Spiskowa praktyka dziejów

To wcale nie przypadek, że ataki na Pol-skę z roku na rok przybierają na sile. Dochodzi do tego, że rezolucja Parlamentu Europejskiego z 15 VI 2006 roku oskarża Polskę o wzrost rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu i homofobii. Fałszywy i krzywdzący atak na nasz kraj nie jest żadnym przypadkiem. Przecież nie do wyobrażenia byłaby sytuacja ataku na Izrael – naród skazany na zagładę w II wojnie światowej. A czyż Narodowi Polskiemu nie należy się analogiczny szacunek? O nie, przecież tu nie obowiązuje nawet elementarna przyzwoitość, ale – o paradoksie – rasistowska miara wobec naszego narodu! Polska i Polacy nadal są widziani oczami „standardów” obowiązujących w hitlerowskich Niemczech. Bo nasze polskie ofiary i idące w miliony grabieże i niewyobrażalne krzywdy, terror i hekatomba po prostu się dla nikogo nie liczą... Za to liczą się incydentalne akty przemocy Polaków wobec innych nacji, dokonywane przecież przez bandytów, morderców, szabrowników, złodziejów lub zwyczajnie głupców. Za ich niegodziwości, potępione przez Polskę i naród, mamy dziś odpowiadać moralnie (i nie tylko) my i państwo polskie?! W owej rezolucji Parlamentu Europejskiego, jako akt antysemityzmu, przytacza się atak na rabina Michaela Szudricha, zresztą zupełnie niegroźny. Tak jakby w Polsce nie było wielu przypadków morderstw księży katolickich, grabienia i profanacji kościołów i cmentarzy oraz ataków na ład moralny. Za te nie oskarża się zbiorowo Polaków o antykatolicyzm. To przecież akt absolutnej niekonsekwencji. Podchodząc bez emocji, ale z żelazną logiką do tych antypolskich napadów, odnieść można tylko jedno wrażenie, że Polska i Polacy mogą liczyć na akceptację tylko wtedy, gdy w Polsce nie będzie ani jednego mordercy, bandyty, złodzieja, rasisty czy antysemity. Tak jakby całe zło mogło istnieć sobie spokojnie wszędzie, tylko nie w Polsce. Taka Polska byłaby utopią, w której całkowicie zostało wyeliminowane zło. W tej swoistej koncepcji postrzegania Polski my Polacy nie mamy prawa nawet do samoobrony, do obrony koniecznej. Kiedy, w odpowiedzi na ludobójcze ataki ukraińskich nacjonalistów na tysiące okrutnie zamordowanych kobiet i dzieci na Wołyniu i Galicji w latach 1940-1947, zdarzyły się pojedyncze i prewencyjne akcje odwetowe, to oficjalne i wpływowe czynniki w Polsce dały sobie narzucić ukraińską wersję tych wydarzeń, jako konfliktu, w którym winę za zbrodnie ponoszą obie strony. Najlepszą tego ilustracją były uroczystości poświęcone ofiarom polskiej akcji odwetowej w Pawłokomie z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Uroczystości miały służyć pojednaniu polsko-ukraińskiemu, ale przecież same przez się niosły inny złowrogi kontekst relatywizacji ludobójstwa na ponad 100 tysiącach Polaków. Te wydarzenia w Pawłokomie były przecież konsekwencją mordów, denuncjacji. Najpierw Ukraińcy i UPA mordowali, aż, po wielu ostrzeżeniach, polskie podziemie rozstrzelało od 120 do 150 Ukraińców, samych zresztą mężczyzn, w przeciwieństwie do riezunów, którzy lubowali się w zabijaniu kobiet i dzieci. Wcześniejsze uroczystości ku czci pomordowanych przez UPA Polaków na Podolu i Wołyniu, z udziałem prezydentów Kuczmy i Kwaśniewskiego, nie ukazały ani Polakom, ani Ukraińcom, ani światu, na czym polegał szczególny charakter zagłady Polaków na polskich Kresach Wschodnich. W powodzi informacji znów pojawiły się akcenty, które zaciemniły obraz. Mówiły o zbrodniach dokonanych na ludności polskiej, ale jednocześnie zacierały proporcje w akcjach odwetowych i obronnych. Niestety, Sejm IV kadencji w okolicznościowej uchwale w 60. rocznicę masowych mordów na Polakach na Wołyniu, mimo protestów posłów LPR i PSL, nie nazwał ich po imieniu ludobójstwem! Za to tak popierana przez większość polityków – od SLD, SdPL, UW (PD) aż do PO i PiS – pomarańczowa rewolucja w swym gronie tolerowała, a nawet promowała, zbrodniarzy spod znaku UPA, otaczając ich niejednokrotnie nimbem bohaterstwa! W podręcznikach historii do gimnazjum nie ma ani słowa o ludobójstwie na Polakach, jakiego dopuścili się Ukraińcy na Wołyniu i Galicji, za to jest jednostronna interpretacja polskiej „zbrodni” na Żydach w Jedwabnem... Taka wybiórcza nauka historii ułatwia oszczercom Polski i Polaków nagłośnienie Jedwabnego pogromu kieleckiego, czy Pawłokomy przemilczając tysiące miejscowości, w których Polaków mordowali hitlerowcy, sowieci lub ukraińscy szowiniści. Kreowanie fałszywego obrazu Polaków-okrutników daje przysłowiową amunicję premierowi landu Bawaria, Stoiberowi, który ma czelność na zjeździe „wypędzonych” nazwać legalne przesiedlenia Niemców z ziem odzyskanych ludobójstwem! Nie ma ku temu żadnych przesłanek, nie ma choćby minimalnych repulsji przy przesiedleniach w postaci morderstw i rozstrzeliwań, bo nie sądzę żeby za takie strona niemiecka uznała wyroki na zbrodniarzy z SS, i nie tylko, ukrywających się wśród przesiedlanej ludności.

Haniebną rezolucję Parlamentu Europejskiego poparli polscy eurodeputowani z SdPL, SLD i UW (między innymi były minister spraw zagranicznych Dariusz Rossatii). Co myśleć o takich ludziach?! Jedno jest pewne, w okresie międzywojennym polskie społeczeństwo, władze i media zgotowałyby im totalny bojkot i ostracyzm. Tę postawę, wg tamtych wzorców, nazwano by zdradą, a dziś? Oni mogą sobie na to pozwolić, bo nasza polska apatia i utrata instynktu samozachowawczego triumfuje. Nic zatem dziwnego, że ośmiu byłych ministrów MSZ, nie bacząc na chorobę Prezydenta i na nasilające się w Niemczech antypolskie wybryki, podpisuje donos na Polskę, w którym krytykuje Prezydenta za jakoby niezgodną z polskim interesem narodowym politykę zagraniczną, gdyż z końcem czerwca 2006 roku odmówił uczestnictwa w obradach Trójkąta Weimarskiego. Przedstawione wyżej dowody dotyczące poważnego katalogu błędów i zaniechań polskiej dyplomacji na linii stosunków polsko-niemieckich mówią same za siebie. Dowodzi to tego, iż ci panowie ułatwili Niemcom realizację ich interesów, przeważnie sprzecznych z polskimi. Nawet skądinąd zasługujący na szacunek prof. Bartoszewski oficjalnie na forum Bundestagu przeprosił Niemców za przesiedlenia, w maju 1995 r. w 50. rocznicę zakończenia wojny. Czy czyn ten nie ośmielił tych środowisk niemieckich, które tworzą tzw. centrum do spraw wypędzeń. Dodatkowo tak dziś krytykowany sojusz niemiecko-rosyjski (nie tylko energetyczny), to również wynik błędów i zaniechań w polityce wobec Niemiec, które swą interpretację prawną traktatu poczdamskiego wzmacniają mając w ręku kartę rosyjską. Panowie ministrowie nie kierowali się elementarną zasadą obowiązującą w stosunkach międzynarodowych, że – Polska nie ma przyjaciół, Polska ma interesy – uprawiali nieuzasadnione chciejstwo. Nie pamiętam, by ci panowie reagowali, gdy wobec Polski rozpoczęto ofensywę antypolonizmu. No i mamy efekty: na odcinku niemieckim chłód, na rosyjskim identycznie, Ukraina, mimo zaangażowania w pomarańczowy zryw, zamyka granice przed polskim importem mięsa. A obecnie szansę powrotu ma ekipa Janukowycza, która zapewne nie omieszka zapłacić nam za tak jednoznaczne poparcie Juszczenki. Na Białorusi coraz gorsza jest sytuacja polskiej mniejszości narodowej, choć przed wystąpieniem przeciw Łukaszence jej sytuacja była lepsza niż na przyjaznej nam ponoć Litwie i Ukrainie. Ministrowi Mellerowi twardo zarzuciłem, że chce walczyć o demokrację na Białorusi do ostatniego Polaka. Prezydent Łukaszenka bezsprzecznie łamie zasady demokracji, ale ma autentyczne poparcie zdecydowanej większości społeczeństwa i to jest fakt. Odnosi sukcesy gospodarcze, a ponad połowa obywateli Białorusi nie ma świadomości ani białoruskiej, ani nawet postsowieckiej, lecz zwyczajnie rosyjską! Czy nasze władze i czołowi politycy o tym nie wiedzą?! Nawet Litwa igra z Polską jak chce. W wielu punktach traktat pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Republiką Litewską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy z 26 kwietnia 1994 roku zupełnie nie jest przez stronę litewską realizowany. Osobiście uczestniczyłem w oficjalnej wizycie marszałka Marka Jurka w czerwcu 2006 roku na Uniwersytecie Wileńskim i widziałem, jak pod portretami jego rektorów z okresu międzywojnia widniały zlituanizowane ich nazwiska, co zakrawało na groteskę. To tak jakby rektorów Uniwersytetu Wrocławskiego o niemieckich nazwiskach przechrzcić np. z Müllera na Młynarza, bądź z Bäckera na Piekarza. Powszechną praktyką na Litwie jest wpisywanie Polakom nazwisk w litewskim brzmieniu. Tylko takie osoby jak poseł do litewskiego Sejmu Waldemar Tomaszewski są w stanie wymusić na urzędach wpisywanie nazwisk swoich dzieci w polskim brzmieniu. Polacy są dyskryminowani w reprywatyzacji ziemi na Wileńszczyźnie, na której władze rugują język polski, skąd się tylko da. Nagminne jest fałszowanie historii stosunków polsko-litewskich. Co kolejne rządy i ministrowie odpowiedzialni za politykę zagraniczną uczynili, by tę niesprawiedliwość i dyskryminację polskiej mniejszości na Litwie wyeliminować? Na nic prasowe deklaracje większości „elit” politycznych z SLD, PO, SdPL i nieboszczki UW o urzędowym dogmacie nieomylności byłych ministrów spraw zagranicznych RP. Po prostu „król jest nagi”.

Rasistowska w swej istocie eskalacja antypolonizmu to nie przypadek, to nawet nie tak wyśmiewana spiskowa teoria dziejów – to spiskowa praktyka dziejów! Głównymi spiskowcami są, jak to trafnie nazwał przemilczany żydowski intelektualista Norman Finkelstein, „przedsiębiorstwo holocaust” oraz środowiska tzw. wypędzonych w Niemczech i ich polityczne zaplecze w części CDU/CSU i SPD. Układ luksemburski pomiędzy kanclerzem RFN Adenauerem a Ben Gurionem, premierem Izraela z 1952 r., stworzył podwaliny pod historyczny sojusz ofiar i katów. Połączył ich programowy atak na Polskę i Polaków, na nasze dobre imię i nie tylko. Pod niemal artyleryjskim ostrzałem oszczerstw chcą oni zmusić wyczerpaną i osłabioną Polskę do zapłaty nienależnych – ani prawnie, ani moralnie – miliardów dolarów. Powszechna akcja antypolonizmu o światowym już zasięgu ma dwa wymiary: finansowy i moralny. Dlatego spiskowcom typu pana Grossa trzeba dać wyraźnie odczuć, że zostali rozszyfrowani. Oszczerstwem na zamówienie jest jego nowa książka „Strach”, wpisująca się w tę wielką akcję kontynuowania nienawiści do Polaków. Jerzy Kosiński szkalując swych chłopskich wybawicieli w grafomańskiej książce „Malowany ptak” wreszcie nie wytrzymał tej podłości i popełnił samobójstwo... A może z pełną świadomością organizatorzy spisku przeciw Polsce chcą autentycznie sprowokować powszechną niechęć do Żydów w Polsce? A może nie zdają sobie sprawy, że może to wywołać zobojętnienie wobec zbrodni na narodzie żydowskim? Tysiące Polaków narażało swe życie, nawet życie swych rodzin, by ratować żydowskich współobywateli. W świetle tego, co się dzieje, mamy moralne prawo powiedzieć, że nie warto było. To jest moralną klęską. O tych polskich bohaterach, którzy ratowali życie tysiącom Żydów, jakoś w świecie cicho. Kto zna bohaterstwo i męczeństwo Henryka Sławika – polskiego Wallenberga, który podczas działalności na Węgrzech ocalił przed zagładą kilka tysięcy Żydów. Za to bardzo głośno o tych nielicznych przypadkach zachowań podłych i koniunkturalnych. Niczym w sowieckim wymiarze sprawiedliwości spiskowcy znaleźli ofiarę i dopasowali do niej paragraf. Nie ma tu miejsca na prawdę i sprawiedliwość. I tak z programową konsekwencją robią z nas wszystkich zbrodniarzy. Ci sami, którzy bezpiecznie siedzieli w Ameryce ukryci za swoimi złotymi milionami, ci sami, którzy nie kiwnęli wówczas palcem, by pomóc swym biednym rodakom, oni lub ich dzieci teraz szkalują Polaków.

Stefan Bratkowski to intelektualista o wielkiej wiedzy, trudno go podejrzewać o sympatię do Ligi Polskich Rodzin, gdyż bardzo krytycznie odnosi się do tradycji Ruchu Narodowego, czy samego nawet Dmowskiego. Ale i on rzetelnie w swej książce „Pod tym samym niebem” dowodzi, iż opis tragedii w Jedwabnem serwowany przez Grossa jest fałszywy. Tai rolę Niemców i finguje liczbę ofiar, pomija fakt, że pogrom kielecki był prowokacją ubecką mającą na celu głównie szkalowanie Polski w oczach Zachodu. W końcówce wspomnianej pozycji słusznie pisze Bratkowski, że nieduży procent Żydów na świecie wywodzi się z innego kraju niż Polska. Antysemityzm w Polsce jest interesem tej diaspory. A skoro roznieca go podżegacz o nazwisku Gross, to on i jemu podobni są naszymi wrogami.

Janusz Dobrosz, Poseł LPR na Sejm 

Wstecz