Podglądy

Zderzajmy się czasem ze zdrowym rozsądkiem

Prezydent pobłogosławił nowy rząd. Mniejszościowy. Centrolewicowy. Ulepiony z takich skrajności i cudowności, że patchwork na jego tle wyglądałby jako wyjątkowo spójny i kolorystycznie jednostajny wytwór rękodzieła. Patchwork, jak wiemy, to coś (narzuta, kołdra, poduszka) uszyte… z niczego. Z kawałków zniszczonej odzieży: zarówno z pięknych sukien, wykonanych niegdyś z kosztownych materiałów, jedwabnych taft i szyfonów, ale też ze zgrzebnej bawełny. Ot, taki produkt z odzysku. Tak i nasz nowy rząd.

Za skrawki pięknych sukien w tym „patchworku” robią jedynie sam nowo mianowany premier Gediminas Kirkilas i może dwaj ministrowie. W dodatku jawią się oni jako piękniejsi nie dlatego, że akurat tacy są, jeno na tle szpetniejszych kolegów. Media ostro przeleciały się po pozostałych ośmiu ministrach w nowym rządzie nie zostawiając na nich suchej nitki. I rzeczywiście, odnosi się wrażenie, że większość z nich pochodzi z łapanki ciuciubabki. Łapano na zasadzie: Kto się nie ukrył, sam sobie winien! Łapali socjaldemokraci. Powpadali tacy, którzy nie chcieli się ukryć… a raczej nachalnie pchali się w łapska łapiącego, panujący bowiem od dłuższego czasu kryzys rządowy był dla nich jedyną szansą na ulokowanie swoich tyłków na ministerialnych stołkach. W polityce, jak i w miłości, nawet kompletne zero może być dla kogoś wszystkim… pod warunkiem, że nie ma z czego wybierać. O tym, że socjaldemokraci wybierali desperacko, świadczy fakt, że (poza dawnym koalicjantem – Ludowym Związkiem Chłopskim) doprosili do rządowego tanga Związek Liberalnych Centrystów, który aż się ugina pod ciężarem kiepskiej opinii swojego szefa, mera Wilna Arturasa Zuokasa oraz składającą się z dezerterów Partię Obywatelską. Te dwie partyjki, to takie przysłowiowe żaby, które, gdy kuto konie, podstawiły nogę. Gdy koni (poważnych koalicjantów) zabrakło, podkuto i te kumaki, które teraz usiłują udawać rącze rumaki. W roli ambitnego czystej krwi araba już się popisał szef PO Viktoras Muntianas, którego partusia, zamiast proponowanego początkowo jednego kawałeczka rządowego tortu, wytargowała dwa, choć miała apetyt na trzy. Tak czy tak Muntianas obraził się na media za sugestię, iż PO o drugą tekę prosiła, prosiła, aż wyprosiła… Jak w tym kawale, pamiętacie? Jaś i Anula idą na spacer w kierunku lasu. Jaś jest milczący i nachmurzony, Anula cały czas szczebiocze jak wróbelek. Weszli między drzewa. – Anulka, oddasz się? – pyta rzeczowo Jaś. – Ot figlarz, prosił, prosił i wyprosił… – ona radośnie na to. Muntianas też wyprosił... by ktoś go wziął, ale nadyma się i podzwania świeżo sprawionymi podkowami. Sugeruje, że podczas formowania rządu wystąpił raczej w roli ponurego Jasia, któremu nie bardzo zależy, chociaż tak naprawdę jest typową Anulką, która tylko czekała na okazję obdarzenia kogoś swoją wątpliwą cnotką. Wpierw była w dąsach, w pąsach, a potem w jego (Kirkilasa) wąsach*. Ale jakże się do takiego cnotkodajstwa przyznać? Swoje oburzenie na dziennikarzy, którzy fakt zauważyli, szef PO wyartykułował w jakimś wywiadzie w sposób następujący (cytuję dosłownie): Jestem niezadowolony z tych określeń, które są przedstawiane. My o nic nie prosiliśmy, przedstawiliśmy swoje metodyki obliczania i je uargumentowaliśmy. Takiej sprawy, byśmy prosili, to my o nic nie prosiliśmy, przedstawiliśmy obliczenia, według nich nam się należały trzy ministerstwa. Negocjacje się rozpoczęły bez wyraźnej metodyki, właśnie, kto o co poprosił i ile poprosił. Jestem niezadowolony, że trzeba negocjować o wyraźną metodykę, w sprawie tej negocjacyjnej metodyki należy się porozumieć. Gdy człowiek to czyta, gotów jest uwierzyć, że w rzeczy samej: Bóg mowę nam wymyślił dla ukrywania myśli*. A przecież stanowisko przewodniczącego Sejmu, a takie wszak piastuje ten współczesny Marcus Tulius Cicero (słynny mówca w starożytnym Rzymie), wymaga pewnej spójności myśli i umiejętności łatwego ich formułowania. Ale mniejsza o to. Panem tym brzydzę się nie dlatego, że sprawia wrażenie… inteligentnego inaczej. Nie lubię politycznych szczurów. Faktem wszak jest, że ten mistrz „metodycznej metodyki” wjechał do Sejmu na plecach przywódcy Partii Pracy Wiktora Uspaskicha. Partii Pracy też zawdzięcza stanowisko przewodniczącego Sejmu. I trzebaż trafu, że dokładnie w parę dni po uzyskaniu tego stanowiska Muntianas doznał olśnienia, że Uspaskich jest nie tylko zamordystą, ale też prawdziwym capo di tutti capi litewskiej sceny politycznej. Uczciwy człowiek w tej sytuacji albo zrezygnowałby z uzyskanych dzięki przynależności do PP mandatu poselskiego i stanowiska przewodniczącego Sejmu, albo też usiłowałby ratować skompromitowaną przez byłego przywódcę macierzystą partię. Wszak tej podczas wyborów zaufało najwięcej obywateli, przynajmniej więc przez szacunek dla nich Muntianas mógł podjąć się próby dźwigania PP z bagna, jak czyni to obecnie jego dawna partyjna koleżanka Loreta Graužiniene. Nasz Cicero zachował się inaczej, rozbił PP, wyprowadził z niej część członków, utworzył jakiegoś potworka zwanego Partią Obywatelską, a na dokładkę jeszcze wylał parę kubłów pomyj zarówno na Uspaskicha jak i całą partię, której zawdzięcza swoją polityczną karierę. Osobiście, gdy porównuję tych dwu panów, to wolę jednak Uspaskicha. Ten jak już rozrabia to rzeczywiście z rozmachem. Uczynić z rządzącej do niedawna partii klientkę prokuratury – byle pacan nie byłby w stanie tego dokonać. A Muntianas to pacan właśnie. Cóż: Niejedni marzą: Zrobić jakąś wielką zbrodnię, a potem żyć solidnie i wygodnie. Lecz że nie trafia im się wielka zbrodnia, małe świństewka popełniają co dnia*. Ale nic straconego. Teraz szef PO, lądując w jednej koalicji ze Związkiem Liberalnych Centrystów, będzie mógł tego i owego się nauczyć. Wszak przywódca ZLC – Arturas Zuokas – jest jeszcze większym ulubieńcem prokuratury niż Uspaskich. Tyle rzucono w niego kamieni, że to niedługo w pomnik się zamieni*. I zarzuty stawia mu się o wiele cięższe, z tym, że to cudowne dziecię rozwydrzonego kapitalizmu i polityki chorej na pseudologię (patologiczna skłonność do kłamania) traktuje Temidę jak sfatygowaną wycieraczkę. I tyleż się nią przejmuje. Jak mu się akurat pod nogami zapałęta, pucuje sobie o nią buty. Tym niemniej socjaldemokraci chcieli mu liczne kontakty z prawem umilić powierzając tekę ministra sprawiedliwości człowiekowi z jego partii – Raimondasowi Šukysowi. Prokuratorzy nękający Zuokasa odtąd podlegaliby Šukysowi, Šukys… Zuokasowi. Tylko przytomności i protestom konserwatystów zawdzięczamy to, że sprawiedliwość oddano Muntianasowi... ułatwiając mu w ten sposób porachunki z niedawnym idolem, Uspaskichem.

Najbliższe lata pod rządami patchworka zapowiadają się więc interesująco. Ministerstwo Ochrony Zdrowia powierzono facetowi, w którego szpitalu (gdy był jego dyrektorem) przez niedopatrzenie usmażono dwoje niemowląt… Za to obroną kraju będzie kierował lekarz Juozas Olekas, który resortem zdrowia już się nacieszył, wszak ministrował mu nie raz. Medycyna już go jednak nie kręci, może dlatego, że (wg najświeższego raportu UE) poziom usług medycznych na Litwie jest najniższy w całej Unii. Poszczególni ministrowie, w tym Olekas, ciężko na to wyróżnienie pracowali tak długo eksperymentując na żywym ciele ochrony zdrowia aż, poprzez kretyńskie reformy, doprowadzili ją do zapaści. Wielka mi rzecz. Wszak nieudana operacja to połowa udanej sekcji zwłok... Też sukces. Teraz Olekas będzie się bawił żołnierzykami i innym militarnymi cacuszkami, które lubią nie tylko mali, ale też duzi chłopcy, tym bardziej, że po jednej, drugiej, trzeciej wódce każdy ma się za dowódcę*. Wielką ambicją naszego nowego naczelnego dowódcy sił zbrojnych jest sprawienie, by odtąd za mundurem panny ciągnęły sznurem. Żebyśmy doszli do tego, by dziewczyny nie chciały się przyjaźnić z chłopakami, którzy nie odbyli służby w litewskim wojsku – rozmarzył się zapytany o jego, jako ministra, plany na najbliższą przyszłość. Ach Boże, Boże, czemu tak się dzieje, że tylko głupi ma matkę nadzieję?*.

Będzie ciekawie. Osobiście największą nadzieję na igrzyska wiążę z obecnością w rządzie przedstawicieli Związku Liberalnych Centrystów. Szczególnie jeżeli szef tej partii Arturas Zuokas, który słynie z niekonwencjonalnych pomysłów, zacznie je realizować na skalę kraju. Dotychczas poletkiem dla jego niebanalnych eksperymentów było Wilno, teraz w roli królika doświadczalnego może znaleźć się cały kraj. Chociaż… nie wiem czy wypada narzekać. Bardzo mi się na przykład podoba pomysł Zuokasa, by do 2009 roku, cytuję: „zderzać mieszkańców stolicy z kulturą”. W ramach tego zderzania właśnie w naszym grodzie trwa projekt pt. „Wilno miastem interesującym się kulturą”. Dzięki temu projektowi samorząd zaserwuje nam szereg odchamiających niespodzianek, tak byśmy godnie powitali 2009 rok, w którym będziemy dźwigali zaszczytne miano kulturalnej stolicy Europy (przyznaje je Rada UE). W ramach przygotowań do tego wydarzenia tatko miasta zapowiedział, że do 2009 roku wielka światowa kultura będzie nas bombardowała na każdym kroku i rogu. Z licznych billboardów zamiast butów czy szamponów będą nas kusiły dzieła Gauguina, Maneta, Toulouse-Lautreca, a może nawet Chagalla, Picassa i Goya czy, na ten przykład, Renoira. W trolejbusach i autobusach już rozbrzmiewa muzyka najwybitniejszych światowych kompozytorów, a będą tam jeszcze plazmowe ekrany, z których samorząd zamierza atakować pasażerów migawkami na tematy kulturalne. Nie uciekną przed kulturą również ci, którzy nie korzystają z miejskiej komunikacji publicznej. Na nich kultura będzie się sączyła ze specjalnych ogromnych ulicznych telebimów. Zuokas zapewnia, że w 2009 roku w Wilnie trudno będzie namierzyć człowieka będącego na bakier z najważniejszymi faktami, które musi znać człowiek kulturalny. I to wszystko za marne 6 milionów litów, do których samorząd dorzucił zaledwie marne pół „melona”, reszta to pieniądze sponsorów. Zmienianie troglodytów w wyrafinowanych znawców Mozarta z Bachem i Kandinsky’ego z Degasem, jest misją bez wątpienia szczytną i przyjemną. Ale co z głupimi dziurami w asfalcie, co z sypiącymi się wiaduktami i rondami? Takich w naszym mieście, poza kilkoma kwartałami-wizytówkami, przybywa. Niedawno zagapiwszy się na autobus z wizerunkiem Čiurlionisa i informacją, że to kompozytor i malarz, wpadłam w taką dziurę z całym impetem rozpędzonego auta. Omal nie urwałam koła, takie było moje zderzenie z kulturą. Ale co tam. Jestem teraz bogatsza o informację, że Čiurlionis to nie jest bynajmniej pokarm dla kanarków. Na widok innego autobusu moje kulturowe horyzonty (już bezkolizyjnie, bo byłam ostrożniejsza) poszerzyły się o informację, że Beethoven to – oprócz tego, że kompozytor – jest jeszcze Ludwig van. Jeżeli tak dalej pójdzie, niedługo będę osobą kulturalną. Po zaliczeniu kolejnej dziury w asfalcie lub chodniku nie będę już klęła jak szewc, jeno cytowała Szekspira... o, przepraszach Williama Shakespeare’a, poetę, dramatopisarza i aktora. Np. źle się dzieje w państwie duńskim… przepraszam, litewskim. To fakt, że kultura nas pokrywa dobroczynną warstwą... lecz czy starczy na wszystkie chamstwa za lekarstwo?* Tym bardziej, że warstewka, którą nam się w tym wypadku serwuje, jest żenująco cieniutka. Chama nie odchami, ignoranta niczego nie nauczy (zbyt wyrywkowa i powierzchowna), człowieka z podstawowym wykształceniem raczej zdziwi (a cóż to za odkrywanie Ameryki?), osobę, która w dziedzinie muzyki czy sztuki liznęła trochę więcej, najwyżej rozśmieszy. A dziury w asfalcie pozostaną. Może by więc tak przerzucić na nie część pieniędzy sponsorów, rzecz jasna po uzgodnieniu z nimi.

A dziury u nas straszą nie tylko w asfalcie. W intelekcie niektórych polityków też. Przykładem inna inicjatywa Związku Liberalnych Centrystów, której partyjni koledzy Zuokasa podjęli się tym razem w Kownie. W ramach walki z przemocą w rodzinie przedstawiciele tej partii zaprosili mężczyzn do mierzenia siły swojego ciosu na specjalnych bokserskich testerach. Wg organizatorów tej akcji, waląc w taki tester chłop ma okazję zademonstrować nie tylko swoją siłę, ale też solidarność przeciwko maltretowaniu kobiet. Jakież to piękne! I odkrywcze. Zwalczać podobne podobnym. Np. spółkując z dmuchaną lalą z sex schopu mężczyźni mogliby demonstrować swoją solidarność przeciwko gwałtom... Pomysłu, który nosi nieco nieadekwatny tytuł „Nie milcz” (lepiej pasowałoby „Wal!”) nie doceniła rzeczniczka ds. równego statusu kobiet i mężczyzn (widocznie jakaś niezderzona z kulturą). Jej zdaniem, ta akcja nie bardzo służy ochronie kobiet i dzieci przed przemocą. Raczej stwarza chłopom okazję do epatowania otoczenia swą męską krzepą, może też obrażać kobiety-ofiary damskich bokserów. A mnie się pomysł podoba, z tą tylko różnicą, że musiałoby być na odwrót. To tester powinien walić po gębach tych, którzy lubią trenować siłę ciosu na słabszych, nieważne – kobietach, dzieciach czy zwierzętach. To by dopiero było widowisko i satysfakcja dla wszystkich, którzy kiedyś odczuli na sobie siłę czyjejś pięści. Szkopuł tylko w tym, skąd wziąć do takiej akcji ochotników? Ale to już nie nasza sprawa. Niech się nad tym zastanawiają organizatorzy takich kretyńskich imprez, którym, podobnie jak nowemu rządowi życzę… jak najczęstszego zderzania się ze zdrowym rozsądkiem, a czasem też z przyzwoitością i uczciwością.

Lucyna Dowdo

*Cytaty: Jan Izydor Sztaudynger z cyklu „Piórka”

Wstecz