W setną rocznicę urodzin Teodora Bujnickiego

Nigdzie nie jest tak pięknie, jak w rodzimym mieście (...)

Autor tych słów, a jest nim tegoroczny Jubilat Teodor Bujnicki, urodził się 13 grudnia 1907 r. w Wilnie, w rodzinie urzędnika bankowego. Lata I wojny światowej upłynęły mu w Petersburgu, dokąd była ewakuowana rodzina. W roku 1921 przyszły poeta, już tylko z matką i braćmi (ojciec zmarł w Petersburgu) wraca do Wilna, gdzie podejmuje naukę w Gimnazjum im. Joachima Lelewela, szkole o profilu przyrodniczo-matematycznym.

Już w szkole zaczął pisać wiersze, zdobył sławę poety, zamieszczając swoje teksty w uczniowskich gazetkach. Wtedy też zaczyna się współpraca z organizacją młodzieżową Pet (Przyszłość), z którą byli związani także inni znaczący później ludzie: prawnik, publicysta Stanisław Stomma, pisarz Antoni Gołubiew, pisarz-noblista Czesław Miłosz i wielu innych. Ta na poły konspiracyjna organizacja podzielała poglądy tzw. sanacyjnej lewicy i miała na celu głównie samokształcenie, uczyła otwartości, tolerancyjności, autentycznych wartości demokratycznych. Nic dziwnego, że to znalazło odzew w Bujnickim, w którego samej naturze tkwiła przychylność wobec świata i ludzi, łatwość nawiązywania kontaktu z innymi, nawet tymi, nieco oddalonymi światopoglądowo.

W 1926 r. poeta zdaje maturę i dostaje się na kierunek historyczny Uniwersytetu Stefana Batorego. W okresie studiów Bujnicki bardzo aktywnie uczestniczy w bujnym wówczas życiu studenckim. Jest członkiem Akademickiego Klubu Włóczęgów oraz Sekcji Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów, które działało pod patronatem tak wybitnych osobowości, jak profesorowie Stanisław Pigoń czy Manfred Kridl.

W roku 1927 pisze okolicznościowy wiersz Na sprowadzenie zwłok Słowackiego, otrzymuje nagrodę w konkursie. Był to podobno publiczny debiut poety. Zamieszczał swoje wiersze w lokalnej prasie: w Kurierze Wileńskim, Słowie, piśmie studenckim Alma Mater Vilnensis i in. Zanim ukażą się tomiki autorskie, publikuje swoje teksty w zbiorowych tomikach Sekcji Twórczości Oryginalnej: Poezje (1928), Patykiem po niebie (1929). Obok poezji poważnej, wysokiej uprawiał też gatunki satyryczno-humorystyczne, wykorzystywane zwłaszcza w Szopkach Akademickich i innych rozrywkowych inicjatywach ówczesnego Wilna.

Studia miały być uwieńczone obroną pracy magisterskiej o społeczniku, reformatorze ks. Pawle Ksawerym Brzostowskim. Okoliczności życiowe zadecydowały jednak inaczej i na początku lat 30. Bujnicki przerywa studia. Uczestniczy jednakże w życiu kulturalno-literackim międzywojennego Wilna.

W styczniu 1931 r. razem z innymi poetami (Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski, Kazimierz Hałaburda) bierze udział w Środzie Literackiej, poświęconej twórczości młodych autorów. Jednym z gości imprezy był redaktor Słowa Stanisław Cat-Mackiewicz, którego zainteresował widocznie dorobek poetów, gdyż zaproponował goszczenie ich na łamach swojej gazety. Ci, z kolei, nie pozwolili długo czekać na siebie i już w kwietniu tegoż roku jako dodatek do Słowa ukazało się czasopismo Żagary. Zmieniając mecenasów i tytuły dotrwało do roku 1934, rozszerzając swój krąg o nazwiska Aleksandra Rymkiewicza, Józefa Maślińskiego, Anatola Mikułki, Jerzego Putramenta, Jana Huszczy, mając też swoich publicystów, jak Henryk Dembiński czy Stefan Jędrychowski.

W tymże roku podejmuje poeta pracę jako sekretarz w Instytucie Naukowo-Badawczym Europy Wschodniej, nie zapominając jednak o twórczości, o czynnym udziale w środowych spotkaniach w celi Konrada, jest sekretarzem ZZLP.

W roku 1932 żeni się z Anną Stawską, studentką geografii.

W ogóle lata 30. mijają poecie bardzo intensywnie, wypełnione są różnego rodzaju działalnością. Jak wiadomo, przez cały czas ukazywania się Żagarów należy do zespołu redakcyjnego pisma. Od 1933 r. jest współautorem cotygodniowego programu artystycznego, realizowanego przez założony wówczas przy ZZLP „Klub Smorgonia”. Współpracuje z wileńską rozgłośnią Polskiego Radia. Chętnie był słuchany przez wilnian zwłaszcza cykl audycji satyrycznych Kukułka wileńska, w którym Bujnicki bawił publiczność razem z K. I. Gałczyńskim.

W latach 1935–1937, przy współpracy z Tadeuszem Łopalewskim, redaguje kwartalnik ZZLP Środy Literackie. Zamieszcza artykuły także w innych pismach wileńskich.

Niemal równolegle współpracuje też z pismami Poprostu i Karta, czyli z radykalną grupą Henryka Dembińskiego i Stefana Jędrychowskiego.

W 1939 r. otrzymuje wileńską nagrodę literacką im. Filomatów.

I wreszcie, odnotujmy najważniejsze: oryginalną twórczość poety. Wśród wydanych w Wilnie tytułów najbardziej znaczące są dwa zbiorki poetyckie: Po omacku (1933) i W połowie drogi (1937). To na nie zwykło się powoływać pr zy charakteryzowaniu międzywojennej awangardy wileńskiej, katastroficznej poetyki żagarystowskiej.

Talent satyryka pozwolił Bujnickiemu wydać także, tym razem anonimowo, 18 ohydnych paszkwilów na Wilno i Wilnian (1934).

Jeszcze jedną jego pasją, jak wszystkich, zresztą, związanych z „Klubem Włóczęgów”, było podróżowanie, poznawanie bliższych i dalszych okolic ziemi rodzinnej. Wydał nawet popularny informator turystyczny Pamiątki historyczne Wileńszczyzny i Nowogródczyzny (1935).

Twórczość Bujnickiego ma niejedno oblicze. Elementy awangardowe łączą się tutaj ściśle z pierwiastkami regionalnymi. Wiersze sprzed okresu żagarystowskiego cechuje różnorodna tematyka. Sam poeta ma świadomość tego, że jest to, zgodnie z tytułem autotematycznego wiersza, zaledwie ujeżdżanie Pegaza, jest to przymierzanie się do mnogich motywów i poetyk, szukanie, mówiąc tradycyjnie, „treści i formy” wyrazu, przekazywane już jednak w dość plastycznych, sugestywnych obrazach:

Ujeżdżam swego Pegaza;

trochę cowboy, trochę chłopak stajenny.

Błądzę ręką po miękkich wyrazach,

po grzywie promiennej.

 

Karmię go, jak się zdarzy,

owsem, cukrem, sianem i solą –

Czasem ogniem, co piersi parzy

i słowami, co krwawią i bolą. (...)

Jednak ten młody poeta, w dodatku jeszcze poeta wileński, ma już wiele wspólnego z innymi „ujeżdżającymi” pióro, ma wielkie, ambitne marzenia:

Uczę go skoków, obrotów –

tętnią echem jasne hipodromy –

i uczę go jeszcze – lotu,

lotu bogów:

lotu nad poziomy.

Mickiewiczowski motyw lotu nad poziomy to nie jedyny w poezji Bujnickiego ślad zakotwiczenia w tradycji romantycznej. Można by się powołać na wiersze, w których jest ona przywoływana bezpośrednio, bez kamuflażu, jak, na przykład, Romantyczność, Mickiewicz czy utwór, zaczynający się od wieszczowej inwokacji Litwo, ojczyzno moja..., nasycony, odmiennym niż w Panu Tadeuszu, bo katastroficznym nastrojem:

Litwo, ojczyzno moja. Żarliwie i prosto

powtarzam słowa naszego pacierza.

Ziemio nieżyzna bławatków i ostów,

białych kościołów na płaskich wybrzeżach,

nieba smutnego i szerokich mgieł,

jezior, szumiących trzcinami. (...)

Skoro już jesteśmy przy motywie Litwy, obecnym też w innych utworach poety, zaznaczmy, że Bujnickiemu (podobnie też Miłoszowi) Litwa kojarzyła się przede wszystkim z tradycją Wielkiego Księstwa Litewskiego, nieprzypadkowo poeta bywa nazywany „ostatnim bardem WKL”. Litwa czy Wileńszczyzna, Nowogródczyzna była postrzegana jako barwna przestrzeń pejzażowo-kulturowa, niekoniecznie wyznaczana granicami. Przestrzeń bliska sercu, bez względu na to, że nieco opóźniona w rozwoju cywilizacyjnym.

W swojej twórczości poeta próbował nieraz pogodzić jakby dwie sprzeczne tendencje. Fascynacja rodzinnym regionem współistnieje czasem z marzeniem o „szklanych domach”, o wprowadzaniu innowacji technicznych, na co mogła mieć wpływ znajomość poezji Awangardy Krakowskiej, jak i bezpośrednie fluidy, pozwalające artystom, zanurzonym w tym samym czasie, niezależnie od siebie wplatać do twórczości podobne realia.

Innym razem, jak, na przykład, w wierszu Ojczyzna, poeta zaś odrzuca innowacje, wszelką egzotykę i jednoznacznie deklaruje:

Nie tęsknię do was morza i obce wylądy,

gdy mi stopy się bielą kurzem swojskich dróg –

Ponad baśnie Sezamów i cuda Golkondy

przenoszę swojskie niebo i łąk swojskich smug.

Wiersz Ojczyzna przywołuje całkiem pokaźny zestaw obrazów i rekwizytów, składających się na regionalny pejzaż Wileńszczyzny, czerpanych zarówno z autopsji, jak i z tradycji Mickiewiczowskiej:

Bliskie sercu ugory i jasny łan żytni,

i piachy wonne kwieciem miododajnych gryk,

i bławatki o niebie marzące błękitnie,

i dużych much pijanych pełnią lata bzyk (...)

Niektóre konkretne realia rodzimej przestrzeni doczekały się osobnych wierszy. Już z samych tylko tytułów wierszy Bujnickiego można zbudować obraz tej regionalnej ojczyzny. Jej istotę określa najczęściej pejzaż rustykalny: Droga, Łąka, Rzeka, Leśne jezioro, Wierzba, Buki, Słowiki itp. Ma on bardzo konkretną lokalizację, czego świadectwem są takie tytuły, jak Niemen, Bóbr nad starym Niemnem czy wplecione do tekstu realia topograficzne: Kiernowo, Narew itd.

Zestawienie wierszy pejzażowych pozwala stwierdzić, że wyobraźnię poety zdominowały, mówiąc uczenie, motywy akwatyczne czyli obraz wody: Morze, Powódź, Na jeziorach i rzekach, Woda itp.

Można w tym miejscu powołać się na artykuł Regionalny pejzaż Żagarystów autorstwa Tadeusza Bujnickiego, historyka literatury (syna poety), który też potwierdza artykułowaną przez badaczy tezę, że w kreowaniu krajobrazu regionalnego żagarystów „(...) szczególną rolę odgrywała semantyka akwatyczna; przedstawiany świat określały motywy mieszczące się w polu znaczeniowym wody; były one zasadniczym składnikiem krajobrazów, które, jak gdyby „zanurzają się” w rzekach i jeziorach, topieliskach i bagnach, są obmywane deszczem i burzą, przysypywane śniegiem i skute lodem. Niebo wypełniają obłoki i chmury. Wszechogarniająca staje się również metaforyka i symbolika akwatyczna, niosąca ze sobą znaczenia filozoficzne i metafizyczne”.

Obraz wody, tak samo jak inne wyznaczniki pejzażowe ojczyzny, w zależności od nastroju czy warunków atmosferycznych, może być pogodny, optymistyczny, spokojny, dający wytchnienie, jak, powiedzmy, w wierszu Rzeka:

Byle tak płynąć wodą w ajerach i trzcinach,

byle widzieć zielono, niebiesko i szaro –

Kołysać się na słodko znużonych godzinach,

łaskotanych szelestem szuwarów. (...)

 

A wieczorem czerwonym puścić łódkę z prądem

i leżąc na wznak na dnie powoli zasypiać,

czując jak fala burtę popycha do lądu,

czując na ciele parny, zakochany lipiec.

Widok wody może być także niepokojący, szary i, jak wynika z wielu tekstów, nie tylko i nie głównie zjawiska atmosferyczne, pory roku decydują o jego takim czy innym wyglądzie. Przywołajmy tu wiersz Niemen:

Czekałem na ten Niemen niby na kochankę.

Śniłem, że będzie modry, ciepły, w słońcu cały.

Popołudnie przyniosło srogą niespodziankę:

Nad szarym, mętnym Niemnem pięści chmur zwisały.

 

Wygrażały podbiałom, rosnącym na plaży,

histerycznym rybitwom, nerwowym jaskółkom,

gdy ja łykałem ślinkę zawiedzionych marzeń

ostatnią mdłą sardynkę przegryzając bułką.

Jeszcze w innych wypadkach, zwłaszcza w wierszach z okresu żagarystowskiego, pejzaż wodny służy ewokowaniu nastroju katastroficznego:

Na jeziorach i rzekach

dmie, szumi wiatr nieprzyjazny.

Dźwiga zmartwiałą toń,

podnosi fale za grzywy,

uderza w burty łodzi,

przez chmury czarne i siwe

wstęgi błyskawic przewleka.

Burza nadchodzi. (...)

 

Pożar i powódź. O, niechaj nam zsyła

klęskę bezmyślną surowa przyroda,

zanim my sami zburzymy ten świat

stokroć bezmyślniej, o miła.

Apogeum katastroficznego niepokoju jest osiągnięte, jak się wydaje, w poemacie Dno, także wypełnionym po brzegi różnego rodzaju konkretami pejzażowymi, w tym też o zabarwieniu regionalnym. W odróżnieniu od zawartości poprzednio przywoływanych wierszy mamy tu wielkie odrealnienie obrazu. Jest to wizja ziemi całkowicie pochłoniętej przez wodę:

(...) Wysłały dno wodorosty: brzozy, topole i lipy,

klomby rezedy i bratków, bukiety leszczyn i tuj.

W chłodnym ogrodzie-akwarium pod parasolem polipów

płyniemy ciągnięci za włosy – omdlały, bezwolny rój. (...)

Poemat powstawał w latach 1934-1936. To wszystko napisałem w mieście – podkreśla poeta w zakończeniu utworu. Miasto nie niosło już zatem tego radosnego natchnienia, jakie emanuje z wcześniejszych wierszy Bujnickiego, kiedy sam pejzaż urbanistyczny, prawda mocno jeszcze wówczas zatopiony w naturze, mógł być bezpośrednim przedmiotem zachwytu:

Nigdzie nie jest tak pięknie, jak w rodzimym mieście,

gdy po mokrych ulicach przechadza się maj,

gdy ciepły oddech deszczu twarz stęsknioną pieści,

gdy cały wszechświat dyszy piosnką Lorelei.

 

Błądzę w pachnącym gąszczu czeremch po Zarzeczu,

po zaułkach zielonych od krzaków i traw

i wszędzie widzę tyle nowych, dziwnych rzeczy,

i wszędzie widzę tyle nieprzeczutych prawd.

 

I zabłąkany w cudnej wędrówce bez celu

włóczęga romantyczny, poszukiwacz widm,

kroczę szpalerem domków, co się w sadach bielą,

wsłuchany w heksametru własnych kroków rytm. (...)

Owy włóczęga romantyczny i włóczęga właściwy (z racji przynależności do Klubu Włóczęgów) przemierzał także inne miasta, rozszerzał i dopełniał granice swojej „małej ojczyzny” za pośrednictwem podróży, po których zostawały nieraz godne uwagi wiersze, jak, dla przykładu, Ryga czy Księżycowy Tallin. Ostatni jest bardzo romantyczny, nie tylko ze względu na występujący tu obraz księżyca:

(...)Kto wpuści nas w nocy na wieżę,

kto wrota zamku otworzy,

z wieży widać srebrniej i szerzej,

z wieży widać księżycowe morze. (...)

 

Pusto jest w cichym Tallinie

na gotyckich wąskich ulicach;

tylko cień zadumany płynie,

tylko płynie światło księżyca.

Utarty na pozór rekwizyt poetycki, jakim jest „księżyc”, dość często występuje w twórczości Bujnickiego. Jeżeli w Księżycowym Tallinie wzbogaca romantyczną otoczkę tekstu, to w wierszu O pijanym księżycu ujęty jest w sposób zaiste skamandrycki:

Rozdziwaczył się księżyc nad lasem,

zórz zachodu koktailem się upił,

zawirował dzikim obertasem

w korowodzie chmur – grubych i głupich.

 

Porozpędzał je na cztery wiatry

i zajaśniał rumianym licem –

rozwydrzony ponocny natręt

tak niesłusznie zwany księżycem. (...)

Gdybyśmy z jakichś względów nie znali autora danego tekstu, równie dobrze moglibyśmy przypisać ten wiersz K. I. Gałczyńskiemu, w którego dorobku „księżyc” jest bardzo częstym, ulubionym „natrętem”.

Już z powyższego, mam nadzieję, wynika, że poezja Bujnickiego mieni się różnymi barwami. Jej bogactwo uzupełniają różnego rodzaju reminiscencje kulturowo-literackie, można tu nawet mówić o tzw. intertekstualności, mającej miejsce wtedy, kiedy zawiązuje się kontynuacyjny czy polemiczny dialog między wpisanymi do wiersza, bardziej lub mniej czytelnymi, aluzjami do tradycji czy współczesności literackiej. Bardzo często, jak na wileńskiego poetę przystało, jest to dialog z tradycją romantyczną, jak, na przykład, w wierszu Mickiewicz, napisanym w nieco ściemnionej, elegijnej tonacji, którą uzasadnia już sam czas powstania utworu: styczeń 1940:

(...)Śnieg zawiał wszystkie drogi. Dlatego tak trudno

Odszukać tej serdecznej, która wszystkie łączy.

Drogi – do miast nieobcych i do puszcz bezludnych,

Najbliżej dla nas, słabych, smutnych i tęskniących.

 

Licząc szlaki północy, południa i wschodu

Brniemy w głębokie zaspy, w kruchą błot polewę.

Oto kraj lat dziecinnych na trzy klucze z lodu

Zamknięty, otoczony mroźnych burz powiewem.

 

Tam nad Niemnem szeroko rozciągnione pola

I Świteź jasno świeci w ciemnym borze Płużyn.

W Soplicowie dziś pusto. Zrąbano topole

I nie wrócił Tadeusz z dalekiej podróży.(...)

Poeta prowadzi dialog nie tylko z rodzimą tradycją literacką. Znajomość autorów obcych, wschodnich i zachodnich, dodatkowo rozszerza przestrzeń kulturową, wpisaną w poezję Bujnickiego. Wiadomo, na przykład, że zajmował się przekładami z poezji rosyjskiej (A. Puszkin, K. Prutkow, A. Fet, S. Marszak). Świetnie znał poezję S. Jesienina. Ma na swoim koncie zamieszczony w tomiku W połowie drogi wiersz Jesienin, stanowiący udane naśladowanie stylu poety rosyjskiego:

Jarzębiny czerwienieją na ugorach,

na wygasłym niebie biały nów –

przez płynący z wolna cień wieczoru

dźwięczą dzwonki wracających krów.

 

Wycinane w chytry deseń ganki

wybiegają z cielska długich chat,

chmiel otoczył okna szorstkim wiankiem,

chwieje szyszki ledwie znaczny wiatr. (...)

Pisząc takie wiersze poeta wymownie potwierdza zawartą w innym ze swoich utworów myśl: Nasze ojczyzny nie mają granic (...). Zaiste, granice tworzą politycy, kultura, poezja granic nie zna.

W twórczości Teodora Bujnickiego mamy do czynienia nie tylko z przekraczaniem granic kulturowych (na co dowodów jest o wiele więcej, tylko ramy artykułu zmuszają do przecięcia wątku). Zdarzają się w jego dorobku teksty metafizyczne, teksty przeczuwające istnienie jakichś dalszych, jeszcze bardziej bezgranicznych okolic. Zdarzają się próby poszukiwania kontaktu z wymiarem pozaziemskim. Istotne są pod tym względem wiersze, napisane w modlitewnej konwencji: Modlitwa jesienna czy Modlitwa do Matki Boskiej, bardzo charakterystyczna dla postawy niejednego człowieka współczesnego:

(...)Panno Niepokalana Ty wiesz jak pragnę boleśnie

uwierzyć w Twojego Syna i prawdy tak bardzo piękne

Ty wiesz dlaczego się zrywam i krwawię i wołam we śnie

do Boga Miłosiernego przed Którym boję się klęknąć.

 

Ach czemu w Twoją Legendę jest mi uwierzyć zbyt łatwo

i czemu w sercu jałowym wschodzą trujące plony.

Nauczycielko wątpiących Pocieszycielko strapionych

do stóp Twych depczących węża przypadam z modlitwą

o światło!

Lata 1939-1941 spędza Bujnicki w Wilnie. Pracuje jako dziennikarz, m. in., w Gazecie Codziennej. Po włączeniu Litwy do ZSRR jest redaktorem działu literackiego Prawdy Wileńskiej. Za kilka panegirycznych wierszy o władzy radzieckiej, jakie pisano i przed nim, i po nim, wybierając zazwyczaj tzw. „mniejsze zło”, przyszło mu bardzo gorzko zapłacić.

Podczas okupacji niemieckiej poeta przebywa w Poniewieżu i Połądze, u rodziny żony. Powstaje wówczas cykl wierszy lirycznych Rok i jeszcze rok oraz Poemat o panu Bobrze.

Jesienią 1944 r. autor wraca do Wilna, pracuje w Związku Patriotów Polskich. 27 listopada jest zastrzelony na progu własnego domu przez nieznanych sprawców, jakoby na mocy wyroku, wydanego prawie dwa lata wcześniej. Nie wiadomo, kto podpisał ten wyrok. Jedno jest pewne, że wyrok to bardzo pochopny i niewspółmierny do winy oskarżonego, nie wnikający zupełnie w motywację takich czy innych wyborów życiowych konkretnego człowieka, przynoszący niepowetowaną stratę i dramat, żadnych dla kogokolwiek korzyści.

Doczesne szczątki poety przyjęła ziemia antokolska, o której także pisał przed laty w wierszu Wilno:

Na górach antokolskich leżą sine śniegi

niebo to kopuła błękitności wypełniona po brzegi.

 

Kościoły kościoły wieże łaskoczą niebo krzyżami

to ziemia szarpie obłoki ostrymi kikutami ramion. (...)

Życie człowieka określa nie tylko przestrzeń, ale także czas. Niech czas sakralny rozświetli mroki ciemności, niech chroni od błędów, od pochopnych osądów, wyroków, niech mieni się dobrymi kolorami, jak Kalendarz Teodora Bujnickiego, w którym każdemu miesiącowi przypisane są charakterystyczne dla niego barwy:

Grudzień siny rozpostarł schorowane ręce

i wskazał Szczęście Świata zrodzone w stajence.

I zgasł jak siny promyk w przedwieczornym mroku,

roztopił się w nicości do przyszłego roku.

Miejmy nadzieję, że nie zgaśnie jednak w Wilnie pamięć o autorze tych i innych, smutnych i radosnych, poważnych i humorystycznych, awangardowych i tradycyjnych strof.

Halina Turkiewicz

Wstecz