Notatki gospodarcze

Rok jak co rok, ale są i sukcesy

Wystartowaliśmy w Anno Domini 2007. Warto się chyba jeszcze raz zastanowić, co zyskaliśmy w ubiegłym roku i co straciliśmy? Najpierw o zyskach szeregowego obywatela. Resort pani minister Viliji Blinkevičiute podrzucił po parę litów emerytom, rząd – takąż nieznaczącą kwotę pracującym. Zwrócono też trochę wkładów rublowych (po 1.100 litów). A straty? Te są znacznie większe. Zdrożało ogrzewanie, energia elektryczna. Osobny temat to żywność. Zdrożała średnio o 4,7 procent. Najbardziej wzrosły ceny artykułów pierwszej potrzeby: chleba, owoców, warzyw i nabiału. Pomimo różnych akcji i promocji w supermarketach, przeciętna 4-osobowa rodzina na tegoroczne święta musiała wydać prawie o 100 litów więcej niż w latach minionych.

Ale o ile mogliśmy zacisnąć pasa i na święta zasiąść przy skromniejszym stole, o tyle są rzeczy, na których niewiele da się zaoszczędzić, np. ogrzewanie, prąd, woda, inne usługi. Rachunki rosną i nie sposób przed nimi uciec. W dodatku w naszym kraju użytkownik nie ma pojęcia, na jakiej zasadzie są one naliczane. Np. w ubiegłym roku rachunki za ogrzewanie w listopadzie i grudniu sprawiły, że ludziom włosy stanęły dęba, a przecież było, jak na tę porę roku, wyjątkowo ciepło. I nikt nie raczy nam wytłumaczyć, za co bulnęliśmy takie kwoty? Ceny za usługi to u nas słodka tajemnica samorządów i monopolistycznych spółek akcyjnych, które te usługi świadczą. Okazuje się, że nie tylko użytkownicy, ale nawet prawnicy nie bardzo są w stanie zrozumieć, ile i za co płacimy. Nie mogą się połapać w labiryncie ustaw, gdyż jedna przeczy drugiej i nie wiadomo, która jest ważniejsza. Każdy więc liczy jak mu się podoba, a obywatel pokornie płaci.

Odwieczny temat tabu. Gdy cztery lata temu francuska spółka „Dalkia” podpisała z samorządem Wilna umowę o dzierżawie Wileńskich Sieci Ciepłowniczych, użytkownicy za jedną KWh płacili 10 litów 88 centów, obecnie płacą 12 litów 78 centów. A przecież w podpisanej umowie były ustalone taryfy, które nie mogły ulec zmianie bez zgody strony francuskiej. Tymczasem w końcu minionego lata, bez porozumienia z Francuzami, rząd ogłosił podwyżkę na ogrzewanie, niczym zresztą swojej decyzji nie motywując. Kiedy Zarząd Ligi Ochrony Praw Konsumenta, jak też dziennikarze zaczęli się interesować, na jakiej podstawie wzrośnie cena i jak w tym temacie wygląda umowa z Francuzami, okazało się, że jest to tajemnica państwowa. Dyrektor Departamentu ds. Energetyki samorządu Wilna Virginijus Dastikas wystosował do Ligi Ochrony Praw Konsumenta oficjalne pismo głoszące, że osobom trzecim nie udziela się tego typu informacji. Tymczasem w Konstytucji jest zapisane, że obywatele mają prawo zapoznać się ze wszystkimi podejmowanymi przez państwo i samorządy, a dotyczącymi tychże obywateli, decyzjami. Kęstutis Grinius, prezydent wspomnianej Ligi, twierdzi, że w umowie podpisanej przez „Dalkię” było bardzo wyraźnie określone, w jaki sposób należy naliczać należność za ogrzewanie i jaka powinna być jego cena. Tymczasem Państwowa Komisja ds. Kontroli Cen Energetyki ustaliła swoje taryfy i twierdzi, że ma do tego prawo. Liga Ochrony Praw Konsumenta zwróciła się w tej sprawie z pozwem do sądu, w nadziei, że ten rozstrzygnie sprawę na korzyść konsumentów. Okazało się jednak, że Sąd Okręgowy Wilna podjął inną decyzję: nie wyraził zgody na zapoznanie się z treścią podpisanej umowy pomiędzy Wileńskimi Sieciami Ciepłowniczymi, spółką „Vilniaus energija” oraz „Dalkią”. Przy tym decyzja sądu jest niepodważalna, a sprawa ustalania taryf nadal pozostaje tajemnicą państwową i może być odtajniona tylko za pisemną zgodą „Vilniaus energija”.

Nie bacząc na tę decyzję obrońcy praw konsumenta zwrócili się do sądu po raz wtóry, w sposób szczególny podkreślając, że strony, które podpisały umowę, mają prawo dokonywać korekty cen, ale nie mają prawa robić z tego tajemnicy przed użytkownikiem. Przeczy to bowiem Konstytucji oraz wszelkim normom unijnym.

W końcu ubiegłego roku odbyło się posiedzenie Zarządu Ligi Ochrony Praw Konsumenta. W posiedzeniu wzięli także udział przedstawiciele Komisji ds. Regulacji Cen oraz Konfederacji Pracodawców. Konfederacja Pracodawców dokonała stosownych obliczeń i udowodniła, że aktualne taryfy na energię cieplną nie są w żaden sposób uzasadnione. Niestety, pozycja Komisji ds. Regulacji Cen w tej kwestii nie uległa zmianie. W tej sytuacji Liga Ochrony Praw Konsumenta zwróciła się ze skargą do prezydenta, Sejmu, rządu oraz Unii Europejskiej. Głupio będzie, jeżeli dopiero w UE znajdziemy bata na naszych urzędasów. Zresztą, nie wiadomo czy znajdziemy. Wzajemnie wykluczające się ustawy i ich nieczytelność pozwalają bowiem na manipulowanie nimi, na niekorzyść konsumenta.

Rolnicy – obywatele niższej jakości? Ludzie wsi nigdy nie mieli lekkiego życia. Dawniej za grosze harowali w kołchozach, dziś są niby na swoim, ale w większości wypadków klepią nędzę z biedą. Początkowo naiwnie wierzyli, że jeśli się przyłożą do pracy, to będą coś z tego mieli. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna, bo losem rolników nikt z władz się nie interesuje, ani też nie śpieszy im z pomocą. Najpierw wsparcie z funduszu SAPARD, teraz fundusze unijne w wielu przypadkach trafiają do tych, którzy mają znajomości, chody i po prostu więcej sprytu. Tymczasem średni wiejski przedsiębiorca lub rolnik niekiedy nie może dostać nawet złamanego grosza ze sławetnych dopłat rolniczych. Lekceważą go zarówno biurokraci unijni jak i rodzimi – z Ministerstwa Rolnictwa.

Mrozy minionej zimy, potem letnia susza sprawiły, że rolnicy doznali dużych strat. I co z tego, że rząd w związku ze wspomnianą suszą ogłosił klęskę żywiołową oraz obiecał rolnikom rekompensaty, skoro do dziś nie otrzymali oni ani centa. Tegoroczna anomalna jak dotąd zima również zapowiada dla rolników wiele strat, będą więc chyba i kolejne obietnice... których nikt nie dotrzyma.

Litwa jest krajem, gdzie wielu rolników trudni się hodowlą trzody mlecznej. Przed wstąpieniem do Unii zapewniano ich, że będą środki na rekonstrukcję i modernizację technologii hodowlanych. Wierząc obietnicom niektórzy zapożyczyli się, by unowocześnić swoje gospodarstwa w nadziei, że otrzymają jakieś wyrównania. Niestety, też się zawiedli. Ministerstwo Rolnictwa obiecywało im wyższe ceny skupu. I znowu nici. Ceny skupu mleka wzrosły zaledwie o 1-2 proc, podczas gdy zyski przetwórców sięgają nawet 30-40 procent. Zresztą producenci już od lat są niewolnikami przetwórców. Wprawdzie pani minister Kazimiera Prunskiene obejmując „tron” obiecywała, że zajmie się tą sprawą, ale o swej obietnicy szybko zapomniała.

Aktualnie mamy w kraju 105 tysięcy producentów mleka, z tego 65 tys. to rolnicy stosunkowo przedsiębiorczy, więc są w lepszej sytuacji materialnej. Reszta to raczej drobni producenci, którzy od lat są zdani tylko i wyłącznie na siebie. Więksi producenci mają zawarte umowy na skup mleka i otrzymują za litr 71,8 centa. Z drobnymi zaś nikt się nie liczy, zmuszeni więc są sprzedawać swoje mleko na czarno, po 35-45 centów za litr. Ponieważ praktycznie nie mają innego wyjścia, producenci wykorzystują ich jak potrafią. Są wprawdzie utworzone specjalne komitety, które powinny pomagać drobnym producentom, nadzorować ich stosunki z przetwórcami, ale skutków ich działania jakoś nie widać.

W latach 2007-2013 nasi rolnicy, w ramach pomocy unijnej, mają otrzymać 2 mld euro. Jak je rozdzielić: pomóc najsłabszym czy może po raz kolejny wesprzeć tych nieźle prosperujących? Pomoc tym ostatnim będzie skuteczniejsza, ale co począć ze słabeuszami, którzy też muszą jakoś żyć? Z kolei, jeżeli więcej otrzymają słabsi, to gospodarstwa tych silniejszych też mogą się bez wsparcia zachwiać. Tu potrzebna jest duża rozwaga. Ale nie warto przekreślać nikogo, kto się kurczowo próbuje utrzymać na rynku. Wszak ci silniejsi też zaczynali od małego, jednak ktoś im pomógł. Jedno nie ulega wątpliwości: doprowadzenie do bankructwa tych najsłabszych w przyszłości będzie nas drożej kosztowało niż udzielenie im teraz pomocy.

Zdaniem rolników, zmianie powinien ulec także system dopłat do zakupu zagranicznego sprzętu rolnego. Obecnie ten sprzęt sprzedają litewskie spółki akcyjne (jako pośrednik) i to w nich osiada do 30 proc. wspomnianych dopłat. Tymczasem, gdyby rolnicy mogli taki sprzęt kupować bezpośrednio, te pieniądze rzeczywiście trafiałyby do nich. Ale kogo to obchodzi? Wszak rolnictwo to taki niemodny sektor naszej gospodarki.

Budżet znowu deficytowy. Od ponad 15 lat zatwierdzaniu nowego budżetu towarzyszą w Sejmie ciężkie boje i od tyluż lat jest on deficytowy. Już z góry planujemy większe wydatki niż wpływy. Powstaje pytanie, jak można więcej wydać niż się zarobi? Okazuje się, że można, jeśli są zaskórniaki na tzw. czarną godzinę. Takie zaskórniaki istnieją w każdym państwie, ma je też każda dobra gospodyni, ale ta sięga po nie tylko wówczas, gdy wydarzy się coś nadzwyczajnego. Tymczasem nasi politycy lekką ręką sięgają do tej pancernej kasy, nawet wtedy, gdy im brakuje na remont departamentu czy służbową delegację. I tak oto z roku na rok kurczy się nasz państwowy skarb.

Jak wygląda tegoroczny budżet? Rząd zaplanował ponad 19 mld litów wpływów i około 21 mld wydatków. Jeśli do tego dojdą jeszcze wpływy unijne, to będziemy dysponowali 22 miliardami, a wydać planujemy 24. Miał to być wyjątkowo dobry i udany budżet, tymczasem okazał się bardzo podobny do ubiegłorocznego. Dodatkowo 6 mln litów zaplanowano dla wspólnot wiejskich, 2 mln na nadzór urządzeń melioracyjnych, około 1,5 mln dla rolników, z którymi dotychczas nie rozliczono się za nabytą produkcję. Ponad 500 mln przeznaczono na zwrot wkładów rublowych, 170 mln na odszkodowania obywatelom za niezwróconą ziemię, 70 mln – za nieruchomości.

W tegorocznym budżecie tradycyjnie zabrakło pieniędzy na reformę ochrony zdrowia, na opiekę społeczną, system oświaty itp. Słowem, zabrakło na wiele spraw związanych z przeciętnym obywatelem. Dziwne, ale w budżecie nie ma ani słowa o tym, ile państwo planuje wydać na utrzymanie aparatu biurokracyjnego, ile wyda na delegacje służbowe, zakup nowych samochodów itp. Można by pomyśleć, że nic nas ten aparat nie kosztuje. Niestety, prawda jest taka, że coraz wyższe koszty utrzymania państwowych urzędników są wstydliwie ukryte w innych rubrykach budżetowych wydatków.

Transakcja a’la Unia Lubelska. Przed paroma tygodniami doszło wreszcie do sfinalizowania umowy kupna-sprzedaży „Mažeikiu nafta”. Rafinerię kupiła polska spółka PKN Orlen. Szczerze mówiąc, gdy Polska z Litwą rozpoczynały w tej kwestii pertraktacje, niewielu wierzyło w ich pomyślny finał. Wszak konkurencja była duża i poważna: „KazMunajGaz” z Kazachstanu, rosyjsko-brytyjski koncern TKN-BP oraz rosyjski „LukOil”. Zarówno litewscy politycy, jak i media Polakom nie dawały raczej żadnych szans. Tym bardziej, że negocjacje trwały ponad rok i perspektywy były rzeczywiście mgliste.

I oto stało się. PKN Orlen za litewską rafinerię wyłożył 2,34 mld dolarów, z czego 1.492 mld otrzymał rosyjski „Jukos”, a 851.828 mln Litwa. Zarówno Polacy, jak i Litwini transakcję tę oceniają bardzo wysoko. Niektórzy obserwatorzy pod względem wagi dla stosunków polsko-litewskich porównują ją nawet z Unią Lubelską, związkiem Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim zawartym 1 lipca 1569 roku. To są tylko symbole, tym niemniej jest ona korzystna dla obu stron, w dodatku to największa transakcja w dziejach naszych państw za okres niepodległości. Możejki są największą rafinerią w krajach bałtyckich, jej maksymalny roczny przerób to prawie 10 mln ton, posiada ona rurociągi przesyłowe ropy naftowej oraz produktów rafineryjnych, eksportowo-importowy terminal przeładunkowy oraz 2732 stacje paliw w Polsce, na Litwie, w Niemczech i Czechach.

Wszystko wskazuje na to, że tym razem w stosunkach litewsko-polskich zwyciężyła nie jak dotychczas polityka, a zdrowy rozsądek. W ostatnich dniach starego roku Litwie udało się załatwić z Polską jeszcze kilka korzystnych spraw dla naszego kraju. Jest to przede wszystkim podpisanie umowy w sprawie budowy tzw. mostu energetycznego – transgranicznego połączenia systemów elektroenergetycznych obu krajów oraz uzyskanie zapewnienia, że Polska przystąpi do konsorcjum państw budujących nowy reaktor elektrowni atomowej w Ignalinie na Litwie.

Julitta Tryk

Wstecz