Wywiad z Lilią Kiejzik, kierowniczką i reżyserką Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie

Klozet w małym dworku

Niedawno wróciliście Państwo z Niemiec, gdzie wystawialiście spektakl „W małym dworku” St. I. Witkiewicza. Był to, zdaje się, już trzeci pobyt wileńskiego Polskiego Studia Teatralnego w tym kraju?

Tak. W tym roku wyjechaliśmy już po raz trzeci. Gościliśmy w trzech niemieckich miastach: w Hamburgu, Kiel i Lubece. Pierwszy raz w Niemczech znaleźliśmy się dzięki ówczesnemu ambasadorowi RP w Wilnie, panu Jerzemu Bahrowi. Uczestniczyliśmy wtedy w festiwalu promującym Unię Europejską. Już w trakcie tego pierwszego pobytu zaprzyjaźniliśmy się z wieloma ludźmi działającymi w „branży teatralnej” i dzięki tym kontaktom trafiliśmy na Dni Kultury Polskiej w Hamburgu, a także mieliśmy możliwość zagrania przedstawień w Kiel i Lubece dla niemieckiej Polonii.

Czy niemieckojęzyczny widz jest w stanie zrozumieć sztukę graną po polsku?

Grając w Niemczech zrozumieliśmy, ile tak naprawdę zależy od gry aktorskiej. Mimiką, gestem można wyrazić dużo więcej niż słowami. Przy dobrej grze język nie jest tak naprawdę potrzebny. Ale to też wielka odpowiedzialność. Jeżeli sztuka dla widza jest niezrozumiała, to się on po prostu nudzi. A nie ma nic gorszego niż znudzona publiczność. Jednak niemieccy widzowie przygotowują się do naszych sztuk – czytają teksty, opracowania. Staramy się też w miarę możliwości robić „stop klatkę” w przedstawieniu i krótko streszczać akcję, oczywiście, po niemiecku. Trzeba pamiętać, że sztuki, które wystawiamy w Niemczech to współczesna, trudna literatura – Różewicz, Mrożek, Witkacy, w ich twórczości jest zawsze ukryte to „drugie dno”, prawdziwego sensu, którego nie można odkryć bez rozumienia tekstu.

W październiku przyjedzie do nas teatr z Hamburga, ze spektaklem po niemiecku. Zobaczymy jak przyjmą go nasi widzowie.

Oglądała was też niemiecka Polonia?

W sumie tylko w Hamburgu mieliśmy grać dla publiczności niemieckiej. W Lubece i Kiel spotykaliśmy się z Polakami mieszkającymi na stałe w Niemczech. Ale tak wyglądało to tylko teoretycznie, bo przecież w Hamburgu jest duże skupisko Polonii, która również przyszła na nasz spektakl, a w Lubece i Kiel oglądali nasze przedstawienia rodowici Niemcy.

Jak reagowała na was Polonia niemiecka?

Bardzo dobrze. Zostaliśmy ciepło, „po polsku” przyjęci. Po spektaklach zawsze odbywały się spotkania, długo rozmawialiśmy, dzieliliśmy się spostrzeżeniami, mówiliśmy o swoich problemach. Muszę powiedzieć, że odniosłam wrażenie, że Polacy w Niemczech są weselsi od nas, bardziej zadowoleni z tego, co mają, choć jak okazało się w rozmowie, my jesteśmy w dużo lepszej sytuacji – mamy np. polonistykę na Uniwersytecie, polskie szkoły, a oni tylko niedzielne szkółki językowe.

Podobno w Lubece graliście bez scenografii!

Okazało się, że scena znajduje się w prawdziwym, przepięknym dworku, ale, niestety, jest bardziej estradowa niż teatralna. Nie mieliśmy możliwości ustawienia scenografii, oprócz postawienia na samym środku… klozetu. Proszę sobie wyobrazić, te bogate klasyczne wnętrza i ten klozet! Ale przecież taki groteskowy jest właśnie Witkacy. Jak nigdy w życiu się denerwowałam, czy moja młodzież da radę zagrać bez żadnej oprawy, wyrazić gestem to wszystko, co pokazuje dekoracja. Ale udało się i to całkiem nieźle!

Rozmawiała Anna Pilarczyk

Wstecz