Rok 2006 „pod znakiem” H. Sienkiewicza

Współobywatel Laudy

„Przed godziną skończyłem „Potop” i właśnie podpisywałem pożądany „Koniec”, gdy zadzwoniono na kolację. – Leży przede mną trzynaście ostatnich kartek – trzeba tylko jeszcze jutro przejrzeć i wyprawić. Cała kilkuletnia robota jest już za mną, a przede mną bo ja wiem co!” (Henryk Sienkiewicz w liście do Jadwigi Janczewskiej z dnia 21 sierpnia 1886).

Nie tylko „krzepił”, ale i rozpalał serca

Przed 70 laty, w 1936, z okazji 50 rocznicy ukazania się „Potopu”, kowieńska „Chata Rodzinna” pisała”:

[…] „każdy, w kim serce polskie bije, znajdzie na pewno w różańcu swych szarych dni chwile wewnętrznego zacisza i skupienia, i pełen podziw, w hołdowniczym zachwycie schyli kornie czoło przed arcymistrzem słowa polskiego – Henrykiem Sienkiewiczem. Ten czci najgodniejszy syn ojczyzny, stojąc niezłomnie na straży godności narodowej, umiał w jej obronie znaleźć zawsze gest najdostojniejszy, rozsławiał imię Polski szeroko poza jej granicami i krzepił serca całego narodu w dobie ucisku i niewoli.”

W pałacu

Uroczyste obchody „ku czci” zaplanowano zorganizować jesienią w pałacu Sawickich, w Mitrunach. W sierpniu 1936, w tymże pałacu (jako uwerturę do zamierzonej większej imprezy) zaaranżowano spotkanie-zabawę, z udziałem szerokiego grona wybitnych Laudańczyków. Na to spotkanie przybyli także goście z Kowna i Poniewieża, instruktorzy oświatowi Towarzystwa „Pochodnia”. Na utrwalonym zdjęciu z tamtego spotkania, dzięki ich właścicielom, rodzinie Joanny, Czesława i Ryszarda Mackiewiczów z Warszawy, udało się zidentyfikować niektóre osoby. Jedna z nich, Maria de domo Sawsienowiczówna rozpoznała siebie oraz swoje koleżanki z kowieńskiej zielonogórskiej świetlicy.

„Siedzimy w pierwszym rzędzie – pisała – od strony lewej – jako druga: Weronika Ługasowa, jako trzecia: Jadwiga Krupska (jako piąta-respondentka: Maria Sawsienowiczówna).

Spotkanie – zabawa – bal – konferencja „na temat” – rozpoczęły się od poloneza, poprowadzili go gospodarze mitruńskiego pałacu, państwo Sawiccy. Tańczono, bawiono się, a w przerwach konferowano, planowano, omawiano jesienną imprezę Sienkiewiczowską.

Drogich, niecodziennych gości zaprosił później do swego dworu pan Zawisza, razem z matką, na kolejne omawianie i nocleg…”

„Obrachunki z przeszłością, uświadomienie sobie w całej pełni zmian, jakie w warunkach naszego bytowania stale zachodzą i już się dokonały, rewizja pojęć i idei, które się przeżyły i już nie wystarczają – to rzecz zawsze pożyteczna, a dla nas nawet konieczna. Toteż przewodnią nicią zamierzeń organizatorów odbyć się mającego na cześć Sienkiewicza obchodu było – uwypuklić zmiany kardynalne, zbagatelizować mniej istotne, utrwalając i wznawiając w ten sposób więzy duchowe z autorem i szczytną przeszłością dziejów naszych, która w całym przepychu swej krasy odsłonięta została w pomnikowym eposie Trylogii” – pisano pięknym językiem „w duchu epoki”.

Czy wiele się zmieniło na Laudzie od „tamtych czasów” (czyli od napisania przez Sienkiewicza „Potopu”)? Niewiele, ale i wiele zarazem. Przetrwały nazwy okolic, zaścianków szlacheckich, nazwiska słynnych rodów (Butrymów, Domaszewiczów, Gasztowtów, Gościewiczów i in.), ale – pojawili się takoż „ci nowi”. „Dziś – pisano – w Wołmontowiczach, Pacunelach, Poniekielpiach i o parę kilometrów od Mitrun, w Bartoszunach i Pempiach, dawnej Murawjowce, spotkać można najautentyczniejszych „wielikorusów” mówiących znośnie po polsku i nie kwapiących się do swej ojczyzny nad Wołgą. Ci „starowierzy”, osadzeni po Styczniowym Powstaniu w skonfiskowanych ojcowiznach ziomków naszych – to ostatni żywy dowód tej miłości ojczyzny, tego ducha polskości, jaki na Laudzie nie zamierał nigdy”.

...Milowymi krokami zbliżała się jesień. I znów gościnny pałac państwa Amelii i Wacława Sawickich witał w swoich progach drogich gości, tym razem jeszcze liczniej zgromadzonych, bo przybyłych na uroczysty obchód. Z niecierpliwością oczekiwano przyjazdu z Kowna znakomitej prelegentki, dr Marii Burbianki. Jej referat na temat „Sienkiewicz i Lauda” miał zagaić uroczystość. Niestety, zabrakło krewkim Laudańczykom cierpliwości na oczekiwanie pani dr „od filozofii” – przyjechała, acz mocno spóźniona, nie z jej winy: autobus, którym jechała do Mitrun z Kowna, nie był w stanie pokonać laudańskich jesiennych dróg. (Szkoda, nigdy już nie dowiemy się, jak „temat ów” ujęła słynna ówcześnie na Litwie Maria Burbianka, trzydzieści lat później – profesor Uniwersytetu we Wrocławiu...).

...Udział w zabawie pani doktor chyba jednak wzięła, może stanęła nawet do ostrego mazura... A już z pewnością obejrzała „obrazek sceniczny” w wykonaniu nie byle „artystów”, bo miejscowej szlachty.

„Wspaniałe kostiumy narodowe (pisała „Chata Rodzinna”), świetna charakteryzacja, humor i werwa – „fantazja kawalerska” młodych artystów, dobrze przemyślana i zapamiętana rola wytwarzały harmonijną całość. Był w tym styl i subtelne wyczucie epoki. Bez wątpienia zebrana publiczność miała chwile prawdziwego zadowolenia. Niebieski kontusik, blond warkocze, figlarnie-przekorne słówka i minki – to sylwetka Zosi, która w wykonaniu p. H. Rojcewiczówny była wdzięczną. Dwie Ciotki – Marcjanna p. H. Sobolewskiej, Weronika – p. B. Glińskiej, odegrały swe role z precyzją i filozofią”. Oliwiusza grał M. Micewicz, Zarembę W. Wiszniewski, Cypriana M. Wąsowski, Tatara – J. Różewicz. Wszyscy panowie „wykonali swe role najzupełniej poprawnie, z tupetem i swadą. Dobrzy też byli Tatarzy – o groźnych twarzach, w szarych kożuchach”.

Najwięcej braw zdobył łykaj-Bej-Zagłoba w wykonaniu P. Sobolewskiego.

Świetnie się spisał także znany chór kowieńskiej świetlicy pod batutą Lachowicza. Tańce narodowe „bajecznie odtańczone przez zespół młodzieży akademickiej z Kowna, zachwyciły wszystkich bez wyjątku”.

„Publiczność nasza, tak spragniona swojskiej piosenki, miała oto możność wysłuchania dobrze wykonanych pieśni polskich, które na tutejszym gruncie były ucztą nielada”. Natomiast tańce, trojak i mazur „wzięły za serca naszych Laudańczyków na amen”. Do tańców przygrywała znakomita orkiestra Związku Ludzi Pracy z Kowna.

Salę balową i bufetową udekorowano jodłowymi gałązkami, amarantowo-białymi festonami z papieru i kilimami z pracowni artystycznej p. Glińskiej. Wśród zieleni na ścianach umieszczono portret Henryka Sienkiewicza dużego formatu, reprodukcje obrazów Kossaka ze scen z Trylogii oraz odpowiednie sentencje na wstęgach z papieru: „W każdej potrzebie ojczyzny sławna i głośna szlachta laudańska stawała zawsze do apelu”, „Nie masz takowych terminów, z którychby viribus unitis podnieść nie można” i in.

Umiała szlachta laudańska znakomicie się bawić. Umiała „zachować twarz”, czyli godność osobistą, w najdramatyczniejszych momentach dziejowych. Umiała tej godności i praw swojej małej i wielkiej Ojczyzny bronić na polu chwały.

Rodzina Sawickich herbu Lubicz z Mitrun słynęła z ludzi prawych i odważnych, uczestników powstań na Litwie. Ostatni właściciel Mitrun (ten, który tak pięknie poloneza wodził) w owym pamiętnym roku 1936 – jubileuszowym, Sienkiewiczowskim – niewątpliwie snuł dalekosiężne plany na przyszłość. Zniweczyły je wybuch wojny, okupacje. Wacław Sawicki zmarł 1 lipca 1941 roku na Syberii, po parotygodniowej podróży w transporcie deportowanych.

Murowany pałac w Mitrunach został zbudowany w XIX w. przez Józefa Napoleona Sawickiego. Pałac przetrwał do 1992 roku. Z nakazu eksprzewodniczącego miejscowego kołchozu, Meiliusa, pałac zburzono spycharkami (zachowały się żałosne resztki ruin).

...i pod słomianą strzechą

Rozwój polskiego artystycznego dramatycznego ruchu amatorskiego na Laudzie dał swój „znaczący początek” – tak na dobrą sprawę – pod słomianą strzechą. Skrzyknęli się – i młodzież, i starsi – z Urniaż i Roszcz. W latach 1934-1935 wystawili „własnym sumptem” (jak głosi kronikarz) dwie sztuki dramatyczne. Asumpt dał zespół z Kowna pod kierunkiem Witolda Dowgirda – wspólnie zrealizowali w Urniażach sztukę pt. „Łobzowianie”. Druga... czy czasem nie była to „rzecz” o „Kmicicowej kompaniji” – czego świadectwem zachowane zdjęcie (bez podpisu, niestety, nie figurują na nim Osoby, jedynie wykonawcy: Mieczysław Monkiewicz, Natalia Mejer, Julia Mejer, Józef Legowicz, Józef Rymkiewicz, Michał Ciechanowicz, Irena Tejszerska, Otton Narwid, Tadeusz Montowtt, Władysław Legowicz i Stanisław Mejer). Sztuki reżyserował Witold Dowgird. Grali w ...przestronnej wspaniałej (na 200 miejsc) stodole Bohuszewiczów w Urniażach.

„Jaskółka” – śmigająca Jadwiga Mancewiczówna

Z okazji Jubileuszowego Roku Henryka Sienkiewicza, tematu Laudy – wypada takoż złożyć hołd Tej, która towarzyszyła niemal wszystkim kulturalnym imprezom polskim na Kowieńszczyźnie, w tym także na Laudzie. Opisywała je, rejestrowała, współodczuwała niezwykle czułym sercem. Na łamach pism polskojęzycznych na Litwie w międzywojniu podpisywała się jako „Jaskółka”.

Nazywała się Jadwiga Mancewiczówna.

W 1975 Joanna Mackiewiczowa, żona przedwojennego Sekretarza Generalnego polskiej „Pochodni”, Czesława Mackiewicza z rozmowy z Jadwigą Mancewiczówną przeprowadzonej w Warszawie, spisała jej życiorys. Mankiewiczówna, z powodu utraconego wzroku pisać już nie mogła. Spotkały się w szpitalu na Bielanach. Mancewiczówna w czasach kowieńskich była nauczycielką klas kompletowych Towarzystwa Kulturalno-Oświatowego „Pochodnia”, równocześnie – aktywną dziennikarką.

Jadwiga Mancewiczówna urodziła się w 1915 roku, w Petersburgu. Jej matka, de domo Lipska, po śmierci męża w 1919 roku, wróciła na Litwę, gdzie na Laudzie miała krewnych. Podczas tej podróży zachorowała na tyfus, ponadto dotknął ją paraliż. Od tamtej pory do końca życia poruszała się z wielkim trudem. Zarabiała na swoje i córki utrzymanie jako domowa krawcowa.

Pierwsze nauki Jadwiga Mancewiczówna pobierała w polskiej szkole podstawowej w Wodoktach, gdzie chyba po raz pierwszy „zetknęła się” z Henrykiem Sienkiewiczem. Potem do tych Wodokt (Wodoktów – jak naonczas się mawiało) będzie nieraz wpadała jako „Jaskółka” i ciepłym, giętkim piórem pięknie je opisywała.

Potem, po licznych perypetiach z nauką w innej szkole, udało się jej złożyć egzaminy do III klasy Gimnazjum w Poniewieżu.

Mancewiczówna była biedna i poważnie chora. Dyrekcja, nauczyciele i komitet rodzicielski otaczali ją troskliwą opieką. Staraniem tego grona, Mancewiczówna mogła korzystać z leczenia w kowieńskim szpitalu, niestety bez skutku. Śmigająca „Jaskółka” miała chory kręgosłup, całe życie była zmuszona do noszenia gorsetu ortopedycznego (o czym wiedzieli tylko „wtajemniczeni”). Nie skarżyła się na swój los, znosiła go z łagodną pokorą.

Po ukończeniu gimnazjum w Poniewieżu, Towarzystwo „Pochodnia” zatrudniło ją w kompletach przy nauczaniu wiejskich dzieci języka polskiego. Była to praca trudna i niezbyt bezpieczna ze względu na tropienie takich nauczycieli przez lokalne władze administracyjne.

Mankiewiczówna z początku pracowała na ukochanej Laudzie, ale zasiedziały tam od kilku lat nauczyciel Mostowski utrudniał jej tam wszelką działalność i normalne bytowanie. „Pochodnia” wystarała się jej pracę w Użumiszkach w pobliżu Wędziagoły w powiecie kowieńskim.

Mancewiczówna była gorącą patriotką i entuzjastką pracy. Nie tylko w charakterze nauczycielki. Jej artykuły publikowane w polskich pismach na Litwie przysporzyły jej wielu sympatyków. „Jaskółka” była popularna i lubiana – i pod dachem szlacheckich dworków, pałacyków, i pod wiejską strzechą.

W latach 1935-1940 „miała zaszczyt” otrzymać dwie kary za nauczanie języka polskiego. (Tego rodzaju mandaty opłacała „Pochodnia”). Jedną z tych kar Mankiewiczówna odsiadywała w więzieniu w IX forcie.

W styczniu 1939 „Jaskółka” wyszła za mąż za Piotra Michelewicza, właściciela majątku Nartowo na 90 hektarach. W kompletach nadal kontynuowała pracę. W maju 1941 została ponownie aresztowana i osadzona w kowieńskim więzieniu przy ul. A. Mickiewicza. Więzienie pękało w szwach od przebywających tam „wrogów ludu” Litwy sowieckiej.

„Jaskółka”, wraz z innymi więźniarkami i więźniami wyfrunęła stamtąd na wolność dzięki... wkraczającym Niemcom, przed którymi uciekła administracja więzienna oraz dozorcy.

W okresie okupacji niemieckiej majątek jej męża został skonfiskowany, obok prawowitych właścicieli zamieszkali pod jednym dachem kolaborujący z Niemcami litewscy osadnicy.

W 1943, uprzedzona przez życzliwe osoby o tym, iż będzie aresztowana, uciekła razem z mężem do Oszmiany, gdzie przez dwa lata ciężko pracowała w fabryce.

W 1945 udało się jej w ramach „repatriacji” wyjechać do „nowej” Polski. Zamieszkała razem z mężem w Wychowie, pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej.

Po śmierci męża, 12 sierpnia 1949 wstąpiła do kontemplacyjnego klasztoru Sióstr Wizytek w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. W 1951 złożyła śluby zakonne.

Uroczystość 25-lecia w zakonie obchodziła 18 czerwca 1976 roku. Była samotna. W Polsce nie miała żadnych krewnych. Ale o dawnej „Jaskółce” dobrze pamiętali Polacy z Litwy kowieńskiej, których wojenne i powojenne losy zarzuciły do Warszawy. W tym dniu dla Niej uroczystym, pięknego czerwcowego lata – zebrali się w klasztorze, by chociaż przez kratę złożyć Jej najserdeczniejsze życzenia i wyrazy uznania oraz życzliwości, na które całym swoim życiem sprawiedliwie zasłużyła...

„Było i więcej zaścianków, było i więcej rodów...” – pisał o Laudzie Henryk Sienkiewicz.

Było... Na Laudzie „i trochę dalej...” Było też mnóstwo interesujących, wartościowych ludzi...

Wnukowie i pra – niektórych z nich jeszcze tam pozostali. Sienkiewiczowska Trylogia jest tam w każdej polskiej rodzinie...

Alwida A. Bajor

Wstecz