Notatki gospodarcze

Euro się oddala, inwestorzy też?

Wg statystyki, zupełnie nieźle sobie radzimy w wielu gałęziach gospodarki. Maleje bezrobocie, rośnie stopa życiowa itp. Problem w tym, że statystyka nie zawsze jest odzwierciedleniem rzeczywistości. Np. bezrobocie maleje, bo coraz więcej ludzi wyjeżdża na zarobki na Zachód, zaś stopa życiowa rośnie kosztem rozwoju szarej strefy itd.

Tymczasem nadal nie ustają skandale nie tylko polityczne, ale i ekonomiczne. Najjaskrawszym ich przykładem są chociażby afera turniska lub ta najnowsza, rodem z sejmowej kancelarii. Okazuje się, że panowie ministrowie i parlamentarzyści służbowymi samochodami jeżdżą nie tylko z pracy i do pracy, ale też na weekendy. Jeżdżą nie tylko oni, ale też damy ich serc, a nawet... pieski.

Aż osiem ministerstw chce uczestniczyć w dzieleniu unijnych pieniędzy. Co za entuzjazm! Ciekawe, dlaczego?... Znowu powracamy do sprawy sprzedaży rafinerii Mažeikiu nafta. Proces trwa tak długo i nie jest przejrzysty, że wielu potencjalnych nabywców zrezygnowało, więc na tapetę powrócił LuKoil. W kuluarach mówi się, że jest to dobry kandydat, bo z bliskim i sprawdzonym sąsiadem łatwiej się będzie dogadać.

Ostatnio litewskich polityków coraz bardziej niepokoją ostrzeżenia z Brukseli, że ich marzenie o wprowadzeniu od 1 stycznia 2007 roku euro mogą się nie spełnić, bo wciąż rośnie inflacja. Obywateli wcale to nie martwi, w obawie przed znacznym wzrostem cen wręcz marzą o odroczeniu tego momentu.

Kto skontroluje kontrolerów? Jak się okazuje, unijne pieniądze będzie dzieliło aż osiem ministerstw: gospodarki, spraw wewnętrznych, ochrony zdrowia, łączności, ochrony środowiska, oświaty, opieki społecznej oraz rolnictwa. Kontrolę nad tą procedurą będzie sprawowało Ministerstwo Finansów. Generalnie niby wszystko w porządku, bo im większa kontrola, tym mniejsza możliwość korupcji, ale stoczony wcześniej bój o dostęp do unijnej kasy wzbudza podejrzenia, że uczestniczący w podziale będą usiłowali czerpać z tego osobiste korzyści. Ministerstwo Finansów zapewnia jednak, że jeśli wykryje jakieś naruszenia, to cała odpowiedzialność spadnie na szefa danego resortu. By proces podziału pieniędzy był przejrzysty, postanowiono dodatkowo utworzyć Pomocniczy Komitet Państwowy, na którego czele będzie stał premier Algirdas Brazauskas i to on będzie tym generalnym nadzorcą. A więc niemal wszyscy będą coś kontrolować. Ciekawi jesteśmy, kto będzie miał kontrolę nad naczelnymi kontrolerami?

Różnica interesów. Litewski przemysł mięsny przeżywa kryzys. Chodzi o to, że hodowcy, przetwórcy i handlowcy wciąż nie mogą dojść do porozumienia. Rynek mięsny niemal całkowicie opanowały duże sieci handlowe i to one narzucają swoje warunki przetwórcom, co negatywnie odbija się na kieszeni hodowców. Tym ostatnim, w takich układach, nie pozostaje nic innego, jak tylko zmniejszyć pogłowie zwierząt hodowlanych.

W efekcie z roku na rok sektor przetwórstwa mięsnego słabnie i nie jest w stanie konkurować na rynkach europejskich. Świadczy o tym import mięsa, który od roku 1999 wzrósł aż pięciokrotnie. W chwili, gdy powstały duże przetwórnie mięsa, w kraju zabrakło surowca. Zaczęliśmy więc importować go z Norwegii, Danii, Polski. I tu mamy do czynienia z pewnym paradoksem: mięsa brakuje, a hodowcy zmniejszają pogłowie. Dlaczego tak się dzieje? Okazuje się, że jedną z przyczyn jest, do niedawna jeszcze tak zachwalany, system skupu mięsa. Skup żywca hodowcom się opłacał, a skup czystej wagi okazał się nierentowny. Podczas gdy np. hodowca za średnią sztukę żywca otrzymywał 1600 litów, to za mięso gatunkowe takiej samej sztuki otrzymuje teraz zaledwie 1150 Lt.

Szukający wyjścia z sytuacji hodowcy zaczęli wołowinę i cielęcinę eksportować. Wywożą ją do Holandii, Niemiec, Hiszpanii, Francji, Węgier, a nawet do Izraela. I tak, jedni wywożą, inni przywożą, w zależności od tego, co jest bardziej opłacalne. Z tego powodu kilogram cielęcych żeberek kosztuje już 13 litów, a szynki 20-22 Lt. Tymczasem przed rokiem za żeberka płaciliśmy 6.50-7.50 Lt, a za szynkę 12-13 litów.

Nic dziwnego, że rolnicy żądają, by Ministerstwo Rolnictwa powróciło do starej metody skupu żywca, bowiem obecny system okazał się bardzo skomplikowany i pozwala na różnego rodzaju manipulacje na niekorzyść hodowców. Brakuje obiektywnej oceny gatunku mięsa, liczą się znajomości, kontakty osobiste itp.

Wróżenie z fusów. Grupa inicjatywna, która zbierała podpisy w kwestii zorganizowania referendum odnośnie wprowadzenia euro w naszym kraju, nie zdołała zebrać niezbędnych 300 tysięcy. Źle to, czy dobrze? Z jednej strony można mówić, że to specjaliści, a nie obywatele powinni podjąć taką decyzję, z innej zaś nie wolno też całkowicie ignorować zdania obywateli. Przykro, ale do tej pory ludzie nie usłyszeli żadnej logicznej argumentacji ani w kwestii „za”, ani „przeciw” euro. Co prawda, politycy przekonują obywateli: „Będzie lepiej”, ale nikt nie potrafi uargumentować, na czym to lepiej ma polegać. Może na tym, że portfele będziemy mogli zmienić na mniejsze, bo zamiast 400 litów będziemy już w nich nosić tylko100 euro?

Euroentuzjaści mówią, że skoro wstąpiliśmy do Unii, to musimy też wprowadzić jej walutę, bo zmieni to pozytywnie nasz wizerunek, wzrosną zagraniczne inwestycje, lepiej będzie prosperować gospodarka, a banki zaoszczędzą na wymianie walut. Bzdura! Wszak Wielka Brytania, Szwecja i Dania zrezygnowały z euro i nic się nie zawaliło, wręcz odwrotnie – gospodarka tych krajów prosperuje coraz lepiej. Tymczasem premier Włoch Silvio Berlusconi wprowadzenie euro w swoim kraju nazwał katastrofą narodową. Powstaje pytanie, dlaczego my we wszystkim staramy się być zawsze pionierami? Wydaje się, że to całkiem nie dodaje nam splendoru, ani też nie pomaga gospodarce. Wręcz odwrotnie. Gdy jako pierwsi ratyfikowaliśmy Konstytucję unijną (nawet jej nie czytając), ośmieszyliśmy się przed całym światem. Ogromnym niewypałem, który wstrząsnął naszą gospodarką, była też prywatyzacja za bony. Podobny biznes zrobiliśmy sprzedając rafinerię Mažeikiu nafta itp. A co nam dotychczas dało członkostwo w Unii? Wzrost cen, zastój w rozwoju technologii, odpływ siły roboczej i rodzimego kapitału, który w porównaniu z rokiem 2003 wzrósł aż 5,5 razy. A planowana zamiana waluty narodowej na euro oznacza całkowitą zależność finansową od Centralnego Banku Europejskiego i zdanie się na łaskę Brukseli, a Bank Litewski straci jakikolwiek wpływ na emisję pieniędzy i ich obrót. Dlatego twierdzenie, że będzie „lepiej” nie ma żadnego uzasadnienia i przypomina raczej wróżenie z fusów.

Co warto wiedzieć o ubezpieczeniu? Litewski rynek inwestycyjny powoli się rozszerza i rośnie sfera usług. Ludzie mają dziś możliwość wyboru różnorodnych form zarabiania i oszczędzania pieniędzy. Jedni po prostu zakładają terminowe konta w bankach, inni inwestują w akcje, a niektórzy w polisy ubezpieczeniowe. Ubezpieczają domy, mienie, samochody i już coraz częściej własne zdrowie i życie. Statystyka ubiegłego roku świadczy, że kapitałowe ubezpieczenie zdrowia i życia staje się coraz bardziej popularne. Tylko w Vilniaus bankas w 2000 roku podpisano 1576 polis kapitałowych, w 2001 już 3942, a w roku minionym liczba ta wzrosła do 27 tysięcy.

Skąd taka zmiana na rynku inwestycyjnym? Powodów jest kilka. Po pierwsze, powoli zmienia się nasza mentalność i wreszcie zaczynamy doceniać to, co jest najważniejsze – własne zdrowie i życie. Po wtóre, poprawia się nasza sytuacja materialna i coraz więcej osób stać już na tego rodzaju wydatki. I jeszcze jedno, coraz częściej firmy ubezpieczają swoich pracowników i wybierają właśnie kapitałowy rodzaj ubezpieczenia.

Warto jednak pamiętać, że takie ubezpieczenie, to też swego rodzaju loteria. Może tak się stać, że wypłata ubezpieczenia okaże się mniejsza niż suma składek. Straty mogą się przytrafić w razie kryzysu na rynku papierów wartościowych, jak też i wówczas, gdy firma ubezpieczeniowa nieodpowiednio zainwestuje swoje finanse. Dlatego specjaliści radzą, by inwestycyjny rodzaj ubezpieczenia wybierali ci, co mają pewne rozeznanie na rynku i nieco grubszy portfel.

Poza tym firma ubezpieczeniowa może zbankrutować. Ustawa przewiduje, że w takiej sytuacji zobowiązania bankruta przejmuje inna firma. Jednak może się zdarzyć, że inne firmy nie będą chciały nowych klientów, w takiej sytuacji klienci otrzymują kompensatę, ale już nie stuprocentową. Pewne ryzyko więc istnieje. Warto jednak pamiętać, że wybierając ubezpieczenie kapitałowe mamy podwójną korzyść: polisę ubezpieczeniową na wypadek utraty zdrowia lub życia, jednocześnie zaś pomnażamy swoje oszczędności.

W każdym bądź razie decydując się na ubezpieczenie, trzeba się zapoznać z sytuacją finansową wybranej firmy, jej pozycją na rynku, ofertą i warunkami umowy. Najważniejszą sprawą jest umowa, która musi być dla klienta zrozumiała i czytelna, z wyraźnie sformułowanymi prawami i obowiązkami zarówno firmy ubezpieczeniowej, jak i klienta. Wadliwa umowa może spowodować, że firma nie spełni naszych oczekiwań, a dowiemy się o tym dopiero po latach, w trakcie wypłacania odszkodowania lub kwoty ubezpieczenia.

Najbardziej atrakcyjna dla inwestorów jest Estonia. Eksperci międzynarodowej spółki Colliers International przeprowadzili badania dotyczące warunków inwestowania w nieruchomości w krajach bałtyckich. Jak się okazało, Litwa pod względem atrakcyjności znalazła się w tej dziedzinie na ostatnim miejscu, po Estonii i Łotwie, przy czym jedną z największych przeszkód w inwestycjach są podatki.

Najwygodniej jest inwestować w Estonii. Jeśli w tym kraju zainwestujemy np. 9 mln euro w jakąkolwiek nieruchomość, to zapłacimy tylko podatek gruntowy i żadnego podatku od nabycia nieruchomości. W takim samym przypadku na Łotwie będziemy musieli płacić 1,5 proc. podatku od wartości nieruchomości, ale w ciągu pierwszego roku będziemy od tego podatku zwolnieni. Tymczasem na Litwie, prócz podatku gruntowego, od pierwszego dnia płacimy podatek od nieruchomości w wysokości 1 proc. wartości.

Z reguły im mniejszy i słabiej rozwinięty kraj, tym bardziej dba o przyciągnięcie inwestycji kapitałowych. We wszystkich krajach bałtyckich istnieje jeszcze podatek od zysku. Na Litwie i Łotwie wynosi on 15 proc. i nie da się go uniknąć. Tymczasem w Estonii podatek ten stanowi 23 proc. od zysku, jednak można go całkowicie legalnie uniknąć, jeśli zysk nie zostanie wypłacony akcjonariuszom, a zostanie zainwestowany w rozwój przedsiębiorstwa. Gdyby jednak po kilku latach właściciel zdecydował sprzedać swoją nieruchomość, to w Estonii będzie mu o wiele trudniej niż na Litwie czy Łotwie. Estończycy bowiem chętniej wpuszczają kapitał, a niechętnie go wypuszczają i stawiają wiele barier.

Ale wróćmy na Litwę. Jeszcze przed rokiem Litwa pod względem zagranicznych inwestycji wyglądała nie najgorzej. Spory wpływ na to miał wzrost gospodarczy, przystąpienie do NATO i wsparcie Unii Europejskiej. Dziś sytuacja powoli ulega zmianie. Okazało się bowiem, że najszybciej rozwija się gospodarka Łotwy, na drugim miejscu jest Estonia, a my plasujemy się na końcu. Poza tym Łotwa i Estonia potrafiły stworzyć prawdziwie europejski system prawny, jeśli chodzi o inwestycje. Z nami jest już gorzej. Eksperci spółki Colliers Innternational przewidują, że w roku bieżącym zagraniczne inwestycje w krajach bałtyckich osiągną pułap 150-200 mln euro i większość tej kwoty, ich zdaniem, przypadnie na Estonię.

Julitta Tryk

Wstecz