Polak też potrafi!

W mej zagrodzie, gościu, spocznij…

Za czasów Litwy sowieckiej monopol na gospodarkę dzierżyło tylko i wyłącznie państwo, a każdy przejaw inicjatywy prywatnej tępiony był już w zalążku. Taki stan rzeczy zdecydowanie się odmienił, kiedy Pogoń w roku 1990 wybiła się na niepodległość. W rozgardiaszu ekonomicznym, jaki pierwotnie zapanował, coraz więcej do powiedzenia zaczęli mieć nieco obco dla naszego ucha brzmiący przedsiębiorcy. A byli to w pierwszą kolej ci, co odważnie złapali się za bary z nowymi realiami, zdecydowanie preferującymi zaradnych i zdolnych nieszablonowo myśleć. To tacy dzięki wysiłkowi pomnożonemu przez samozaparcie odnotują później przyprawiające nieraz o zawrót głowy osiągnięcia.

Cieszy, że na stale wydłużającej się biznesowej liście tu i tam widnieją nazwiska naszych rodaków. Właśnie ich pod rubryką „Polak potrafi!” staramy się prezentować od pewnego czasu na łamach „Magazynu Wileńskiego”. W dowód szacunku, podziwu i... stawiania za wzór do naśladowania innym. Dziś – rzecz o Michale Stefanowiczu i jego ambitnych poczynaniach w turystyce wiejskiej.

Gdyby jeszcze kilkanaście lat temu wieśniakowi z Wileńszczyzny ktoś doradzał zająć się agroturystyką, ten, otarłszy pot z czoła w codziennym łapaniu się za bary z ziemią-żywicielką, nie kryjąc zdziwienia zapytałby zupełnie zresztą nie z głupia frant: „A co to jest, panoczku?”. Bo przecież od dziada-pradziada nawykł siać, sadzić, żąć, kosić, krowy doić i wieprze tuczyć. A tu raptem taki współczesny mądrala próbuje mu wmówić, by wpuścił pod dach swej zagrody byle mieszczucha, spragnionego ciszy i spokoju od ulicznego zgiełku albo mleka wprost od krasuli i razowca upieczonego bez żadnych konserwantów w wiejskim piecu. Czyli, żeby swą chatę po części w hotel przemienił, za co można rzekomo wcale niezłą mamonę zgarniać. Znacznie przy tym mniejszym wysiłkiem niż w powszechnie rozumowanym wieśniaczym trudzie-znoju, nagradzanym tyle, ile pogody łaska. Bo przecież wystarczy susza lub zbyt częste deszcze, a cały wysiłek idzie na marne. Natomiast agroturystyka przez to, że pod dachem, jest zajęciem zdecydowanie pewniejszym i mniej loteryjnym.

Wczasowicz między opłotkami

Owszem, prawdą jest, że moda na wiejskie wczasy przyszła do nas z Zachodu. Gdzie zmęczony w wielkomiejskim rozgwarze człowiek zaczął szukać ratunku w zażyciu spokoju w sielskiej-anielskiej scenerii. Wykorzystując wypady poza blokowce jak w weekendy tak też spędzając tam część albo i cały urlop. By tym zachciankom czynić zadość, niczym grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać wyspecjalizowane gospodarstwa. Gotowe przychylać nieba każdemu, kto chce odpocząć pod gruszą, w siodle, z wędką bądź w leśnym ustroniu, zbierając przy okazji jagody lub grzyby. I płacąc śmiesznie mało w porównaniu z egzotycznymi wyprawami na drugi kraniec świata, a jakże skutecznie podładowując własne „akumulatory” rześkością i zdrowiem.

Ta moda, dotarłszy z Zachodu nad Niemen i Wilię, poczyniła tu, choć opornie, pewną burzę w mentalności mieszkańców wsi. Kto majętniejszy, rychło pobudował na kupionej parceli albo odzyskanej ojcowiźnie od fundamentu chaty wiejskie ze słomianą strzechą, acz najczęściej ze wszystkimi wygodami we wnętrzu. Z kolei inni zaadoptowali na hoteliki domy rodziców lub własne, choć nieraz za małe, by z rozmachem zacząć agroturystyczny interes. I jedni, i drudzy zanotowali już pierwsze dochody, co ich samych utwierdziło w przekonaniu, a i innym dowiodło, iż żyjąc na wsi można też zarabiać nie z pracy na roli do siódmych potów.

Prywatna dacza zadecydowała

Michał Stefanowicz twierdzi, że jakby w roku 1995, kiedy na położonej w Baran-Rapie, tuż obok zagrody ojczyma Stanisława Żukowskiego, 26-arowej parceli zdecydował pobudować daczę wypoczynkową, myślałby bardziej dalekowzrocznie, dziś czerpałby zdecydowanie większe korzyści, jakie niesie turystyka wiejska. Ta dacza w pierwotnym zamyśle miała bowiem służyć na własne potrzeby i tylko. Żeby jemu, rodowitemu mieszkańcowi odległego od Baran-Rapy o 14 kilometrów Niemenczyna, stanowić w wolne chwile oazę relaksu na łonie natury. Dla jakiej piękna Stwórca naprawdę nie poskąpił. Bo położona tuż nad „strumieni rodzicą” Wilią i wtopiona w przepiękne dookolne lasy Baran-Rapa przypomina iście rajski zakątek na mapie naszej kochanej Wileńszczyzny.

Właśnie ta bajecznie piękna lokalizacja spowodowała, że Stefanowicz zakotwiczył się tu ze swoją daczą. Podwijając wysoko rękawy w robocie jak przy zalewaniu fundamentu tak też przy „cywilizowaniu” nieco dzikiej w tym miejscu rzecznej skarpy. Nie ukrywa, że włożył w to wiele krwawicy tudzież środków finansowych. Ale swego dopiął. Do czego wielce przydało się doświadczenie, jakie zgromadził, pracując za czasów jeszcze sowieckich przez ćwierćwiecze w charakterze kierownika robót Niemenczyńskiej Ruchomej Kolumny Zmechanizowanej „Sielchoztechnika”. A gdy tę w nowych realiach niepodległej Litwy diabli wzięli, przez kolejnych lat 8 parał się w ZSA „Giela”, specjalizującej się w obsługiwaniu stacji „Telekomasu” w strefie wileńskiej.

Kiedy i ta jednak splajtowała z kretesem, poczuł się jako ktoś dotkliwie wyrzucony z siodła, a głowę drążyła natrętna myśl: „Co dalej?”. Ponieważ akurat wtedy turystyka wiejska na Litwie coraz bardziej akcentowała swoją obecność, zdecydował pójść w tym kierunku. Dostosowując do potrzeb chętnych wypoczynku prywatną daczę, gdzie dzięki pomysłowemu wykorzystaniu każdego metra dało się ustawić na piętrach 12 łóżek, a na parterze urządzić kuchnię i sanitariaty.

Mozolne krok po kroku

To już było coś. A zachęty do przyjazdu ewentualnym wczasowiczom miała dodawać rosyjska łaźnia że hej, jaka w sąsiedztwie daczy rychło z rusztowań się wyłoniła. Chcąc mile widzieć w swych turystycznych progach całe rodziny, pobudował Stefanowicz cztery kolejne osobne „gniazdka”: na 8, 7, 3 i 2 miejsca. Łącznie więc w zagrodzie „U Michała” w Baran-Rapie mogą jednocześnie nocować 32 osoby. Jednakże tylko porą letnią, gdyż żaden z domków nie jest ogrzewany.

Ta sezonowość – to wcale nie jedyny problem, który zaprząta głowę właścicielowi. Innym jest brak możliwości serwowania posiłków. Kto godzi się na wypoczynek w Baran-Rapie, zmuszony jest więc przyjeżdżać z własnym prowiantem, pitrasząc co dusza zapragnie na kuchence gazowej, a, by wzmóc apetyt, spożywając posiłki, o ile pogoda dopisuje pod specjalnie urządzonymi w tym celu wiatami. „U Michała” możliwe jest też upieczenie szaszłyka, po czemu gospodarz udostępnia niezbędny sprzęt oraz drwa, wliczone w koszta dniowego pobytu, oszacowanego na 30 litów od osoby.

W koszta te wchodzi też korzystanie ze sprzętu sportowego: z rakietek do gry w badmintona, rakietek i stołu pingpongowego, piłek i boisk do gry w siatkówkę, koszykówkę albo piłkę nożną. Chętni mogą popedałować sobie 5 rowerami po przepięknej okolicy albo popływać 3 łodziami po Wilii, nie mówiąc już oczywiście o orzeźwiającej kąpieli w jej toniach. O ile ktoś wyrazi życzenie, za 50 litów podawana jest mu 7-osobowa bryczka z woźnicą. Żeby w przeciągu godzinnej przejażdżki leśnymi drogami mógł dotrzeć do Santoki, sycąc oczy przepięknymi krajobrazami wokół najczystszej ponoć na Litwie rzeki Żejmiany, zobaczyć trzy mosty, z których jeden pobudowany został jeszcze za Polski, drugi – za Litwy sowieckiej, a trzeci – już po odzyskaniu przez Pogoń niepodległości w roku 1990.

Baran-Rapa tajemnic pełna

Zresztą, miłośnicy historii i krajoznawstwa w samej Baran-Rapie mogą doszukać się nie lada ciekawych szczegółów. Jak się bowiem okazuje, w nurtach Wilii, na łasze, inaczej też rapą zwanej, leżał olbrzymi głaz, przez miejscową ludność Baranem „ochrzczony”, a wielce podstępny dla wszystkich, kto tędy wiózł towary albo drewno spławiał. Powodując, że nadziała się nań niejedna łódka albo tratwa. Dopiero w międzywojniu ubiegłego stulecia zdecydowano z pomocą dynamitu rozłupać go na drobniejsze części i wywieźć.

Tak się skończyła historia tej zawalidrogi na rzecznej płyciźnie. Którą to płyciznę, jeśli wierzyć temu, co wieść gminna niesie, wykorzystali też dla przeprawy powracający spod Moskwy po sromotnej porażce żołnierze napoleońscy. Dla wielu z nich zresztą Wilia okazała się... Styksem. Podobnie jak krocie Francuzów pomarło w okolicy z chłodu, głodu i wycieńczenia. Wszystkie zwłoki zostały zebrane przez miejscową ludność i pogrzebane właśnie w Baran-Rapie w zbiorowej mogile, która tu dziś pokaźnych rozmiarów kurhanem zalega.

Prawda jest taka, że 150 lat temu tu, gdzie teraz w postaci pięciu zagród lokuje się Baran-Rapa, było pustkowie. Kiedy w roku 1864 zniesiono pańszczyznę, władający rozległymi tutejszymi dobrami Parczewscy mieli rzekomo uszczypliwie powiedzieć poddanym, że, jeśli komuś u nich się nie podoba, może pójść „na Barana”, mając na myśli ów kamień rzeczny. I kilku Żukowskich poszło, zakładając w tej urokliwej miejscowości na początku zaścianek, jaki następnie w wioseczkę przerósł. To oni właśnie przez długi czas nosili jedyne nazwisko wśród jej mieszkańców. Wydając światu w roku 1913 późniejszego błogosławionego – Piotra Bonifacego Żukowskiego, który w wieku lat 17 wstąpił do zakonu oo. franciszkanów w Niepokalanowie, a złożywszy 5 lat później śluby wieczyste przybrał imię Bonifacy.

Swój beatyfikowany

Brat Bonifacy swe życie zakonne w Niepokalanowie poświęcił apostolstwu słowa drukowanego, piastując różne odpowiedzialne stanowiska w drukarni, skąd na cały świat rozchodziły się „Rycerz Niepokalanej”, „Mały Rycerzyk” i inne czasopisma katolickie. Zawsze spokojny i zrównoważony, po wybuchu wojny pozostał w klasztorze i z narażeniem życia zabezpieczył sprzęt drukarski. Aresztowany przez gestapo 14 października 1941 roku, wraz z innymi braćmi został osadzony na Pawiaku. Podczas uwięzienia oddawał się modlitwie na różańcu, wieczorami śpiewał z braćmi pieśni religijne, podnosił na duchu innych więźniów, dzielił się z nimi żywnością.

8 stycznia 1942 roku brat Bonifacy został więźniem Oświęcimia pod numerem 25447. Był kierowany na ciężkie prace przy transporcie materiałów budowlanych, przy rozbiórce zniszczonych budynków. Bity i upokarzany mężnie znosił wszystkie cierpienia. Wywołane wyniszczającą pracą w zimnie zapalenie płuc spowodowało 10 kwietnia 1942 roku jego śmierć w więziennym szpitalu.

W trakcie swej siódmej podróży apostolskiej do Ojczyzny w dniu 13 czerwca 1999 roku, podczas Mszy św. na placu Piłsudskiego w Warszawie, Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy 108 Męczenników Kościoła w Polsce z okresu II wojny światowej. W tym gronie był też urodzony w Baran-Rapie Piotr Bonifacy Żukowski, którego dom rodzinny zachował się tu do naszych czasów.

Zwiedzania warte okolice

Możliwość dotknięcia stopami ziemi, kędy przyszły błogosławiony chadzał – to bynajmniej nie jedyna atrakcja pobytu w Baran-Rapie. Na historyczno-krajoznawczy „podbój” czeka przecież frapująca okolica. Nieopodal Baran-Rapy znajduje się bowiem grota wapienna, zwana Skałą Luciańską albo bardziej powszechnie – Skałą Świętą. Według miejscowych podań, sącząca się z niej woda miała właściwości uzdrawiające – leczyła choroby oczu, a właściciel tej skały Aleksander Parczewski, chcąc to miejsce uczcić, postawił tu krzyż z figurą Chrystusa Pana.

Grota ta prawdopodobnie była już znana Maciejowi Kazimierzowi Sarbiewskiemu (1595-1640), który profesorując w Akademii Wileńskiej zwykł odpoczywać latem w sąsiednim Niemenczynie i wędrować okolicami. Ów Sarbiewski – to światowej sławy piszący po łacinie poeta polski epoki baroku, określany przez współczesnych „chrześcijańskim Horacym”, który z rąk papieża Urbana VII otrzymał najwyższy wawrzyn – „Poeta laureatus”.

Zamierzchłym historycznym echem pobrzmiewa też Niemenczyn, gdzie po chrzcie Litwy Jagiełło zlokalizował jedną z siedmiu pierwszych świątyń. Tę strzelającą wieżycami wzwyż dzisiaj ufundowali tu natomiast w latach 1848-1855 bracia Antoni i Aleksander Parczewscy, a obok zbudowali kapliczkę na groby rodzinne.

Parczewscy – to ród, jaki temu zakątkowi Wileńszczyzny znacznie się przysłużył, czego wymowną pamiątką obok świątyni niemenczyńskiej są okazałe budowle dworskie w Czerwonym Dworze oraz resztki sadu w Parczewie. Nic więc dziwnego, że polskie gimnazjum w Niemenczynie obrało sobie niedawno za patrona powstańca 1831 roku Konstantego Parczewskiego, który po upadku tego zrywu niepodległościowego zmuszony był emigrować do Francji, gdzie m. in. z naszym narodowym Wieszczem Adamem Mickiewiczem „marzył i śnił”, by Ojczyzna zrzuciła nareszcie zaborcze jarzmo. Tę wolność po 123 latach niewoli przynieśli żołnierze Józefa Piłsudskiego. A warto dodać, że tędy jest też poniekąd „po drodze” do Podbrodzia i dalej – do Zułowa i Powiewiórki – rodzinnej kolebki pierwszego Marszałka II Rzeczypospolitej.

Rodaków wypatrując

Próbujący ambitnie rozkręcać turystykę wiejską w Baran-Rapie Michał Stefanowicz jest bez wątpienia świadom niezwykłej spuścizny historycznej i sprzyjających wypoczynkowi walorów przyrodniczych, jakie oferuje. Ma to, jego zdaniem, stanowić jakże wymowny „magnes”, ściągający pod dach zagrody rodaków z Polski, dla których byłe Kresy nie utraciły swej magii. Im gospodarz jest szczególnie rad, urządzając pokoje wyraźnie na patriotyczną modłę, gdyż wystrojowi wnętrza towarzyszą portrety Piłsudskiego, zawieszone na ścianach atrapy broni z czasów dawnych tudzież gustownie wykonany na biało-czerwonym tle napis: „Honor i Ojczyzna”. Innymi słowy, przybyli tu z Polski mogą zanurzyć się w przeszłość i usłyszeć nośny głos przodków.

Cieszy, że w kierunku tym pracuje również władza lokalna w osobie starosty gminy niemenczyńskiej Edwarda Puncewicza, na której terenie znajduje się właśnie Baran-Rapa. A w sukurs mu zdąża też powstały przy Muzeum Etnograficznym Wileńszczyzny Ośrodek Informacji Turystycznej z Dariuszem Borusewiczem na czele. W ich zamyśle, właśnie okolice niemenczyńskie mają stać się wzorcowym miejscem, mającym czynić zadość poznania Wileńszczyzny każdemu chętnemu rodakowi z Macierzy. W tym celu szczegółowo opracowano trasy turystyczne, wypunktowując polskie akcenty, zadbano o 20-miejscową bazę hotelową w Niemenczynie. Jeśli o tę idzie, swoje „pięć groszy” jest też w stanie dorzucić Michał Stefanowicz. Oferując obok 32 miejsc noclegowych w Baran-Rapie do dyspozycji ewentualnych gości 9 miejsc w domku ze wszystkimi wygodami, pobudowanym jeszcze za sowieckich czasów na dziedzińcu domu rodzinnego.

Żeby przybyli, co szczególnie dotyczy preferującej aktywny wypoczynek młodzieży, mogli bardziej wtapiać się w Wileńszczyznę, rzeczony Ośrodek Informacji Turystycznej oferuje chętnym 25 rowerów z kaskami ochronnymi bądź 12 kajaków ze specjalnie przystosowaną do ich przewozu naczepą. Na tych ostatnich można wystartować Żejmianą, a dopłynąwszy do Wilii ruszyć z jej nurtem w kierunku Niemenczyna. Zatrzymując się na krótki postój albo nawet na nocleg właśnie w Baran-Rapie. Jak to uczynili uczestnicy z rozmachem zorganizowanej tego lata polsko-litewsko-białoruskiej ekspedycji, czczącej 150. rocznicę wyprawy Wilią wielkiego orędownika poznawania stron ojczystych Konstantego Tyszkiewicza. Dla nich jak też im podobnych jest Michał Stefanowicz gotów gościnnie serce otworzyć.

Rejon sprzyja agroturystyce

Turystyka wiejska na podstołecznym terenie, choć nie bez oporów, zatacza coraz szersze kręgi, znajdując zdecydowane preferencje u władz rejonu wileńskiego. Czemu poniekąd patronuje samorządowy wydział kultury, sportu i turystyki, a co znajduje się w gestii st. specjalisty ds. turystyki Fryderyka Szturmowicza oraz gł. specjalistki Grażyny Gołubowskiej.

Wspólnie z Ośrodkiem Informacji Turystycznej od lat kilku dwa razy do roku organizują oni tematyczne seminaria (jedno dla początkujących, a drugie – dla zaawansowanych), pomagają chętnym prowadzenia turystyki wiejskiej w załatwianiu niezbędnych dokumentów. Nie kryjąc radości z każdej kolejnej zagrody, chętnej przyjąć pod swój dach wczasowiczów. A łączna liczba tego typu obiektów w rejonie wileńskim wynosi obecnie 22 i wykazuje tendencję stale zwyżkującą.

Jest w tym też bez wątpienia zasługa Wileńskiej Szkoły Technologii, Biznesu i Rolnictwa w Białej Wace, która od roku 1999 począwszy prowadzi nauczanie właśnie na kierunku turystyki wiejskiej. Dotąd dyplomy wykwalifikowanych specjalistów wręczono już ponad 90 wychowankom i teraz tylko szkopuł, by zechcieli w maksymalnie największej liczbie mnogiej zdobytą wiedzę praktycznie wcielić w życie. Co jest wprawdzie kłopotliwe, gdyż na „dobry początek” potrzebny jest pokaźnych rozmiarów kapitał rozruchowy, a i „poprzeczka” wymóg wobec wiejskich zagród turystycznych stromo poszła w górę po wstąpieniu Litwy do Unii Europejskiej.

Dla 52-letniego Michała Stefanowicza taki kapitał byłby natomiast niezbędny, by pchnąć dalej realizację śmiałych planów, dotyczących rozbudowy agroturystycznego ośrodka. Czego przejawem położony fundament pod okazały budynek, jaki na pierwszym piętrze pomieściłby kuchnię, salę przyjęć, łaźnię, a na drugim – ogrzewane pokoje hotelowe, pozwalające podejmować tu na okrągło chętnych sielskiego-anielskiego wypoczynku. Bo przecież Baran-Rapa jest bajecznie piękna o każdej porze roku…

Henryk Mażul

Wstecz