Na tropach bohaterów opowieści Józefa Mackiewicza

„Krasnyj pomieszczik” (Mickuńskie impresje)

Ciąg dalszy. Początek w nr 7 br.

„...Chociaż nie jestem pewien, czy w naszym albumie rodzinnym była kiedykolwiek fotografia Romusia w mundurze gimnazjalnym”. (Józef Mackiewicz „Mój szwagier – szef GPU”).

Była... I niejedna...

Znany wileński fotograf i artysta malarz, Stanisław Filibert Fleury, zaprzyjaźniony z rodziną Pilarów, fotografował ich często, zwłaszcza ich dzieci, czterech synów. Najstarszego, Romusia (późniejszego gepistę) traktował jak syna.

„Stary Pilar gospodarował kiepsko. Jego para gniadych, zaprzężonych do żółtej bryczki, wlokła się zazwyczaj jakimś niemożebnym truchtem po pylnym gościńcu. I Kaziuk na koźle nie był żadnym stangretem, lecz parobkiem o niedbałym zachowaniu. Brak gotówki we dworze oddzwaniał nawet w obluzowanej podkowie. Toteż Romuś, gdy przyszedł nań czas gimnazjalny, ulokowany został „na stancji” w Wilnie, możliwie niekosztownej. Po znajomości, u państwa Flerych. [....] Flery nie nazywał się właściwie Flery, lecz Fleury, najautentyczniej po francusku”. (Józef Mackiewicz).

Romuś jako chłopiec „osobny”

Od kiedy Romuś zafascynował się wujem Dzierżyńskim? Od dziecka bodaj... A może nieco później, będąc już w wieku gimnazjalnym. Z fotografii (wykonanej najpewniej w zakładzie fotograficznym Stanisława Filiberta Fleury) przedstawiającej Romusia w mundurze gimnazjalnym oraz jego trzech braci, wystrojonych „na krakusów” – już wypatrzyć można tzw. „podziały”: Romuś jest chłopcem „osobnym”...

Minie parę lat i tą samą drogą, wiodącą do dworku Pilarów w Mickunach, którą często przejeżdżał wuj Feliks Dzierżyński, przyjeżdżać będą młodzi koledzy Romusia „z partyjnej roboty”. W pokoju Romusia, przy zamkniętych drzwiach (żeby nawet najbliżsi domownicy niczego się nie domyślili) młodzi gniewni i szlachetni będą się naradzali, dyskutowali nad sposobami obalenia „tego pasożytniczego świata”. A świat ten był szeroki, od Mickun, po całej „już-tuż uwolnionej od granic” Europie, ba obejmował nawet daleką Amerykę. Na razie – wojowniczo wodzili po nim palcami po mapie. Rozeznania w tej mapie, niczym najważniejszego abecadła życia, uczyli takoż miejscowych chłopów – ewentualnych bądź potencjalnych kandydatów dokonywania wielkich przemian, wielkiej rewolucji, w której wyniku hrabiowie mieli zostać chłopami i vice versa.

Tą drogą przejeżdżali także Prystorowie i Józef Piłsudski – mówią dziś starzy mieszkańcy Mickun.

Czy na tej drodze spotkali się kiedyś z sobą Dzierżyński i Piłsudski? Wątpliwe, chociaż... wszystko na tym świecie być może...

Tak czy inaczej, dwaj młodsi bracia Romusia, Józef i Ignacy „poszli za Piłsudskim”, Romuś – ten już od dziecka „osobny” – za wujem Dzierżyńskim.

Co właściwie i jak wiele Romuś o tym wuju wiedział w czasach swego dzieciństwa, wczesnej młodości, a i później, kiedy został jednym z tych, do których Dzierżyński miał pełne zaufanie.

„Krwawy”, ale nie pozwolił zamordować Józefa Piłsudskiego

Po „cudzie nad Wisłą”, 29 sierpnia 1920, z oskarżenia generała Hallera wszczęto śledztwo przeciwko Marchlewskiemu, Dzierżyńskiemu i Konowi. Zarzucono im „zdradę Państwa Polskiego na szkodę Armii Polskiej przez sprowadzenie na Polskę obcej, wrogiej armii, na której miał się oprzeć nowy rząd bolszewicki w Polsce”. Oskarżyciel żądał wydania wyroku zaocznego. 22 września wstrzymano postępowanie karne przeciwko oskarżonym „aż do ujęcia lub dobrowolnego stawienia się sprawców”.

Tymczasem bolszewicy byli przekonani, że powstrzymanie Armii Czerwonej pod dowództwem Michaiła Tuchaczewskiego na przedpolach Warszawy odsunęło tylko datę „rozprawy z białą, imperialistyczną Polską”. W Polsce zaroiło się od różnego autoramentu dyplomatów i agentów. Przez działalność polskich komunistów starano się wywołać destabilizację sytuacji wewnętrznej w kraju. Dla osiągnięcia tego celu stosowano zamachy bombowe (tzw. „akcje bombistów”) i wszelkie inne działania terrorystyczne. Nasiliły się one zwłaszcza w 1923 roku z inicjatywy Mieczysława Łoganowskiego (Polaka), szefa GPU w Warszawie. Wykonawcami tych akcji byli przeważnie komuniści zrzeszeni w organizacji kierowanej przez Bagińskiego i Wieczorkiewicza.

Planowano zamordowanie Józefa Piłsudskiego. Zdaniem bolszewickich agentów, zadanie należało do łatwych. Piłsudski mieszkał w tym czasie w swoim Sulejówku. Uczestnikami akcji mieli być warszawscy komuniści ucharakteryzowani na studentów-nacjonalistów. (Plan z rodzaju „dobrej roboty”: śmierć Piłsudskiego niezawodnie spowodowałaby ataki lewicy na przywódców nacjonalistycznych ugrupowań w Polsce).

Był to plan szefa GPU w Warszawie, Mieczysława Łoganowskiego. Plan jednak nie został zrealizowany z powodu ostrego sprzeciwu Feliksa Dzierżyńskiego.

Kulisy tej sprawy wyjaśnił bolszewicki dyplomata w Warszawie G. Biesiedowskij w książce „Pamiętnik dyplomaty sowieckiego”. Łoganowski, aby pozyskać do tak szczególnej akcji „warszawską bojówkę komunistyczną”, był zmuszony wtajemniczyć w swój plan jednego z jej przywódców, Sosnowskiego.

„Sosnowski nie chciał dać odpowiedzi bez sankcji Moskwy – pisze G. Biesiedowskij – i wyjechał tam w celu osobistej rozmowy z Dzierżyńskim. Dzierżyński postawił weto przeciwko projektowi zabójstwa, aczkolwiek Unszlicht skłaniał się rozstrzygnąć kwestię pozytywnie. Warto tu zauważyć, że w takich kwestiach Dzierżyński był o wiele rozsądniejszy od Unszlichta. Podczas gdy Unszlicht bardzo łatwo wdawał się w najbardziej ryzykowne awantury, patronując wszystkim pomysłom Łoganowskiego, Dzierżyński był zdania, że działalność wojskowo-dywersyjna powinna być ściśle ograniczona wąskimi ramami celów czysto wojskowych i w żadnym razie nie przekształcać się w terror polityczny”.

G. Biesiedowskij w swych wspomnieniach pisze następnie, że „w tej sprawie Łoganowski w Warszawie, zaś Unszlicht w Moskwie długo nie dawali za wygraną”. Biesiedowskij powołuje się także na wypowiedź Karola Radka, członka ścisłego kierownictwa partii rosyjskich bolszewików [nie mylić z St. Andrzejem Radkiem, polskim socjalistą].

„Wreszcie rozgadał się i Radek. Przede wszystkim oznajmił nam, że w politbiurze na nowo nastąpiło starcie między Dzierżyńskim i Unszlichtem z powodu działań „bombistów” w Warszawie. Dzierżyński nazwał tę robotę zbrodniczą i zażądał od politbiura powołania specjalnej komisji dla zrewidowania całej działalności dywersyjnej razwiedupru” [razwiedywatielnoje uprawlenije – kierownictwo wywiadu wojskowego w Polsce].

Gdyby stanął przed Nadzwyczajnym Trybunałem Stanu...

Prof. Jerzy S. Łątka uważa, że gdyby powołać Nadzwyczajny Trybunał Stanu mający sądzić historyczne postacie, Feliks Dzierżyński miałby stanąć przed nim pod dwoma zarzutami. Przede wszystkim brał udział w działaniach, które doprowadziły do przejęcia siłą władzy przez bolszewików i niedemokratycznymi metodami, często stosując terror, władzy tej bronił. Poza tym brał udział w procesie wprowadzania – wbrew woli większości społeczeństwa i także niedemokratycznymi metodami – społeczno-politycznego systemu, który spowodował w pierwszej fazie lata głodu i nieszczęść, później niewydolność gospodarki.

W konsekwencji na Feliksie Edmundowiczu (tak go bowiem towarzysze partyjni nazywali) ciąży współodpowiedzialność za śmierć wielu milionów ludzi.

Oskarżyciel Nadzwyczajnego Trybunału Stanu – pisze Jerzy S. Łątka – zapewne starałby się sprecyzować zarzuty stawiane Dzierżyńskiemu. A jest ich mnóstwo. Podczas szturmu na Pałac Zimowy padło 6 osób. Kilkaset osób zmarło z przepicia, utonęło w beczkach dewastowanych składów winnych w pierwszych dniach przewrotu październikowego, lub zginęło w ulicznych incydentach rewolucyjnego tumultu. Kilkanaście tysięcy ludzi padło później w czasie frakcyjnych walk o władzę bolszewików z socjalistami rewolucyjnego tumultu. Kilkadziesiąt tysięcy opozycjonistów pochłonęło likwidowanie zorganizowanego tzw. kontrrewolucyjnego podziemia antybolszewickiego. Kilka milionów ludzi złożyła Rosja w ofierze rewolucji w czasie wojny domowej z białogwardzistami, w czasie rozpraw z rozlicznymi powstaniami chłopskimi i buntami robotniczymi.

Dalsze miliony cywilnych mieszkańców zmarły z głodu, zamarzły z braku odpowiedniej odzieży i opału w pierwszych latach bolszewickich rządów. Do listy tej na konto Feliksa Dzierżyńskiego należy dopisać miliony zwykłych ludzi, głównie inteligencję, którą zgładził jego szef i przyjaciel Lenin i miliony komunistów, ich rodziny, a także reprezentantów różnych mniejszości narodowych, zlikwidowanych przez późniejszego przyjaciela Dzierżyńskiego, Josifa Wissarionowicza Stalina, który to właśnie dzięki Dzierżyńskiemu doszedł do władzy. (A ponadto, Stalin korzystał z prowadzonego przez Dzierżyńskiego aparatu przemocy).

W opinii prof. Jerzego S. Łątki, na Feliksie Dzierżyńskim ciąży również współodpowiedzialność za rozliczne zbrodnie „różnych Bierutów, Rakosich, Novotnych, Ceausesców, dokonywane pod hasłem budowania „nowego ładu społecznego”, powielających sprawdzone przez niego metody”.

W swej interesującej książce pt. „Krwawy Apostoł”, prof. Jerzy S. Łątka pisze:

„W ciągu kilku tygodni, jesienią 1989 roku, Feliks Dzierżyński, bohater totalnie zbankrutowanej sprawy, odstawiony został w Polsce do lamusa historii. W ciągu kilku tygodni porozbierano postawione mu pomniki i usunięto jego nazwisko z nazw ulic oraz zakładów pracy. Większość Polaków jest zdania, że o Żelaznym Feliksie należy jak najszybciej i raz na zawsze zapomnieć.

Jestem innego zdania. Właśnie dziś, z perspektywy innej Polski, z perspektywy innego myślenia o historii, warto przyjrzeć się bliżej tej postaci, a to z następujących przyczyn.

Przede wszystkim żaden Polak – do czasu wyboru kardynała Karola Wojtyły na papieża – nie wywarł tak znaczącego wpływu na kształt historii powszechnej jak Feliks Dzierżyński. Nikt bowiem ani na Wschodzie, ani na Zachodzie nie kwestionuje faktu, iż przejęcie władzy przez bolszewików w październiku 1917 roku i ich zwycięstwo w wojnie domowej w Rosji wywierało zdecydowany wpływ na dzieje ludzkości przez cały XX wiek. Jednym z organizatorów październikowego przewrotu i jeszcze 9 lat najważniejszym – obok Lenina – budowniczym „nowego ładu” był właśnie Feliks Edmundowicz”.

Kochał dzieci

„Część moich sił osobistych i przede wszystkim sił CzeKi Poświęcić chcę walce z bezdomnością dzieci... Jest to wszak straszna klęska! Przecież widok dzieci przywodzi zawsze na myśl, że wszystko jest dla nich. Owoce rewolucji przeznaczone są nie dla nas, lecz dla nich” – mówił na początku 1921 roku Dzierżyński do Anatola Łunaczarskiego, komisarza oświaty. Dzierżyński zaproponował, aby w miejscu rozwiązanej „Ligi” utworzyć przy Wszechrosyjskim Centralnym Komitecie Wykonawczym specjalną komisję ds. poprawy życia dzieci i wyraził gorącą chęć jej przewodniczenia.

Setki tysięcy bezdomnych dzieci były owocem rewolucyjnych wstrząsów i wywołanej przez nie wojny domowej. Były to dzieci, które straciły rodziców w czasie ucieczek ze stref przyfrontowych. Czasy głodu pierwszych lat bolszewickich rządów zaowocowały dodatkowymi milionami bezdomnych sierot, niemały ich odsetek był także wynikiem działalności CzeKi.

W 1921, w okresie największego głodu, zlikwidowano działającą od 1918 społeczną organizację „Liga Ratowania Dzieci”. Do „Ligi” należeli bowiem bezpartyjni działacze społeczni, byli członkowie partii kadetów, eserowców i mieńszewicy. „Ligę” zlikwidował Ludowy Komitet Oświaty, „aby nie narazić dzieci na zgubne wpływy niepewnego elementu”.

Według oficjalnych danych, w 1922 dzieci pozostających bez dachu nad głową i opieki rodziców było 7 milionów.

Władza bolszewicka starała się gromadzić bezdomne dzieci w specjalnych przytułkach. Według wspomnień żony Żelaznego Feliksa, Zofii Dzierżyńskiej, „dzieci w przytułkach cierpiały od głodu i chłodu, świerzbu i innych chorób. W domach dziecięcych obliczonych na 40-50 dzieci znajdowało się ich po 150-200. Spały one po sześcioro-ośmioro na jednym łóżku, jadły z puszek od konserw. W szeregu guberni odczuwało się straszliwy brak odzieży, obuwia, kołder, nawet gałganów, którymi można by było owinąć dzieciom nogi; chodziły [...] boso i odmrażały nogi”.

„Rozstrzelawszy po piwnicach niepoliczone dziesiątki ojców i matek, stworzył [Dzierżyński] zjawisko dotąd nigdzie w świecie nie znane – osierocone dzieci, tzw. „biezprizornyje” (bez opieki), wyrastały po śmietnikach z psami, po piwnicach ze szczurami, i same stały się do psów i szczurów podobne, zdziczałe, wiecznie głodne, obdarte, raczej prawie nagie – stały się z czasem, gdy dorosły, straszliwą plagą nawet wśród sowieckich stosunków, za kradzież, rabunki, napady, gwałty tępiono je jak wściekłe psy i szczury”. (Polski historyk emigracyjny Władysław Pobóg-Malinowski).

Obraz w tym temacie przedstawiony wcześniej przez bolszewicką inspektorkę A. Kalininę, która na polecenie Dzierżyńskiego, w końcu 1920 objechała południowo-wschodnie regiony Rosji, celem zbadania tam sytuacji dzieci bezdomnych, niezbyt daleko odbiega od opisu polskiego historyka emigracyjnego. Kalinina stwierdziła, że liczba bezdomnych dzieci osiągnęła katastrofalne rozmiary.

„Dzieci – pisała w swym sprawozdaniu – w sposób niezorganizowany, bezładną masą idą dokądś na południe, gdzie według nich jest ciepło i nie ma głodu. Po drodze łączą się, tworząc całe transporty. Na wielkich stacjach węzłowych rozkładają się obozami w oczekiwaniu na następny pociąg. Ten potok dziecięcy rośnie z dnia na dzień i nabiera charakteru bardzo groźnego”.

Po zapoznaniu się ze sprawozdaniem Kalininy, Dzierżyński zabrał się do szybkiego i prężnego działania. Jak zwykle, z gorącą pasją.

„Krwawy Feliks” naprawdę kochał dzieci. Na blisko 20 lat przed opisywanymi wydarzeniami, w roku 1902, w swym liście z Genewy do siostry Aldony pisał:

„Nie wiem, dlaczego tak kocham dzieci, jak nikogo z dorosłych. Gdy się z nimi stykam, jakoś ulatnia się zwykły mój zły humor, zakłopotanie pewne, które czuję stykając się z ludźmi dorosłymi. Ja nigdy nie potrafiłbym kobiety tak pokochać, jak dzieci i sądzę, że własnych dzieci nie mógłbym kochać więcej niż obce”.

Feliks Dzierżyński nie miał naonczas żadnego powodu, aby wobec siostry kreować się na miłośnika dzieci.

Czuł się Polakiem i Polakom niejednokrotnie pomagał...

„Są liczne dowody, że Dzierżyński do śmierci nie tylko czuł się Polakiem, ale też Polakom niejednokrotnie pomagał. W połowie 1918 roku aresztowany został w Moskwie bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, późniejszy generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Prawdą jest, że w jego sprawie interweniowało wiele osób, ale bez życzliwego stosunku kierownictwa CzeKi czekało go rozstrzelanie. Nie wiadomo, jaką rolę odegrał tu Dzierżyński, który także więźnia przesłuchiwał. W każdym razie Wieniawa-Długoszowski więzienie opuścił i otrzymał zgodę na wyjazd do Polski” (Jerzy S. Łątka).

O stosunku Dzierżyńskiego do rodaków w okresie rewolucyjnych czystek opowiadała Jadwiga Sosnkowska, żona generała Kazimierza Sosnkowskiego (takoż bliskiego współpracownika Piłsudskiego). Jej matka, Ada Żukowska de domo Jałowiecka, mieszkała z nią i jej młodszą siostrą w Pitrze. W 1918 roku Jadwiga miała 17 lat. Dobrze tamte wizyty matki do Dzierżyńskiego pamiętała. Jej matka (m. in. cioteczna siostra Witkacego) znała Dzierżyńskiego jeszcze z czasów jego dzieciństwa na Litwie, znała jego rodziców.

Z wypowiedzi Jadwigi Sosnkowskiej dla polskiej TV (w rozmowie z Włodzimierzem T. Kowalskim):

„[...] Jeszcze przed naszym powrotem [z Rosji] do Polski, 5 listopada 1918 roku, mamusia chodziła do niego [Dzierżyńskiego], gdy był szefem CzeKi. Chodziło o uwolnienie takiego czy innego Polaka, który według niej, był niesłusznie osadzony w więzieniu lub skazany. Feliks nie badał merytorycznie spraw, chciał przysłużyć się mamusi i zwalniał Polaków. O tym można przeczytać w wielu pamiętnikach z tamtych lat”.

Jadwiga Sosnkowska (rocznik 1901) lubiła to i owo podkoloryzować, bądź upraszczać. Wątpliwe, by szef CzeKi, „nie badając merytorycznie spraw” wypuszczał na wolność pojmanych przez jego podwładnych rodaków, nie spotkawszy się z nimi oko w oko. Czego świadectwem są właśnie różne wspomnienia, pamiętniki.

Jednym z takich osławionych Polaków jest Bogdan hrabia Jaxa-Ronikier, autor głośnej w międzywojniu książki „Dzierżyński – czerwony kat”.

W 1918 roku Jaxa-Ronikier udał się do Rosji z fałszywym paszportem jako Wilhelm Schmidt. Pojechał tam z hrabiowskiej fantazji , „żeby przyjrzeć się nowym rosyjskim porządkom, o których po całej Europie opowiadano najpotworniejsze pogłoski”. Aresztowało go CzeKa, uznawszy za szpiega. Podobno wcześniej , w 1913 Jaxa-Ronikier razem z Dzierżyńskim przebywał w więzieniu. Przysłużył mu się wtedy, przejmując od niego gruby zwój papierów (Dzierżyński spodziewał się „hipiszu”, czyli rewizji). Obecnie, w 1918 spotkali się z sobą w Piotrogrodzie „w niezwykłych okolicznościach”. A było tak.

Aresztowanego Jaxę-Ronikiera przesłuchiwał zastępca Dzierżyńskiego, słynny (wiadomo jaką sławą), Martin Lacis. Patrzył teraz na pana hrabiego „jak na martwy przedmiot bez żadnej wartości”. Jaxa-Ronikier bezskutecznie usiłował mu dowieść, że wcale nie jest polskim hrabią, ale niemieckim proletariuszem Wilhelmem Schmidtem. Lacis na to nie reagował. Skreślił coś na papierze po rosyjsku i dał hrabiemu do podpisania.

„Za mną stało dwóch z rewolwerami w rękach w niedwuznacznych pozach”. Mimo to Jaxa-Ronikier swego „zeznania” nie podpisał, tylko skreślił na nim trzy litery: FED oraz narysował Rybę.

„ – Co to jest? – zapytał [Lacis] ostrym tonem i uderzył ręką po papierze. Usłużny czekista skierował na mnie swój rewolwer i wpatrywał się w oczy swego przełożonego czekając tylko na mrugnięcie.

– Oddajcie to Dzierżyńskiemu – krzyknąłem, szybko przezornie usuwając głowę spod lufy – już on to wam wyjaśni...”

Chwyt się udał. Tego samego dnia Jaxę-Ronikiera przyprowadzono przed oblicze szefa CzeKi. Dzierżyński go poznał. W paru słowach uprzedził go, że nie może się załamać i przyznać, że jest hrabią Jaxą-Ronikierem. Że zostanie poddany odpowiedniej próbie. Jeśli wytrwa, to na wolność wyjdzie.

Jaxa-Ronikier wytrwał. Twardo się upierał, że jest niemieckim proletariuszem Wilhelmem Schmidtem.

Po ostatniej „próbie” hrabia wrócił do swej celi i szybko zasnął. Obudził go błysk elektrycznej latarki. Nad nim stał Dzierżyński. „Chodźcie – odezwał się po rosyjsku – mam dla was wskazówki”.

Dzierżyński zaprowadził swego „gościa” do pokoju z okratowanymi oknami. Pokój przypominał celę więzienną, gdyby nie dwa telefony na stole i dwa mauzery. „Zimno było w pokoju jak w psiarni” – pisze Jaxa-Ronikier.

„Siadajcie – odezwał się Dzierżyński – tym razem po polsku. – Nie mogłem was stąd tak od razu wypuścić, nie rozmówiwszy się po ludzku... Wytrzymaliście próbę i dlatego jesteście wolni. Starajcie się, bym was ponownie nie dostał, [wtedy] już was nie wyratuję. Zachciało się hrabiemu oglądać bolszewików... wariacja!...– Zaśmiał się. Jaki dziwnie niesympatyczny uśmiech jego teraz! – No i co? Podobamy się wam? Nie bardzo, co?.. Nie dla pańskich nerwów, co się tutaj dzieje. Ludzie nie wytrzymują widoku operacji pojedynczej w teatrze anatomicznym, cóż dopiero zbiorowa na tutejszym dziejowym... A jednak operacje bywają ciekawsze i jednak konieczne. Największy eksperyment świata, o którym się nikomu z pewnością nawet na ... Marsie nie śniło... Napisz pan o komunizmie, ale coś mądrego, możesz krytykować, byle podstawowo. Dotąd wszyscy piszą, jakby się zmówili – same bzdurstwa, same oszczerstwa. A pan wie, kto o nas zbyt złośliwie pisze, na tym my się wcześniej, czy później, odegramy, choćby się schował na ...Marsie...”

Potem Jaxa-Ronikier wspomniał o tamtym pliku papierów, które mu Dzierżyński przekazał w więzieniu w obawie przed rewizją.

„ – Bo ja wiem... może się kiedy o te materiały upomnę, jak przyjadę do Warszawy zaprowadzać tam komunizm... Chowaj je pan, jako glejt. Pan się krzywi? – spytał nagle i znów uśmiechnął się strasznym swoim śmiechem”.

Pan hrabia pospiesznie, na wszelki wypadek, wtrącił, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby Dzierżyński do Warszawy przyjechał.

„ – Po co konwencjonalne kłamstwo? Boi się mnie pan jeszcze?”

Ponieważ sam Dzierżyński czuł się „nie swój”, zaproponował hrabiemu butelkę „zdaje się hiszpańskiego wina, Xeresu”.

„ – Pij pan – zachęcił nalewając – z cesarskiej piwnicy i nie zatrute, ręczę...” i – o dziwo – sobie nalał również. Po raz pierwszy od jego ślubu w Krakowie.

„Wspominał życie swoje od początku... i swoje przejścia, i swoje nieszczęścia – włosy na głowie stają!” – opisuje tę wizytę Bogdan hrabia Jaxa–Ronikier.

Rozstali się o świcie. Dzierżyński pożegnał się z nim „po Mickiewiczowsku”.

„Dzierżyński zamyślił się – pisze Jaxa-Ronikier. I nagle zadeklamował:

Wracaj do domu, ja do lasu muszę

Wy, ludzie, na ten pagórek

Biegajcie sobie i za mą duszę

Zmówcie też czasem paciórek

Roześmiał się swoim ohydnym śmiechem. Zwykły Dzierżyński powracał. Zamroziło mnie. Skłoniłem się i wyszedłem bez słowa”.

Tłumaczył i sam pisał wiersze (O Bogu, miłości, rewolucji...)

Cytowany wyżej Jaxa-Ronikier, dawny kompan więzienny Dzierżyńskiego, a potem jego więzień, w swej książce „Czerwony kat” pisze, że tamten plik papierów, które w styczniu 1913 szczęśliwie przechował (odesłał je „przez swego strażnika” do domu) zawierał wiersze Dzierżyńskiego. Niektóre z nich Jaxa-Ronikier opublikował w swoim „Czerwonym kacie”. Są to wiersze miłosne, rewolucyjne i – poświęcone Bogu (przekład poetycki).

Dzierżyński tłumaczył i pisał wiersze w czasach gimnazjalnych, w Wilnie. Był chłopcem wyjątkowo religijnym. Wychowany w polskiej, szlacheckiej, patriotycznej rodzinie, wiersze Słowackiego, Mickiewicza (w szczególności poemat „Pan Tadeusz”) recytował z pamięci w wieku czterech lat. Poetyckiego olśnienia doznał w czasach gimnazjalnych pod wpływem ody rosyjskiego poety Gawriły Dierżawina „Bóg”. Postanowił ten wiersz przetłumaczyć na polski. „Męczył się długo, nim tego dokonał”.

O Ty, bez granic w swej przestrzeni,

Duch Twój ożywia ruch wszechrzeczy,

Wieczny pęd czasu Go nie zmieni,

Trwa w Trójcy Bóstwa Syn Człowieczy.

Wszędzieś Ty czujny i jedyny,

Bez miejsca, celu i przyczyny,

Tobie dorównać nikt nie mógł...

Tyś ten, co wszystko masz do dania,

Co wszystko krzewi i ochrania,

Kogo my nazywamy – Bóg!

*

Oznaczyć głębię wody wszelkiej,

Przeliczyć piaski, gwiazd obszary,

Chociażby zdołał umysł wielki,

W Tobie nie znajdzie końca, miary!..

„Tłumaczenie nie bardzo ścisłe, ale niewątpliwie nacechowane indywidualnością szczerego polotu i własnej formy”- komentuje Jaxa-Ronikier przekład poetycki młodego Feliksa Dzierżyńskiego.

Po Dierżawinie Dzierżyński tłumaczył Puszkina, Lermontowa, Niekrasowa, Kolcowa. A później sam zaczął pisać wiersze.

Feliks Dzierżyński miał szczególny „słuch” na poezję, na rytm wewnętrzny, na muzykę. Nieźle grał na fortepianie, pianinie, często – utwory Chopina, Moniuszki.

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz