Jego Wysokość SŁOWO

Świat kultury antycznej w polszczyźnie

Przydarzył nam się Anno Domini 2007 na czele z pierworodnym synem swoim – Styczniem. Oto jak pisała o nim Maria Pawlikowska - Jasnorzewska:

Z wód Styksu wypływa,

zmoczony,

parskając zapomnieniem –

Nowy Rok

Przytoczyłam ten piękny wiersz nie dlatego, by przypomnieć, że niniejsza rubryka wkroczyła w piąty rok swego istnienia. Chodzi mi o piękną metaforę poetycką wody Styksu, bowiem tematem dzisiejszej naszej rozmowy będzie frazeologia, mająca swe korzenie w kulturze dawnej, zamierzchłej, a jednak wiecznie żywej i inspirującej - antycznej.

Wyrazy frazes, frazeologia zdarza nam się dość często i słyszeć, i mówić. Przy tym zazwyczaj w znaczeniu pejoratywnym, to znaczy ujemnym. Mówimy: E, to puste frazesy. Albo: Dość już mamy tej frazeologii. W znaczeniu potocznym frazes, frazeologia oznaczają pięknie brzmiące słowa, mowy, które mówiącego do niczego nie zobowiązują. W powszechnym mniemaniu ta efektowna, ale banalna, deklaratywna wypowiedź nie zawsze jest zgodna z prawdą. Niejednokrotnie słyszałam gorące, niemal namiętne wyznania patriotyczne kilku naszych działaczek na niwie polskości. O swym głębokim afekcie do polskości często i chętnie zapewniały wszystkich wokół, jednak swoje dzieci posłały jedna do litewskiej, druga do rosyjskiej szkoły. A że przywykliśmy wierzyć raczej czynom niż słowom, takie deklaracje traktujemy jako puste frazesy. Świadkami pustych frazesów jesteśmy wreszcie my wszyscy, kiedy to politycy w okresie przedwyborczym potrafią naprawdę pięknie mówić. Ale tylko mówić.

Jednak frazeologia jako dział nauki o języku – to zupełnie inna sprawa. Bada jedną z najciekawszych – jeśli nie najciekawszą – gałąź wiedzy o języku: związki wyrazowe. Związki te, czyli frazeologizmy, dzielą się na trzy podstawowe grupy: wyrażenia (krótko i węzłowato, szum wody, zielony las), zwroty (krzyczeć wniebogłosy, krótko mówiąc, wpaść w gniew), frazy (wpadł w rozpacz, wziął nogi za pas, słońce wschodzi). Łatwo można zauważyć, że frazy mają postać zdania. Dodajmy jednak, że pojęcie frazy nie jest równoznaczne z pojęciem zdania. Jednakże te dość subtelne różnice nie są przedmiotem naszej rozmowy. Zauważmy jedynie, że zdania-frazy odznaczają się pewnym stopniem utarcia, są często powtarzane w tej czy innej formie. Na przykład, wiele przysłów występuje w kilku wersjach. Oto przykłady. Co jednym uchem usłyszysz, to drugim wypadnie. Co jednym uchem wleci, drugim wyleci. Słuchał jednym uchem, a drugim wypuszczał. Psa szarego widzą miasto wilka. Nie wilk li, to pies będzie szary. Jeśli nie wilk szary, to pies albo kot bury.

Każdy język ma własną frazeologię, własne zwroty językowe, które się nie dają przetłumaczyć na inny język. Pamiętam, jak się męczyliśmy kiedyś w redakcji, mając podać polski tytuł dramatu Nikołaja Ostrowskiego „Na każdogo mudreca dowolno prostoty”, zanim dotarliśmy do tłumaczenia tej sztuki: „Koń ma cztery nogi, a potknie się.”

Jednakże źródła frazeologizmów są również wspólne dla wszystkich języków europejskich. Jest to przede wszystkim Biblia, literatura powszechna oraz mitologia, literatura i historia starożytna. Właśnie frazeologizmom rodowodem ze starożytności poświęćmy dziś nieco uwagi. Wróćmy do zacytowanego na wstępie wiersza naszej Safony słowiańskiej. Jakaż to doskonała metafora, ten wypływający z wód Styksu Nowy Rok, który parska zapomnieniem. Wszystko jest nowe, wszystko zaczyna się od początku. Z tą tajemniczą rzeką Styks spotykamy się też w wierszu Władysława Broniewskiego „Troska i pieśń”: moich myśli czarne łabędzie / odpływają Wisłą na Styks.

Styks. W mitologii greckiej była to jedna z rzek, która płynęła w Hadesie, oddzielając świat żywych od świata umarłych. Przez rzekę tę posępny i okrutny przewoźnik Charon za opłatą jednego obola przewoził dusze umarłych do Hadesu. Właśnie w tym celu bliscy wkładali tę monetę do ust umarłego. A na brzegu siedział wielogłowy pies Cerber i pilnie baczył, by któraś dusza nie uciekła z powrotem do świata żywych. Wody innej rzeki, Lete, dawały duszom całkowite zapomnienie o ich życiu na ziemi. Stąd bierze swój rodowód piękna maksyma, że krzywdy należy obmywać nie krwią, lecz wodą letejską.

Wróćmy jednak na nasz ziemski padół. W grudniu polscy siatkarze sprawili miłośnikom tej pięknej dyscypliny sportowej wiele radości, wracając z Japonii z ogromnym zwycięstwem: jako wicemistrzowie świata. Mimo wczesnego rana na Okęciu witały ich tłumy. I oto usłyszeliśmy głos sprawozdawcy sportowego, relacjonującego to radosne powitanie: Nikt nie ma wątpliwości, że nasi siatkarze wracają na tarczy.(?) Na miły Bóg, dlaczego na tarczy, a nie z tarczą? – spytają jedni, a drudzy: o jaką tarczę chodzi? Siatkarze przecie nie ze średniowiecznych rycerskich turniejów wracali, na których to szable, miecze i tarcze (puklerze) są rzeczą po prostu niezbędną. Być może podczas Świąt oglądając na Polonii „Pana Wołodyjowskiego” w reżyserii Jerzego Hoffmana zwrócili Państwo uwagę na okrągłe puklerze (inny rodzaj tarczy) na plecach rycerzy, bowiem oręż ten noszony był i z przodu, i na plecach.

O tym, że polskie tarcze cieszyły się wielką sławą, dowiadujemy się, między innymi, od starego Budrysa, który wysyłał swego syna Skiergiełłę do Polski po „dobre szable, puklerze” oraz Laszkę synową.

Jednak nie na tarczę z „Trylogii” ani z ballady Mickiewiczowskiej powoływał się dziennikarz, relacjonujący powitanie siatkarzy na lotnisku, lecz o tarczę, z którą wyruszał na boje starożytny wojownik. Oprócz znaczenia obronnego odgrywała ona wielką rolę jako zewnętrzna odznaka czci żołnierskiej. Utrata tarczy u Spartan była wielką hańbą. Poległych bohaterów wynoszono z boju na tarczy. Matki wyprawiające synów na wyprawę wojenną, mówiły: „Wróć z tarczą albo na tarczy”, co oznaczało: walcz lub zgiń jako bohater. Później w średniowieczu na tarczy rycerze umieszczali znaki własnościowe, z których z czasem zrodziły się herby. Dlatego większość herbów jako tło ma tarczę rycerską.

Wracając do zacytowanego wyżej sprawozdania z powitania polskich siatkarzy, należy przyznać, że dziennikarz – prawdopodobnie z nadmiaru emocji – wyraźnie się przejęzyczył. Powrót na tarczy oznacza klęskę, porażkę. Siatkarze, jako wicemistrzowie świata, odnieśli piękne zwycięstwo, a więc wrócili nie na tarczy, tylko z tarczą.

Czasem mówiąc o niesprawiedliwym podziale czegoś używamy zwrotu lwia część. Oczywiście, ta lwia, czyli większa część zazwyczaj przypada nie nam, tylko komuś innemu. Jakie jest pochodzenie tego zwrotu? Również ze starożytności. Przy tym pierwotnie lwia część wcale nie oznaczała większej części. Jak wynika z bajki Ezopa, oznaczała... całość. Oto Lew, Osioł, Lis i Wilk upolowały jelenia. Ten wspólny łup Lew podzielił na cztery części. Kiedy jednak każdy ze wspólników chciał swoją część zabrać, Lew powiedział: „Pierwszą ćwiartkę dostaję ja jako współmyśliwy, drugą za moją odwagę, trzeciej nie mogę się zrzec z uwagi na apetyt mojej rodziny, a kto kwestionuje moje prawo do czwartej, niech wystąpi”.

Taki swojski, choć rzadko dziś używany wyraz jak jowialny (od razu nam się przypomina pan Jowialski z komedii o tym samym tytule Aleksandra Fredry) również swoim rodowodem sięga czasów dalekiej starożytności. Pochodzi od łacińskiego słowa jovialis ‘radosny’, a także od imienia ojca bogów, którym w mitologii starorzymskiej był Jowisz. Jowialny, to znaczy w czymś podobny do Jowisza, najważniejszego boga, a więc pogodny, radosny, dobroduszny. Co prawda, na temat dobroduszności Jowisza można by było podyskutować, ale to już inna sprawa.

Niejednokrotnie zdarzało mi się czytać lub słyszeć, że ktoś z powodu wielkiego zmartwienia, czy na przykład bólu wątroby cierpi męki Tantala. Z tym Tantalem jest trochę nie tak. Otóż rzeczywiście cierpiał on srogie męki (na które zresztą całkowicie zasłużył), jednak były to męki innego rodzaju. Tantal, król lidyjski, jako przyjaciel Zeusa (w mitologii greckiej – ojca wszystkich bogów) był zapraszany na uczty na Olimpie, gdzie pijał nektar i jadał ambrozję, co zapewniało mu nieśmiertelność. Ta przychylność bogów tak go rozzuchwaliła, że zaczął wykradać boskie jadło i napój. Ponieważ dzięki temu nektarowi i ambrozji był nieśmiertelny, bogowie nie mogli go uśmiercić, więc wymyślili mu inną karę. Był ciągle głodny i spragniony, choć stał w jeziorze, a nad jego głową zwieszały się owoce. Ale ilekroć chciał sięgnąć po nie, gałęzie umykały, a woda wsiąkała w ziemię. Tak więc jest to cierpienie wynikające z pożądania rzeczy znajdujących się tuż-tuż, a jednak nieosiągalnych.

Jedna z powieści Marii Rodziewiczówny nosi tajemniczy i romantyczny tytuł „Między ustami a brzegiem pucharu”. Tytuł ten jest tylko częścią frazeologizmu. Dalszy ciąg brzmi: ...wszystko się zdarzyć może. Jest tam mowa o młodym człowieku, pół-Polaku i pół-Niemcu, ale wychowanego w Niemczech, dla którego nawet aluzja do jego polskich korzeni jest ciężką obrazą. A jednak nigdy nie wiadomo, co nam los szykuje i co się może wydarzyć między ustami a brzegiem pucharu w sytuacji, kiedy, zdawałoby się, wszystko jest jasne, dokonane, załatwione i żadnych zmian się nie przewiduje.

Powiedzenie to jest bardzo rozpowszechnione w wielu krajach. Są różne zdania na temat jego pochodzenia. Jedno jest pewne, że sięga głębokiej starożytności. Jedni wiążą go z synem boga Posejdona, Ankalosem, tym samym, który w blasku sławy wrócił z wyprawy Argonautów po złote runo. W chwili, gdy Ankalos podniósł puchar do ust, by napić się wina z winorośli, które sam zasadził, nadbiegł posłaniec z wieścią, że dzik pustoszy jego winnicę. Ankalos ginie w walce z rozjuszonym zwierzęciem.

Być może jednak frazeologizm ten pochodzi nie od tego mitu, ale od fragmentu Odysei Homera, kiedy to Odys (albo Odyseusz) w przebraniu żebraka po wielu latach nieobecności wrócił do rodzinnej Itaki. W jego domu panoszyli się i ucztowali bezczelni zalotnicy jego wiernej żony Penelopy. W chwili, kiedy jeden z zalotników, uważający się za zwycięzcę, podniósł do ust złoty puchar, Odys celną strzałą przebił mu gardło.

Dodajmy na marginesie, że są też polskie odmiany tego frazeologizmu. Co prawda, nie są one tak romantyczne i eleganckie jak ten o pucharze, ale znaczą to samo: Daleko od łyżki do gęby, Co u pyska, to jeszcze nie twoje.

Czytelnicy nasi znają niewątpliwie powiedzenie złapać się we własne sidła. Świadczy ono o bardzo ludzkiej satysfakcji z poniesienia kary przez złoczyńcę. Nie jest to zresztą jedyne tego rodzaju przysłowie. Przypomnijmy chociażby: kto mieczem wojuje, od miecza, ginie, kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Kazimierz Marcinkiewicz, ekspremier rządu polskiego, zmodyfikował to powiedzenie rozszerzając go o słowa: lub wpadają inni. Też prawda.

U rzymskiego poety Owidiusza można przeczytać w „Sztuce kochania” opowieść o tym, jak to podczas dziewięcioletniej suszy, panującej w Egipcie, do faraona przyszedł Tracjusz, oznajmiając, że wie, jak przebłagać Jowisza, by zesłał deszcz. Oto należy utoczyć krwi obcokrajowcowi. Faraon chętnie na to przystał. Jednak właśnie Tracjusz był tym obcokrajowcem i to on stał się pierwszą ofiarą.

Wspomnijmy o łabędziej pieśni (dramat Ajschylosa „Agamemnon”), białym kruku (Juvenalius, „Satyry”), o strojeniu się w cudze piórka (Ezop, „Bajki”), spojrzeniu bazyliszka (Plinius, „Historia naturalna”), o stajni Augiasza (Homer, „Odyseja”), dziecku szczęścia (z dramatu Sofoklesa „Król Edyp”) i wielu innych.

Tragicznej bohaterki poematu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, skamieniałej z bólu po stracie wszystkich dzieci, Niobe, też winniśmy szukać w starożytnych Tebach. Wzruszająca jego „Prośba o Wyspy Szczęśliwe” – to również taki dawny i taki wiecznie żywy świat kultury antycznej.

Łucja Brzozowska

Wstecz