Życie kulturalne

Nigdy od ciebie, Santoko

Nigdy od ciebie, Santoko, Żejmiano, Łokajo, od swojsko brzmiących nazw licznych polskich zaścianków – Rutowszczyzna, Podlipsze, Wiłkosłaście, Taleje, Łamanina Dolna (po Górnej już śladu nie zostało) polski zielonogórski poeta Henryk Szylkin odjechać nie potrafił. W każdym wydaniu, które wyszło spod jego pióra, te miejsca na Litwie powracają jako wspomnienia pięknych chwil dzieciństwa, a potem - wieku dojrzałego, kiedy to przy każdej okazji odwiedzał strony rodzinne. Kolejnym literackim im hołdem jest najnowszy zbiorek prozy i poezji Henryka Szylkina zatytułowany „Żejmiana”. Santoka – to mały zaścianek w dawnym powiecie święciańskim, w którym Henryk Szylkin przyszedł na świat 1 listopada 1928 roku. Żejmiana – to rzeka, której „zegar”, jak pisze w najnowszym zbiorku (Zielona Góra, 2006) „obraca wskazówki lat...”

Patriotyczny rodowód polskiej rodziny, z której poeta pochodzi, osiadłej w Santoce przed ponad 250 laty, miał przemożny wpływ na kształtowanie jego światopoglądu. Obecnie mieszka w Zielonej Górze. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Poznaniu, wieloletnim prezesem Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Zielonej Górze. W jego życiorysie jest zapisana ważna karta: redaktor i wydawca poetyckiej serii zbiorków polskich poetów zamieszkałych na Wileńszczyźnie; współautor dwóch wydań bibliografii polskich współczesnych pisarzy Wileńszczyzny pt. „Polskie pióra znad Wilii”. Podczas wizyt na Litwie dbał o zachowanie muzeum historyczno-etnograficznego założonego przez jego ojca, Ignacego, uratował przedmioty należące do Władysława Syrokomli i przekazał je do muzeum poety w Borejkowszczyźnie, przyjaźnił się z wybitnym litewskim poetą Eduardasem Mieżelaitisem. Jego „Żejmiana” – to znów wzruszający powrót do stron rodzinnych.

Pamiętajmy o Ruszczycu

W 1999 roku z inicjatywy Instytutu Polskiego w Wilnie uroczyście odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą Ferdynandowi Ruszczycowi. Znalazła się na domu przy ul. Pilies (Zamkowa), w którym wielki malarz i animator życia kulturalnego naszego miasta przez pewien czas mieszkał, a którego dawnymi lokatorami byli państwo Becu – on, August, profesor Uniwersytetu Wileńskiego, ona – wdowa po Euzebiuszu Słowackim Salomea i jej syn – później wielki poeta Juliusz Słowacki. Co prawda, rodzina Ruszczyca, która w związku z odsłonięciem tablicy i towarzyszącymi temu imprezami zjechała z Warszawy, miała cichą nadzieję, że takie upamiętnienie znajdzie się na kamienicy przy ul. Uniwersyteckiej, gdzie Ferdynand Ruszczyc również przez pewien czas mieszkał, w sąsiedztwie Alma Mater Vilnensis, z którą do końca niemal życia połączył swój los, tworząc m. in. jej wydział sztuk pięknych, a placyk przed wejściem do Biblioteki Uniwersyteckiej nosił przed wojną imię Ferdynanda Ruszczyca. O umieszczenie tablicy pamiątkowej przy ul. Uniwersyteckiej zabiegało wtedy jeszcze prężnie działające warszawskie Towarzystwo Miłośników Litwy kierowane przez Danutę i Leona Brodowskich. Pertraktacje jednak z władzami miasta Wilna były bezskuteczne. Podobnie jak zapał grupki intelektualistów litewskich, która przy okazji odsłonięcia tablicy na Zamkowej zapowiedziała, że będzie zabiegać o przywrócenie nazwy placykowi przed UW. Tablicy, która z łaskawego zezwolenia władz miejskich znalazła się niemal na rogu budynku, od początku towarzyszył pech. Owszem, jest gustowna, ale jej tekst posiada kilka nieścisłości. W tej chwili jest to praktycznie bez znaczenia. Bo tablica ruszczycowska jest nieczytelna. Liczni turyści odwiedzający ten urokliwy dziedziniec próbują odszyfrować napis, bez skutku.

Kto zajmie się tablicą? Dla zachęcenia przypominamy, że w tym roku mija 70. rocznica śmierci Ferdynanda Ruszczyca, który powiedział tak: „Wilno warte jest życia”. Literat i poeta Zdzisław Kleszczyński pisał o Ruszczycu: „Żeglował po wielkich wodach europejskiej sławy, zdobywał medale i odznaczenia, kiedy to po latach czary Wilna go urzekły... Nie było odtąd żadnej, ale to dosłownie żadnej artystycznej imprezy, żadnej kulturalnej akcji, żadnej obywatelskiej pracy, w której nie zaznaczyłby się udział znakomitego artysty i jego lwi pazur... Ludzie z początku nie rozumieli. Zachodzili w głowę, w jakim celu ten wielki artysta, autor „Ziemi” i „Nec mergitur” i tylu, tylu innych płócien, wdaje się w druk afiszów teatralnych, rysowanie winietek, projektowanie okładek, mebli, ornamentów – ba, nawet toalet karnawałowych. Dlaczego ten świetny pejzażysta o niepospolitym sentymencie, maluje w nieopalanym cyrku wileńskim – podówczas teatrze! – dekoracje teatralne? Z czasem zrozumiano, że Ruszczyc, dobry syn swojej ziemi, jak prawdziwy entuzjasta, ale także jak głęboki artysta robi tylko to, co właściwie każdy robić powinien: wypłaca się z długu ojczyźnie”.

Romerowie w komplecie

W muzeum przy ul. Wileńskiej, w dawnym pałacu Radziwiłłów otwarta została wystawa prac słynnego rodu artystów malarzy – Romerów. Wydarzenie bezprecedensowe. Historyk sztuki Jolanta Širkaite pokusiła się o odnalezienie i wyeksponowanie rozproszonych po całej Europie prac wszystkich malujących i rysujących Romerów. Według jej dociekań w tym znakomitym rodzie było sześciu malarzy zawodowych, ale jeszcze jedenastu malowało amatorsko, i robiło to całkiem dobrze, z niemałym talentem. Ostatnim z malujących Romerów był Stefan Romer. Jego córka, Stefania Romerówna (ostatnia z rodu, niestety, nie malarka, lecz w przeszłości zasłużony pedagog, mieszkająca pod Wilnem, nosząca słynne nazwisko) powiedziała nam, że z okazji wystawy zjechali do Wilna Romerowie lub ich potomkowie z całego świata. Nie mówiąc już o trzech córkach z drugiego małżeństwa Michała Romera (prawnik, polityk, działacz społeczny), które mieszkają na Litwie. Tak więc z Belgii przybył Andrzej Romer z żoną, syn malarki Zofii Romer (Wilno-emigracja), która była żoną Eugeniusza Romera z Cytowian, w okresie międzywojennym dyrektora Banku Polskiego w Kownie. Z Kanady przyjechał z żoną Tadeusz Romer, który już kilkakrotnie odwiedzał Litwę, podążając śladami swoich znakomitych przodków. Z Francji – Ada Wysocka z mężem, z Polski – Bronisław Komorowski (były minister obrony narodowej RP) z żoną. Prababką Komorowskiego była Romerówna. Byli też Romerowie z USA.

Wiele pięknych kart wpisali Romerowie do życia artystycznego Wilna. Przypomnijmy chociażby Annę Romer (pani Stefania mówi – z łotewskiej linii Romerów), której wystawa malarstwa akwarelowego w sali Towarzystwa „Lutnia” w 1926 roku stała się w odradzającym się po niewoli Wilnie ważnym wydarzeniem kulturalnym. Prasa odnotowała wtedy: „Pani Romerowa kocha swoje otoczenie (...) umie znaleźć dla każdego tonu natury odpowiednie dotknięcie farby...” Ale Romerowie na Litwie słynęli nie tylko z umiejętności operowania farbami. Helena Romer, córka Alfreda Romera, odnotowuje: „Mój ojciec stracił cały majątek w Kowieńszczyźnie z przymusowej sprzedaży, po uwięzieniu w fortecy dyneburskiej w latach 1864 i 1865, gdzie sobie w kazamacie czas uprzyjemniał rysując i malując, z czego powstał piękny album... Rodzina Romerów była dziedzicznie obciążona nieprawomyślnością, konspiracją, robotą antyrządową, w ogóle „niebłaganadiożna” w najwyższym stopniu. Mój ojciec wiał lodowatym chłodem swych zwykle tak pogodnych, błękitnych oczu i bladł z odrazy przy chwilowym nawet zetknięciu się z „moskalem”. A w Wilnie uciekając od nudy i monotonii wiejskiej Alfred „pędził życie światowe, nie zaniedbując zbierania pamiątek, rysowania zabytków, z czego sporo wysłał do Muzeum Ossolińskich we Lwowie, na ręce przyjaciela Edwarda Pawłowicza, kustosza tej instytucji. W obejściu na Bakszcie zwanym „Budą Romerowską” istniała od dawna pracownia, która służyła obu braciom – Alfredowi i Edwardowi, oraz ich wiernemu przyjacielowi Franciszkowi Jurjewiczowi, synowi emigranta. Zwano go „paryżanin”, gdyż miał cudzoziemski fason, wyrafinowane obyczaje, a był jednak najgorliwszym patriotą. Doczekał Legionów, do których wstąpił w 1914 roku mając 73 lata”. Takie to były czasy, ich odbicie znajdziemy też na wystawie, która czynna jest „u Radziwiłłów” w Wilnie.

25-lecie polskiego kościoła w Nottingham

Maria Polkowska, nasza czytelniczka z tego miasta Wielkiej Brytanii nadesłała okazjonalne wydanie pt. „25-lecie polskiego rzymsko-katolickiego kościoła pw. Matki Boskiej Częstochowskiej”. Ta świątynia, jak pisze ks. arcybiskup Stefan Wesoły, „...służy przede wszystkim do zbliżenia i spotkania z Chrystusem. Ale to spotkanie, oparte o formy pobożności związane z rodzinnymi wartościami kulturowymi, wprowadza również do pogłębienia więzi kulturowych i znajomości kulturowego dziedzictwa”. Wróćmy w skrócie do historii. Po drugiej wojnie światowej najpierw w Nottingham osiedlili się Polacy-lotnicy. Potem przyjechali żołnierze Polskiej Armii, młode dziewczęta z Pomocniczej Służby Kobiet i Junacy, służący podczas zmagań wojennych pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Dołączyły się ich rodziny przebywające w osiedlach w Afryce, Indiach i innych miejscach, gdzie spędzili lata wojny. Wszyscy byli świadomi, że powrotu do kraju – na kresy wschodnie RP – nie ma. Zaczęli się organizować. Powstały organizacje wojskowe i społeczne, stowarzyszenia, harcerstwo, kluby, chóry, zespoły taneczne. Powstało Polskie Stowarzyszenie Katolickie – PSK. Słowem, ci wszyscy niezłomni, waleczni, którym udało się ocalić życie z pożogi wojennej, zaczęli w Nottingham budować swoją „małą Polskę” poza Polską. Pod koniec lat 50. Polacy posiadali już własny Dom Parafialny, ale nabożeństwa nadal odbywały się w katedrze św. Barnaby. Do budowy polskiej świątyni doszło dzięki spontanicznym i stanowczym domaganiom się wiernych i zdecydowanego stanowiska zarządu PSK. 13 czerwca 1981 roku polski kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej poświęcił delegat prymasa Polski dla duszpasterstwa emigracji ks. bp Szczepan Wesoły. Pierwszym księdzem proboszczem został prałat Kazimierz Krzyżanowski. Po nim kilku innych kapłanów skutecznie niosło posługę sakramentalną i głosiło ewangeliczną prawdę. Obecny ks. proboszcz Włodzimierz Skoczeń zwracając się do parafian powiedział m. in.: „Wokół ołtarza naszej świątyni mogą się dziś gromadzić wszystkie pokolenia, począwszy od tych najstarszych, którzy stali u podstaw tworzenia się Polskiej Wspólnoty Katolickiej w Nottingham, poprzez tych, którzy tu się urodzili i wciąż mają polskie serca i polską mowę, a skończywszy na tych, którzy w poszukiwaniu lepszej przyszłości licznie przybyli z kraju, przywożąc ze sobą nowy entuzjazm wiary”. Dodajmy przy okazji, że w świątyni tej śpiewała „Wileńszczyzna” podczas swego tournee po Wielkiej Brytanii, a na jednym z kilku pięknych kolorowych witraży ufundowanych przez organizacje wojskowe i społeczne, osoby indywidualne jest wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Halina Jotkiałło

Wstecz