Jego Wysokość SŁOWO

Czcigodny Ojciec i Pani Matka Dobrodziejka

Czas, okrutny tytan Kronos z mitologii greckiej, pożera nie tylko swoje dzieci, jakimi są chwile. Pożera też i inne piękne rzeczy, ale o wielu z nich, takich jak młodość, uroda – żeby nie gromadzić jesiennych smutków i smuteczków – chyba lepiej przemilczeć. Skupmy się raczej na wyczynach okrutnika, hasającego po wiecznie zielonej łące mowy ludzkiej. Na szczęście, nasze słowa, w odróżnieniu od chwil, które, ledwo się narodzą, już giną w Kronosowej paszczy, widocznie nie bardzo mu smakują, skoro olbrzymia większość języków żyje, rozwija się i w tej walce z czasem wychodzi zwycięsko. Tak, zostają na tym „polu walki” ofiary: słowa, które do nas nie doszły, albo takie, których już nie rozumiemy i musimy zajrzeć do jakiegoś słownika etymologicznego czy też encyklopedii staropolskiej Zygmunta Glogera, by poznać ich znaczenie.

Czas jednak nie tylko zabiera, ale i daje, bo wraz z rozwojem cywilizacji, nauki, sztuki, kultury materialnej i duchowej, stosunków międzypaństwowych i międzyludzkich rozwija się i wzbogaca nasz język. Ludzie, którzy czytają książki (niestety, coraz mniej jest dziś czytających, a coraz więcej tele-komputerowych), niewątpliwie z przyjemnością wezmą do rąk utwory Sienkiewicza, by zanurzyć się w pięknej polszczyźnie. Nie będą jednak tą polszczyzną posługiwali się na co dzień, bo odbiega od dzisiejszego, choć na pewno nie tak pięknego języka. I choć język Sienkiewicza czy Żeromskiego i ten, jakim posługują się współcześni młodzi pisarze polscy – to niebo i ziemia, właśnie ta „ziemia” jest dzisiejszemu pokoleniu bliższa, bardziej znana, bo jest jego rówieśniczką.

Tu mi się przypomniało opowiadanie przywołanego wyżej Sienkiewicza „Wspomnienie z Maripozy”. Wśród lasów kalifornijskich od wielu już lat mieszkał wygnaniec z Litwy o nazwisku Putrament. Ogromnie wzruszony powitał zdumionego rodaka po polsku:

– Podnieś głos twój, albowiem wiek zepsował uszy moje i głuchą jest starość moja… Dwadzieścia dwa lata tu mieszkam i zaprawdę pierwszym jesteś, którego oglądam ze stron ojczystych, gwoli czemu wzruszone jest serce moje i uradowana dusza we mnie.

Okazało się, że sędziwy nasz ziomek od lat miał kontakt z polszczyzną jedynie za pośrednictwem szesnastowiecznej Biblii w tłumaczeniu księdza Wujka.

Miejmy jednak nadzieję, że proza naszego niezrównanego mistrza potrójnych okresów składniowych nie przegra z modną od kilku lat prozą Doroty Masłowskiej, chociaż na co dzień właśnie jej język jest bliższy młodym odbiorcom. Na szczęście jednak młodzi wyrastają i dorastają do bardziej sublimowanych rzeczy.

Wróćmy jednak do tematu, czyli wyrazów zapomnianych, rzadko używanych oraz powszechnie używanych w określaniu stopnia pokrewieństwa.

Można żartobliwie powiedzieć, że jeszcze nie tak dawno te „związki rodzinne” były bardzo rozległe. Jako że polskie zwroty grzecznościowe pan i pani były w czasach sowieckich w bardziej lub mniej oficjalnych kontaktach służbowych zabronione, a i w prywatnych wychodziły z użycia. Zastępowały je rosyjskie: towarzysz, bądź zwrot patronimiczny (imię i otczestwo). Dla dzieci natomiast niemal cały świat (oczywiście, ten socjalistyczny) był jedną wielką rodziną: wszyscy byli dziadziami i ciociami. Przy tym ten dziadzia nie oznaczał dziadka, tylko wujka, tak jak po rosyjsku. Do dziś jeszcze w rejonach dzieci mówią o sąsiadach ciocia i dziadzia. Pewien problem miały szkoły, gdzie zwroty proszę pani, proszę pana były surowo zakazane. Wymyślono więc niby analogiczne: proszę nauczycielki, proszę nauczyciela. Były jednak bezsensowne, bo nie zwracamy się: proszę inżyniera, proszę policjanta, proszę doktora itd. No ale z tą nauczycielką (z nauczycielem również) tak zostało. W praktyce w ciągu wielu dziesięcioleci wyglądało to następująco: pszeńcielki, pszeńciela.

Ale, jak się mówi – było, minęło. Dziś coraz powszechniej posługujemy się zwrotami pan, pani, a ciocią nazywamy ciocię prawdziwą. Ano właśnie, która jest prawdziwa? Siostra matki? Żona brata matki? Siostra ojca? Żona siostry ojca? Kto jest wujem, a kto stryjem? Dziś już tych subtelności czasami nie rozróżniamy.

Spróbujmy zaprezentować te związki rodzinne na przykładzie pewnej, oczywiście, wymyślonej rodziny. Pan Jan Kowalski i pani Anna Nowak zawarli związek małżeński. Dla ich dzieci wszyscy krewni ze strony matki będą krewnymi po kądzieli, a ze strony ojca – krewnymi po mieczu. Brat matki jest wujem, a jego dzieci rodzeństwem wujecznym. Jednakże rodzeństwo wujeczne to także rodzeństwo cioteczne i stryjeczne. Siostra matki jest ciocią, jej dziecirodzeństwem ciotecznym. Siostra ojca jest stryjenką, a brat stryjem. Jego żonastryjenką lub stryjną. Ich dzieci – rodzeństwem stryjecznym. Określenie stryjostwo oznacza brata ojca z żoną lub siostrę ojca z mężem. Podobnie są też dziadkowie cioteczni i stryjeczni.

Dzieci brata – to brataniec i bratanica, siostrysiostrzeniec i siostrzenica. Określeń synowiec i synowica dziś już nie spotykamy. Najwyżej w komediach Aleksandra Fredry filuterne Klara w „Zemście” i Zofia w „Zrzędności i przekorze” pokazują, strojąc niewinne minki, „kto tu rządzi”. Ale już w nieco późniejszych „Grubych rybach” Michała Bałuckiego Henryk jest bratankiem, a nie synowcem.

Często jednak ludzie dla ułatwienia sobie życia nie wdają się w szczegóły i korzystają z bardzo wygodnego w wielu wypadkach angielskiego określenia kuzyn. Kuzynem określano człowieka nie tylko krewnego, ale i powinowatego. Przypomnieć tu można flirt w pociągu pięknej Izabeli Łęckiej z kuzynem Starskim z „Lalki” Prusa.

Często mylone są pojęcia rodzeństwo przyrodnie i rodzeństwo przybrane. Rodzeństwem przyrodnim określane są dzieci jednej matki i różnych ojców lub jednego ojca i różnych matek. Natomiast rodzeństwo przybrane stanowią dzieci z poprzednich małżeństw. Na przykład: pani Anna, która ma dzieci z poprzedniego związku, zakłada rodzinę z panem, który również ma dziecko (dzieci). Tak więc w rodzinie mamy matkę i macochę, ojca i ojczyma, dzieci i pasierbów. Tak jest jednak tylko w języku prawniczym, bo tam, gdzie jest miłość i zgoda, są tylko dzieci, matka i ojciec.

Rodzice męża lub żony – to teść i teściowa. Niestety, dawne określenia świekr i świekra, którymi nazywani byli rodzice męża, zostały niemal całkowicie wyparte przez teścia i teściową. Częściowo zachowały się w niektórych miejscowościach podwileńskich. A ponieważ najdłużej zachowują się te formy i wyrazy, które są najczęściej używane, wygląda na to, że świekrowie (rodzice męża) byli przez bardziej agresywnych teściów (rodziców żony) usuwani w cień. To może jednak mają podstawę te liczne kawały o teściowych? I tu mała dygresja osobista. Znalazłam w Internecie dość złośliwy, ale dowcipny kawał o teściowej: Idealna teściowa – to teściowa na 102: sto kilometrów dalej i dwa metry niżej. Wysyłam go zięciowi do Olsztyna. Otrzymuję odpowiedź: Wolę 400 kilometrów dalej i 20 metrów wyżej. (Mieszkam na 9. piętrze).

Wyżej wspomniałam o powinowactwie. Rzadko dziś o nim mówimy, jednak w dawnych czasach nawet do najbardziej luźnych związków rodzinnych przywiązywano ogromną wagę.

Powinowactwo rozszerza rodzinę o krewnych naszego współmałżonka, a także o krewnych współmałżonków naszego rodzeństwa. Czyli, mówiąc prościej, szwagier (brat małżonka albo mąż siostry), szwagierka (siostra współmałżonka albo żona brata, inaczej bratowa) nie są naszymi krewnymi, tylko powinowatymi. Jednakże, nie będąc krewnymi, są jako powinowaci (teściowie, pasierbowie, zięć, synowa, przybrane dzieci, przybrani rodzice, szwagier, szwagierka, bratowa) członkami rodziny. W niektórych regionach Polski rodzice męża lub żony są określani jako swat, swatowa, swachna. Na Wileńszczyźnie mówi się też swacia, kum, kuma.

Wspomniałam wyżej, że w dawnej Polsce do więzów rodzinnych przywiązywano ogromną wagę. Tak było w rzeczy samej i rodziny często były nie tylko kilkupokoleniowe, zwłaszcza we dworach szlacheckich, ale też przygarniały pod swe skrzydło różnych bliższych i dalszych krewnych. Najczęściej były to stare panny, którym nie poszczęściło się założyć własnej rodziny. Przywołać tu możemy ciotkę Martę z „Nad Niemnem” Orzeszkowej, czy też nieco bliższy nam przykład ze „Szczenięcych lat” Wańkowicza, który z właściwym sobie humorem, maskującym sentyment i wzruszenie, opowiada o „małpiej jagodzie”, czyli ciotce Alince z Kałużyc.

Żywot takich „rezydentów” nie zawsze był godzien pozazdroszczenia. Zresztą nie tylko ich. We dworach szlacheckich aż do końca XVIII wieku panowała silna władza ojcowska, czasem nawet tyrania, która odgrywała olbrzymią rolę w obyczajowości wszystkich grup ludności. A że nie każdy pan domu był mądry, łagodny, pozbawiony nałogów, to życie domowników bywało czasem dość ciężkie. Dzieci, nawet dorosłe, w obecności „pana ojca” nie śmiały usiąść. Ba, nie tylko usiąść. Franciszek Karpiński wspomina, że „nie można było w przytomności jego siedzieć, stanąć do niego tyłem, a nawet o ścianę, stojąc przed nim, oprzeć się”.

Jak podaje Zbigniew Kuchowicz, dorośli synowie chodzili w pewnej odległości za ojcem. Schronienia przed surowością ojca szukało się u matki, Pani Matki Dobrodziejki, Kochanej Mateczki. Przed Panem Ojcem dzieci miały czuć strach i respekt, drżeć przed jego gniewem i karą. O tym strachu mówi nawet stara pieśń religijna, śpiewana w kościołach wileńskich „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi”. Otóż są tam słowa: „I kiedy ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do matki uciecze”. Tak więc nawet ten Ojciec Niebieski kojarzył się w taki sposób z ojcem ziemskim, zwanym też, zwłaszcza wśród ludu prostego, oćcem. Któż nie zna, jeśli nie z Trylogii Sienkiewicza, to z reklamy proszków do prania „Ociec, prać”?

Ze szczególnym szacunkiem zwracano się do rodziciela w listach. Oddany na naukę do szkół kilkunastoletni Jaś Ługowski w pierwszej połowie XVII wieku zwraca się do ojca: „Znakomity, Szlachetny i Wspaniałomyślny Panie Ojcze i Dobrodzieju Najczcigodniejszy”. A podpisywał się mały Jasio jako „Znakomitej, Szlachetnej Jego Wielmożności najuniżeńszy sługa i syn najposłuszniejszy Jan z Ługów Ługowski”.

Surowe stosunki rodzinne łagodziła matka, która w obyczajowości szlacheckiej była postacią czczoną, szanowaną i kochaną, choć i ona zbytnio dzieci nie rozpieszczała, bo nie było to przyjęte. Ówczesne konwencje, wzory kultury, pedagogiki odzwierciedlają przysłowia: „Bez kary żadne dziecię nie urośnie”, „Nie kocha ten dziecięcia, kto rózgi oszczędza”. Poeta Julian Niemcewicz wspomina, że gdy jeździł na roraty do kościoła, rodzice, zasiadłszy w ławce, wkładali nogi w futrzane worki obojętnie patrząc na dzieci, które stały przy ławkach na zimnym marmurze, „w cienkich bucikach, tak że nas mróz dojmował, iż płacząc po cichu i drepcząc nogami ledwieśmy do końca rorat dotrzymać mogli”. I nie był to wcale głos człowieka rozżalonego, bowiem poeta szczycił się dobrą, kochającą matką.

Matka w języku naszych przodków znana też była jako mać, macierz, niewiasta dzietna i zawsze pozostawała u Polaków w największej czci, co, jak podaje w Encyklopedii staropolskiej Zygmunt Gloger, wpłynęło i na pojęcie ich religijne, podnoszące cześć i miłość do Matki Boskiej do znaczenia kultu narodowego. Oszczerstwo rzucone na czyjąś matkę uważane było za wielkie przestępstwo i karane 60 grzywnami. Oszczerca musiał je odwołać wypowiadając formułę: „Com mówił, kłamałem jako pies”. Przy tym odszczekujący musiał wobec sądu i osoby spotwarzonej skurczywszy się we dwoje wleźć pod ławę i po wypowiedzeniu tej formuły trzy razy zaszczekać. Wiemy o tym ze Statutu Kazimierza Wielkiego z r. 1347. Późniejsze prawo również chroniło honoru matki. Macocha jest zgrubiałą formą wyrazu mać (matka).

A jak określano stopnie pokrewieństwa w staropolszczyźnie? W Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie przechowuje się rękopis, z którego, jak również z innych zabytków, czerpiemy wiedzę na ten temat. Mężczyzna dzieci swoich braci nazywał synowcami i synowicami, kobieta – bratankami i bratanicami. Dzieci sióstr były zawsze siostrzeńcami i siostrzenicami. Według niektórych źródeł, dzieci rodzeństwa określano ogólnie terminami nieć (rzadziej nieść) i nieściora, według innych źródeł terminy te odnosiły się do dzieci kuzynów. Do brata ojca zwracano się stryju lub stryku, a do jego żony stryjenko lub stryjno. Wujem, wujcem i wujną lub wujenką tytułowano brata matki i jego małżonkę. Siostrę babki nazywano wielką ciotką lub praciotką, brata dziadkawielkim stryjem, prastryjem lub przestryjem. Brata babki określano terminem wielki wuj, stary wuj lub przedwieć. Dzieci stryjów, wujów i ciotek to byli bracia i siostry stryjeczne, wujeczne, cioteczne. Wnuczka to była wnukiew, wnukwie. Pasierb był psirbem.

Również stopnie powinowactwa miały w staropolszczyźnie swoje nazwy. Rodzice męża nazywani byli: świekier (świakier, świokier) i świekrew (świekra, świekrucha). Ojca i matkę żony określano jako cieść (później teść) i cieścia (tścia, teścia, teściowa). Mężem córki był ten sam dzisiejszy zięć, za to żonę syna określano terminem snecha, sneszka. Na siostrę męża mówiło się zełwa, zołwa, niewiastka, niewiestka lub zełwica czy zolwica, a na brata męża dziewierz. Żona brata męża (żona dziewierza) nosiła nazwę jątrew lub jątrewka. Tą samą nazwą określano czasem bratową (żonę brata). Mąż siostry to był swak, a brat żonyszurzy, szurza, szurzyn. Siostra żony nosiła nazwę świeść, a jej męża określano terminem pochodzenia awarskiego paszenog. Mężem ciotki (cioty) był pociot.

Niektóre z tych nazw, jak się przekonaliśmy, służą nam do dziś, inne pochłonął czas. Ale ten sam czas przyniósł nam takie bogactwo nowych słów i zwrotów, że musimy się tylko cieszyć z rozwoju naszej mowy. A o tych, które wiernie jej służyły przez wieki, po prostu pamiętajmy.

Łucja Brzozowska

Wstecz