Wyboista droga do pojednania

W końcu marca odbyło się spotkanie przedstawicieli wileńskiego Klubu Kombatantów AK z weteranami Litewskich Oddziałów Lokalnych gen. Povilasa Plechavičiusa. Nie było to jednak kolejne miłe spotkanie pogodzonych dawnych wrogów. Demony przeszłości ożyły, a wszystko za sprawą książki, która w założeniu autorów miała być kolejnym krokiem w procesie pojednania.

Przypomnijmy. 2 września 2004 r. w Pałacu Prezydenckim w Wilnie, w obecności prezydenta RL Valdasa Adamkusa oraz Andrzeja Majkowskiego – przedstawiciela ówczesnego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, ludzie, którzy w czasach II wojny światowej walczyli po różnych stronach, a obecnie weterani Armii Krajowej i Litewskich Oddziałów Lokalnych, podpisali Deklarację Pojednania. Zaznaczyli w niej, że historia rozstrzygnęła kwestie, z powodu których walczyli i, że „przyszedł czas na pojednanie i podanie sobie rąk”. Oczywiście, zanim doszło do tego oficjalnego kroku odbył się szereg mniej oficjalnych spotkań. Również po podpisaniu Deklaracji kombatanci spotykali się wielokrotnie, m. in. 11 czerwca 2005 r. wspólnie uczcili pamięć Polaków i Litwinów zamordowanych w Glinciszkach i Dubinkach, zaś 15 lipca 2005 r. razem wyruszyli na Pola Grunwaldu, by uczcić 595. rocznicę pamiętnej bitwy, symbolu braterstwa i wspólnego zwycięstwa Polaków i Litwinów. Już podczas tego wyjazdu towarzyszący kombatantom Algimantas Degutis zbierał materiały do książki i już wtedy nieoficjalnie znany był drugi jej autor - Jacek Komar.

Pomysł powstania takiej książki wyszedł z litewskiego rządu. Doradca premiera Vilius Kavaliauskas zwrócił się z propozycją jej napisania do Algimantasa Degutisa, wieloletniego polskiego korespondenta mediów litewskich, a że miała to być publikacja dwujęzyczna, Degutis na współautora książki poprosił mieszkającego na Litwie ówczesnego dziennikarza „Gazety Wyborczej” – Jacka Komara. Zapytany wtedy o powód wyboru, Degutis powiedział, iż mieszkając w Warszawie nieraz czytał artykuły Komara na temat wydarzeń na Litwie i że pozytywnie zaskoczył go obiektywizm, z jakim dziennikarz relacjonował sytuację w kraju. Dążąc do uniknięcia błędów merytorycznych autorzy poprosili o konsultacje specjalistów – dra Arunasa Bubnysa oraz prof. dr hab. Jarosława Wołkonowskiego. Jednakże na okładce litewskiej wersji książki (dotychczas tylko taka się ukazała) widnieje jedynie nazwisko Bubnysa. „Kiedy poproszono mnie na konsultanta, postawiłem warunek, że do wszystkich fragmentów, co do których mam zastrzeżenia, zostaną wniesione stosowne poprawki. Tych fragmentów było ponad dwadzieścia, a poprawiono jedynie dziesięć, więc nie zgodziłem się na umieszczenie mojego nazwiska w stopce” – mówił prof. Wołkonowski.

Dlaczego nie wniesiono wszystkich poprawek?

„Zmieniliśmy wszystkie fragmenty, w których były niedociągnięcia faktograficzne, reszta zgłoszonych uwag przez prof. Wołkonowskiego miała charakter interpretacyjny. To my jesteśmy autorami, a interpretacja faktów należy do autorów” – tłumaczy jeden z autorów – Jacek Komar

Główną kwestią sporną, która jak powiedział Wacław Pacyna, szef Klubu Kombatantów AK, jest całkowicie nie do zaakceptowania przez stronę polską, stanowi wypowiedź Vytautasa Landsbergisa w rozdziale pt.: „Czy pojednanie opłaciło się?”. Wypowiedź ta, choć zaczyna się od słów: „Pojednanie pomiędzy AK i OL, które kiedyś były śmiertelnymi wrogami jest w niepodległej Litwie naprawdę pozytywnym faktem”, już kilka zdań dalej przechodzi w zupełnie inny ton: „Jak świadczą dokumenty AK znalezione w klasztorze bernardyńskim w Wilnie, AK planowała przesiedlenie całego narodu litewskiego do Prus i zasiedlenie całej Litwy Polakami. (…) propozycja ta wyraźnie świadczy o miejscowej mentalności”. Wypowiedź ta nie jest poparta żadnym dokumentem i jak przekonuje prof. Wołkonowski jest całkowicie nieprawdziwa. „Oficjalne stanowisko polskiego Rządu na Emigracji, który w tym czasie był jedynym rządem, było zupełnie inne – jako jedyne państwo w koalicji antyhitlerowskiej Polska opowiadała się za utworzeniem niepodległego państwa litewskiego. Nie ma takiego dokumentu, na który powołuje się Landsbergis. Być może jest to po prostu osobista opinia jakiegoś człowieka, ale na pewno nie oficjalne stanowisko ówczesnych władz państwowych!”

„Ta wypowiedź nas obraża. Dlaczego na stronie obok nie ma kserokopii tych rzekomych dokumentów?” – retorycznie pyta Wacław Pacyna. „To nie jest książka naukowa tylko popularnonaukowa, więc z założenia nie ma tam materiałów źródłowych” – tłumaczy z kolei Jacek Komar. „Poza tym pojawienie się tej wypowiedzi w takim kształcie jest nieporozumieniem. Ja wykreśliłem z niej to zdanie, ale Vytautas Landsbergis postawił warunek, że albo idzie cała wypowiedź, albo w ogóle. Bardzo trudno było nam znaleźć ludzi, którzy zechcieliby skomentować tę kartę polsko-litewskiej historii. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że Degutis w ostatnim momencie postanowił jednak zamieścić ten komentarz w książce” – dodaje Jacek Komar.

Kolejna wypowiedź, której trudno przypisać obiektywizm w ocenie faktów historycznych, należy do laureata Nagrody Litewsko-Polskiego Zgromadzenia Parlamentarnego z 1999 r., Bronysa Savukynasa: „Miejscowi szowiniści zostali dowódcami polskich oddziałów i bardziej zajmowali się terroryzowaniem miejscowych Litwinów niż walką z okupantem. To właśnie do obrony tej ludności zostały wysłane oddziały OL. Tak i rozgorzała druga wojna polsko-litewska”.

Prof. Wołkonowski zarzuca autorom książki również nieproporcjonalny dobór faktów. „W tej publikacji są miejsca, w których opisywane wydarzenia zostały dobrane według określonego klucza – po prostu nie zachowano równowagi. Np. w miejscu, w którym mówi się o Ponarach, jest napisane, że zostało tam rozstrzelanych 86 litewskich żołnierzy, natomiast w ogóle nie wspomina się, że w tym samym miejscu zginęło również 20 tys. Polaków. Autorzy potknęli się przy pracy nad książką i nie wypełnili zadania, które sami przed sobą, albo ktoś przed nimi, postawił – ta książka miała być przecież kontynuacją pojednania, kolejnym jego krokiem. To się nie udało” – ocenił prof. Wołkonowski.

„W sumie najlepiej chyba byłoby w ogóle nie zwracać uwagi na tę książkę – niech sobie redaktorzy piszą, a my, żołnierze, moglibyśmy robić swoje, ale nasi koledzy – Litwini, wzięli udział w uroczystej prezentacji książki, więc ją popierają, zgadzają się z jej treścią. W ten sposób w całą sprawę zostaliśmy wciągnięci” – mówi Pacyna. – „Ja ją przeczytałem i wiedziałem, że nie pójdę na tę uroczystość, bo dla nas ta książka jest nie do przyjęcia. Nie poszedłbym nawet, gdybym dostał oficjalne zaproszenie”.

No właśnie, jak to się stało, że nie zaproszono jednej ze stron? „To nieporozumienie. Zaprosiłem pana Wacława Pacynę telefonicznie i myślałem, że to wystarczy. Dla mnie była ważniejsza treść niż forma. Ta sytuacja wpisuje się w cały szereg niezręczności, do których doszło przy wydawaniu i promocji tej książki. Wynika to z prostego faktu braku doświadczenia w tej materii – to była zarówno Degutisa jak i moja pierwsza książka” – mówił Jacek Komar.

Pierwsza czy nie, wywołała jednak burzę. Na spotkaniu przedstawicieli kombatantów powrócono do dawnych jałowych dyskusji na temat historii. Tę ostrą wymianę zdań i licytowanie się na wielkość krzywd czy liczbę ofiar udało się tym razem opanować. „Wam nie jest lekko i nam trudno. Kochamy tę samą ziemię. Teraz musimy rozmawiać o tym, co zrobić, żebyśmy dobrze razem żyli – wszystko inne to przeszłość, a historii nie zmienimy” – w dużo łagodniejszym tonie mówił Antanas Paulavičius. Ale, niestety, spotkanie nie doprowadziło do sformułowania wspólnego stanowiska na temat książki. Według zebranych, sprawa przedstawia się dość beznadziejnie. „Należałoby zrobić komentarz do polskiego wydania, jeżeli strona polska się nie zgadza z tym, co jest tam napisane, ale wtedy trzeba by było i litewską wersję napisać od nowa, a przecież ona jest już w obiegu” – zauważył Paulavičius. „Co za sens ma dodawanie komentarza do polskiego wydania – Polacy przecież i tak wiedzą co jest prawdą, a co nie. To właśnie w litewskim wydaniu powinny zostać poprawione te błędy, ale już za późno” – skonstatował Pacyna.

Jaki będzie los polskiego wydania, jeszcze nie wiadomo. Na razie nie ma na nie pieniędzy. Autorzy szukają wydawcy w Polsce, który by jednocześnie dofinansował publikację. Miejmy nadzieję, że nie znajdą. Bo po co raz jeszcze powielać historyczne oszczerstwa?! Litewskie MSZ zaś daje pieniądze na powtórzenie nakładu litewskiego wydania, ale autorzy zastanawiają się, czy to w ogóle ma sens. Słusznie się zastanawiają. Taka książka na pewno niczego pozytywnego nie buduje.

Anna Pilarczyk

Wstecz