„Państwowa” matura strącona z piedestału

Od kilku lat istniejąca tzw. „państwo-wa” matura, która pozwala absolwentom za jednym podejściem zdać egzamin dojrzałości i startować na studia, borykająca się z roku na rok z określonymi trudnościami i skandalikami, tego roku doznała, rzec można, zapaści: wyniki egzaminu z języka litewskiego ojczystego (test) zostały anulowane, a absolwenci musieli ponownie zasiadać do sprawdzianu. Tego jeszcze nie było. Owszem, zdarzały się przecieki informacji, w Internecie roiło się od ofert sprzedania zadań egzaminacyjnych, które jednak nie były prawdziwymi. Ujawnienie zaś tego roku zadań egzaminacyjnych w noc przed sprawdzianem – to był skandal, który wstrząsnął dosłownie całą Litwą. Prezydent nazwał incydent przestępstwem i żądał jak najszybszego ukarania winnych; minister oświaty nie uznając się za odpowiedzialnego (egzaminy pod swą opieką ma Narodowe Centrum Egzaminacyjne, ale minister chyba zapomniał, że właśnie jemu podlega ta instytucja) obiecywał rzetelne zbadanie sprawy i ukaranie winnych, a nawet zapowiedział swoją dymisję. NCE szukało winnych, zaznaczając, że ludziom trzeba jednak wierzyć, chociaż „czynnik ludzki” zawsze może zawieść. Najbardziej burzliwie reagowała młodzież i rodzice. To oni wywlekli tę sprawę na światło dzienne. Ci, co niejeden miesiąc i niemało środków poświęcili na to, by gruntownie się do matury przygotować, nie mogli przejść do porządku dziennego nad frymarczeniem zadaniami. Nieuczciwi koledzy z „doskonałymi” wynikami spychali ich na gorsze pozycje i… zabierali upragnione indeksy.

Młodzież pokazała, na co ją stać, gdy ktoś pozwala sobie z niej tak cynicznie zakpić. Pikiety, szumne protesty, obraźliwe hasła pod adresem dorosłych – urzędników NCE i Ministerstwa Oświaty – zrobiły swoje. Minister oświaty zdobył się na bardzo trudny krok: anulował wyniki egzaminu i wyznaczył jego powtórkę. Został zmieniony rozkład kilku egzaminów. Prawda, objęci psychozą uczniowie i rodzice żądali unieważnienia też egzaminu z matematyki, przebąkiwali o „handlowaniu” egzaminem z angielskiego. Jednak ministerstwo twardo stało na pozycji, że pozostałe twierdzenia są pogłoskami i za wszelką cenę starało się pomniejszyć zakres kompromitacji. Z kolei dyrektor NCE – nie negując luk w zabezpieczeniu tajności zadań egzaminacyjnych (szczególnie dotyczy to ostatniego etapu: rozsyłania zadań do samorządów, gdzie one „nocują” oraz transportu do centrów egzaminacyjnych) – próbował część odpowiedzialności przerzucić na społeczeństwo: rodziców i uczniów, którzy nie wykazali się wysokimi walorami moralnymi: jedni dali pieniądze, drudzy zaś kupili zadania.

Owszem, dyrektorowi można przyznać rację, jednak w społeczeństwie, w którym z zasadami moralnymi są mocno na bakier nawet najwyżsi dostojnicy państwowi, takie nawoływanie, umoralnianie obywateli wywołuje jeszcze większą ich agresję wobec urzędników. Urzędników, którzy, przyznajmy, w podbramkowych sytuacjach nie zdają egzaminu. I nie chodzi tu jedynie o natychmiastową dymisję osób odpowiedzialnych (ci ludzie tłumaczyli, że są niezastąpieni i bez nich maraton egzaminacyjny by się nie odbył), lecz o ich godną i odpowiednią do powagi sytuacji reakcję. W rzeczywistości stało się tak, że niektórzy urzędnicy wpadali z deszczu pod rynnę, próbując dyskutować z „masami”. Szczególnie w tej kwestii „wyróżnił” się sekretarz MOiN. Zdobywszy się na odwagę, by wyjść do pikietującej młodzieży, sekretarz był wielce przejęty swoją misją i tak starał się być „na równi” z dosyć hałaśliwymi i krytycznymi „młodymi gniewnymi”, że zapomniał, jakie stanowisko piastuje i mówił wprost: „plujcie w pysk każdemu, kto zaproponuje wam kupienie zadań”. Indagowany przez dziennikarzy, jak mu się te słowa wymknęły, próbował się tłumaczyć napięciem emocjonalnym, chęcią znalezienia wspólnego języka z młodymi (podobne słowa brzmią w wątpliwej jakości piosence idoli młodzieżowych: „daj, daj, daj w pysk…”). Niestety, wypadł bardzo kiepsko i dowiódł po raz kolejny, że do pracy z młodzieżą absolutnie się nie nadaje, bowiem polega ona nie na znajomości slangu młodych, ale na pedagogicznych zdolnościach i kulturze obcowania.

Chociaż winnych przecieku informacji do dziś dnia nie znaleziono (niewątpliwie ktoś wystąpi w roli kozła ofiarnego) wiadomo, że minister odszedł wraz z rządem do dymisji, dyrektor NCE tak samo. Czy sekretarz ministerstwa również sobie pójdzie? Raczej tak. Może do ministerstwa kultury, na zasadzie rotacji, bo była pani minister od kultury ma objąć resort oświaty. Kompetencja, znajomość branży wydaje się nie są potrzebne, gdy się należy do odpowiedniej partii. Wraz ze zmianą „świecznika” odejdzie w zapomnienie maturalna „wpadka”.

I znów nikt nie będzie winny tego, że młodzi ludzie na starcie do dorosłego życia zostali brutalnie pouczeni: „wszystko jest na sprzedaż”. Cynik powie: może to i dobrze, niech się czym prędzej wyzbywają młodzieńczych złudzeń i szlachetności książkowych bohaterów. Ale przecież ciągle siebie pocieszamy, że tylko wtedy nastaną na Litwie naprawdę nowe czasy, gdy do władzy dojdzie młodzież niezepsuta sowiecką ideologią i starym systemem. Okazuje się jednak, że potrafimy tę młodzież „pięknie wychowywać”.

W chórze obrażonych, broniących się i rozgoryczonych uczniów, rodziców, urzędników zabrakło głosu nauczycieli. Dwa istniejące nauczycielskie związki zawodowe, metodyczne koła lituanistów – żadnego oficjalnego komunikatu, apelu, wreszcie, własnego zdania na temat skandalu, moralnej poniewierki tysięcy absolwentów (egzamin z języka ojczystego litewskiego tego roku składały 42782 osoby). Gdzie się kryje sedno takiego zachowania lituanistów? Może tak jest dlatego, że przed laty pozbawiono ich możliwości (faktycznie powiedziano: „nie ufamy wam”) oceniania własnych uczniów i znieśli to pokornie. Czyżby teraz swoim milczeniem chcą zasygnalizować z szyderstwem: „nie ufaliście nam, a sami jesteście „handlarzami”. Jeszcze gorzej mają się sprawy w naszym szkolnym królestwie, jeżeli nauczyciele milczą, bo nie chcą podpaść NCE, ministerstwu, którego urzędnicy mogą przypomnieć ich aktywną postawę w najmniej odpowiednim czasie, np. podczas doboru ekspertów czy egzaminatorów-sprawdzających. A może nie chcą zająć określonej postawy, by szkole, dyrekcji nie robić przykrości, każdy przecież gdzieś pracuje… Ta ugodowość, pańszczyźniana pokora pedagogów budzi bardzo smutne refleksje. Czy niewolnik może wychować miłującego wolność człowieka? Jak wykoślawiony musi być system oświaty, by z zasady tak twórczą osobę, jaką jest nauczyciel, wcisnąć w dyby bierności.

Tegoroczna matura, do której stanęło ponad 50 tysięcy osób, poza skandalem, nie przyniosła większych niespodzianek. Bardzo wnikliwie sprawdzane prace z matematyki wypadły podobnie jak w roku 2004: z 15 853 składających egzamin państwowy (ogółem matematykę składało 38111 absolwentów) nie złożyło 13,8 proc. (w 2004 r. – 13,5 proc.). Najgorzej egzamin ten wypadł na ubiegłorocznej maturze, kiedy to aż 20,2 proc. uczniów go oblało. Z 33251 składających historię (na poziomie egzaminu państwowego – 16 867 uczniów), nie poradziło sobie z nią 10,6 proc. (w roku ubiegłym – 16,7 proc.), dwie osoby zostały z egzaminu wydalone. Od lat jeden z najpopularniejszych egzaminów – angielski – tego roku składało 15749 maturzystów, nie zdało – 12,3 proc. (w ub. r. 12,0 proc.). Prawda, temu egzaminowi towarzyszył nietypowy incydent: treść jego została zaskarżona w komisji równych praw i możliwości. Z jakiego powodu? Otóż jedno z zadań wymagało opisu tradycji obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia. Dla laików, ateistów i wyznawców innych religii ten punkt mógł spowodować dodatkowe trudności. Pamiętamy zresztą doskonale, że egzamin z angielskiego co roku ma usterki.

Tego roku po raz pierwszy uczniowie mogli składać na poziomie egzaminu państwowego egzamin z informatyki. Z 15820 składających na państwowy zdecydowało się 1164 kandydatów. Zaledwie 10,6 proc. tego egzaminu nie zdało. Potwierdził się też tego roku fakt, że minimalny procent oblanych państwowych egzaminów jest z tych przedmiotów, które wybierają najbardziej motywowani uczniowie. Np. państwowego egzaminu z fizyki nie złożyło 2,5 proc., z biologii – 4,8 proc. i z chemii zaledwie 1,0 proc. maturzystów.

Z roku na rok byliśmy dumni (i głośno o tym mówiliśmy), że procentowo nasi maturzyści lepiej zdają egzamin z języka litewskiego państwowego niż uczniowie litewskich szkół jako ojczystego. Tego roku już nie mamy czym się chwalić (i wreszcie może dadzą nam spokój z ujednolicaniem egzaminu). Z 5414 składających język litewski jako państwowy na poziomie egzaminu państwowego wybrało 2880 abiturientów (są to uczniowie wszystkich szkół mniejszości narodowych). Nie złożyło go 15,8 proc. Uczniowie litewskich szkół (42782 osoby) wybrali na poziomie państwowym: test – 25 039, z nich nie złożyło 15,1 proc.; interpretację – 1645, nie złożyło 7,1 proc. Odpowiednio w roku ubiegłym liczby te wyglądały następująco: 18,4 proc. oraz 8,0 proc.

Z komentarzy krążących w uczniowskich środowiskach wynika, że tegoroczna matura nie była szczególnie trudna do pokonania. Z ponad 50 tysięcy maturzystów na poziomie państwowym zdawało ją ponad 31 tysięcy – większość (ponad 32 proc.) 4 egzaminy maturalne, 5 – 9,2 proc., 6 – 0,7 proc., czyli 203 osoby i 7 – sześciu abiturientów. Szesnaścioro abiturientów egzaminy złożyło na ponad 400 punktów. To oni zostali uhonorowani na rządowym przyjęciu. Cieszy, że byli wśród nich też nasi maturzyści. Wśród abiturientów polskich szkół nie zabrakło i tego roku takich, którzy z poszczególnych przedmiotów zdobyli maksymalną ilość punktów. I to jest sukces polskiej szkoły, o którym będziemy mówili już we wrześniu. Nie bacząc bowiem na to, że urzędnicy starają się nam szkołę wyjałowić z ludzkich uczuć i relacji, nazywając ją „instytucją świadczącą usługi”, doskonale wiemy, że sukcesy są udziałem tych, którzy wkładają serce do wykonywanej pracy. Za to serce w przekazywaniu wiedzy wszystkim nauczycielom należy się niski pokłon. Absolwentom zaś wypada życzyć, by byli godni pokładanych w nich nadziei.

Janina Lisiewicz

Wstecz