Notatki gospodarcze

Ekonomika nie znosi politykierstwa

Polityczno-gospodarczym tematem numer jeden od dłuższego czasu jest w naszym kraju temat ropy naftowej oraz Możejek. Litewski rząd zaakceptował umowę dotyczącą sprzedaży Mažeikiu nafta płockiemu koncernowi PKN Orlen, jednak umowa jeszcze nie została sfinalizowana. Zresztą wszystko wskazuje na to, że – czy się nam to podoba, czy nie – los Możejek i tak będzie zależał od Rosji, bowiem ropa do nas płynie właśnie z tego kraju. Owszem, są alternatywy, ale dla nas niewygodne.

Litwa w ciągu ponad 15 lat niepodległości nie podjęła decyzji, jaką potęgą pragnie zostać: turystyczną, przemysłową, rolniczą czy może każdą po trochu. Ostatnio robimy mały ukłon w stronę turystyki. Jednak spodziewane tłumy z Zachodu jakoś do nas nie napływają, bo co tu kryć, w Turcji można wypocząć taniej i bardziej atrakcyjnie niż w naszej Połądze. Siłą rzeczy jesteśmy więc zdani na najbliższych sąsiadów, a konkretnie na Rosję i Białoruś. Dziwne, ale turyści z tych krajów jeszcze chcą u nas wypoczywać, tylko czy my ich chcemy gościć?

Upolityczniona ropa. Premier Gediminas Kirkilas twierdzi, że zakłócenia w dostawach ropy naftowej na Litwę mają podłoże raczej polityczne niż techniczne. Jeszcze tej jesieni planowane jest spotkanie prezydenta Rosji Władimira Putina z przedstawicielami władz krajów unijnych w kwestii dostaw ropy. Szef naszego rządu wyraził nadzieję, że Rosji nie uda się w tej kwestii rzucić Litwy na kolana. Oby... Z drugiej jednak strony można zrozumieć też Rosjan. Cofnijmy się nieco w czasie i przypomnijmy jak przed laty rządzący wówczas konserwatyści krzyczeli: „Nie dopuścimy Iwana do litewskiej rury ze względów politycznych”. W owym czasie nasi politycy takie zachowanie uważali za słuszne, bardzo patriotyczne i korzystne dla kraju. Z kolei dziś, gdy Moskwa próbuje robić to, co uważa dla siebie za słuszne i korzystne, oskarżamy ją o polityczny szantaż. Uważamy, że mamy prawo dyktować, jak długo Rosja powinna naprawiać rurociąg „Przyjaźń-I”, którym jest dostarczana ropa do Możejek. Niektórzy politycy mówią otwarcie, że Rosjanie z tym remontem przesadzają. Twierdzą, że jest to zemsta za to, że w swoim czasie nie sprzedaliśmy im naszego koncernu. No cóż, Rosjanie mają prawo się dąsać, nie tyle o samą odmowę, ile o ton, w jakim im odmawialiśmy. A był to ton obraźliwy, czasem nawet obelżywy. A przecież chodzi o koncern, którego prosperity, a nawet istnienie, jak na razie, jest uzależnione od dostaw rosyjskiego surowca. W tej sytuacji śmieszą przechwałki litewskiej prawicy, która nieraz ogłaszała, że w każdej chwili możemy zrezygnować z rosyjskiej ropy, bo mamy alternatywy. Skoro tak, to czas na akcję. Mamy okazję udowodnić sobie i światu, że nasza rura świetnie sobie radzi bez ruskiej nafty. Zamiast tego oskarżamy Rosję o energetyczną blokadę, co jest ciężką przesadą. Litwa nadal dostaje rosyjską ropę, z tą tylko różnicą, że płynie ona do nas innymi kanałami, co, oczywiście, podnosi jej cenę. Tym niemniej nikt poza Rosjanami nie ma prawa decydować, jak długo mają naprawiać rurociąg, który rzeczywiście nawalił. Jeżeli zaś chodzi o sam temat nafty (podobnie jak i innych rosyjskich nośników energii), z całą pewnością jest on mocno upolityczniony. Ale do tego upolityczniania sami się pięknie przykładamy (oczywiście, nie pomniejszając „zasług” Rosji). Tymczasem przydałoby się więcej dyplomacji, tolerancji i dobrej woli. Stare przysłowie „jak Kuba Bogu...” jest nadal aktualne.

Władzo, podaruj Litwie przyszłość! Niedawno tygodnik „Atgimimas” ogłosił konkurs pt. „Podaruj Litwie przyszłość”. W konkursie może uczestniczyć każdy, kto ma jakieś pomysły dotyczące przyszłości naszego kraju. Dobrze widziane są propozycje, co należy zrobić, by zapewnić państwu wzrost gospodarczy, polepszyć wizerunek Litwy w świecie, podnieść stopę życiową i poziom wykształcenia obywateli, a nawet ich morale. Podobny konkurs ogłosił też samorząd miasta Wilna.

Brzmi nawet ładnie, ale czy takie „podarunki” Litwie powinni robić obywatele? Od czego mamy władze: sejm, rząd, tysiące spasionych na pańswowych stołkach urzędasów? Czy przypadkiem my, podatnicy, nie płacimy im (oj, jak słono) właśnie za to, by myśleli i działali w kierunku ulepszania przyszłości naszego państwa? Oczywiście, pomysły na przekształcenie Litwy w kraj mlekiem i miodem płynący może mieć każdy obywatel, ale wcielenie ich w życie wymaga mądrych reform i sprzyjających ustaw. A to już sprawa miłościwie nami rządzących. Więc taki konkurs należałoby ogłosić wśród posłów, ministrów, innych przedstawicieli władz i administracji państwowej. Byłby to przy okazji niezły test na to, czy w ogóle mają jakiś pomysł na to państwo, czy tylko w nieskończoność zamierzają się chwalić takimi sukcesami jak przystąpienie Litwy do NATO i Unii Europejskiej. Zresztą, tu nie trzeba wymyślać prochu. Imponuje nam model skandynawski? Świetnie. Nic, tylko brać i kopiować – system podatkowy, opieki społecznej i zdrowotnej, warunki rozwoju przedsiębiorczości i w ogóle wszystko mądre, co już ktoś kiedyś przed nami wymyślił. Niestety, my do modelu i poziomu krajów skandynawskich mamy tysiące lat świetlnych i oscylujemy raczej ku niektórym krajom latynoskim, gdzie władze są skorumpowane jak cholera, gdzie grupka ludzi opływa w bogactwo, a reszta obywateli pogrąża się w nędzy. A jeżeli tej ogólnej nędzy unikniemy, to głównie dzięki możliwości zarobkowania w krajach zachodnich, które już otworzyły lub zamierzają przed nami otworzyć swoje rynki pracy. Ludzie wyjeżdżający na saksy utrzymują nie tylko siebie, ale też pozostające w kraju rodziny. Tylko dlatego niektóre z nich nie klepią strasznej biedy. Nasze władze nie mają w tym żadnej zasługi, mają za to z głowy kłopot, co zrobić z głodnym, bezrobotnym i sfrustrowanym obywatelem. No i fajnie jest, ale co będzie za 20 lat, gdy kraj nam się wyludni? Kto będzie się zrzucał, ot chociażby, na utrzymanie rządzących? Kto będzie płacił podatki? Tak więc do pomysłów z dziedziny „podaruj Litwie przyszłość” należałoby dorzucić ten, jak z czasem ściągnąć zarobkujących na Zachodzie obywateli z powrotem, razem z uciułanym przez nich kapitałem. Ale nie kijem, jak to zwykle robią nasze władze, tylko marchewką. Ci ludzie powinni chcieć wrócić, bo zmusić ich nikt nie ma prawa. Na szczęście żyjemy już w Unii, gdzie obowiązują pewne zasady.

Łaski dla turysty z Rosji i Białorusi! Po odzyskaniu niepodległości (był taki moment) chełpiliśmy się, że będziemy żyć z banków jak Szwajcarzy. No... nie udało się. Potem uznaliśmy, że jesteśmy krajem tak cudnym krajobrazowo i architektonicznie, że niebawem będziemy się opędzać od namolnych turystów. Owszem, po wstąpieniu do Unii Europejskiej ich przypływ na Litwę się zwiększył, bo ludzie byli ciekawi nowego postkomunistycznego kraju. Niestety, ta fala już opada. Bo nie mamy właściwej infrastruktury, a w stolicy, gdzie takowa istnieje, hotele są droższe niż w wielu miastach zachodnich, które mają do zaoferowania więcej atrakcji. Podobnie w uzdrowiskach i kurortach. Druskieniki już nie są w stanie cenowo konkurować z wieloma polskimi uzdrowiskami, więc obserwowany jest z nich odpływ kuracjuszy z Polski, którzy w kraju mają bliżej, taniej i lepiej. Do rodzimej Połągi na wczasy nie chcą już jechać nawet Litwini, bo piekielnie drogo i kiepsko. Taniej można się byczyć w jakimś kraju południowym, gdzie nie trzeba czaić się na pogodę, drogo płacić za obskurny pokoik i jadać nędzne posiłki za wcale nie nędzne pieniądze. Odkryliśmy dla siebie kawałek świata, więc żegnaj, chłodny Bałtyku. Dlatego też powinniśmy na rękach nosić turystów z Europy Wschodniej, którzy (pewnie w nadziei, że u nas nie zetkną się z barierą językową) chcą wypoczywać i leczyć się w naszej Połądze, Nidzie, Świętej czy Druskienikach. Niestety, podczas, gdy jedni ich zapraszają, inni częstują dużą figą. Konsulaty i ambasady hamują przypływ turystów poprzez różne biurokratyczne utrudnienia.

Dyrektor Departamentu ds. Turystyki Alvydas Lukosevičius twierdzi, że Litwa w tej chwili przeznacza coraz więcej środków finansowych na to, by w jak najbardziej atrakcyjny sposób przedstawić się naszym wschodnim sąsiadom. Warto dodać, że również Unia Europejska na rozwój turystyki na Litwie (na okres od 2004 do 2013 roku) wydzieliła ponad miliard litów. Wspomniany Departament wydaje specjalne ulotki zapraszające na Litwę turystów zarówno z obwodu kaliningradzkiego jak i z całej Rosji oraz z Białorusi. I zainteresowanie wypoczynkiem na Litwie w tych krajach jest, ale... Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych wcale się nie kwapi, by tęskniącym do naszych nadmorskich kurortów czy uzdrowisk turystom ułatwić wjazd na Litwę. Wizy są drogie i trudne do uzyskania. Np. Polska za wizę dla Rosjan pobiera 15 euro, my – 35 euro. Stąd też Polska zarabia na rosyjskich turystach, a my ich zniechęcamy. Poza tym Litwa ma mało placówek konsularnych wydających wizy. Brakuje też zajmujących się tym pracowników konsularnych, a ci co są, pracują ślamazarnie. Na taki stan rzeczy bardzo narzekają firmy turystyczne, które wydają krocie na reklamę i ściągnięcie na Litwę turystów z Europy Wschodniej, a potem mają kłopoty i opóźnienia przy załatwianiu formalności wizowych.

Lepszy dobry fachowiec niż kiepski magister. Młodzi ludzie przeważnie za podstawowy cel życia uważają zdobycie dyplomu wyższej uczelni. Tymczasem czy warto do niego dążyć za wszelką cenę, po drodze zaniedbując wrodzone zdolności i predyspozycje, które – rozwijane – czynią z człowieka dobrego fachowca? – oto pytanie. Niewydarzonych inżynierów, prawników, fizyków czy, powiedzmy, filologów nikt nie potrzebuje, chociaż legitymują się dyplomami. Tymczasem dobry stolarz, murarz, mechanik, elektryk czy hydraulik to dziś w naszym kraju zawody niemalże arystokratyczne. Spróbujcie takiego znaleźć. Jak już ktoś ma to szczęście, to chucha i dmucha na takiego fachurę jak na delikatną roślinę. Tacy częstokroć zarabiają u nas o wiele więcej niż posiadacze na wizytówkach dopisków: mgr czy dr.

Przeprowadzony ostatnio sondaż rynku pracy wykazał, że na Litwie brakuje dobrych specjalistów do prac pozornie (bo każda praca może być twórcza) bardzo prozaicznych. Poszukiwani są murarze, krawcowe, szewcy, a nawet sprzątaczki... Tak, tak, od sprzątaczek też są dziś wymagane, co prawda nie dyplomy, ale kwalifikacje. Dziś bowiem do sprzątania nie wystarczą już tylko wiadro i ścierka. W biurze wyposażonym w komputery i inny sprzęt stosuje się do sprzątania też specjalny sprzęt i środki czyszczące. Nie oznacza to, że zachęcamy kogoś do zamiany indeksu wyższej uczelni na mop frędzlowy ze styliskiem (takich się obecnie używa do mycia podłóg), te sprawy z czasem ureguluje rynek. Ludzie sami się zorientują, co im się bardziej opłaca: dyplom czy kielnia. Ale tendencje na rynku pracy śledzić warto, gdyż nawet na przekwalifikowanie się nigdy nie jest za późno.

Korzystajmy z praw konsumenta. W supermarketach z reguły dostajemy oczopląsu od różnorodności towaru. Jednocześnie przy tak dużym wyborze coraz trudniej o dobrą jakość. Weźmy dla przykładu masło. Większość zalegających półki kostek to mieszanki tłuszczowe, na których dużymi litarami jest napisane „masło” i dopiero mikroskopijnymi, że to „masło” zawiera tylko śladowy procent prawdziwego. Ostatnio Państwowa Służba Weterynaryjna dostaje sporo skarg konsumentów na nieuczciwą informację na opakowaniach. Żywność z domieszkami jest zwykle tańsza i cieszy się większym popytem, ale konsument ma prawo wiedzieć, co kupuje. Tymczasem zdarza się, że nawet ekspedientka z lupą nie może odczytać tego, co jest napisane na opakowaniu towaru.

Nie oznacza to, że każdy produkt z domieszką jest zły lub mniej wartościowy, ale zdarza się i tak. Właśnie dlatego klient ma prawo zapoznać się z jego składem. I takich informacji muszą mu udzielić zarówno producent jak i sprzedający. Żądajmy tego, jak najczęściej korzystajmy ze swoich praw konsumenta, a przestaną nas oszukiwać.

Julitta Tryk

Wstecz