Reformy contra społeczeństwo

Gdy inflacja zęby szczerzy...

Litwę nadal nęka brak dyscypliny finansowej, rosnąca wciąż masa pieniężna, nieumiejętność wykorzystywania funduszy unijnych, galopująca inflacja, kulawy system podatkowy i przegrzanie się gospodarki.

Wiadomo, że w ubiegłym roku Litwa nie potrafiła wykorzystać aż 1,5 mld litów pomocy unijnej. Bardziej niż mgliste są prognozy dotyczące przyszłości energetycznej kraju. Państwo nadal jest bezradne wobec układu kartelowego przetwórców i handlowców. Twierdzą oni bowiem, że galopujący wzrost cen jest jak najbardziej uzasadniony oraz że litewska gospodarka nadal będzie kroczyć w tym kierunku. Tymczasem statystyka podaje, że tej zimy ponad milion obywateli będzie musiało nauczyć się żyć za 3 lity dziennie.

Mądra przestroga to nie jest szkalowanie. Kiedy prawie przed dwoma laty członkini Komisji Europejskiej Dalia Grybauskaite po raz pierwszy ostrzegała, że naszej gospodarce grozi przegrzanie się, nikt nie chciał tego słuchać. Ekonomiści mówili, że to bzdura, że wszystko jest pod kontrolą. Politycy zaś odebrali tę przestrogę niemal jako szkalowanie Litwy. Grybauskaite już wówczas wielokrotnie wskazywała na brak dyscypliny fiskalnej, w tym na zbyt dużą emisję pieniędzy. Niestety, wszyscy to wówczas ignorowali.

Dziś możemy śmiało powiedzieć, że przepowiednie te zaczęły się sprawdzać. Pierwszą jaskółką okazała się nieokiełznana inflacja. Innym wyraźnym wskaźnikiem przegrzania się gospodarki jest wciąż rosnący deficyt rachunku bieżącego. Właśnie o tych sprawach rozmawiała również ostatnio Dalia Grybauskaite z prezydentem Valdasem Adamkusem. Pani komisarz podkreśliła, że w walce z inflacją nie wystarczą jednorazowe, kosmetyczne pociągnięcia. Potrzebny jest dobrze przemyślany i opracowany długofalowy plan powstrzymania inflacji. Zdaniem Grybauskaite, należy zacząć od opracowania nowego systemu podatkowego.

Innym, bardzo ważnym instrumentem obniżenia inflacji powinien być szereg przedsięwzięć skierowanych na obniżenie wydatków państwowych. Nie od dziś wiadomo, że nasza nowa państwowa nomenklatura żyje ponad stan, a budżet z roku na rok jest coraz bardziej deficytowy. Budżet planowany na rok 2008 również nie prognozuje nic dobrego.

Smutne, że przestrogi pani komisarz się sprawdzają. Jeszcze smutniejsze, iż zamiast właściwej reakcji wywołują irytację rządzących. Premier Gediminas Kirkilas upomnienia Grybauskaite przyjął bardzo nerwowo, wręcz z arogancją, podkreślając, że w jego „królestwie” wszystko jest w najlepszym porządku. Dał też wyraźnie do zrozumienia, rzekomo wie najlepiej, co i jak należy robić.

Skądś to już znamy? Nasi możnowładcy nieraz lekceważąco machali rękoma na wiele niepokojących sygnałów. Było tak, gdy niektórzy eksperci przepowiadali kryzys bankowy lub ostrzegali przed skutkami kryzysu w Rosji. Nasi rządzący za każdym razem twierdzili, że nas to nie dotyczy, bo jesteśmy dobrze do takich sytuacji przygotowani. Co było potem, każdy z nas dobrze pamięta, bo uderzyło praktycznie we wszystkich.

Dalia Grybauskaite nie zraża się reakcją premiera i jego gabinetu. Z uporem dziada gadającego do obrazu powtarza, że przy takim rządzeniu czeka nas jeszcze wiele niespodzianek. To przede wszystkim kolejne podwyżki cen, a co za tym idzie, większa inflacja. Ta nielubiana przez obecne władze pani wytyka też rządowi niewykorzystanie środków unijnych. Przytacza bardzo wymowną cyfrę z raportu UE – w 2006 roku Litwa nie potrafiła wykorzystać mniej więcej 1,5 mld litów unijnych funduszy.

Jeszcze przed paroma tygodniami premier Kirkilas pocieszał nas, że nie jesteśmy odosobnieni, bo w podobnej sytuacji znajdują się także i inne kraje, które ostatnio zostały przyjęte do Unii. Bzdura, gdyż np. Estonia i Słowenia unijne pieniądze wydają najlepiej i najszybciej. Do końca 2006 roku wydały po ponad 51 proc. dostępnych dla nich z budżetu na lata 2004-2006 środków strukturalnych, przeznaczonych m. in. na rozwój najbiedniejszych regionów, walkę z bezrobociem czy budowę infrastruktury drogowej. Następne w kolejności pod względem absorpcji tych środków są Węgry (49,7 proc.), Malta (39,5), Polska (38,2), my (z 36,7 procentami) plasujemy się pod tym względem dopiero na 6 miejscu.

Co na to premier Kirkilas? Nie wiadomo. Szefa rządu nieco niepokoi wysoka inflacja, ale też nie za bardzo. Mówi, że taką, a nie inną (7 proc.) rząd właśnie planował. No czyż nie sukces? Trzeba było zaplanować 14 proc., moglibyśmy się wówczas chwalić, że zatrzymanie się na 7 – to prawdziwy cud gospodarczy.

Plany budowy siłowni toną w szarej mgle. Przed paroma tygodniami prezydent Valdas Adamkus udzielając wywiadu audycji „Żiniu radijas” po raz kolejny powrócił do tematu Ignalińskiej Siłowni Atomowej. „Należy wreszcie w sposób racjonalny ocenić dzisiejszą i przyszłą sytuację atomową oraz podjąć w tej sprawie debaty językiem faktów i argumentów” – mówił szef państwa.

A więc to w debatach cały problem. A przecież debatujemy na ten temat już nie pierwszy rok, tym niemniej konkrety dotyczące budowy nowej siłowni wciąż toną w szarej mgle.

Nową elektrownię planuje się oddać do użytku w 2015 roku, prezydent za realny uważa nawet termin – 2012. W międzyczasie, zdaniem Adamkusa, można wyrenegocjować z UE odroczenie wstrzymania II bloku starej (ma być wstrzymany w 2009). Oby nie było za późno. Trzeba było w swoim czasie twardo negocjować przesunięcie terminu na jak najpóźniej. Teraz, gdy podjęliśmy zobowiązania, już za późno na podskakiwanie. Ocenia się, że w 2009 roku, po zamknięciu siłowni, ceny energii na Litwie wzrosną o 40 proc., a jej sektor energetyczny w 75 proc. zostanie uzależniony od rosyjskiego gazu.

Na szczęście (a może na nieszczęście), nasz prezydent jest wielkim optymistą. Ze stoickim spokojem zapewnia, że nie odczujemy energetycznego deficytu i że on, jako głowa państwa, zadba o to osobiście. Łudzi obywateli nadzieją kupowania energii a to w Szwecji, a to na Ukrainie. Ponoć prezydent Juszczenko osobiście obiecywał naszemu prezydentowi Adamkusowi, że nie zostawi nas bez prądu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie obawia się, że w XXI wieku należący do UE kraj bez tego prądu zostanie, pytanie – ile będziemy zań płacić?

Poza tym czas już chyba zacząć jakieś wstępne negocjacje, bo nasza nowa SA jakoś odpływa w siną dal. Nadal nie wiemy, z kim będziemy ją budować. Estończycy grymaszą i wymigują się już nawet niedwuznacznie, Łotwa też się ostatecznie nie zdeklarowała, Polska, jak wiemy, domaga się zapewnienia, iż otrzyma 1200 megawatów w nowej siłowni i tylko pod tym warunkiem dołączy do inwestycji. Litwa, jeszcze nie wie, czy uda jej się spełnić żądanie strony polskiej. Zależy to od badań ochrony środowiska, a ściślej – od tego, czy zezwolą one na budowę nowej siłowni o mocy 3200 megawatów.

Niewolnicy monopolistów. Jeszcze tej zimy będziemy musieli mocno zacisnąć pasa. Po opłaceniu komornego i usług komunalnych wielu z nas wyląduje na ścisłej diecie. Pewien dociekliwy dziennikarz obliczył, że emeryt pobierający 500 litów (a takich jest dużo) za ogrzewanie jednego pokoiku zapłaci tej zimy 300 litów, 100 odda za usługi, więc na żywność zostanie mu cała stówa. Dziennie będzie mógł „zaszaleć” w spożywczym na całe 3 lity i 20 centów! Można za tę oszałamiającą kwotę kupić jedno jajko, 20 g masła, 200 g chleba, 2 parówki i pół kilograma ziemniaków. Na herbatę (ew. mleko) i środki higieny już nic nie zostaje. Można jednak zrezygnować z jednej parówki na rzecz np. mydła. A co z lekami w razie choroby? Ano nic. Na chorowanie w naszym kraju mogą sobie pozwolić jedynie zamożni.

A propos ogrzewania. To droga przyjemność. Z roku na rok coraz droższa. I trudno się dziwić. Wszak prawie wszystkie regulujące tę dziedzinę ustawy są ułożone pod kątem ochrony praw monopolistów, którzy dostarczają nam cieplnej energii. W tej sytuacji użytkownicy domów z dzielnic sypialnych są skazani na takie ceny, jakie im dyktuje dostawca.

W ustawie, określającej zasady dostarczania prywatnym użytkownikom energii cieplnej, stoi jak byk, że jeśli ci nie mają ogrzewania autonomicznego lub nie podpisali umowy z innym dostawcą, to ciepło im dostarcza „Vilniaus energija”, a kontrolują ten proces wyznaczeni przez samorząd administratorzy domów. Faktem jednak jest, że nikt nikogo nie kontroluje, bo przeważnie ci sami administratorzy zarządzają też gospodarstwami grzewczymi. A więc sami je obsługują i sami siebie „kontrolują”. W stolicy sytuacja jest jeszcze gorsza. Tam urządzenia systemu grzewczego są własnością spółki sprzedającej ciepło i to właściciel powinien je obsługiwać i regulować dostawy. Tymczasem jest jeszcze pośrednik-administrator. Użytkownik płaci więc podwójnie: i dla dostawcy, i dla administratora.

Jeszcze w grudniu ubiegłego roku Sejm polecił specjalnej komisji wyjaśnienie, czy ceny za ogrzewanie i gorącą wodę rosną w sposób uzasadniony, czy nie. Komisja stwierdziła, że oprócz przyczyn obiektywnych (wzrost cen gazu, ropy, energii elektrycznej) jest jeszcze cały szereg innych czynników, które wpływają na wzrost cen i które można wyeliminować. I jeśli ceny się przez to nie obniżą, to przynajmniej przestaną rosnąć. Okazuje się jednak, że nasi rządzący nie mają teraz czasu zajmować się jakimiś tam „czynnikami”. Obiecują nad tym się zastanowić dopiero w IV kwartale 2008 roku.

Kilogram sera czy dwie butelki wódki? Ostatnio gwałtownym wzrostem cen zaniepokojeni są już nie tylko konsumenci, ale i Państwowa Służba Ochrony Konkurencji. Z jej wstępnych badań wynika, że o ile wzrost cen na pieczywo i mięso ma jakieś uzasadnienie, o tyle przyczyny tak galopujących cen nabiału są osnute tajemnicą.

Prawdopodobnie mamy do czynienia z kartelowym układem przetwórców. Służba Ochrony Konkurencji sugeruje, że pomiędzy spółkami „Rokiškio suris”, „Pieno žvaigždes”, „žemaitijos pienas” oraz „Mariampoles pieno konserwai” doszło do takiego układu, czyli do zmowy w sprawie cen nabiału. W wymienionych spółkach zabezpieczono stosowną dokumentację i jeśli się okaże, że taki układ rzeczywiście miał miejsce, grozi im kara grzywny do 10 proc. rocznych obrotów.

Nie wiem, co bardziej zdopingowało Państwową Służbę Ochrony Konkurencji do działania: rzeczywiste zaniepokojenie wzrostem cen, czy może obudzenie się i protesty Związków Zawodowych. Pierwsze protesty rozpoczęły się 17 października i będą trwały do końca listopada. Według statystyki Związków Zawodowych, aż 70 proc. naszych obywateli otrzymuje wynagrodzenie niższe niż średnia krajowa. Związkowcy domagają się, by rząd sięgnął po środki, które odmieniłyby politykę państwa wobec tej części społeczeństwa.

Przewodniczący Konfederacji Związków Zawodowych Litwy Arturas černiauskas zapewnił, że jeśli rząd nie podejmie w tym kierunku odpowiednich kroków, związki będą się domagać dymisji zarówno rządu jak i Sejmu.

Dziś średnie wynagrodzenie na Litwie wynosi 1826 litów (brutto). Netto – 1400. Warto jednak pamiętać, że tyle zarabia tylko 30 proc. pracujących. Reszta wegetuje. To chyba nie jest normalne, że za kilogram sera płacimy tyle samo, co za dwie butelki wódki. Owszem, w Sejmie padła propozycja podniesienia o 20 proc. akcyzy na alkohol. Jednak od propozycji do realizacji droga zwykle bywa dość długa. Tymczasem dziś zwykły obywatel może znacznie taniej się upić w sztok niż najeść do syta.

Wśród propozycji, jakie składają Związki Zawodowe, jest wprowadzenie progresywnego systemu podatków, który pozwoliłby na zwiększenie poborów dla zarabiających minimum bez większych strat dla budżetu państwa. Związki zawodowe proponują wobec tych, co zarabiają mniej niż średnia krajowa, stosować 15-procentową taryfę podatkową, zaś wobec innych – 27 proc.

Związkowców niepokoi również problem wypłat w kopertach. Wg statystyki, na Litwie 14 proc. zarobków wypłaca się w kopertach, a ludzie je pobierający są pozbawieni jakichkolwiek gwarancji socjalnych. Litewskie Związki Zawodowe domagają się też od rządu i Sejmu przystopowania nieuzasadnionego wzrostu cen. Związkom Zawodowym wypada więc życzyć, by w swoich żądaniach były konsekwentne, a nam – obywatelom... cierpliwości i wytrwałości.

Julitta Tryk

Wstecz