Na tropach bohaterów opowieści Józefa Mackiewicza

„Krasnyj pomieszczik” 

(Mickuńskie impresje)

W 1964 roku na łamach londyńskich „Wiadomości” w swej opowieści pt. „Mój szwagier – szef GPU”, Józef Mackiewicz pisał: „W wydanej kilka lat temu pracy Geoffreya Bailleya The Conspirators autor przedstawia historię spisków i tajnych afer od początku rewolucji bolszewickiej aż do wielkich czystek stalinowskich. Doskonały znawca tych spraw, Ryszard Wraga, poddał książkę Bailleya surowej krytyce, zarówno w Russkoj Mysli wychodzącej w Paryżu, jak w londyńskich Wiadomościach. Niewątpliwie słusznie. Autor bowiem przemieszał w wielu wypadkach kapitalne i autentyczne fakty zbyt lekkomyślnie z legendami, które wokół tych zdarzeń powstały i przetrwały. Nie o to mi w tej chwili wszakże chodzi, lecz o mego szwagra, Romana barona Pilara von Pilhau, znanego czekistę, następnie szefa GPU w Mińsku. Niektóre szczegóły przytoczone w książce wydają się zgodne z prawdą. Ale już w pierwszym rozdziale pisząc: „Znany baron bałtycki R. A. Pilar von Pilhau, jeden z najbardziej budzących postrach zastępców szefa OGPU, Dzierżyńskiego...”, Bailley popełnia błąd. Roman Pilar nie był baronem bałtyckim, lecz synem barona Pilara von Pilhau z Mickun koło Nowej Wilejki, tuż pod Wilnem. Choć niewątpliwie rodzina była pochodzenia bałtyckiego, jak tyle innych, ale dawno spolonizowana; przydomka „von Pilhau” używała rzadko lub w objawach snobizmu. Mówiło się o niej przed r. 1914 po prostu: „Pilarowie z Mickun”. Stary był ponoć patriotą, takoż dwaj młodsi synowie, z których jeden zginął w wojnie z bolszewikami, bodaj już jako oficer polski. Najstarszy natomiast, Roman, czy jak go nazywano w domu i w szkole „Romuś”, był socjalistą, potem bolszewikiem...

Dzieje czasów dzieciństwa, dawno zapomniane. Raptem przez kogoś wywleczone, budzą skojarzenia z wyblakłymi fotografiami w solidnych albumach ówczesnego typu. Chociaż nie jestem pewien, czy w naszym albumie była kiedykolwiek fotografia Romusia w mundurze gimnazjalnym”.

Ulica im. Łaźni wiodąca do dworku Pilarów

Temat braci wywodzących się z rodziny baronów, z których jeden został bolszewikiem, prawą ręką Dzierżyńskiego, a drugi walczył w legionach Piłsudskiego, na domiar z taką przyprawą, jak „koligacje” z Józefem Mackiewiczem – taki temat, naturalnie, na byle ulicy nie leży. A „leżeć się” okazał w Mickunach na ulicy imienia... Łaźni. Łaźni albo Łaziennej, czy Łaźniowej (ulica Pirties po litewsku – ktoś mądry niechaj przetłumaczy inaczej...). Kiedyś to była normalna droga wiodąca do dworku Pilarów von Pilchau. Ale czyjąś ambicją było, żeby tę drogę nazwać ulicą. Czyjego imienia? A z tym to już kłopot… W czasach sowieckich pasowałoby: Romana Pilara, albo Feliksa Dzierżyńskiego (bo Żelazny Feliks często tu bywał...). Dzisiaj pasowałaby może Juliusza Słowackiego. Ale Słowackiego przechwyciła Nowa Wilejka.

Chce pani pisać o Pilarach, Dzierżyńskim? Ludzie kiwają głowami: czasy jakby „nie te”... Może lepiej o Słowackim? O, tu, na tym kamieniu siadywał, marzył, wiersze układał...

Kamień... Głaz narzutowy... Kiedyś się mawiało, że nie tylko Słowacki, ale i Roman Pilar, i Dzierżyński na tym kamieniu siadywali i marzyli sobie – o wolności, równości i braterstwie. W co wątpić wypada, bo oni za wiele czasu nie mieli, a i Mickun wszak nie zwiedzali, bo byli tu na zasadzie „w rodzinie, w domu...” Chociaż... Dzierżyński może tego kamienia obojętnie nie omijał, bo takoż czasami poetą bywał...

„Romuś był dobrym chłopcem, gdyby nie ten jego wuj Dzierżyński...”

– tak mawiała z głębokim westchnieniem nieutulona w żalu matka Romusia, Helena Pilarowa. Dożyła głębokiej starości.

Halina Radkiewicz, mieszkanka Mickun z dziada pradziada, doskonale ją pamięta. Helena Pilarowa, żona hrabiego Aleksandra. Pilarowie hrabiowskiego tytułu w dniach powszednich nie używali. Von Pilchau – przetrwało na nagrobkach cmentarnych. (Właśnie – pisali się nie Pilhau, ale Pilchau). Bardzo porządna rodzina. On, Aleksander, był trójimienny, ale używał tylko tego pierwszego imienia. Ona – Helena Joanna, z domu Krzywiec. Zwracało się do niej po prostu per pani Helena... Aleksander i Helena pobrali się w 1890. W 1894 (albo 1895) urodził się ich pierworodny, Romuś. A potem rodzili się jego młodsi bracia. Utarło się w ludzkiej pamięci, że jeszcze dwóch było. Otóż Romuś miał trzech braci. Ten najmłodszy nazywał się Marian, Maryś... Wszyscy chłopcy byli bardzo udani, bardzo zdolni, z wyjątkiem tego ostatniego. Maryś był dzieckiem z podkopanym zdrowiem, psychicznie chorym; zmarł w wieku dziesięciu lat. Chłopcy byli wychowywani w duchu patriotycznym, katolickim, mimo że ich ojciec, Aleksander Pilar von Pilchau, był luteraninem. Luteranin, ale dwa swoje domki oddał na użytek plebanii kościoła rzymskokatolickiego. W wychowaniu największy wpływ miała matka, Helena Pilarowa, uwielbiana, kochana przez wszystkich trzech synów.

To prawda, Romuś zdecydowanie uległ wpływowi swego wuja, Feliksa Dzierżyńskiego. Bo to była rodzina. Siostra matki Dzierżyńskiego, Zofia z Januszewskich, wyszła za mąż za Stanisława Pilara z Mickun. Stanisław Pilar – to ojciec Aleksandra, ojca Romusia. Romuś był wujkiem Feliksem wręcz zauroczony. Helena Pilarowa robiła wszystko co mogła, by syna od Dzierżyńskiego oddalić. Pilarowie podówczas nie byli już zamożni, ale mimo to Helena wysłała Romusia na studia do Szwajcarii. Nic to nie pomogło. Wrócił... Potem pojechał w innym kierunku – do Rosji, do Pitra, studiował tam prawo. Od Dzierżyńskiego nie odstąpił...

„Do dworku Pilarów nie wchodził...”

No a Dzierżyński. Tutaj, w Mickunach, prości ludzie tylko dobrym słowem go wspominali. Grzeczny, uczynny. Biednym, słabszym szedł zawsze z pomocą. Takie „obrazki” utrwaliły się w ludzkiej pamięci.

„Obrazek” pierwszy. Dzierżyński często przyjeżdżał do Pilarów, ale do ich domu nie wchodził. Rozmawiał z nimi na dziedzińcu. „Bo to hrabiowskie progi – mówił – nie wejdę”. Nocował z chłopami, z parobkami w stodole.

„Obrazek” drugi. Z opowieści Haliny Radkiewicz o jej dziadku. Nazywał się Stanisław Czebatul. Był listonoszem. I zdarzyło się raz tak, że kiedy dziadek roznosił listy, w tym czasie przez Mickuny przejeżdżał na swoim bicyklu Feliks Dzierżyński. Dostrzegłszy dziadka, zatrzymał się: Odpocznij sobie, Czebatulu, daj mi te listy, ja je porozwożę, pozwól, że cię wyręczę. Dziadek był sumiennym listonoszem. Nigdy nikomu, oprócz właściwych adresatów, listów by nie oddał. Ale tu – dziadek stał jak zahipnotyzowany. Oddał te listy Dzierżyńskiemu. Ale gdy tylko dziadek próg domu przekroczył, „by odpocząć”, złapał się za głowę: a co jeżeli Dzierżyński tych listów nie porozwozi? Dziadek strasznie się zamartwiał. Niepotrzebnie, jak się później okazało, bo Dzierżyński komu trzeba te listy porozwoził...

„Obrazek” trzeci. Dzierżyński jechał z Mickun do Kamionki, a tu na drogę wysypała się gromadka dzieci, wracających ze szkoły do domu. Złe to były czasy, bieda piszczała, zwłaszcza pod słomianą strzechą. Feliks ze swego bicykla zaczął tym dzieciom rozrzucać pieniądze. Kto starszy, silniejszy, nachwytał się tych pieniędzy więcej. Dzierżyński przyhamował, zsiadł z bicykla, zdjął z głowy czapkę i kazał dzieciom wszystkie pieniądze, kto ile ich nawzajem sobie powydzierał, powrzucać mu do czapki, a gdy to uczyniły, on, przeliczywszy je, porozdzielał każdemu „po równemu”. Dał im nauczkę: silny słabszego nie ma prawa krzywdzić.

Było tam jeszcze dużo podobnych sytuacji.

Z tym kumaniem się z chłopami, parobkami, to raczej „czegoś” w tym nie dostrzegał, nie chwytał... Bardzo szczerze chciał z nimi się bratać. Oni natomiast, z szacunku do niego, utrzymywali dystans. Do rzeczy gadał, o ich ważnych sprawach, razem z nimi jadł proste jedzenie, palił machorkę. Ale wódki nie pił, o babach nie rozprawiał. Oczy miał ciągle zamyślone, ręce delikatne, palce wąskie, długie... No i wiadomo, z jakiej rodziny pochodził. Krócej – „krasnyj pomieszczik” – tak tu w Mickunach go nazywali. Bo i jak inaczej? Niby „swój”, ale „i nie swój”, dworski to pan, po prawdzie powiedziawszy...

Halina Radkiewicz jest kobietą głęboko religijną. Nie wdaje się w Wielką Politykę, w Wielką Historię. Tylko się szczerze dziwi, jak to z tą Historią jest? Dzierżyński. Wiadomo, że z carskim uciskiem walczył, z nierównością społeczną. A ile w więzieniach przesiedział? Ile na zsyłkach przebywał? Tyle dziesiątków lat był pozytywnym gierojem, a dzisiaj? „Krwawy Feliks”, „Kat”... I – jak to możliwe? Przecież on w Boga, w Jezusa Chrystusa wierzył?

Skoro „krasnyje” – niechaj w kotłowni się smażą...

Halina Radkiewicz długi czas pracowała w szkole mickuńskiej jako nauczycielka klas początkowych. Prowadziła muzeum historyczno-krajoznawcze. Nie bardzo do tej roboty w muzeum się paliła, ale prosiła ją o to administracja szkoły, więc nie wypadało odmówić. Początek był dobry, bo osobiście dysponowała bogatym materiałem historycznym w postaci fotografii, listów. A wszystko to miała od Heleny Pilarowej, matki Romusia. Były z sobą w dobrych międzysąsiedzkich kontaktach. Osamotniona, już sędziwa Pilarowa, przekazała jej te pamiątki. Halina Radkiewicz wszystko to oddała szkole, na potrzeby i dla prestiżu muzeum. Stare, zabytkowe fotografie z XIX i początków XX w., sygnowane nazwami słynnych w Wilnie zakładów fotograficznych VILNA, FLEURY, korespondencja rodziny Dzierżyńskich i Pilarów, w tym także ostatni bodaj list Romusia pisany do matki.

W czasach sowieckich to szkolne muzeum zwiedzano, podziwiano, chwalono, jeździły tu różne komisje. Z chwilą autokapitulacji komunizmu, zbiory te powędrowały do kołchozowej kotłowni. (Kołchoz nazywał się imieniem Feliksa Dzierżyńskiego).

Tamtych listów, fotografii po Pilarach, Halina Radkiewicz nie może odżałować. Źle zrobiono, że Historię wrzucono do ognia – mówią ludzie w Mickunach.

„Ja nie umiem pół duszy oddać tylko...”

...W nocy, z 19 na 20 lipca 1926 Feliks Dzierżyński, jak zwykle, pracował długo. Do domu, na Kreml, wrócił o godzinie trzeciej nad ranem. Nie usnął już wcale. Od dawna cierpiał na bezsenność.

Z rana pojechał na Łubiankę, a następnie wrócił na Kreml, gdzie się miało rozpocząć ważne plenum KC WKP (b) na temat gospodarki.

Referat wygłaszał komisarz handlu wewnętrznego i zagranicznego, Kamieniew. Słuchając go, Dzierżyński zmieniał się na twarzy. Po Kamieniewie wystąpił Piatakow – jego, Dzierżyńskiego zastępca w Najwyższej Radzie Gospodarki Narodowej. Dzierżyński był w szoku – Piatakow nawet nie raczył go powiadomić o zabraniu głosu.

Piatakow długo rozwodził się nad tym, że wieś straszliwie się bogaci, że to sytuacja nienormalna i że wobec tego trzeba podwyższyć ceny na wyroby przemysłowe dla rolników, co zwiększy podatki, a przez to stworzy możliwość zwiększenia nakładów na rozwój przemysłu. Słuchając wywodów swego zastępcy, Dzierżyński bladł i czerwieniał. Zdenerwowany wszedł na mównicę i przystąpił do ostrego ataku na Kamieniewa i Piatakowa, którzy „wykazali całkowitą ignorancję i brak rozeznania w sprawach, o których tu mówili”. Kamieniew i Piatakow – mówił Dzierżyński – ronią łzy nad dobrobytem chłopa. A jakiż to dobrobyt: 400 milionów nagromadzili chłopi, po 4 ruble na łebka! Na sali rozległ się śmiech i głośne repliki: „Nawet mniej!”. W tej sytuacji – kontynuował Dzierżyński – program podwyższenia cen zbytu na produkty przemysłowe dla wsi, wysunięty przez Piatakowa jest bezduszny, antysowiecki, antyrobotniczy!

Dyskusja się rozpalała, Dzierżyński był coraz bardziej wzburzony. „A jeżeli uważniej przyjrzeć się naszemu aparatowi – mówił – jeżeli rozpatrzyć cały nasz system zarządzania, jeżeli głębiej wniknąć w nasz niesłychany biurokratyzm, w naszą nieustanną opieszałość na tle ustawicznego „uzgadniania”... to mnie to wszystko przyprawia o rozpacz (...) Ja nigdy – ciągnął dalej wątek – nie igram swoją duszą, gdy widzę nasze nieporządki – uderzam w nie z całej siły, ale mnie samemu sprostać jest trudno...”

Pierwszy raz bodaj z ust Feliksa Edmundowicza wyrwały się słowa skargi... Parę godzin później Dzierżyński już nie żył.

Tego samego dnia, 20 lipca 1926, wiadomość o śmierci Żelaznego Feliksa obiegła całą Rosję i niebawem świat. Ze znacznym opóźnieniem (26 lipca 1926) informował o niej także krakowski „Czas”:

„Zmarł nagle w Moskwie jeden z najgłośniejszych działaczy bolszewickiej rewolucji i najwybitniejszy po Leninie filar sowieckich rządów, Feliks Dzierżyński, z pochodzenia Polak. Był to człowiek niepospolicie zdolny, urobiony z materiału, z którego – według okoliczności – powstają genialni twórcy, albo potworni niszczyciele”.

Nagła śmierć Feliksa Dzierżyńskiego wzbudziła falę pogłosek o nienaturalnym jej charakterze. Poszeptywano o samobójstwie. O morderstwie lub otruciu. Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała ogólne zwapnienie naczyń krwionośnych i śmierć na skutek anewryzmu serca. Orzeczenie podpisało kilku najwybitniejszych moskiewskich lekarzy i profesorów.

Żelazny Feliks serce miał rzeczywiście kruche, cierpiał na dusznicę, która szczególnie dawała mu się we znaki w chwilach podniecenia emocjonalnego, był ponadto gruźlikiem. Od dawna lekarze nie rokowali mu długiego życia, którego zresztą nigdy się nie czepiał. Wcześniej, koledze z „rewolucyjnej roboty” z czasów wileńskich (1897) Andrzejowi Gulbinowiczowi, miał powiedzieć: „Lekarze orzekli, że mam chroniczny bronchit i wadę serca, mam żyć nie więcej jak siedem lat, więc chcę te siedem lat jak najlepiej wykorzystać dla sprawy robotniczej”. (Dzierżyński miał naonczas 20 lat).

Dzierżyński był fanatykiem, jeżeli w coś się angażował, to w pełni. 25 lat przed śmiercią, w 1901 roku, w liście z siedleckiego więzienia pisał do siostry Aldony: „(...) kto żyje jak ja, długo żyć nie może: ja nie umiem na wpół nienawidzieć czegoś, lub kochać, ja nie umiem pół duszy oddać tylko, ja mogę albo całą oddać, albo nic nie dać”.

Żelazny Feliks zmarł w wieku 49 lat. Najprawdopodobniej zmarł śmiercią naturalną, acz pogłoski, że został otruty („Dolewano mu codziennie, z rana, do mleka truciznę...”) krążyły po Rosji jeszcze długo...

Tydzień po pogrzebie Dzierżyńskiego, 30 lipca 1926 podano w Moskwie do wiadomości, że Białostocki – sekretarz Dzierżyńskiego, aresztowany został przez OGPU pod zarzutem podsuwania za łapówki swemu szefowi (Dzierżyńskiemu) do podpisu decyzji nieuzasadnionych zwolnień. (Znane są przypadki „nieuzasadnionych” zwolnień przez samego Dzierżyńskiego, w szczególności Polaków – nie za łapówki, oczywiście, ale – o tym później).

Wkrótce po aresztowaniu Białostockiego, pojawiać się zaczęły doniesienia o aresztowanych „podejrzanych nie o przestępstwa kryminalne, ale opozycyjną działalność w partii...”

Rosja w szybkim tempie zbliżała się do okresu wielkich czystek.

Niekwestionowany Żelazny

Harował po osiemnaście i więcej godzin na dobę. Mówi się o nim, wspomina głównie jako szefie osławionych złą sławą WCzK (CzeKi), przemienionego później w GPU. Warto tu przypomnieć, kim był ponadto, by uświadomić sobie, z jakiego materiału nasz słynny rodak został ulepiony. Czego świadectwem – nominacje Feliksa Dzierżyńskiego na funkcje przewodniczącego różnych struktur państwowych i społecznych w Związku Sowieckich Republik Socjalistycznych. (Dokładnie wyszczególnił je współczesny polski profesor Jerzy S. Łątka, którego bogatym zasobem wiedzy w tym zakresie będę w tekście niniejszym się podpierała). A więc:

20 X 1917 – przewodniczący WCzK

19 II 1920 – przewodniczący KC ds. Powszechnego Obowiązku Pracy

15 X 1920 – przewodniczący komisji ds. wzmocnienia ochrony pracy

20 X 1920 – przewodniczący Moskiewskiego Komitetu Obrony

27 I 1921 – przewodniczący komisji ds. polepszenia bytu dzieci

7 III 1921 – przewodniczący komisji ds. poprawy bytu robotników

6 II 1922 – przewodniczący GPU

2 IX 1922 – przewodniczący komisji do walki z łapownictwem przy Radzie Pracy i Obrony

26 II 1923 – przewodniczący komisji ds. przeglądu struktury wszystkich urzędów ZSRS i redukcji etatów

22 I 1924 – przewodniczący komisji do zorganizowania pogrzebu Lenina

2 II 1924 – przewodniczący Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej

20 III 1924 – przewodniczący Najwyższej Komisji ds. Przemysłu Metalowego

13 XI 1924 – przewodniczący Zarządu Metalurgii

Ponadto: 18 sierpnia 1917 wybrany członkiem 11-osobowego ścisłego kierownictwa partii bolszewików – KC SDPRR (b), 30 marca 1919 zostaje ludowym komisarzem (funkcja ministra) spraw wewnętrznych, 29 maja 1920 – dowódcą tyłów frontu południowo-zachodniego, 14 maja 1921 – ludowym komisarzem (ministrem) komunikacji. Jest w tym czasie także członkiem dziesiątek innych różnych komisji państwowo-partyjnych najwyższego szczebla.

Nie miał żadnego wyższego wykształcenia, podobno – nawet nie ukończył ostatniej klasy gimnazjum.

Jego uniwersytety – to długie lata carskich więzień, zsyłek w głąb Rosji…

„Nie wiadomo jak potoczyłyby się pierwsze lata bolszewickiej Rosji, gdyby zabrakło talentów organizacyjnych, pracowitości a przede wszystkim fanatyzmu tego człowieka” (Jerzy S. Łątka).

„Pomijając Lenina, żaden z sowieckich przywódców, włączając Trockiego i Stalina, w początkowym okresie sowieckiej historii nie miał takiej władzy jak Dzierżyński” (amerykański historyk Robert Blobaum).

„Złote, gołębie serce”, „bezduszna maszyna”, „żywa gilotyna”…

Pięć dni po śmierci Feliksa Dzierżyńskiego, 25 lipca 1926, warszawski „Robotnik” w nocie o zmarłym pisał: „Ludzie znający go bliżej podkreślają łagodność jego charakteru, a Lenin wychwalał jego „złote serce”. Ale jako działacz polityczny zatracał wszelkie cechy ludzkie, zamieniał się w bezduszną maszynę, w żywą gilotynę, w oprawcę zdolnego bez drgnienia powieki podpisywać setki i tysiące wyroków śmierci”.

Niespełna tydzień później tenże „Robotnik” poświęcił „krwawemu Feliksowi” dodatkowy obszerny artykuł St. Andrzeja Radka, który przed kilkunastu laty siedział z Dzierżyńskim w jednej celi. Socjalista St. Andrzej Radek nie podzielał bolszewickich poglądów Dzierżyńskiego, nie akceptował też oczywiście jego późniejszej działalności jako szefa CZeKi. Wspominając lata więzienne, pisał: „W obejściu (Dzierżyński) był niesłychanie skromny, taktowny, ze współtowarzyszami dzielił się ostatnim kawałkiem cukru. W razie zatargu z administracją więzienną – co nam się często przytrafiało – nie uchylał się od odpowiedzialności, owszem, wysuwał się na czoło (...) Lubili go wszyscy więźniowie bez różnicy przekonań politycznych, czego nie można powiedzieć o dwóch innych wybitnych komunistach – Unszlichcie i Leszczyńskim (...) Dzierżyński nigdy się nie śmiał. Nie przypominam sobie nawet jego uśmiechu. Dziwna była twarz i oczy tego człowieka – pełne dobroci, ale jakby przysłonięte mgłą zamyślenia”.

St. Andrzej Radek, odcinając się od poglądów Dzierżyńskiego, pisze, że był on człowiekiem odważnym. Funkcjonariusze służby więziennej, chcąc upokorzyć więźniów, żądali, aby ci zdejmowali czapkę w czasie rozmowy z nimi. St. A. Radek był świadkiem, jak pewnego razu „młody jakiś oficerek” wszczął z Dzierżyńskim rozmowę na dziedzińcu więziennym i oczekiwał ściągnięcia czapki. Dzierżyński tego nie uczynił. Oficer wyciągnął szablę z zamiarem zrzucenia czapki z głowy Dzierżyńskiego. „Dzierżyński odtrącił ręką szablę i posunął się ku oficerkowi. Obecny przy tym strażnik dobył rewolweru i zmierzył go do Dzierżyńskiego, lecz ten nie zważał na to i dalej następował na oficerka. Dopiero z tyłu podbiegli strażnicy, porwali Dzierżyńskiego i odprowadzili do karceru”.

„Lenin wyznaczył do CzeKa (...) człowieka gołębiego serca (Aleksander Wat „Mój wiek”)

Z oczyma don Kichota i głową przypominającą Chrystusa

„Feliks Dzierżyński był niecodzienną osobistością. Był to fanatyczny rewolucjonista, ale niepodobny do żadnego z ówczesnych przywódców rewolucji. Ci już swą powierzchownością i zachowaniem zdradzali żądzę władzy, Dzierżyński natomiast był ascetą. Miał podobno rozmarzone oczy don Kichota, a niektórzy twierdzą, że głowa jego przypominała głowę Chrystusa. W jego skomplikowanym charakterze graniczyły z sobą: surowość, okrucieństwo i sentymentalna poezja” (ukraiński historyk emigracyjny Borys Lewickyj w studium „Terror i rewolucja”).

„Pracuje w nieopalanym gabinecie (...) Znalazłem się wobec najczystszego z czystych, wobec komunisty integralnego” (premier Francji Edouard Herriot po spotkaniu z Feliksem Dzierżyńskim).

„Marat czerwonej Rosji. Zbrodniarz z oczami gazeli a duszą szatana. Zawsze robił wrażenie fanatyka idei socjalnej, poza którą nie widział żadnego zbawienia” (Józef Dąbrowski, polityczny konkurent Dzierżyńskiego, członek PPS, partii zwalczanej przez „krwawego Feliksa”).

Cytowany wyżej premier Francji, Edouard Herriot w 1922 odwiedził Moskwę i Warszawę. W Warszawie spotkał się z Józefem Piłsudskim, z którym rozmawiał także o Dzierżyńskim: „Wyróżniał się on (Dzierżyński) jako uczeń (w gimnazjum wileńskim) delikatnością i skromnością. Dość wysokiego wzrostu, szczupły i poważny, robił wrażenie ascety z twarzą ikony. Okrutny czy nie – to pytanie wyjaśni historia, człowiek ten w każdym razie kłamać nie umie” (Józef Piłsudski).

Siostrzenica Winstona Churchilla, młoda angielska arystokratka, rzeźbiarka Clare Sheridan w październiku 1920 udała się potajemnie do Rosji sowieckiej, aby rzeźbić Lenina i Dzierżyńskiego. Gdy rodzina dowiedziała się o jej zamiarach, wpadła we wściekłość. Winston Churchill oznajmił, że nie będzie z nią rozmawiał. Clare te pogróżki miała w nosie. Wróciła do Anglii zachwycona Leninem i Dzierżyńskim, i całą Rosją sowiecką. W 1921 wydała w Londynie książkę „Rosyjskie portrety”, a siedem lat później w Nowym Jorku „Nieupiększoną prawdę”. W jej wspomnieniach Dzierżyński jawi się jako niezwykle interesujący, przystojny mężczyzna, Clare jest przekonana, że nigdy nie zdarzyło jej się rzeźbić piękniejszej głowy niż jego. „Ręce zaś, to ręce wielkiego pianisty lub genialnego myśliciela. W każdym razie zobaczyłam go i nigdy nie uwierzę w żadne słowa, które wypisuje się u nas o panu Dzierżyńskim” – konkludowała siostrzenica Churchilla.

„Wiara w humanizm i sprawiedliwość Dzierżyńskiego była tak silna, że w 1919 roku Ukrainiec, niejaki Sidorenko, skazany na rozstrzelanie, któremu udało się zbiec z więzienia, przyjechał do Moskwy, dostał się na posłuchanie do samego Dzierżyńskiego i opowiedział mu o tym, że niesłusznie został skazany na śmierć. Wierzył niezachwianie, że Dzierżyński zbada sprawę i nie pozwoli stracić niewinnego człowieka. Nie zawiódł się, przewodniczący CzeKi bowiem stwierdziwszy, iż jest on rzeczywiście niewinny, umożliwił mu powrót do normalnego życia” (polski historyk Jerzy Ochmański).

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz