Jego Wysokość SŁOWO

2006 –Rokiem Języka Polskiego

Uszy do góry!

W poprzednich odcinkach mówiliśmy o języku polskim w dobie staropolskiej i średniopolskiej ze szczególnym uwzględnieniem bogatego i buntowniczego pod względem językowym (i nie tylko) złotego wieku XVI. Dziś rzućmy okiem na polszczyznę doby nowopolskiej. Granicę dzielącą dobę nowopolską od średniopolskiej badacz dziejów języka Zenon Klemensiewicz umieszcza w drugiej połowie XVIII wieku, jako datę końcową przyjmuje rok 1939. Lata okupacji charakteryzowały się nie tylko biologicznym niszczeniem Polaków, ale i prześladowaniem ich mowy ojczystej, wreszcie – lata PRLu przyniosły ogromne zmiany we wszystkich sferach życia narodu. Wszystko to sprzyjało nowym tendencjom rozwojowym wewnątrz języka. Jeszcze inne tendencje (między innymi znaczny napływ wyrazów angielskich) dają się zauważyć w okresie III Rzeczypospolitej. Trzeba więcej czasu, by badacze języka mogli to wszystko sklasyfikować, nazwać, ocenić.

Warunki, w jakich rozwijał się język w ciągu półtora wieku doby nowopolskiej, nie były jednakowe. Inny był jego rozkwit w okresie Oświecenia (kierunek ten reprezentują tak świetne nazwiska, jak Stanisław Staszic, Andrzej Frycz-Modrzewski, Hugo Kołłątaj, Ignacy Krasicki, Adam Naruszewicz, Stanisław Trembecki, Stanisław Konarski, Franciszek Bohomolec, Kajetan Węgierski), inny – w latach reform społeczno-politycznych za czasów Stanisława Augusta. Inaczej się rozwijał w pierwszych dziesięcioleciach po utracie niepodległości, czy też w okresie ostrych represji po powstaniach listopadowym i styczniowym. Z różnymi też trudnościami stykał się w każdym z trzech zaborów. Inna wreszcie i całkiem nowa była jego rola po roku 1918, po uzyskaniu przez Polskę niepodległości.

Nowopolska doba rozwoju języka rozpoczyna się wraz z wstąpieniem na tron polski jednego z najbardziej tragicznych i kontrowersyjnych królów: Stanisława Augusta. Z jednej strony to za jego panowania trzech grabieżców zza miedzy dokonało rozbiorów Polski, w czym niewątpliwie nie bez znaczenia były nie najszczęśliwsze kontakty osobiste i uległość Stanisława Augusta wobec carycy rosyjskiej Katarzyny II. Z drugiej jednak – winniśmy mu wiele: to pod jego patronatem powstała Komisja Edukacji Narodowej (1793), za jego panowania rozkwitła kultura polska, kraj pokrył się siecią zreformowanych, jednolicie zorganizowanych szkół, które zgodnie z ustawami KEN nakazywały uczyć czytania, pisania, rachunków i wiadomości gospodarskich tylko po polsku. Nie oznaczało to lekceważenie łaciny, która nadal była przydatna np. dla duchowieństwa, prawników, uczonych, wykładana więc była w starszych klasach jako przedmiot. W roku 1775 powołano do życia Towarzystwo Ksiąg Elementarnych. I choć niewiele na tym polu zdziałano, bowiem w kraju niewielu było wybitnych specjalistów, Elementarz dla szkół parafialnych i Gramatyka dla szkół narodowych Onufrego Kopczyńskiego dobrze się przysłużyły mowie ojczystej.

Jednym z najszczęśliwszych królewskich posunięć było ustanowienie cotygodniowych zebrań literacko-naukowych. Były to słynne obiady czwartkowe u króla Stasia, gdzie się zbierała elita intelektualna ówczesnej Polski – naukowcy, malarze, artyści, pisarze, mecenasi kultury. Obiady czwartkowe były czymś pośrednim między akademią literatury i nauki, a salonem literackim, z tym że w odróżnieniu od francuskich salonów nie było tu kobiet, więc i atmosfera panowała tu inna: nie tak wykwintna, lekka i przyjemna, za to sprzyjająca rozmowom bardziej poważnym i dyskursom na tematy społeczne, polityczne, a przede wszystkim literackie. Do grona stałych literatów należeli m. in. Ignacy Krasicki, Franciszek Bohomolec, Adam Naruszewicz, Stanisław Trembecki, Franciszek Karpiński, Stanisław Konarski, Józef Wybicki i inni. Autorzy odczytywali najnowsze utwory. Słynny poemat Krasickiego Myszeida właśnie tu został po raz pierwszy odczytany.

Przysłużyły się literaturze i mowie ojczystej – i to bardzo! – nie tylko utwory pisarzy polskiego Oświecenia, lecz także nieoficjalny organ „czwartków” – ukazujące się w ciągu 7 lat czasopismo „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne”. Mimo dość lekkiego tytułu „Zabawy” były pismem wybitnie literackim i ambitnym. Język przecież, jako tworzywo, materiał literacki, jest nieodłącznym, najważniejszym składnikiem literatury. To pisarze wyzwalają tkwiące w języku możliwości. Im też zawdzięczamy bogactwo frazeologii, synonimiki, metaforyki. Pisarze Oświecenia musieli się zmagać z nie najlepszą spuścizną językową okresu saskiego, zwłaszcza schyłkowego okresu baroku: niezdarnością i niejasnością budowy składniowej oraz zaśmieceniem słownictwa makaronizmami i barbaryzmami, czyli obcymi polszczyźnie, a przede wszystkim niepotrzebnymi zapożyczeniami (chodzi nie tylko o wyrazy, lecz również o cząstki słowotwórcze, wyrażenia, zwroty, konstrukcje składniowe) z innych języków. Pisarze Oświecenia uczyli unikać „myśli i słów tłumu, bo wiersz niejasny zawsze jest nikczemny”. (Jakże często, kiedy czytam współczesne wiersze, starając się zrozumieć, o co w nich chodzi w tym słów tłumie, przychodzą mi na myśl powyższe słowa Wacława Rzewuskiego). Wiersz „prosty, jak podanie ręki”, że posłużę się tu słowami poety wielkiego talentu, ale i wielkich błędów, pomyłek, tragedii osobistych i ideowych, Władysława Broniewskiego, wcale nie oznacza, że myśli mądrych i głębokich nie zawiera.

Oczywiście, różne są zapożyczenia, w tym również takie, bez których żaden język obejść się nie potrafi. Jeden z największych – a może największy – i artysta i znawca słowa polskiego w ówczesnej dobie, Stanisław Trembecki, doskonale władał wykształconym językiem swojej współczesności. Wzbogacał jednakże język neologizmami, archaizmami doby zygmuntowskiej, wyrazami mowy potocznej, prowincjonalizmami i dialektyzmami. Oto maleńka próbka jego pióra, fragment znanej wszystkim przypowieści Ezopowej o wilku i baranku:

Racyja mocniejszego zawdy lepsza bywa,

Zaraz wam tego dowiodę!

Gdzie bieży krynica żywa,

Poszło jagniątko chlipać sobie wodę.

Wysoko go oceniał Mickiewicz. Więcej – uwielbiał, uważając go za największego poetę okresu Stanisława Augusta, który śmiało prowadzi język nowymi tory.

Nie wszystkim jednak te nowe tory odpowiadały. Dokąd mogą zaprowadzić? – pytali przedstawiciele obozu klasyków. Uważali bowiem, że język ma wyrażać sposób mówienia ludzi „szlachetniejszych uczuć i wyższego wychowania”, a wyrazy zbyt dosadne i ostre (pysk, bydło, gęba, gadać, łazić, robota) są „podłe i błahe” i obrażają dobry smak czytelnika. (Ciekawe, co by powiedzieli szanowni klasycy oglądając współczesne filmy polskie, zwłaszcza te z Bogusławem Lindą lub czytając teksty niektórych laureatów literackiej nagrody Nike?)

„Niektóre z tych uchodzą w mowie potocznej, w życiu pospolitym, ale w pismach (...) obrażają smak prawy” – pisał profesor Euzebiusz Słowacki. Minie zaledwie kilka dziesięcioleci i syn jego wyzna, że od gwiazdek błękitnych i kwiateczków czerwonych znad rodzinnej Ikwy nauczył się gadać. Potem w ciągu kilku następnych stuleci wciąż nowe i nowe pokolenia jego rodaków będą się uczyły olśniewającej możliwości polszczyzny, jej słownikowego bogactwa i melodyjności na wierszach wielkiego poety – Juliusza Słowackiego.

Jeszcze surowszej oceny niż wspomniany wyżej Trembecki doczekał się Mickiewicz. Śmiem sądzić, że przedstawiciel obozu klasyków warszawskich poeta i krytyk literacki Kajetan Koźmian wszedł do historii literatury polskiej nie tyle jako twórca (Mickiewicz nie bez złośliwości pisał, że Koźmian potrafi napisać tysiąc wierszy o sadzeniu grochu), ile jako autor dość oryginalnej opinii o Sonetach Krymskich nazywając je paskudztwem(!). Kiedyś już opinię tę cytowałam, sądzę jednak, że przynajmniej część jej warta jest powtórzenia.

„Nie wiem co w nich można znaleźć dobrego – wszystko bezecne, podłe, brudne, ciemne; wszystko może krymskie, tureckie, tatarskie, ale nie polskie. To jest sto razy gorsze niż wszystkie Marcinkowskiego płody. Marcinkowski jest płaski i wierszokleta prawdziwy; Mickiewicz jest półgłówek, wypuszczony ze szpitala szalonych, który na przekór dobremu smakowi i rozsądkowi gmatwaniną słów niepojętego języka niepojęte i dzikie pomysły baje (...)”.

Juliusz Kleiner w monografii Mickiewicz cytuje list Michała Podczaszyńskiego do Leonarda Chodźki z 1827 r., w którym mowa jest o scenie, jaka miała miejsce na obiedzie literackim u Wincentego Krasińskiego. Na wspomnienie romantyczności Koźmian „się dąsa, wrzeszczy, łaje, wpada w furię (...) Gniew Koźmiana prawie nie miał granic, kiedy ja przyniosłem portret Mickiewicza. Całe grono znakomitych obywateli, literatów, urzędników i wojskowych usłyszało wtedy znamienne słowa: „biada wam, biada, już teraz robią portrety śmierdziuchów”.

Podobny sąd – acz nie tak radykalny i ostry – o utworach reprezentujących nowy kierunek literacki, romantyzm, nie był jednostkowy. „Uciekajmy od romantyczności jak od szkoły i zarazy” – pisał Jan Śniadecki w 1819 roku. Tak więc jeszcze raz potwierdza się zasada, że nowe w bólach się rodzi. Romantyzm polski (dodajmy tu z pewnym snobizmem: wileński) – również. Należy tu jednak zaznaczyć, że zacietrzewienie, z jakim niektórzy stróże polszczyzny zaatakowali wczesne utwory Mickiewicza, częściowo można wytłumaczyć faktem, iż na złą opinię o nowym kierunku literackim „pracowało” również wielu poetów niższych, nieraz bardzo niskich lotów, a nawet wręcz grafomanów, których w żadnej epoce nie brakowało. Szokowali językiem niezrozumiałym, pełnym dziwacznych neologizmów i archaizmów.

Doba nowopolska obejmuje również 123 lata zaborów, kiedy to z większym lub mniejszym natężeniem w różnych okresach i w różnych zaborach odbywało się wynaradawianie Polaków przede wszystkim poprzez prześladowanie języka ojczystego. Ze zrozumiałych względów najwięcej wiemy o tym, co się działo na naszych terenach, a więc w zaborze rosyjskim. Jednakże najwcześniej i z największym nasileniem rozpoczął się proces germanizacji w zaborze austriackim. Cesarzowa Maria Teresa podjęła w Galicji zaciekłą akcję niemczenia. Już w 1784 r. we Lwowie powstał niemiecki uniwersytet, na którym nie było ani jednego wykładowcy Polaka, nieco później zniemczono Akademię Krakowską. Po niemiecku uczono też w szkołach i w zaborze austriackim, i niemieckim. Nawet w tych nielicznych gdzie język polski pozostał jako przedmiot, uczyli go Niemcy.

Sytuacja języka polskiego w zaborze rosyjskim też nie była łatwa. Carowa Katarzyna II energicznie wzięła się za tępienie polszczyzny, uważając (skądinąd zupełnie słusznie), że jest to najbardziej skuteczny sposób walki z „polskimi buntowszczykami”. Dopiero za panowania cara Aleksandra I represje nieco zelżały. Jedynym ośrodkiem, gdzie się język polski mógł rozwijać i doskonalić, był uniwersytet w Wilnie (Akademia Krakowska była już zgermanizowana). Ogromne zasługi w jego rozwoju położył profesor wymowy i poezji Leon Borowski, który uczył także Mickiewicza. Niestety, proces filomatów i filaretów położył kres świetnej działalności uczelni. W szybkim tempie władze rosyjskie zaczęły ją rusyfikować, następnie w roku 1832 zamknęły. Rozwiązano też w 1831 r. Towarzystwo Przyjaciół Nauk, wywożąc jego bogate zbiory do Petersburga. Klęska dwóch powstań narodowowyzwoleńczych spowodowała dalsze represje i wobec Polaków, i wobec języka. Wówczas to na terenach „Nadwiślańskiego Kraju” w miejscach publicznych zakazano mówienia po polsku. Tu i ówdzie zaczęły się pojawiać wywieszki: razgowariwať po polski strogo wosprieszczeno.

Jednakże z ideami jest tak jak z gwoździami: im mocniej po nich uderzać, tym głębiej wchodzą. Z polskością było podobnie. Im większe były represje i rosyjskie, i niemieckie (znana jest bohaterska postawa dzieci we Wrześni w r. 1902, których biciem zmuszano do modlitwy w języku niemieckim), tym większy opór stawiał naród.

Zaniechajmy jednak tych smutnych dziejów, krzywd historycznych.. Rzućmy okiem na dzień dzisiejszy. Nikt nam tu na Wileńszczyźnie niczego nie zabrania. Ani rozmawiać po polsku, ani dzieci w szkołach polskich uczyć. Wypada się tylko cieszyć. A jednak... Oto nad najstarszą wileńską szkołą polską im. Joachima Lelewela, dawną 5 średnią zawisło nowe niebezpieczeństwo: wprowadzają się tam klasy litewskie... Pominę problem z podręcznikami dla szkół polskich, które są tak drogie, że państwo nie stać na ich wydawanie, nie wspomnę też o zlikwidowaniu obowiązkowego egzaminu maturalnego z języka i literatury polskiej, przemilczę haniebną praktykę wydzielania na bezpłatne obiady biedniejszym dzieciom w szkołach polskich dwukrotnie mniej niż ich kolegom w szkołach litewskich. Jestem jednak pewna, że polska szkoła na Litwie wszystko to przetrwa, zwłaszcza że w zasadzie daje dobrą wiedzę i – w odróżnieniu od lat poprzednich – gruntowną znajomość języka litewskiego. A więc idźmy za radą mistrza Jerzego Waldorffa: uszy do góry!

Łucja Brzozowska

Wstecz