Podglądy

Biada radźcom, dziełu biada

Już się zaczynałam martwić, że mój ukochany polityk Vytautas Landsbergis, dzielnie parlamentujący nam od paru lat w Strasburgu, utracił dawną czujność, przenikliwość, dar przewidywania oraz wyczucie wroga. Nudno jakoś było bez jego kassandrycznych proroctw, bez ostrzeżeń, że powinniśmy trwać w stanie wiecznej bojowej gotowości, inaczej ani się obejrzymy, jak na Litwę gruchnie jakieś wielkie nieszczęście. Brak tych ponurych prognoz nasuwał wniosek, że albo „tatusiek” opuścił wreszcie okopy, w których jak się zasadził na początku lat 90., tak trwał do chwili przystąpienia naszego państwa do UE, albo też wraże siły przestały wreszcie knuć przeciwko naszej dzielnej ojczyźnie. Nic z tego. Okazało się, że ani wróg nie przestał na nas czyhać, ani też europarlamentarzysta Landsbergis nie dał się ululać francuskim winem i otępić panującymi w tym kraju dekadenckimi klimatami. Wiszącą nad Litwą katastrofę wyczuwa nawet z dalekiego Strasburga, więc gdy wpadł do kraju na świąteczne wakacje, nie omieszkał swoim zwyczajem nakassandryczyć. Kiepsko, oj kiepsko wyglądają perspektywy naszego państwa w tych „tatuśka” proroctwach. Primo: dość tajemnicze „siły, którym niemiła jest demokracja” podejmują próby zdyskredytowania zarówno całego ustroju konstytucyjnego Litwy jak i naszego czcigodnego Sejmu. Secundo: zewnętrzni wrogowie usiłują „zniewolić Litwę i upodobnić ją do Rosji”, gdzie panuje „już dość doskonały reżim”. Tertio: „reżim rządzi również w naszym kraju”, ale „nie tak perfekcyjny jak ten rosyjski, bo jeszcze nie wszystkie sądy są zawłaszczone”. Ratuj się, kto może! Szczególną trwogę budzi fakt, że stawiając Litwie tę straszną diagnozę, Landsbergis zapewnił, iż jego konserwatyści i nadal będą... ten reżim wspierali. Co prawda, „tatusiek” mówił tak o popieraniu rządu Kirkilasa, ale przecież reżim to nic innego, jak negatywne określenie panujących w kraju rządów, systemu władzy.

Miło, że wizytówka naszej walki o niepodległość, nawet zasiadając w Parlamencie Europejskim, pozostaje niezłomnym bojownikiem z ciemnymi siłami zła, które z kolei nie ustają w niszczeniu Litwy. Żal tylko, że ścieżki, którymi błądzi logika europosła Landsbergisa, są niedostępne dla przeciętnego umysłu!

Ale ujawnienie kolejnych antylitewskich zakusów Rosji oraz zdemaskowanie panującego u nas reżimu to jeszcze nie koniec czarnych scenariuszy, którymi przy okazji pobytu w kraju częstował rodaków guru konserwatystów. Postraszył on też prezydenta Valdasa Adamkusa. Zapowiedział, że niebawem prawdopodobnie dojdzie do próby jego obalenia. „I rozpocznie się wyścig do tego urzędu!” – zakassandryczył złowieszczo. O, rany!.. Pierwszych objawów antyprezydenckiego spisku nasz czujny Kassander kazał szukać... w prasie. „Sądzę, że czytacie gazety, zresztą w kuluarach na ten temat mówi się o wiele więcej niż w gazetach” – obwieścił wyniośle dziennikarzom, którzy koniecznie chcieli znać personalia inicjatorów przygotowywanego zamachu stanu jak też jego szczegóły. A więc postraszył, pojątrzył, zaintrygował, ale ostatecznie nic nie powiedział. Cały ON. Kogokolwiek o cokolwiek oskarża (a jest to jego ulubione hobby), bądź to poszczególny polityk, partia, jakaś grupa społeczna czy zawodowa lub też całe państwo, nigdy nie czyni tego otwarcie i jednoznacznie. Jest to metoda bezpieczna i przyjemna, bo nie grozi odpowiedzialnością za ewentualne oszczerstwa, w dodatku pozwala innym sugerować, że są tępymi wołami, bo nie widzą, a jak widzą, to nie rozumieją, że święci się coś złego. Tymczasem ON wpadł do kraju jeno na chwilę, kątem oka rzucił na prasowe tytuły i natychmiast wyprodukował złą wróżbę: „szykuje się zamach stanu!”. Przy okazji dał do zrozumienia ociężałemu umysłowo społeczeństwu: „Jesteście półgłówkami”. Po czym wyniośle zamilkł. Można by zwariować ze strachu, bo nie wiadomo, skąd oczekiwać ciosu. Całe szczęście, że podobnie jak mieszkańcy Troi byli głusi na proroctwa Kassandry, tak obywatele Litwy już dawno ogłuchli na złowieszcze przepowiednie Landsbergisa, tym bardziej, że w odróżnieniu od tych pierwszych, te ostatnie (na szczęście) jakoś się nie spełniają.

Mam nadzieję, że prezydent też się nie przejął „tatuśkową” zapowiedzią swojego rychłego obalenia. Zresztą, któż by śmiał w tym kraju targnąć się na tak charyzmatycznego i uwielbianego męża stanu? Przy okazji półmetka drugiej kadencji prezydenta okazało się otóż, że miłościwie nam panujący Valdas Adamkus jest niezmiennie najbardziej szanowanym na Litwie politykiem. Nie, żeby udało mu się w tej kadencji coś fajnego zdziałać. A gdzie tam! Nawet nie skompletował drużyny doradców, ci bowiem, którzy są cokolwiek warci i którym proponowano tę zaszczytną funkcję, kryli się w popłochu. Ci zaś, którzy przystali ochoczo, kompromitowali urząd prezydenta z podziwu godnym talentem. Na szczęście nie oziębiło to uwielbienia prostego ludu dla Jego Ekscelencji. Dlaczego? Okazuje się, że Adamkus (tak twierdzą analitycy) „sformował sobie na Zachodzie charyzmę”, w dodatku na tle innych naszych polityków jawi się on jak jaki anioł pierzasty i aureolasty. Co prawda, co się tyczy charyzmy, sądziłam, że to rzecz wrodzona, ale co się będę czepiała. Widocznie może też być wyuczona jak sztuka wiązania krawata w węzeł windsor. Ważne, że prezydent tę charyzmę ma. Mało tego, rodzimi specjaliści od wizerunku twierdzą, że dzięki niej przekształcił się on, w opinii obywateli, w „symbol sprawiedliwości i stabilności”. Taki brylant to należałoby w platynę oprawić, w atlasy owinąć i dopuszczać do niego wyłącznie zagraniczne głowy państwa, najlepiej koronowane. Tymczasem nie potrafimy mu zapewnić nawet zwykłego poczucia bezpieczeństwa czy chociażby psychicznego komfortu. Straszy go nie tylko Landsbergis-Kassander, straszy go nawet mieszkający po sąsiedzku pies premiera Brazauskasa – Čikis. W okolicach minionych Świąt Ekscelencja poskarżył się dziennikarzom, że ten bezczelny kundel znalazł dziurę w prezydenckim ogrodzeniu i systematycznie przyłazi ujadać na jego wilczura Sargisa. Sargis się, rzecz jasna, wkurza, ale będąc na uwięzi nie jest w stanie dać arogantowi należytego odporu (jeżeli prawdą jest, że psy upodabniają się do swoich właścicieli, to Čikis musi być kundlem wyjątkowo bezczelnym).

Ta opowieść o psich połajankach miała ilustrować sytuację panującą obecnie w Turniszkach, gdzie prezydent ma swoją rezydencję, w której, jak twierdzi, nie czuje się bezpieczny. Mało tego, że w ubiegłym roku MSW wycofało swoich żołnierzy, którzy (jeszcze sowieckim zwyczajem) bronili plebsowi dostępu na terytorium tego prestiżowego VIP-owskiego osiedla, to jeszcze od pewnego czasu byle łachman może tam wynająć pięterko, a nawet całą willę lub kupić mieszkanie w apartamentowcu. To nie znaczy, że prezydencka rezydencja nie jest strzeżona, chodzi o to, że nie strzeżone jest całe osiedle. Każdy lump może tam teraz wleźć i psuć swoim plebejskim pyskiem widok z okien prezydenckiej rezydencji. Gorzej, taki lump może bezkarnie zataczać wokół tej rezydencji coraz ciaśniejsze kręgi, a prezydencka ochrona nie ma prawa nie tylko go ustrzelić, ale nawet poszczuć psem Sargisem. „Czy to jest normalne?” – żalił się prezydent żurnalistom. A skądże. Toż w tych niestrzeżonych Turniszkach musi teraz panować atmosferka rodem z horroru „Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Akcja tego typu dreszczowców, zwanych przez znawców gatunku slasherami, dzieje się zazwyczaj w miejscu w jakiś sposób odizolowanym od dużych metropolii (wypisz, wymaluj – nasze VIP-osiedle), co ma w oglądającym wzbudzić poczucie odcięcia od reszty świata. Co prawda, prezydent przyznał, że dotychczas nikt go w Turniszkach z piłą mechaniczną nie ścigał oraz że w ogóle nie odnotowano tam „żadnych incydentów”, a jego osobista ochrona jest jak najbardziej godna zaufania, ale... „Sam dostęp do terytorium powinien być kontrolowany, gdyż obecnie może się tu dostać, kto chce. I gdyby się znalazł człowiek złej woli, mógłby bez przeszkód zrealizować swoje (niecne) zamiary” – nie krył trwogi prezydent.

Gdybym była żałośliwa, to bym się zdziwiła, że szef państwa pragnie aż tak bardzo izolować się od wielbiącego go ludu. Zapytałabym też, czy warto było reemigrować z USA, opuszczać przyjazne i bezpieczne Chicago, rezygnować z amerykańskiego obywatelstwa, by na Litwie narażać się na takie psychiczne tortury, a być może nawet realne ryzyko ze strony „ludzi złej woli”. Gdybym była wredna, przypomniałabym też panu Prezydentowi, że w żadnym demokratycznym państwie nie ma strzeżonych za pieniądze podatnika osiedli, w których zresztą poza czołowymi politykami (posiadającymi własną ochronę) zamieszkuje mnóstwo osób prywatnych. Ponieważ jednak jestem wyrozumiała, podzielam pogląd niektórych polityków lansujących ideę, że nie ma co poniewierać prezydenta po jakichś tam wrogich człowiekowi Turniszkach. Uważają oni, że dla głowy państwa litewskiego należałoby wznieść nieduży, lecz gustowny pałacyk na dziedzińcu (dobrze strzeżonego) Pałacu Prezydenckiego. „...Tuż obok zrekonstruowanej wozowni, w której obecnie jest salka protokolarna i muzeum” – wtóruje im zachwycony „Lietuvos rytas”. Ten zachwyt też podzielam, wszak muzea i ich okolice to najlepsze i najbezpieczniejsze miejsca dla narodowych symboli. Poza tym zza wysokiego muru Prezydenckiego Pałacu Valdas Adamkus mógłby nam panować nie nękany przez jakiegoś bezczelnego kundla, a już tym bardziej przez zabłąkanych w okolice rezydencji przypadkowych przechodniów. Jest tylko jeden problem. Otóż, jak wiemy, ostatnio Pałac Prezydencki upodobali sobie zagraniczni turyści, którzy niczym znaczący cudze terytorium Čikis, z upodobaniem go... obsikują. To też mogłoby zakłócić spokój głównego lokatora pałacu, ale ten problem załatwiłby dyżurny snajper z naładowaną solą wiatrówką. Prezydentowi ten pomysł (chodzi o budowę rezydencji, nie strzelanie z wiatrówki) ponoć się spodobał. A co? Opuszczanie Pałacu Prezydenckiego tylko pana Adamkusa frustruje i szokuje (bo poza nim widać panującą tu i ówdzie nędzę), więc niech nam prezydentuje bezstresowo, nie wychylając się z terytorium tego eleganckiego architektonicznego zespołu.

Jeszcze dobre wieści z innej świątyni władzy. Już jesienią tego roku nasi udręczeni brakiem dziennego światła parlamentarzyści zgromadzą się w nowej, wartej co najmniej 50 milionów litów, sali obrad. Przewodniczący Sejmu Viktoras Muntianas zasugerował skromnie, że sala ta pod względem nowoczesności nie będzie miała analogów w całej Europie. Hm... Nie wątpię, że istniejący dopiero w planach wahadłowiec kosmiczny EADS Phoenix (zamierza go zbudować Europejska Agencja Kosmiczna) na tle tej sali będzie wyglądał jak prymitywna stodoła. Fajnie... ale gdyby tak jeszcze komfort obradowania przerodził się u naszych parlamentów w jakość procesu legislacyjnego! Milcz, wredna wyobraźnio! Pocieszmy się tym, że nasze poselstwo (nie mylić z pospólstwem) nie będzie się już przed światem wstydziło (a byli tacy), iż musi gnieździć się w pomieszczeniu wzniesionym jeszcze za komuny. Zresztą nowa sala to nie wszystko, trwa też rekonstrukcja II gmachu parlamentu, a planowane są jeszcze dwie dobudówki – dwu- i czterokondygnacyjna. Radość z tego faktu może zakłócać wyłącznie świadomość, że podczas, gdy spółka „YIT Kausta” jak mróweczka uwija się przy rozbudowie i odnowie gmachu Sejmu, w sądzie leży pozew konsorcjum dwu innych spółek, które szurnięto z przetargu na wykonanie wspomnianych prac, chociaż podjęły się to zrobić za najniższą cenę. W razie wygranego procesu, dostaną odszkodowanie. A kto zapłaci? Może kancelaria Sejmu kosztem poselskich diet? Pozwólcie, że też zabawię się w Kassandrę: otóż wyraźnie widzę, jak na ewentualne odszkodowanie wyrolowanym spółkom zrzucają się podatnicy. Jak zawsze.

Jest jeszcze coś. Niepokoją mnie te dobudówki. Dla kogo one? Czyżby nasze parlamenctwo zamierzało się w gmachu Sejmu, uchowaj Boże, rozmnażać? Bo, że posłowie mają właściwy ku temu potencjał, nie wątpię. Niedawno redaktorzy portalu Delfi na sejmowej stronie internetowej „Valstybes žinios” („Dziennik ustaw”) odkryli kuszącą reklamkę: „Marzysz o wypoczynku... Wyluzuj się... Wejdź tu...”. Po wejściu na tak wiele obiecujący link można się było przekonać, że zawiera on treści jak najbardziej erotyczne: niezupełnie przyzwoite zdjątka, lekko obsceniczne opowiastki, a też możliwość poświntuszenia sobie na gadu-gadu i różne takie tam... no, wiecie. Myślałby kto, że Sejm w przypływie jakiegoś szaleńczego napadu szczerości przyznał się do swej prawdziwej funkcji... chędożenia obywateli (użyłam tu określenia Fredry w obawie przed oskarżeniem o wulgarność, bo to klasyk i staropolszczyzna). Niestety, okazało się, że internetowy „świerszczyk” na sejmowym portalu nie był wyznaniem, jeno wynikiem niedopatrzenia. A szkoda, że to nie parlamenty zachęcały nas do wyluzowania się... Chociaż... Gdzie bez czynu sama rada,/Biada radźcom, dziełu biada – zauważył onegdaj autor „Zemsty”. Uwaga ta nie dotyczyła bynajmniej chędożenia czy zawracania obywatelom głowy jakimiś bzdurnymi przywidzeniami czy fobiami, jeno brania się do ciężkiej roboty. Dedykuję ją wszystkim mściwie..., przepraszam, miłościwie nam panującym.

Lucyna Dowdo

Wstecz