Złamana gałązka bzu

Obchodząc 65. rocznicę urodzin Sławomira Worotyńskiego (jednego z najbardziej utalentowanych literatów polskich Litwy XX w.), która mija 20 stycznia br., przypomnijmy skromną ilościowo, ale niezwykle bogatą duchowo spuściznę poety. Miłośnicy jego poezji znają na pewno wszystkie zbiorki, zawierające urocze, liryczne, sentymentalne wiersze poety, które jakby przypadkowo trafiły do ubiegłego wieku, preferującego wszelkiego rodzaju poetyki awangardowe i motywy, ukrywające pulsowanie uczuć w duszy człowieka.

Przypomnijmy okolicznościowo, że sam poeta nie dostąpił radości powertowania ani tomików zbiorowych, zawierających jego teksty (Sponad Wilii cichych fal, Współczesna polska poezja Wileńszczyzny i in.), ani, tym bardziej, indywidualnych. Ostatnie zostały przygotowane i wydane przez przyjaciół, bliskich i wielbicieli jego poezji.

Najwcześniej ukazały się Kontrasty i analogie (Kaunas 1990). Należy je zawdzięczać wielkoduszności Henryka Mażula, który, mając możliwość opublikować własne wiersze, ustąpił miejsce nieżyjącemu poecie i przyjacielowi, dokonał wyboru i opatrzył wstępem pokaźny zbiorek poezji S. Worotyńskiego. We wstępie bardzo ciepło i wnikliwie odsłania Mażul jakąś cząstkę istoty twórczości Worotyńskiego, pisząc o niej, m. in., tak: Cała Jego poezja była bezustannym dążeniem do światła. Nic dziwnego: przeszedł przez najciemniejsze tunele samotności, najokrutniejsze kręgi egzystencji, znosił to z podziwu godnym heroizmem. Kochał, całym jestestwem kochał wszystko, co wokół. I płakał w Poezji tą miłością. Nie łudził się: pisanie wierszy zawsze było śmiertelnie niebezpiecznym zajęciem, pojmował, że przenoszenie życia w słowa odbywa się kosztem życia. Nigdy inaczej. Przystał na takowe samobójstwo na raty.

Drugi tomik poezji Worotyńskiego, Podróż, wydaje w 1991 r. warszawska Oficyna Literatów i Dziennikarzy „Pod Wiatr”, której patronuje Romuald Karaś. Zawiera on kilkadziesiąt tekstów poety, których większość znalazła się już w tomie poprzednim.

I wreszcie, w 2005 r. ukazuje się najobszerniejszy wśród dotychczasowych zbiór poezji Sławomira Worotyńskiego Złamana gałązka bzu, którego redaktorem jest Jadwiga Podmostko, przy współudziale Renaty Zielenkiewicz.

Swoiste novum niniejszego zbioru polega też na tym, iż wybór tekstów poprzedza dość bogaty materiał krytycznoliteracki i wspomnieniowy, dotyczący życia i twórczości S. Worotyńskiego. Wśród autorów tej części znajdujemy kolegów po piórze (M. Wołosewicz, Z. Żakiewicz, H. Mażul, R. Mieczkowski), krytyków literackich (W. Smaszcz), publicystów i dziennikarzy (H. Jotkiałło, J. Podmostko) i in.

Piszący o Worotyńskim nie szczędzą ciepłych słów pod adresem jego poezji, przybliżają mniej i bardziej znane strony życiorysu „poety polskiego losu”, jak nazwał go Z. Żakiewicz.

Artykuł ostatniego, przedrukowany z dwutygodnika „Znad Wilii” z r. 1990, jest bodaj najbogatszy, jeżeli chodzi o fakty z „polskiego” i prywatnego życiorysu poety. Przypomina on zarówno fakty znane, jak to, że Sławomir Worotyński urodził się 20 stycznia 1942 r. w Nowej Wilejce, że miał doceniających książkę, muzykę, malarstwo rodziców. Humanistyczne pasje rodziców zostały przekazane dzieciom, skoro Alicja, starsza siostra Sławka, została polonistką, a on sam studiował jakiś czas rusycystykę w Wileńskim Instytucie Pedagogicznym. Podejmował różnego rodzaju prace, które dalekie były od tego, czym żył w marzeniach. Najlepsza w danej sytuacji okaże się praca gońca w „Czerwonym Sztandarze”.

Był przede wszystkim poetą. Debiutował w 1961 r. na łamach „Czerwonego Sztandaru”. Bardzo szybko zaczął się odróżniać wśród kolegów po piórze, bo jego poezja, wbrew ówczesnej koniunkturze, była przede wszystkim liryką, przekazującą prywatne uczucia. Sprzyjała temu zapewne także miłość, ożenek w 1963 r. z Laimute Stonyte, z którego to związku przyszła na świat córka poety Wioleta.

Druga miłość Worotyńskiego ma rodowód zaiste poetycki. Zamieszczone w „Radarze” wiersze poety przypadły do gustu Danucie z Bielska–Białej. Nawiązała się korespondencja. W 1976 r. dziewczyna przyjechała do Wilna i... została niebawem żoną poety. Już w 1977 r. obdarzyła go synem, któremu nadano imię Marcin, ale w tymże roku wyjechała do Polski. Od tego to czasu datuje się „epopeja” starań Sławomira o wyjazd do Bielska–Białej. Wiadomo, jakie to były problemy: granica, masa „papierków” do załatwienia w celu jej przekroczenia, wreszcie wybuch stanu wojennego w Polsce w 1981 r. Wszystko to odraczało upragnione spotkanie z żoną i synem.

W związku z powyższym granicę, wówczas radziecko–polską, przekroczył poeta dopiero 16 sierpnia 1983 r. Prawie sześć lat rozłąki zrobiło swoje. Po przybyciu na miejsce Sławomir orientuje się, że nie jest już tym jedynym, oczekiwanym, niezastąpionym. Wypadki potoczą się błyskawicznie, zważywszy fakt, że samobójcza śmierć poety nastąpi już 23 września tegoż roku.

Przed dokonaniem strasznego kroku Worotyński śle wstrząsające listy do najbliższego z wileńskich przyjaciół, Henryka Mażula. Ich fragmenty, za zgodą adresata, zamieszczone są w artykule Zbigniewa Żakiewicza.

Ileż to trzeba przeżyć, jakąż to trzeba mieć wrażliwość, żeby z tak, zdawałoby się, trzeźwym rozsądkiem, podejmować próby (ostatnia, niestety, udana) swojego odejścia ze świata.

Pocieszające jest przynajmniej to, że prawdziwy poeta odchodzi i nie odchodzi zarazem, gdyż zostaje jego dzieło, które go kontynuuje, pomnaża, zwielokrotnia. Z jednej strony, jest wyrazem jego duszy, jego niezwykłej wrażliwości, marzeń, pragnień, z drugiej zaś, wyrazem wielu prawd uniwersalnych, nurtujących niejednego myślącego człowieka.

Dla przypomnienia tej twórczości, żeby się mniej powtarzać, zajrzyjmy do niedawno wydanego zbioru Złamana gałązka bzu. Zgromadzone w nim wiersze (i te znane z Kontrastów i analogii oraz Podróży, i te nowsze, dotychczas niepublikowane) umieszczone są w dziewięciu rozdziałach. Kryterium selekcji stanowi tematyka utworu. Oczywiście, jak zawsze, można się spierać o to, czy obecność wszystkich rozdziałów jest uzasadniona, jak też o to, dlaczego ten czy inny wiersz został zaklasyfikowany do tego czy innego rozdziału. Zresztą, sama redakcja ma świadomość takiego stanu rzeczy, zastrzegając się, że „jest to umowny podział”. Ktoś inny dokonałby na pewno innego porządkowania poezji Worotyńskiego, co wcale nie znaczy, że rozwiązałby wszystkie wątpliwości. Są przecież wiersze, w których, jak w życiu, jak w duszy człowieka, splata się wiele motywów naraz i każde „szufladkowanie” uwypukla najczęściej tylko jeden z nich.

Idąc za porządkiem, narzuconym przez realizatorów zbiorku, otwieramy rozdział I Wypalić z serca wiersza nie potrafię (wers z Pierwszego sonetu). Jak należało oczekiwać, dominują tu wiersze autotematyczne, a więc utwory, które stawiają pytania o sens tworzenia, o sedno poezji, są wyrazem wielkiego, świadomego przywiązania do literatury. Z autotematyzmem mamy do czynienia wtedy, kiedy przedmiotem opisu literackiego jest sama literatura, kondycja poezji, poety itp. Nieprzypadkowo więc niniejszy rozdział otwiera bardzo charakterystyczny dla Worotyńskiego wiersz Lekcja odczytywania:

Pytasz szeptem: czym jest Poezja?

W Antarktydzie – to Indonezja.

Ogień w martwej pustyni nocą.

Ptaki, które nam słońce niosą.

To, gdy serce konwalie zbiera.

To, jak dwa razy dwa – nie cztery.

Dzień zrodzony przez złote mity.

Gwiazda, która nie spadnie nigdy.

Młody Chopin przed starym Wilnem.

Atlantyda. I skarby Inków.

Wiatr, szumiący w najbliższym lesie...

Pytaj jeszcze: czym jest Poezja?

Pomimo próby definiowania poezja nadal pozostaje czymś ulotnym, tajemniczym, czymś, czego ciągle brakuje itp. Jest ona, o czym świadczy już sama poetyka tekstu, jakąś możliwością innego, pięknego, obrazowego mówienia o nieuchwytnej rzeczywistości. W danym wierszu ujawnia się wiele cech, typowych dla poezji Worotyńskiego w ogóle. Już ten lakoniczny liryk ewokuje i erudycję poety, i jego fascynacje kulturowe, i preferowane przez niego słownictwo, które jest dosyć klasyczne, stanowi niejako kwintesencję poezji: ogień, noc, ptaki, słońce, mity, gwiazda, skarby, wiatr i in. Obraz konwalii wywołuje asocjacje z poezją K. I. Gałczyńskiego. Nie jedyny to, zresztą, w poezji Worotyńskiego rekwizyt, który kojarzy się z poetyką ulubionego artysty-cygana.

W przywołanym wierszu pojawiła się także wzmianka o Wilnie, która jest świetnym pomostem, prowadzącym do rozdziału II. On też, jak niemal wszystkie inne, zawdzięcza tytuł kolejnym wersom Worotyńskiego: Jest miasto, które kocham jak człowieka. Podejmując ten temat, poeta wpisał się w tradycję zarówno przedwojennej poezji regionalistów, jak i powojennej twórczości współczesnych poetów polskich na Litwie, gdyż motyw Wilna zajmuje znaczące miejsce w twórczości W. Piotrowicza, A. Śnieżki, R. Mieczkowskiego, J. Szostakowskiego, A. Rybałko i in.

Worotyńskiego wiersze „wileńskie” przywołują zarówno legendarną przeszłość miasta (Legenda wileńska, Zima w grodzie Giedymina), jak nowe naówczas dzielnice (Żirmunai w Pieśni o mieście). W większości tekstów motywy natury splatają się bardzo pięknie z motywami kulturowo–literackimi (Nad Wilenką, Wilenka). Przytoczmy jeden z takich tekstów, miniaturowy liryk Park Wingis (dzisiaj poeta napisałby zapewne Zakret):

Buloński lasek mego miasta.

Wileńskie słońce. Wskaźnik myśli.

Być może są piękniejsze lasy,

lecz właśnie ten mi jest najmilszy.

 

I ty tu byłaś. Sosny biegły,

gdy twoja ręka w mojej spała.

Tu wczoraj Julka Słowackiego

Ludwisia nie pocałowała.

Jakiż to obraz Wilna bez przywołania romantyzmu, miłości romantycznej? Motywy te były niezwykle bliskie poecie także dlatego, że kojarzyły mu się zapewne z jego przeżywaniem miłości. W wierszu Miasto, pod którego to obrazem można domyślać się Wilna, jest ono nazwane miejscem (...) naszej miłości / Wielkiej jak zmartwychwstanie.

A to kolejny pretekst, żeby się przenieść do rozdziału III Wszystko przemija. Miłość jest wieczna.

Już zbiorek Kontrasty i analogie pokazał, jak wielką rolę w życiu i twórczości Worotyńskiego odgrywała miłość. Zebrane w jednym rozdziale wiersze miłosne poety (daleko nie wszystkie, bo w kilku innych rozdziałach znajdujemy teksty, w których temat miłości splata się z innymi motywami) potwierdzają wcześniejsze spostrzeżenia badaczy o istotności i oryginalności tematyki miłosnej w poezji Worotyńskiego. Widać, słychać i czuć, że erotyki pisało tu samo życie: bardzo osobiste, intymne przeżycia poety. Jest w nich wiele nadziei (czy wręcz naiwności – powie może cynik, znający finał miłości poety) i szczerości, wiele też samotności i rozczarowania, bólu i rozgoryczenia, bardzo subtelnie jednak wyrażanych. Czy przypadkowo, czy celowo, dla wyeksponowania zmiennej amplitudy uczuć, rozdział otwierają dwa, jakby wykluczające się nawzajem, teksty: Małżeńska jedność i Samotność. Przytoczmy pierwszy w całości:

Podzielimy się chlebem

na czystym stole.

Podzielimy się pocałunkiem

nad rzeką Czasu.

Ziemią Miłości.

Promieniem słońca.

Ziarenkiem maku...

 

I będziemy młodzi,

jak w dalekim spotkaniu,

kiedy pierwszy raz

podałem ci rękę

z moim imieniem

na wspólną przyszłość.

Następująca po danym wierszu Samotność jest potwierdzeniem prawdy, że, mówiąc już słowami innego poety, (...) zamki z piasku tak nietrwałe są (H. Mażul). Samotność odwołuje się, bez wątpienia, do faktów autobiograficznych:

(...)Wyjechałaś. Miałaś ważki powód.

Błahy konflikt przyniósł wielką powódź.

Czyja wina? Kiedy przyjdzie powrót? (...)

Oczekiwanie powrotu czy przynajmniej listu, telefonu, kontemplacja bolesnej rozłąki, samotności, szczęśliwych chwil z przeszłości, pejzażu – to owe dodatkowe motywy, które „urozmaicają” lirykę miłosną Worotyńskiego.

W erotykach poety zacicha raczej tak charakterystyczna dla niego erudycyjność, kulturowość. Często mają one formę zwrotu do adresata, są próbą nawiązania rozmowy z przebywającą w oddaleniu żoną, rodzajem intymnej spowiedzi.

Wiersze, w których dominują motywy kulturowe (świat muzyki, malarstwa, literatury, architektury) zostały zebrane w rozdziale Nie wiesz, gdzie Tycjan mieszka? (motto pochodzi z wiersza Spotkanie z Tycjanem). Utwory zdradzają fascynację autora klasyką malarstwa światowego (Bruegel, Tycjan, Rafael, Rembrandt, Rustem, Manet i in.), muzyki (Mozart, Bach, Beethoven, Ravel, Debussy, Chopin i in.), rzeźby (Wenus z Milo), literatury (Homer, Szekspir, Puszkin, Lermontow, Achmatowa, Wyspiański i in.), mitologii (Afrodyta, Hera...), filozofii (Platon) i in.

Żeby kolejny raz sięgnąć po exemplum, otwórzmy tym razem Okienko z Wyspiańskim, chociażby ze względu na fakt, że właśnie w roku bieżącym minie sto lat od dnia śmierci niezapomnianego i nadal aktualnego autora Wesela:

Śniło mi się, że jestem widzem na

weselu Rydla

i że niby zdobyłem aktorską renomę,

i że złoty róg Wernyhory został ukryty

na zapomnianym strychu płonącego

domu.

Śniło mi się, że nikt na weselu nie płakał,

że za dekoracją jesienną zamieszkał

wiatr halny

i że Stańczyk Olbrychskiego

przemienił się w ptaka,

kiedy za sceną o świcie zapiał kur

teatralny.

Śniły mi się cisza, stary wiejski pokój,

na papierowych różach zastygłe rosy

krople,

a kiedy nad ranem obudziłem się i

wyjrzałem przez okno,

zobaczyłem Wyspiańskiego

rozmawiającego z chłopką.

Jeżeli nazwiska Wyspiańskiego i innych pisarzy pojawiają się w twórczości Worotyńskiego sporadycznie, czasem jednorazowo, nie można tego powiedzieć o Mickiewiczu. Wiersze „mickiewiczowskie” poety dały możliwość wyodrębnienia w omawianym zbiorku osobnego rozdziału: I obudzić echo wiosny Mickiewicza.

Ma się wrażenie, że w poetyckim przywoływaniu realiów życia i twórczości Mickiewicza Worotyński ustępuje jedynie nieżyjącemu już Michałowi Wołosewiczowi. Ustępuje, jeżeli chodzi o liczbę napisanych na dany temat wierszy. Nigdy zaś nie ustępuje, jeżeli chodzi o artyzm wypowiedzi poetyckiej. Podobnie jak Wołosewicz, Worotyński także chodzi głównie śladami legendarnego już dzisiaj uczucia Adama i Maryli (W parku Puttkamerów, Harfa Maryli, Zima Adama Mickiewicza, Sklepy w Bieniakoniach, Jesienne Bieniakonie i in). Idąc utartym tropem przytoczmy Harfę Maryli, która, jak niejeden wiersz Worotyńskiego, reprezentuje misterny okaz liryki czystej:

Nie konkretem klęski.

Nie kluczami zmierzchu.

Nieumyślną ręką

drzwi otworzyć wiersza.

 

Przed miłością wielką.

Przed kwiatami prawdy.

Nieumyślną ręką

zbliżyć się do harfy.

 

Spotkać lat allegro.

Niby pocałunek.

Nieumyślną ręką

trącić zimną strunę.

 

I obudzić echo

wiosny Mickiewicza.

Nieumyślną ręką

otrzeć łzy z policzka.

Inicjatorzy tomiku Złamana gałązka bzu uznali także za stosowne wprowadzenie rozdziału Martwym – pamięć. Żywym – nadzieja (wers z utworu Kontrasty i analogie). Zawsze znajdą się przecież jakieś utwory, w których trudno jednoznacznie określić dominujący motyw, więc w tym rozdziale rzuca się w oczy większa dowolność.

Wpisują się doń, bez wątpienia, takie wiersze, jak Sumerowie czy, opowiadająca się po stronie nadziei, Pieśń argonauty:

Siedzę na gorącym kamieniu.

Myślę o dębowym okręcie.

Smutno będzie bardzo na ziemi,

Jeśli człowiek marzyć nie będzie.

 

Na ramiona wyspy bezludnej

Rzucam swoje kroki do mitów.

Rozśpiewany po złote runo

Płynę do dalekiej Kołchidy.

 

Wiatr pomyślny nad morzem.

Burza blisko gdzieś na mnie czeka.

Wszystko będzie pięknie i dobrze.

Tylko trzeba wierzyć w człowieka.

Jednym z istotnych motywów poezji Worotyńskiego jest kontemplacja natury. Rozdział, grupujący wiersze, opiewające przyrodę, otrzymał tytuł By pierwszym płatkiem śnieżnym spadnąć. Wśród innych utworów zamieszczony tu został także Album kwiatów, na który składają się czterowersowe miniatury, utwory w stylu haiku:

Bez słów, bez objawu krzyku,

Patrzyłem przez prozy pryzmat,

Jak całowała pokrzywa

łatwowiernego narcyza.

Charakterystycznym dla poetyki Worotyńskiego wierszem pejzażowym jest Leśny nokturn, ożywiony przez reminiscencje muzyczno-literackie, oryginalne asocjacje:

Drzemią drzewa w leśnej ciszy.

Pień samotny na polanie.

Księżyc–książę gwiazdy liczy

Niczym perły w oceanie.

Wiatry szept zgubiły w trawie.

O czym marzą? Czego życzą?...

Brzozy piją czarną kawę

Razem z ciszą i księżycem.

Na gałązkach krople rosy.

Na gałązkach ptaki senne.

Kwitnie w nocy kwiat paproci

Starą baśnią Andersena.

Ciepłe rzeki jeszcze płyną

W pocałunkach słońc i lata.

Z zakochaną w sen dziewczyną

Tańczy w lesie Noc Mulatka.

Worotyński należy do tych mniej licznych zapewne dziś twórców, którzy jednako pięknie piszą o naturze i miłości, o życiu i o śmierci, czego świadectwem jest też wyniesiona do tytułu całości Złamana gałązka bzu. Ostatni wers utworu Jaka jest piękna śmierć!.. stał się mottem rozdziału, którego bohaterem jest wszechwładny Tanatos. Jest to rozdział najbogatszy ilościowo. Motyw śmierci był tematem–obsesją Worotyńskiego. Oswajał śmierć od dawna. Czyżby przeczuwał, że dość wcześnie się z nią pobrata? Przywoływał ją niemal dosłownie (Śmierć poety), ewokował ją za pośrednictwem poetyki symbolicznej, jak, na przykład, w wierszu Śmierć drzewa:

Pada twarzą do trawy

łamiąc gałęzie życia.

Jeszcze oddycha zdziwione

w rozprutym ubraniu

nieoczekiwanej chwili odejścia.

Jeszcze zapłonie w piecu

targowiskiem posłusznym ciepła,

by dym ulepił w błękicie obłok,

który powtórzy podróż Sindbada.

Ale nigdy już, nigdy

nie będzie kwitnąć,

tuląc żywe korzenie do ziemskiej

piersi. Spać pod śniegiem.

Grać na harfach deszczu.

Padać twarzą do trawy.

Poeta snuł także przypuszczenia o pośmiertnych losach człowieka. Nie zawsze zgadzały się one z chrześcijańskim pojmowaniem rzeczy ostatecznych (Reinkarnacje, Wstęp do transformacji).

Najnowszy zbiór poezji Worotyńskiego zamyka rozdział Poezja zwykłych rzeczy. Taka nazwa sugeruje, iż należałoby tutaj oczekiwać utworów, realizujących tzw. poetykę codzienności, która, jak wiadomo, nieobca była skamandrytom, ich nestorowi Staffowi i wielu innym poetom XX wieku. Jak się wydaje, dość nieliczne wiersze Worotyńskiego dałoby się sprowadzić do tego mianownika. Najbardziej bezdyskusyjne jest umieszczenie w danym rozdziale takich utworów, jak Kuchenna noc, Łyżeczka do herbaty, W aptece, Stół. Prawie wszystkie inne, po wnikliwszym odczytaniu, dałoby się ulokować już we wcześniejszych rozdziałach, jako zawierające motywy kultury, natury, miłości itp.

Worotyński rzadko pisał o codzienności w dosłownym znaczeniu, jeżeli nawet czasem pisał, to należał do tych artystów słowa, którzy starają się otaczającą rzeczywistość uwznioślać, wprowadzać jej elementy w wyszukane, dość nieoczekiwane konteksty, wyłączać je raczej spośród „zwykłych rzeczy”, czego świadectwem jest chociażby wiersz Echo:

W dalekich skałach echo mieszka.

Zmartwione, słabe i skazane

przez Herę być ostatnim wierszem,

dlatego takie zahukane.

Do zgodnych chórów trafna nazwa.

Lusterko dźwięku. Most przez rzekę.

I nie jest wcale takie martwe.

I nigdy, nigdy nie narzeka.

A jeszcze, powiem, jest religią.

Tak. Właśnie echo. W każdym domu.

Do dziś przetrwały i nie znikły

Piłata słowa: „Ecce Homo!”

Inny natomiast wiersz z tegoż rozdziału, Kropla, utkany zasadniczo z rekwizytów, odsyłających do natury, reprezentuje raczej tzw. lirykę czystą:

Z drzewa padała kropla.

Zamiast liścia i jabłka.

Zamiast gniazda i ptaka.

Z drzewa padała kropla (...)

Ostatnia chwila grudnia jest miniaturową impresją pejzażową z domieszką ukrytej refleksji filozoficznej o przemijaniu, zmienności, nadziei:

Szedł Stary Rok przez sady puste.

Zakwitną one tylko wiosną.

Gil na gałązce nagiej usiadł

i noworocznym jabłkiem został.

Bez względu na trafiające się czasem nieścisłości w selekcji materiału, realizatorzy tomiku Złamana gałązka bzu wyeksponowali podstawowe motywy twórczości Worotyńskiego, którymi są: śmierć, miłość, natura, kultura, autotematyzm, Mickiewicz, Wilno.

Atutem zbioru jest także to, że znalazły się w nim wiersze dotychczas niepublikowane. Każdy niemal rozdział zawiera parę – kilka tekstów z rozproszonej spuścizny autora. Gdyby je zebrać w osobnym cyklu, to by się okazało, że w dalszej poezji Worotyńskiego dominowały dwa główne motywy: miłość do kobiety, rodziny i miłość do natury.

Większa ich część, jak należy przypuszczać, powstawała w szczęśliwej fazie przeżywania drugiej miłości. Nieraz skierowane są bezpośrednio do najbliższych osób: Do żony, Do syna. Są poetyckim zapisem doznań, wynikających, m. in., z poczucia rozkoszy ojcostwa. Zacytujmy pierwszy:

Nie zakrztusił się jeszcze prześliczny

styczeń

ostatnią piętką białego chleba,

a ja już myślę zanurzyć perską

gałązkę bzu

do pierwszej wiosennej burzy

z dalekiego błękitu i otworzyć

dzioby wszystkim śpiącym słowikom.

Przez zaśnieżoną geometrię miasta

mkną ulicami trolejbusy do szpitala

na Antokolu,

gdzie za murem czasu i drzwiami szklanymi

przyszedł na świat nasz syn, nasza

radość...

Kocham cię. Widzę jak tulisz nasze

dziecko do piersi.

Nie martw się tylko o nic. Czekam i

marzę bardzo.

Najmilsza! A jeżeli zdarzy się coś...

Najpiękniejsza! A jeżeli nic się nie zdarzy,

pamiętaj, że całowałem wszystkie

zimowe zegary

opóźnione, uparte, lecz żywe

osiemnastego stycznia

tysiąc dziewięćset szczęśliwego roku.

Widać też, że nadal celuje poeta w łączeniu motywów miłosnych z motywami natury, o czym przekonamy się, na przykład, przyjmując Zaproszenie na ucztę weselną:

Dzisiaj odbędzie się ślub

ciszy z wieczorem.

Przychodź. Będzie wesoło,

chociaż bez Mendelssona.

Tylko nic nie mów, przychodź.

Milcząc i dzisiaj.

Bez najmniejszego słowa.

Bez dalekiego echa.

Troski codzienne zostaw

w szklance ciepłego mleka.

Przychodź. Będziemy patrzeć

jak wieczór ciszę całuje.

Najpierw pod freskiem marzeń.

Potem namiętnie, czule.

Nie będzie hucznego wiersza

z ariergardy królowej.

Tylko cisza i wieczór.

Przychodź obowiązkowo.

A kiedy się skończy uczta

i noc zapuka do okna,

przyniosę ci kwiaty uczuć,

byś mogła przeczytać KOCHAM.

Wśród nowszych tekstów Worotyńskiego niemało też wierszy czysto pejzażowych, impresji, wynikających z obserwacji różnych pór roku (Drzewa zimą, Wierzba jesienna, Elegia jesiennego sadu i in.).

Jak wcześniej się zdarzało, tak i teraz, obrazy natury służą nie tylko do kreowania nowego piękna, utrwalonego w słowach. Mogą też być odczytywane symbolicznie, jak bardzo, na pozór, prosty wiersz Kwiatek:

Kwiatek nie umie latać.

Kwiatek nie umie biegać.

Kwiatek nie umie nawet

bawić się w chowanego.

Umie natomiast kwitnąć.

To jest na pewno wszystko,

czego najbardziej chcemy

od kwiatka, mieszkańca Ziemi.

Czegoś podobnego oczekuje się także od poezji, poety. Nie żądajmy od niego wiele. Pozwólmy kwitnąć. Nie zabijajmy czystego, bezinteresownego piękna.

Jeżeli chodzi o poetykę, nowe wiersze świadczą o pewnej ewolucji. Zmniejsza się w nich dawka erudycyjności, wzrasta natomiast rola nienaiwnej prostoty, konfesji. Nadal pozostając lirykiem poeta coraz mniej i niewidoczniej rymuje, zmierza raczej w stronę wiersza białego. Czy miał to być tylko przerywnik dla urozmaicenia twórczości, czy chęć zbliżenia się do trendów poezji XX w., czy autentyczna potrzeba uproszczenia języka w poetyckiej rozmowie z najbliższymi, czy wreszcie prawidłowość na dłuższą metę – tego raczej się nie dowiemy. Zabrakło dalszego ciągu. Poeta zbyt wcześnie odszedł.

Tym bardziej cenna jest każda edycja: wznowienie, uzupełnienie, co powinno prowadzić do wydania „dzieł zebranych”, utrwalających wszystkie, bez wyjątku, dostępne wiersze, jak też próbki prozy autora Złamanej gałązki bzu.

Halina Turkiewicz

Wstecz