Rok 2006 „pod znakiem” H. Sienkiewicza

Dzinka, „Żaba”, „Mgła”, „Kot Szary”...

Henryk Sienkiewicz napisał około 150 tysięcy listów do około 450 adresatów. Blisko 600 do najważniejszej adresatki – Jadwigi Janczewskiej, siostry jego młodo zmarłej żony. Korespondencja ta trwała blisko 40 lat, do śmierci autora Trylogii w 1916 roku.

Rok obecny, 2006, będący „pod znakiem” Henryka Sienkiewicza, jest takoż rokiem jubileuszowym w przypadku Jadwigi Janczewskiej, kobiety o nieprzeciętnej inteligencji, fascynującej urodzie, wielkiego przyjaciela i powiernicy pisarza, jego Egerii...

Jadwiga z Szetkiewiczów Janczewska urodziła się przed 150 laty, 27 marca 1856 w Hanuszyszkach na Litwie.

Wszystko zaczęło się od Wenecji

...Bo to nie w litewskich Hanuszyszkach miał poznać ją przyszły noblista, tylko... w dalekiej Wenecji.

Pierwszy raz ujrzał obie panny Szetkiewiczówny, Jadwigę i Marię, w polskiej Szczawnicy. Był naonczas „piórkiem”, pisarzem Litworem. W oko wpadła mu Maria. Na wiadomość, że obie siostry wybrały się do Wenecji, pojechał w ślad za nimi.

Na placu Świętego Marka pierwsza dostrzegła go Maria...

Ile było tych wspólnych spacerów, spotkań? Jak długo i o czym z sobą rozmawiali? Częściową odpowiedzią na to mogą być listy Litwosa do obu panien Szetkiewiczówien pisane po ich stamtąd odjeździe. (Wracały do Warszawy, po drodze zatrzymując się w Wiedniu). Pretekstem do napisania tego elaboratu są fotografie wykonane w Wenecji, w pracowni Vianellego, które obie panny nie zdążyły odebrać...

15 września 1879 pisze Henryk Sienkiewicz (podpisuje się jako Litwos) z Wenecji do hotelu w Wiedniu:

„Boję się ryzykować wszystkich fotografii, bo nie wiem, jak długo Panie w Wiedniu zabawią, ale nie mogę się oprzeć pokusie wysłania czterech, przypuszczam bowiem, że to sprawi Paniom przyjemność. Panny Marii jest 8 bez kapelusza, 6 w kapeluszu, panny Jadwigi pół na pół. W ogóle twarze wyszły ładnie, pozy są efektowne, ale fotografie, jako robota, niegodziwe, źle retuszowane, przeświecające czerwono i wcale nie mogące się porównać z robotą warszawską. Polecenie Pani, panno Jadwigo, nie dało się wykonać. Za późno! Tak powiedział mi Vianelli, może dlatego, że zapłacony. Ale poniekąd to lepiej. Fotografia Pani w kapeluszu jest stanowczo lepsza. W bezkapeluszowej wyszły ślicznie ręce, ale za to lewe oko znacznie jest mniejsze od prawego, a przy tym koloryt obydwóch, zbyt ciemny w stosunku do włosów, daje Pani wyraz, którego twarz Jej nie ma w naturze i w ogóle zmniejsza podobieństwo. Za to kapeluszowa zupełnie przypomina Ofelię w chwili, gdy Hamlet spotykając ją mówi: „Nimfo! w modlitwach swoich wspominaj moje imię”. Układ rąk przywodzi mi na myśl obraz Zarzyckiego [Zarzeckiego] pt. „Gwiazda zaranna”, gdyby zaś zamiast parasolki trzymała Pani książkę od nabożeństwa, dałbym temu obrazkowi podpis: „Po pierwszej komunii”. Całość przypomina także księżniczkę Stellę z powieści Kraszewskiego „Morituri” – słowem: wykwintną arystokratyczną panienkę, rodzaj kanoniczki in spe, idącą przez życie bez wiedzy o jego burzach, rozkochaną w tradycji, rozmarzoną o świetności przodków, dumną, poetyczną, białą i umiejącą jednym spojrzeniem powstrzymać niedyskretne oczy parweniuszów. Jest to zatem wyborna fotografia, bo maluje nie tylko postać, ale i ...usposobienie.

Co do panny Marii, przeciwnie: bezkapeluszowa jest lepsza. Trochę przechylona głowa, prawa ręka oparta na fotelu, lewa niedbale zwieszona, słowem całą postać składają obraz of a sweet, little, darling girl, która wróciła dopiero z balu, w uszach ma jeszcze ostatniego walca, w głowie szum komplimentów i zachwytów, a na sumieniu dziesiątki pozawracanych głów. Owa poza mówi: „Chcieliście mego portretu, więc go macie; jam jest jak promień słońca – świecę dla wszystkich, a kto oślepnie, sam sobie winę przypisze”. Well, well! To znowu więcej obraz Horowitza: „Coquette sans savoir”, gdyby mogła być mowa o jakimś „sans savoir” w stosunku do istoty tak świadomej siebie. Ale chemii, ale botaniki, ale pretensji do „praw kobiecych”, do „nowych dróg”, do nowych „pól pracy” nie ma w tej postaci za grosz, za pół obola – skłonności filo-pedagogicznych jeszcze mniej, choć z drugiej strony na widok tego obrazka niejeden pedagog może sobie powiedzieć: „Pilnuj się, chłopcze, bo sam możesz dostać lekcję, a nie dostać... promocji”.

Ale co tam! W kapeluszowej jest jedna rzecz bardzo ładna – oto: wiele współczucia. Zdaje się Pani mówić: „Pozwólcie i maluczkim zbliżyć się do mnie”.

A więc zdążył był już się zorientować w zainteresowaniach naukowych swej przyszłej wybranki serca, „słodkiej, małej, kochanej dziewczyny”, jak ją tkliwie nazwał. Chemia, botanika, prawa kobiece... W cytowanym wyżej liście Litwos czyni żartobliwą przymówkę do jej wyboru przedmiotów, które zamierzała studiować... acz on sam wolałby postrzegać ją w roli wschodzącej gwiazdy literackiej. Czemu daje wyraz w swym następnym liście, pisanym z tejże Wenecji, 21 września 1879:

„Fotografie dziś wysłałem. [...] Co do mnie, napisałem milion listów na wszystkie strony i ... niech Panie zgadną co?...oto: korespondencję z Wenecji.

Nie tylko napisałem, ale posłałem w dwóch egzemplarzach „Gazecie Polskiej” i „Lwowskiej”. Nigdy podobnie ohydna proza nie wyszła jeszcze spod mego pióra; nigdy nie napisałem nic równie nudnego, nieznośnego i banalnego. [...] Jednakże napisałem, a teraz kolej na Panią, panno Mario. Trzeba umowy dotrzymać: słowo się rzekło. Ja wychyliłem ten kielich goryczy do dna”.

Następnie informuje swoje respondentki o tym, iż obecnie w Wenecji pisze powiastkę pt. „Z pamiętników korepetytora” i że będzie się starał skończyć ją przed powrotem do Warszawy. „Gdybym nie skończył – dodaje – poproszę o współpracownictwo i będę dumny, jeśli potrafię wyprowadzić na widnokrąg literacki... nowe gwiazdy”.

Pisał to z myślą przede wszystkim o Maryni... Później, kiedy zostanie jego żoną, rzeczywiście zabłyśnie ona talentem, wprawdzie nie jako pisarka, ale w charakterze inteligentnego krytyka literackiego (swe teksty publikowała na łamach „Słowa”, sygnując je literą M.). A jeszcze później tą „nową gwiazdą”, współpracowniczką Henryka Sienkiewicza na polu literackim okaże się „Gwiazda zaranna”, siostra Marii – Jadwiga z Szetkiewiczów Janczewska.

Ale nie wybiegajmy naprzód. Jest 21 września 1879. Wenecja. Henryk Sienkiewicz (wciąż jako Litwos) pisze do obu panien Szetkiewiczówien drugi, tym razem dłuższy list, miejscami dowcipny, tkliwy i wyjątkowo szczery, w którym m.in. nie ukrywa, że jest on słabego zdrowia, a nawet, że trapi go obawa o przedwczesne zejście z tego świata...

„W Wenecji nic nowego. Nocami palą ognie sztuczne. Przy ciągłym zajęciu dnie schodzą mi dość szybko. Szarą godziną tylko, gdy czasem zajdę na plac, brak dwóch szerokich kapeluszy i ich miłego towarzystwa mocno czuć się daje. Czasem także powtarzające się bicia serca napędzają mi czarne myśli do głowy o przymusowej podróży na „stepy niebieskie”, z których się nie wraca”.

I – jakby w obawie o własne słowa, zaraz dodaje: „Ale do tego pewno jeszcze bardzo daleko. Tymczasem nie myślę już nigdzie wędrować. [...] Mam stałe postanowienie powrócić do Warszawy, zamknąć księgę tułactwa, a otworzyć nową. Co w tej nowej znajdę, czas pokaże...”

Wzajemna fascynacja „inteligencją pełną gracji”

Los okaże się przewrotny, czas nielitościwy. Maria zostanie jego żoną, urodzi mu dwoje dzieci. 19 października 1885 przeniesie się „na stepy niebieskie, z których się nie wraca”. Zgasła z gruźlicy w uzdrowisku Falkenstein w pobliżu Frankfurtu nad Menem. Pochowano ją w Warszawie, na Powązkach. Grób ozdobiony otwartą, wykonaną z metalu księgą, z wyrytym na niej nazwiskiem Marii Sienkiewiczowej, zaprojektował sam Henryk Sienkiewicz...

Od tej chwili utracił dom. Jego dziećmi – Jadwigą i Henrykiem Józefem – zajmą się teściowie, Wanda i Kazimierz Szetkiewiczowie, z którymi będzie w stałym kontakcie (w szczególności z teściową, mateczką, jak ją czule nazywał). Od tej pory będzie codziennie pisał listy do swej szwagierki, Jadwigi z Szetkiewiczów Janczewskiej, oraz do jej męża (sporadycznie), Edwarda Janczewskiego.

Uciekł przed zgiełkiem Warszawy, celem skupienia się na pisarstwie i podreperowania zdrowia. Mieszkał w uzdrowiskach Austrii i Włoch, Szwajcarii i Francji, w pensjonatach, hotelach, gdzie mógł spokojnie pisać, w oderwaniu od powszednich spraw. Miało to swoje plusy, ale też i minusy. Był odcięty od dzieci, rodziny, przyjaciół. Częsta, niemal codzienna korespondencja z Janczewską zastępowała mu rozmowę, stwarzała namiastkę życia rodzinnego. Z nią, i tylko z nią, mógł naradzać się w ważnych sprawach literackich, jak też w praktycznych, życiowych.

Jadwiga Janczewska należała do tego samego, co i on kręgu towarzyskiego, interesowała się tymi samymi, co i on sprawami i ludźmi, literaturą, sztuką, teatrem. I – co niezwykle ważne – odpisywała natychmiast na jego listy, załatwiała natychmiast wszystkie jego prośby, co utrzymywało go w równowadze psychicznej, zmniejszało odległość dzielącą go od ojczyzny, a i od niej – ukochanej „Mgły”, „Żaby”, Dzinki, „Aniołeczka”, jak ją pieszczotliwie w swoich do niej listach nazywał.

Nie były to jednak, jak pisała Maria Bokszczanin, „wszystkie więzy, które ich łączyły”. Doszła do tego wzajemna fascynacja „inteligencją pełną gracji”. „Bo żeby taki umysł niepospolity, taki głęboki, wrażliwy, bystry, odczuwający wszystko i ogarniający wszystko łączył się z takim szlachetnym kochającym sercem i taką jednocześnie kobiecością – to jest przecież rzecz zupełnie wyjątkowa” – pisał o niej i do niej w swym liście z 2 lipca 1890. Fascynowały go jej wyrafinowany urok towarzyski, finezyjna kokieteria. „Ach, Aniołeczku! Piszą sonety do Twoich włosów, bierzesz na spacery barytonów, rozprawiasz o burzach z uczniami marynarki? Wszystko Ci dobre: talenta wokalne i plastyczne, piechota, kawaleria, marynarka! Co za wszechstronność! A zawsze pozory są znalezione. Niby to troskliwość o szwagra, niewinne pytania o zjawiska meteorologiczne. A że tam wskutek tej troskliwości jakiś miczman powiesi się na rei – cóż Dzineczka winna?”

W liście z 10 lutego 1890 nazywa ją „pająkiem”, który „siedzi w sieci” i doskonale wie, dlaczego i dla kogo tę sieć rozpiął. „W tę sieć subtelną i delikatną, w niteczki tak cienkie, „jakich żaden pająk nie przędzie”, wpadł i sam autor „Bez dogmatu”. Zaplątała się w nie jednak również i Janczewska” – napisze sto lat później Maria Bokszczanin. A nieco wcześniej, wnuczka Henryka Sienkiewicza, Maria Korniłowiczówna w swej książce pt. „Onegdaj” sformułuje to bardziej dosadnie: „ [...] nigdy nie miała [Jadwiga Janczewska] zamiaru zapierać się swojej wysublimowanej kokieterii. Raczej była z niej dumna. Mój dziadek nazwał ją w jednym z listów „pająkiem zaczajonym w sieci”. Doskonaląc duszę i umysł, doskonaliła także dobroczynne talenty uwodzicielskie”.

„Mgła”... Wysoka, wiotka, miała piękne, niezwykle jasne popielatoblond włosy i delikatną, bladą cerę, a nawet, według Marii Korniłowiczówny, „bardzo bladą, aż liliowo przezroczystą”. Była „chodzącą dyskrecją”, wszystkim okazywała szacunek i wspaniale umiała słuchać. Znała biegle francuski, angielski i włoski. Mimo wątłego zdrowia, decydowała się na ciekawe podróże; była chłonna ludzi, świata... Pięknie malowała. „Malowane przez nią portrety bywały naprawdę dobre. Jej pejzaże dużo słabsze, ale właśnie w tych niewielkich obrazkach jest najwięcej z niej samej. Nieostre, rozpływające się kontury, całość nierzeczywista, zamglona, o przenikających się, zawsze chłodnych, pastelowych barwach” (Maria Korniłowiczówna).

„Mgła”... Albo – „Żaba”, bądź całkiem zdrobniale – „Ziaba”... Miała dość szeroko rozstawione oczy, dlatego Sienkiewicz nazywał ją „Żabą”.

„[...] brakuje tej Ziaby – pisze do niej z Zakopanego 16 sierpnia 1891 – która ma ten talencik, że ją wszyscy lubią, że bawią się nawet jej dziwactwami, i która mimo woli umie z siebie zrobić centr wszechświata, koło którego wszystko się kręci”.

W jeszcze innym liście Sienkiewicz zwraca się do niej per „Kocie Szary” (Janczewska uwielbiała koty). W jeszcze innym nazywa ją „miłym Sowietnikiem” („Mgła” odznaczała się wyjątkową jasnością umysłu i celnością sądów, co doceniali nawet jej rodzice – surowa matka i liberalny ojciec, człowiek o kresowej fantazji, wielki humorysta i kawalarz; to on najprawdopodobniej nazwał ją „Sowietnikiem”, czyli radcą familijnym).

Talent literacki przejawiający się w listach (wysoko oceniany przez adresata) zużyła także na dokonanie adaptacji „Potopu” jako „powiastki dla ludu” pt. „Obrona Częstochowy. Opowiadanie z czasów wojny szwedzkiej”. W powiastce tej usunęła w cień Kmicica (pozostawiła mu tylko wysadzenie kolubryny), głównym bohaterem uczyniwszy postać „ludową”, włościanina spod Częstochowy, Marcina Otrębę.

Przepadał za jej wadami...

„Nie tylko żyła literaturą – na modłę literatury kreowała swe życie i swą osobowość. Oczywiście na modłę literatury o wysokich wzorcach etycznych i estetycznych, nie dopuszczając do swej świadomości dzieł nasyconych pierwiastkami naturalistycznymi. Wszelka brzydota, jaskrawość zachowań i obyczajów, przyziemność spraw nie miały do niej dostępu. Pastwą jej ostrych sądów padły „pyszne sceny Płoszowskiego z panią Davisową”, które Sienkiewicz – jak pisze do niej w liście z 21 grudnia 1889 – wyrzucił przez okno Tokajowi, ulubionemu psu swych dzieci. „Bez dogmatu” zyskało dzięki niej zapewne na subtelności wyrazu, lecz straciło na pełniejszym kształcie realistycznym” (Maria Bokszczanin).

Cenił jej urok, zalety. Ale – jak pisał – jeszcze bardziej przepadał za jej wadami. Janczewska, mało odporna na chłody, wiatry, często unikała „złej pogody”. Uwielbiała koty, bała się krów. Ceniła kulturę zachodnioeuropejską, nie lubiła Słowiańszczyzny. Nie znosiła folkloru, a zwłaszcza przysłów, uznając je za wytwór gminny. Pomny tych „wad” i „walorów”, Sienkiewicz pisze do niej listy, stanowiące znakomitą kompozycję żartu, liryzmu, humoru, delikatnego sarkazmu.

„Dzinka jest najpoczciwsza i najmilsza z mgieł za to, że napisała. Do odpowiedzi jestem podobno bardzo leniwy, lecz tym razem uczucie wdzięczności wrodzone Czerwonoskórym przemogło, więc zasadzam nowe pióro w białą obsadkę i poczynam od błogosławieństw. Niech wiatry zakopiańskie zostawią Cię w spokoju, o, Nefele! Niech zimne powiewy nie rozpraszają Twych kształtów, niech zorze nasycą Twą przejrzystość różanym blaskiem, a wieczór niechaj Cię do snu kołysze żabia kapela. Oby nie spotkał Cię nigdy los św. Perpetuy. Niech najdziksze krowy przypadają do nóg Twoich, a niech natychmiast pobodą wszystkich Twych nieprzyjaciół. Obyś co krok spotykała młodego kota. [...]

I dalej, tworząc jej arcyzabawny konterfekt, pisze: „Życie w Zakopanem miałoby swój dawny wdzięk, ponieważ bawi tam znowu najhumorystyczniejsza mieszanina mgły, apetytu, dystynkcji, ujemnych entuzjazmów, reakcji kotofilstwa, krowofobii, sympatyczności – artyzmu, słowem: najdziwniejsza z istot, której przymioty – o Nefele – wprawdzie się ceni, ale przepada się prawdziwie za wadami”. (Z listu Sienkiewicza do Janczewskiej z 31 lipca 1886).

Z okazji jej imienin, pisze do niej 14 października 1909 z Ouchy pod Lozanną list przekorny, cały utkany z przysłów: „Przesyłam Ci stąd najlepsze życzenia, wedle przysłowia, które mówi: „Gdy dobre życzenia, Pan Bóg ich nie zmienia”. Oby, jeśli się co ma zmienić, zmieniało się tylko na lepsze. Ale że inne przysłowie znów mówi: „Temu żywot miły, kto ma czerstwe siły”, więc życzę Ci przede wszystkim...”[...]

List „przyozdobiony” ponadto zabawną „geografią”, z rzędu sowizdrzalskich. Sienkiewicz nazwy miejscowości szwajcarskich i włoskich – znowu z przekory – „tłumaczy na polski”, co już dla Janczewskiej było szczytem barbarzyństwa. A więc: Suisse, Ouchy pres de Lausanne Sienkiewicz tłumaczy jako Szwajcarskie Uszy pod Łazanowem; hotel Beau Rivage – Gospoda na Krasnobrzegu; Mediolan – Miedziołan; jezioro Leman – Jezioro Łamańskie... W liście późniejszym, z 29 czerwca 1911, w podobny sposób „tłumaczy” nazwy niemieckie: München – Mnichowo; Innsbruck – Mościska na Inie; Salzburg – Solnogród...

...Ciekawe, jak na język „europejski” przełożyłby litewskie Hanuszyszki, w których urodziły się najbliższe jego uczuciom i myślom istoty – żona Maria i szwagierka Jadwiga?

Hanuszyszki – majątek rodowy teścia Henryka Sienkiewicza, Kazimierza Szetkiewicza i jego żony, Wandy z Mineyków. Zajrzyjmy tam, ale już może nie dzisiaj. Za następnym razem.

Alwida A. Bajor

Wstecz