też w wiekach późniejszych.

Polska epoka piśmienna zaczyna się w wieku XII i trwa po dziś dzień. Za początek doby staropolskiej przyjęto uważać rok 1136, w którym papież Innocenty II wysłał bullę „do kraju Polaków, który, jak wiadomo, leży w odległych stronach świata” do arcybiskupa gnieźnieńskiego, która miała zabezpieczać majętności biskupstwa. Bulla oczywiście napisana jest po łacinie, jednakże zawiera ponad 400 polskich nazw osobowych i miejscowych. Jest więc najstarszym i przez to bardzo cennym zabytkiem języka polskiego. Znajdujemy w niej imiona będące w większości wypadków życzeniami rodziców skierowanymi ku dziecku, mającymi mu zapewnić powodzenie w życiu (jak wiemy, nazwiska pojawią się w wiekach późniejszych): Bogdan, Bogumił, Budzisław, Cieszymysł, Dobromysł, Domowuj, Gościwuj, Miłowił, Niemoj, Wszebor, Wszemir. Są tam też imiona będące zdrobnieniami imion dwuczłonowych: Dobroń, Dobrosz, Dobrzęta, Dobrzyna (od Dobromysła, Dobrosiodła, Dobrociecha, Dobromira, Dobrosława itd.); Milik, Milich, Miłosz, Milaczek od Miłowita. Ciekawa i nieco dla nas dziwna jest trzecia grupa zapisanych w bulli imion. Nawiązuje pośrednio lub bezpośrednio do fizycznych lub psychicznych cech człowieka. A więc: Broda, Brzucha, Gęba, Główka, Pępik, Żyłka, Chrap. Reprezentowany jest również świat zwierzęcy: Byczek, Czyż, Wilczęta, Żuk, Jeż, Kobyłka. Zapożyczeń z imiennictwa chrześcijańskiego jest mało: Krzyżan, Piotr, Szyman.

Jak łatwo zauważyć, imion żeńskich tu nie ma. Po prostu tylko mężczyźni byli posiadaczami miast, wsi i dóbr ziemskich i musieli składać słudze bożemu biskupowi Jakubowi „pełne dziesięciny <ze> zboża, miodu, żelaza, <ze> skórek lisich i kunich, z opłat, z karczem, z targów, z cła <pobieranego> tak w samych grodach, jak w miejscowościach im przyległych na wszystkich przejściach”. Sądzić należy, że te i wiele innych dziesięcin były przykładnie biskupowi oddawane, bowiem za niedopełnienie tych świętych obowiązków groził papież ekskomuniką, klątwą i surową karą na sądzie ostatecznym. Ci natomiast, którzy nie naruszą papieskiego postanowienia, „niechaj dostąpią łaski Boga wszechmogącego oraz świętych Piotra i Pawła, apostołów jego. Amen”.

Zabytki obszerniejsze rozmiarami i bardziej dla historycznego językoznawstwa cenne przynosi nam dopiero wiek XIV. Wówczas to powstały tak niezwykle ważne pomniki już nie tylko języka, ale także piśmiennictwa polskiego, jak Kazania świętokrzyskie, Psałterz floriański oraz Kazania gnieźnieńskie. Dostarczają one cennego materiału dla badań nad słowotwórstwem, składnią, fonetyką.

Niemal z cudem graniczy odnalezienie tak ważnego zabytku z XIV wieku, jak Kazania świętokrzyskie. Językoznawca polski Aleksander Brückner podczas studiów w petersburskiej Bibliotece Publicznej natrafił na wszyte w oprawę rękopiśmiennej księgi wąskie pergaminowe paski, zapisane jakimś starym polskim tekstem. Po dokładnym zbadaniu tych 18 skrawków okazało się, że stanowią one część średniowiecznego zbioru kazań polskich, obficie przeplatanych łaciną. Popełniony przez nieświadomość ten czyn można przyrównać do tego, jakby ktoś szukając grosza, który mu upadł, poświecił sobie zapalonym tysiącdukatowym banknotem. Kazania te nazwał odkrywca świętokrzyskimi dlatego, że księga, w której się przechowały, była przedtem własnością biblioteki klasztoru benedyktynów w Górach Świętokrzyskich. Dodajmy – dość odległych od Petersburga. Znalazła się jednak tam, jak się znalazły tysiące i tysiące polskich skarbów, rabowane przez całe stulecia. Daleko nie szukając przypomnijmy o rabunku biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego w roku 1834 i wywózce bezcennych inkunabułów do Kijowa i Charkowa. Wracając do Kazań zaznaczmy, że obecnie okaleczony bezcenny rękopis jest własnością Biblioteki Narodowej w Warszawie.

Dziś bodaj łatwiej nam odczytać (a i zrozumieć również) tekst napisany w jakimś języku obcym, niż przebrnąć przez średniowieczną polszczyznę. Oto maleńka próbka Kazań Świętokrzyskich:

Cce so taco uekxogah sodskich: angel prau isuoti stopi do galaa cusinom islareskim. A znaczy to: Czcie się (czyta się) tako we księgach sędskich: (sędziowskich) anjeł, prawi (tłumaczy), święty <z>stąpi do Galaa ku synom izraelskim.

Trudności w odczytywaniu tekstów średniowiecznych były tym większe, że każdy z piszących stosował własne zasady przy oznaczaniu liter, których nie było w alfabecie łacińskim. Wystarczy nadmienić, że dzisiejsze nasze sz w średniowieczu oznaczało również ś, ź, ż, a połączenie cz także c, ć. Pierwszy polski traktat ortograficzny Jakuba Parkoszowica, rektora Akademii Krakowskiej, który się ukazał w połowie XV wieku, w pewnym tylko stopniu przyczynił się do uporządkowania pisowni. Niestety, Pyrkosz, mimo że wzorował się na czeskim alfabecie, zrezygnował ze znaków diakrytycznych, które znacznie upraszczają ortografię.

Zachowały się też zabytki literatury wierszowanej. Bodaj najwybitniejszym jej reprezentantem jest pieśń Bogurodzica, uroczyście i poważnie rozbrzmiewająca na polach Grunwaldu, o czym wiemy jeśli nie z powieści Henryka Sienkiewicza, to z pewnością z filmu Jerzego Kawalerowicza.

Pieśń Bogurodzica jest utworem z końca XIII lub początku XIV wieku. Pierwsza, najstarsza wersja zawierała tylko dwie zwrotki, później, już w wiekach XV, XVI „doczepiano” do niej kolejne. Było ich, ogółem biorąc, 24. Oto te dwie najstarsze:

Bogurodzica, dziewica, Bogiem

sławiena Maryja!

Twego syna, Gopodzina, matko

zwolena Maryja,

Zyszczy nam, spuści nam.

Kiryjelejzon.

Twego dzieła krzciciela, Bożyce

Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.

Słysz modlitwę, jąż nosimy,

A dać raczy, jegoż prosimy,

A na świecie zbożny pobyt,

Po żywocie rajski przebyt.

Kiryjelejzon.

Tekst pieśni, podany we współczesnej pisowni, jest dla dzisiejszego odbiorcy czytelny i zrozumiały. Jedynie niektóre wyrazy mogą sprawiać trudności: zwolena – wybrana; zyszczy – rozkaźnik od zyskać; spuści – ześlij; Bożyce – wołacz od Bożyc, syn Boży; napełń – spełń; raczy – racz; przebyt – przebywanie; jegoż – czego; jąż – którą. Oryginalny tekst, tzw. krakowski, wyglądał tak:

Bogu rodzicza dzewicza, bogem

slawena maria!

Vtwego syna gospodzina, matko

swlena, maria!

Sziszczi nam, spwczi nam, kyrieleyson.

W XV wieku coraz bujniej zaczyna się krzewić nie tylko poezja religijna, lecz i świecka. Wspomnijmy tu chociażby Rozmowę mistrza Polikarpa ze śmiercią, Satyrę na leniwych chłopów, czy też Pieśń o zabiciu Jędrzeja Tęczyńskiego, w której nieznany autor z oburzeniem i goryczą mówi, że „źli ludzie mieszczanie krakowianie” zabili swego pana. Zatrzymajmy się też na krótko przy wierszu Słoty O zachowaniu się przy stole (w transkrypcji). Oto fragment:

Z jutra wiesioł nikt nie będzie,

Aliż gdy za stołem siędzie,

Toż wszego myślenia zbędzie;

A ma z pokojem sieść,

A przy tym się ma najeść.

A mnogi idzie za stoł,

Siądzie za nim jako woł,

Jakoby w ziemię wetknął koł.

Nie ma talerza karmieniu swemu

Eżby ji ukroił drugiemu,

A grabi się w misę przod

Iż mu miedźwno jako miod;

Bogdaj mu zaległ usta wrzod!

Niestety, o imć panu Słocie nie zachowało się żadnych wiadomości, dobrze jednak, że się zachowały te piętnastowieczne zasady savoir vivre’em. Bo może nam również warto je poczytać?

Następny wiek, XVI, złoty dla kultury i literatury polskiej (dał nam Reja, Kochanowskiego, Kopernika) otwiera średniopolską dobę językową. Wiek ten jest złotym również dla języka. Ale o tym pomówimy w kolejnym odcinku.

Łucja Brzozowska

Wstecz