Reformy contra społeczeństwo

O bezowocnych sukcesach

Co piąty obywatel Litwy żyje poniżej skrajnego ubóstwa. Ceny na niektóre produkty i usługi wzrosły dziesięciokrotnie, inflację mamy najwyższą od dziesięciu lat, tymczasem statystyki nadal odnotowują wzrost gospodarczy...

Premier Gediminas Kirkilas jest zaniepokojony rosnącą inflacją oraz wysoką konsumpcją obywateli. Natomiast mer stolicy Juozas Imbrasas nie wie, jak poradzić z zalewem śmieci i paraliżującymi miasto korkami. Mer uniósł się nawet w powietrze, obejrzał ten problem z lotu ptaka, ale jego rozwiązanie, jakie proponuje samorząd, zwala z nóg swoją oryginalnością.

Ale po kolei. Zdaniem premiera, konsumpcja rośnie, ponieważ... mamy za dużo pieniędzy. Najlepiej ponoć mają się emeryci, dlatego szef rządu proponuje nie wypłacać im wstrzymanych w swoim czasie emerytur za lata, kiedy, pomimo osiągnięcia wieku emerytalnego, pracowali. Premier uważa, że wypada też przystopować obywatelom wzrost emerytur oraz gaż.

Pomysł genialny, rzecz jednak w tym, że nakręcają inflację wcale nie ci, co pobierają po 500-600 litów miesięcznie. I to nie oni „rozpasanie konsumują”. Co innego, politycy i dobrze uposażeni urzędnicy. Może więc uleczanie państwa z gorączki zwanej inflacją premier powinien zacząć od siebie i swojej ekipy?

Państwu rośnie, obywatelowi spada. Komisja Europejska chwali nas nieustannie za dobre wyniki w dziedzinie rozwoju ekonomiki. Może się więc wydawać, że jesteśmy u szczytu gospodarczego Ewerestu. Jednak ta sama Komisja ogłasza, że pod względem poziomu życia obywateli Litwa jest najuboższym krajem pośród wszystkich państw unijnych, co szczególnie dotyczy rodzin wielodzietnych i emerytów.

Prawdą też jest, że od kilku dobrych miesięcy z łamów gazet, audycji radiowych i telewizyjnych nie schodzi temat cen, który przeniósł się już także do urzędu prezydenta i gabinetów ministrów. Słowem, wszystkich to zjawisko niepokoi, ale nikt nie wie, jak temu zaradzić i w czym właściwie tkwią jego przyczyny. Nikt nie potrafi wytłumaczyć, skąd się właściwie biorą takie ceny w naszych sklepach. Mnóstwo ekspertów ślęczy nad problemem i niczego nie mogże wyjaśnić. Wszyscy wszystko zwalają na Unię Europejską, drożejące surowce, paliwo i wolny rynek. Ponoć nabiał i mleko zdrożały, bo Chińczycy nam je podjadają. Inne produkty drożeją dlatego, że sami jemy za dużo.

A przecież jeszcze przed paroma laty politycy podnosili raban, że mamy nadprodukcję mleka i nawoływali do jej „poskromienia”, co wielu rolników zrobiło. Był to okres, kiedy ludzie rzeczywiście nie wiedzieli, co robić z wyprodukowanym mlekiem. Dziś się okazuje, że nam go brakuje.

A nasze władze tylko bezradnie wzruszają ramionami i „pocieszają”, że w Europie jeszcze drożej. Bzdura. Nie jesteśmy już za żelazną kurtyną. Ludzie jeżdżą po świecie i każdy, kto wraca, twierdzi, że dopiero w Polsce, Niemczech czy Irlandii mógł sobie pozwolić na normalne masło, mleko, mięso itp. Zresztą, nie tylko tam.

Nawet nasi sąsiedzi Białorusini, z których tak często robimy sobie żarty, radzą sobie lepiej od nas. Tam każda piędź ziemi jest zagospodarowana. Dziś przywozimy z Białorusi masło, które oprócz tego, że ma prawdziwy zapach i smak, to jeszcze jest dwukrotnie tańsze niż u nas. Trudno się dziwić, skoro na Białorusi nie wyburzono budynków kołchozowych i nie rozkradziono inwentarza rolnego. W wielu budynkach urządzono hale produkcyjne, a inwentarz wydzierżawiono rolnikom. My zaś wszystko to wyburzyliśmy, rozkradliśmy i zniszczyliśmy.

Niższe podatki, bogatsze państwo. Choć nieco obniżono nam podatek dochodowy i dorzucono po sto litów do minimalnej gaży, to w portfelach jakoś nie przybyło. Wzrost cen pożera wszystko, a i podatki nadal mamy za wysokie. Podatków, niestety, nie da się uniknąć, są one gwarancją funkcjonowania państwa. Rzecz w tym, że nie mamy na Litwie przejrzystego systemu podatkowego. Jest on nie tylko chaotyczny, ale też pozbawiony równowagi, gdyż lwią część pożera wypasiony aparat administracyjny.

W różnych krajach funkcjonują różne systemy podatkowe. W niektórych (jak na Litwie) obowiązuje podatek liniowy – jego wymiar jest obliczany w oparciu o jedną stawkę opodatkowania, co oznacza, że wszyscy podatnicy płacą taką samą część (np. 27 proc.) swoich dochodów w formie podatku. W innych – progresywny. W takim systemie stawka opodatkowania (procent płaconego podatku) rośnie wraz ze wzrostem dochodu podatnika. Oznacza to, że podatnik o wyższych dochodach odprowadza większą część swojego dochodu w formie podatku, niż podatnik o niższym dochodzie.

Oba te systemy mają zarówno swoje plusy, jak i minusy, oba są do niczego, gdy podatki są zbyt wysokie. Wielu polityków, szczególnie u nas, uważa, że im wyższe one są, tym więcej wpływów do budżetu. Na krótką metę tak, ale przywalony zbyt wysoką daniną podatnik szybko się „wykrwawia”, gospodarka i rynek zatrudnienia tracą rozpęd, zaczyna się też kombinowanie, jak tego podatku uniknąć. Pomysłów i wynalazków w tej dziedzinie nigdy nie brakowało.

Właśnie dlatego wiele państw prowadzi politykę stałego obniżania stóp podatkowych i, jak się okazuje, wszyscy na tym wygrywają. Wpływy do budżetu rosną, bo nikomu nie opłaca się unikać podatków. Szara strefa się kurczy, obywatele się bogacą. Jednak, aby to osiągnąć, trzeba na pewien czas zacisnąć pasa i zastosować ostre cięcia budżetowe. Nasi politycy boją się tego jak zarazy morowej, bo może to wywołać niezadowolenie społeczne. Może, ale ktoś musi zrobić pierwszy krok. Zresztą, społeczeństwo nie jest głupie, dałoby sobie wytłumaczyć, że przez chwilę będzie gorzej, za to potem o wiele lepiej. Ale komu się u nas chce prowadzić dialog ze społeczeństwem?

A skoro już jesteśmy przy podatkach, warto wymienić, jakie płacimy na Litwie. Oj, sporo tego, sporo. A więc obowiązują u nas: podatek od dochodów osób fizycznych i prawnych; VAT (podatek od wartości dodanej); akcyza; podatek od nieruchomości (a też od spadku i darowizny); podatek celny; podatek na państwowe zasoby przyrody; podatek na zasoby gazowe i naftowe (ki diabeł?); podatek za zanieczyszczenie otaczającego środowiska; podatek konsularny; podatek herbowy (?!); podatek za stoisko targowe; podatek za dzierżawę ziemi państwowej i zasobów wodnych; podatek na budowę i remont dróg; podatek na różnego rodzaju polisy ubezpieczeniowe.

Najbardziej niezadowoleni z wysokości podatków są przedsiębiorcy i pracodawcy. Żeby np. zapłacić pracownikowi 1000 litów, przedsiębiorstwo musi zarobić aż 1700 (700 pochłaniają podatki). Nic więc dziwnego, że pracodawcy często bardzo niechętnie przyjmują kogoś na zwolniony etat, raczej rozdzielają obowiązki zwolnionego pomiędzy pozostałych pracowników. Nic też dziwnego, że nie wyrażają oni większego entuzjazmu, gdy państwo podejmuje decyzję o zwiększeniu minimum zarobkowego, bo oznacza to automatyczny wzrost podatku.

Wszystko się opiera na polityce. Znowu z dużą obawą oczekujemy nowego roku, bo rosyjski „Gazprom” planuje podnieść krajom bałtyckim ceny gazu do poziomu europejskiego.

Zadajmy sobie pytanie: dlaczego dotąd Rosji opłacało się tanio sprzedawać nam gaz, a teraz już nie? Może zasoby się kończą? Nic z tych rzeczy.

Przed pięcioma laty, kiedy „Gazprom” wykupił 34 proc. akcji naszego przedsiębiorstwa „Lietuvos dujos”, została podpisana umowa o długoterminowych dostawach gazu na Litwę. Wówczas strona rosyjska zobowiązała się dostarczać nam do 2015 roku gaz wg wspólnie ustalonych cen. W umowie stało, że regulować ceny gazu będzie można tylko dla drobnych odbiorców, z zastrzeżeniem jednak, iż do taryf dla dużych użytkowników państwo nie będzie się wtrącać, a więc ceny będą wolnorynkowe. Za niewtrącanie się państwa litewskiego do cen gazu, dostawcy obiecali mu nawet bonifikatę w wysokości 9 mln litów.

Do urzeczywistnienia tej idei były potrzebne pewne poprawki do ustawy gazowej i gdyby takowe zostały przyjęte, Litwa do dziś miałaby tani gaz. Jednak te ustalenia zadowalały nie wszystkich polityków. Niektóre litewskie partie są zdania, że niekontrolowane ceny gazu mogą zaszkodzić gospodarce naszego kraju.

Czy warto kłócić się z Rosją? Z jednej strony „Gazprom” jest monopolistą i wypada mieć z nim dobre stosunki, by coś „wytargować”, z innej zaś Litwa i Rosja są niezależnymi państwami i każde z nich ma prawo kierować się dobrem własnym bądź regułą wolnego rynku. Gorzej, gdy rura z gazem oparta jest na wielkiej polityce i jest wykorzystywana (nieraz przez obie strony) jako atut w wielkiej grze. A obywatel za te igraszki płaci, bo nie ma innego wyboru.

Gdzie są owoce tych sukcesów? Niedawno Komisja Europejska wizytowała Litwę, by skontrolować jak wykonujemy plan Strategii Lizbońskiej. Jest to plan rozwoju przyjęty dla UE przez Radę Europejską na posiedzeniu w Lizbonie w roku 2000. Celem planu, przyjętego na okres 10 lat, było uczynienie Europy najbardziej dynamicznym i konkurencyjnym regionem gospodarczym na świecie, rozwijającym się szybciej niż Stany Zjednoczone. Strategia opiera się przede wszystkim na założeniu, że gospodarka krajów europejskich wykorzysta do maksimum innowacyjność opartą na szeroko zakrojonych badaniach naukowych, zwłaszcza – w nowoczesnych dziedzinach wiedzy, co miało się stać głównym motorem rozwoju.

Jak się wstępnie okazało, nawet dość dobrze w ocenach wizytatorów wypadliśmy. Szczególną uwagę zwrócono na kilka branż: inwestycje w naukę oraz innowacje, wzmocnienie potencjału przedsiębiorczego, zatrudnienie oraz politykę energetyczną kraju. Pochwalono nasze reforny w dziedzinie oświaty. Stwierdzono, że uległy poprawie stosunki naukowców z przedsiębiorcami. Mamy już pierwsze wyniki ich współpracy. Poprawiła się nieco sytuacja naukowców, bowiem na prowadzone przez nich badania przeznaczono 10 proc. przydzielonych Litwie ogólnych funduszy europejskich.

Ministerstwo Gospodarki Litwy twierdzi, że coraz bardziej aktywizuje się rynek pracy. Sporo zrobiono w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego. Politycy zatwierdzili też dwa bardzo ważne dokumenty dotyczące polityki makroekonomicznej, a mianowicie: strategię cen oraz projekt ustawy o odpowiedzialności fiskalnej. Oba te dokumenty stanowią sedno polityki makroekonomicznej.

Z takich ocen i wyników wypada się tylko cieszyć. Powstaje jednak pytanie, dlaczego przy ciągłym wzroście gospodarczym i świetnym wykonaniu planu Strategii Lizbońskiej ta sama Komisja Europejska stwierdza, że obywatele Litwy są najubożsi w UE? Kto, do cholery, pożera owoce tych gospodarczych sukcesów?

Julitta Tryk

Wstecz