Notatki gospodarcze

Zamiast laurów żałobne requiem

Miał być wieniec laurowy dla zwycięzców: Litwa – bałtycki tygrys – odnotowuje wzrost gospodarczy, jesteśmy członkami NATO, Unii Europejskiej. Obrazu sielanki miał jeszcze dopełnić… uroczysty pogrzeb lita, a politycy i ekonomiści już nastrajali instrumenty, by odegrać requiem na jego pożegnanie. Niestety, w Brukseli organista się pomylił i zamiast lita pogrzebano euro… dla Litwy. Przykro, tym bardziej, że w 2007 roku euro wprowadzi Słowenia. Będzie trzynastym krajem, który się włączy do strefy wspólnej waluty UE.

Nasi politycy przybrali żałobne szaty, ale zachowują się nie jak żałobnicy. Za głośno obrzucają się oskarżeniami i inwektywami w związku z tym, co się stało, a raczej nie stało. Ekspremier Algirdas Brazauskas oświadczył wręcz, że to nie Litwa była źle przygotowana do wprowadzenia euro, lecz sama Unia Europejska. Inni rządzący (do niedawna) lamentują: wszak byliśmy tak dobrze przygotowani, gospodarka tak rosła, że aż się gotowała, konstruktywnie i w pocie czoła pracował rząd... Ten ostatni chyba nam się rozwalił właśnie z przemęczenia.

A co na to zwykły lud? Jak wykazały sondaże, tylko 14 proc. respondentów ubolewa z powodu odpłynięcia euro w siną dal. Reszta się cieszy, bo ma bogate, a bolesne, doświadczenie związane ze zmianą walut.

Ale co z rządem, a raczej jego brakiem? Zdezorientowani i skłóceni politycy gorączkowo poszukują partnerów, z którymi mogliby wejść w koalicję. Chociaż… o co tu się bić? Do niedawna rządzący zapewniali nas, że żyjemy jak w raju, w którym wszystko rośnie: gospodarka, stopa życiowa, zarobki, emerytury. Aż nagle się okazało, że faktycznie jest bardzo źle. Runął rząd Brazauskasa, a wraz z nim rozsypały się i zamki z piasku, którymi mamiono obywateli, że niby można w nich mieszkać. Przy okazji po raz kolejny wyszło na jaw, jak bardzo nasi politycy mają w nosie zarówno gospodarkę jak i publico bono. Prawica, lewica, centrum z obłędem w oczach lecą na rządowe fotele. Są tym tak zaaferowane, że można by w tym czasie Litwie ogłosić wojnę i podbić bez boju. One by nawet nie zauważyły.

Ta wredna ciotka inflacja. 16 maja br. musieliśmy zejść z chmur na ziemię i przyznać, że nie jesteśmy tak dobrzy, jak sami o sobie myślimy. Komisja Europejska nie doceniła „dużego postępu ostatnich lat Litwy w sferze makroekonomicznej” i nie zezwoliła nam na wprowadzenie euro. Nogę podstawiła nam inflacja, ale czy tylko? Przecież w KE urzędują nie idioci. Spory polityczne, głęboki kryzys rządowy, afery, przestępstwa ekonomiczne na wysokich szczeblach – wszystko to działa nie na naszą korzyść. Zresztą nasi rządzący już wcześniej wiedzieli, że z euro w 2007 roku będą nici. Nie bez powodu w momencie, gdy Komisja Europejska miała wydać werdykt odnośnie wprowadzenia na Litwie euro, ówczesny premier Algirdas Brazauskas wraz z małżonką udał się na wypoczynek do Grecji. Nie chciał tłumaczyć się z tej klęski, wolał rozkoszować się słonkiem tam, gdzie „laury rosną i pomarańcze kwitną”.

Co nam zarzuca KE? Przede wszystkim wysoką inflację, która o 0,1 proc. przekracza u nas limit wyznaczony na 2,6 proc. Litewski rząd początkowo robił za Kozaka i planował nawet odwołać się od tej decyzji podczas szczytu europejskiego. Jednak zrezygnował. Po konsultacjach z naszą komisarz Dalią Grybauskaite, uznał, że nie warto się ośmieszać. Przecież wiadomo, że inflacja nadal będzie rosła i w roku bieżącym może osiągnąć nawet 3,5 procent. Eksperci są zdania, że euro nie uda nam się wprowadzić ani w 2008, ani w 2009 roku. Jednak bez względu na to, w którym roku wejdziemy do strefy euro, musimy dążyć do obniżenia inflacji.

Ostatnio Ministerstwo Rolnictwa podsumowało wyniki za 2005 rok. Wynika z nich, że sytuacja uległa znacznej poprawie. Ponoć objętość produkcji rolnej wzrosła o 14 proc., hodowla bydła o 18 proc., a realne dochody rolnika – prawie o 25 proc. 140 mln litów litewscy rolnicy otrzymali z puli Programu SAPARD, 290 milionów – jako dopłaty za zasiane hektary. W związku z tym o 42 proc. wzrósł eksport, o 25 proc. import. To są cyfry ze sprawozdania Ministerstwa Rolnictwa za 2005 rok. Tymczasem departament statystyki podaje inne dane. Okazuje się, że to stopa życiowa w mieście nieco wzrosła, natomiast na wsi rośnie nędza. Owszem, wieś powoli zmienia swoje oblicze, bo i czasy nieco się zmieniają. Jednak perspektywy utrzymania i rozwoju mają tylko nieliczne gospodarstwa. Głównie te duże, które mogą skorzystać z pieniędzy unijnych. Średniacy nadal klepią biedę, ponieważ nie mają pieniędzy ani na rozwój, ani na modernizację produkcji, więc nie są konkurencyjni. Koło się zamyka.

Niedawno na wieś wybrał się prezydent Valdas Adamkus. Bardzo się zdziwił tym, co zobaczył. Okazało się, że mieszkańcy wsi żyją przeciętnie cztery razy gorzej niż mieszczuchy. Np. w 2004 roku na utrzymanie mieszkania, odzież i żywność rolnik wydawał miesięcznie 71,4 proc. zarobku, mieszkaniec miasta – około 60 proc. Nie wynika to z faktu, że wieśniacy są bardziej rozrzutni, tylko z tego, że są gorzej uposażeni.

Tej wiosny rolników dotknął jeszcze jeden cios. Obniżono ceny skupu mleka do 45, a nawet 40 centów za kilogram. Ministerstwo Rolnictwa twierdzi, że to rynek tak reguluje ceny, tymczasem w starych krajach unijnych w tej dziedzinie bardzo aktywnie działa Komisja Regulacji Cen. U nas też takowa istnieje… i ponoć nawet reguluje, ale nigdy na korzyść producenta, tylko przetwórcy. Ciekawe, co ją łączy z przetwórcami? Więzy rodzinne, a może finansowe?

W kwietniowym numerze pisaliśmy o kryzysie mięsnym w naszej gospodarce. O tym, że hodowcy, przetwórcy i handlowcy nie mogą dojść do porozumienia. O tym, że rynek mięsny niemal całkowicie opanowały duże sieci handlowe, które narzucają swoje warunki przetwórcom, co negatywnie odbija się na kieszeni hodowców, zmniejszają więc pogłowie zwierząt hodowlanych… i biją w dzwony. Ministerstwo Rolnictwa tego bicia nie słyszy. A przecież nie trzeba być ekspertem, by zauważyć, że nasze rolnictwo i tak już leży na łopatkach, a w sklepach mamy coraz mniej produkcji litewskiej. Jemy nie tylko „zamorskie” owoce, ale też ziemniaki i inne warzywa, nawet głupi czosnek (chiński). A przecież jeszcze niedawno sami to wszystko uprawialiśmy. I czuliśmy się o wiele zdrowsi.

Na szarym końcu. Specjaliści z Instytutu Wolnego Rynku Litwy biją na alarm w związku z rosnącą emigracją. Niedawno wspomniany Instytut przeprowadził specjalne badania dotyczące tego zjawiska. Okazuje się, że z miesiąca na miesiąc sytuacja staje się coraz bardziej niepokojąca. O ile jeszcze przed rokiem z kraju, przeważnie do pracy na czarno (przy zbiorach owoców, do opieki nad staruszkami czy sprzątania) wyjeżdżali z naszego kraju głównie pracownicy niewykwalifikowani, tacy, którzy nie mogli znaleźć pracy w kraju, to dziś za chlebem emigrują ludzie wykształceni, dobrzy fachowcy w wieku od 26 do 45 lat. Wyjeżdżają nie z braku pracy, tylko w pogoni za większym wynagrodzeniem i lepszymi warunkami zatrudnienia. Dziś w kraju już wielu fachowców brakuje, sęk w tym, że nikt nie jest gotów im dobrze zapłacić.

Owszem, na Zachodzie też nikt nie płaci za piękne oczy, ale gdy ktoś rzetelnie pracuje, to zarabia. Może zbudować dom, kupić dobre auto, wyjechać na urlop (nawet kilka razy do roku), należycie zadbać o swoje zdrowie. A nas, niezależnie od tego jak bardzo się staramy, często nie stać nawet na stomatologa. Wg uposażenia, w porównaniu z innymi krajami unijnymi, wleczemy się na szarym końcu. Oto jak w niektórych krajach europejskich kształtują się zarobki (badania Unijnego Biura Statystycznego Eurostat).

Minimalne i średnie zarobki za 2004 rok (podane w litach)

Minimalne

 Średnie

Luksemburg  

Irlandia  

Cypr 

Hiszpania 

Malta 

Słowenia 

Grecja  

Czechy 

Polska 

Estonia 

Węgry 

Litwa 

Słowacja 

Łotwa 

5065

4188

2106 

1771 

1923 

1671 

1933

821 

718 

593 

801 

500 

562 

417 

11860

8314

5061

4492

3829

3742

3552

1985

1871

1543

1522

1310

1101

1060

To są fakty. A gdzie logika? Skoro chwalimy się wzrostem produktu krajowego brutto (to jeden z podstawowych mierników dochodu narodowego stosowanych w rachunkowości narodowej; PKB to zagregowana wartość dóbr i usług finalnych wytworzonych na terenie danego kraju w określonej jednostce czasu), to dlaczego mamy tak niskie zarobki? Kto nas okrada? Fiskus, biurokraci czy zwykły brak gospodarności? Dyrektor Instytutu Wolnego Rynku Litwy Remigijus Šimašius twierdzi, że tylko wzrost płac może uratować Litwę, inaczej za kilka lat w kraju pozostaną tylko emeryci i renciści. Jest jeszcze jedna sprawa. Nasi politycy marzą o euro, a jego wprowadzenie przy minimum w wysokości 500 litów (145 euro) to nie tylko nędza z bryndzą, ale też wstyd przed całą Unią i nie tylko…

Julitta Tryk

Wstecz