Jadą, jadą ministrowie...

Po nabyciu rafinerii w Możejkach przez PKN „Orlen”, po zadeklaro-waniu przez Polskę zaangażowania się w budowę łączącego Litwę z Europą mostu energetycznego oraz udziału w modernizacji Ignalińskiej Siłowni Atomowej, między Orłem Białym a Pogonią z nową siłą słychać o wręcz wzorcowych stosunkach wzajemnych. Aliści, by więzy te jeszcze bardziej scementować w myśl zasady, że świat jest w formy bogaty, a i w treści nie biedny, na linii Wilno – Warszawa zagęściło ostatnio w obydwie strony od delegacji oficjalnych na różnym szczeblu. Czego przykładem niech posłużą odbyte w jednodniowym odstępie na przełomie stycznia i lutego br. wizyty w grodzie Giedymina minister spraw zagranicznych RP Anny Fotygi oraz ministra kultury i dziedzictwa narodowego RP Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Jak tradycja każe, obok rozmów oficjalnych w obu przypadkach szefowie resortów z Macierzy odbyli spotkania z przedstawicielami społeczności polskiej na Litwie, a ponieważ byłem obecny i na jednym, i na drugim, postaram się pokrótce oddać ich ducha.

Przyznać trzeba, ten doznawał nie lada metamorfozy. Póki o ciążących w stronę ideału stosunkach polsko-litewskich mówił ambasador RP w Wilnie Janusz Skolimowski i oboje ministrów, frunął orłem. Gdy natomiast do głosu dochodzili obecni na sali miejscowi Polacy, reprezentujący nasze poszczególne organizacje, zostawał okrutnie uprzyziemniany. Poprzez tasiemcowatą wyliczankę problemów, z jakimi od lat się borykamy, a jakie w realizacji nie posuwają się ani w calu mimo solennych obietnic litewskich urzędów i instytucji.

W przypadku spotkania z minister Fotygą słowna wersja tej wyliczanki w wydaniu prezesa Związku Polaków na Litwie Michała Mackiewicza została zresztą podbudowana przekazanymi na jej ręce dokumentami na piśmie w kwestiach, z jakimi ZPL i inne polskie organizacje mają wystąpić niebawem do organizacji międzynarodowych, sygnalizując dziejące się krzywdy. Te zresztą niczym refren przewijały się również w pozostałych wystąpieniach obecnych na sali, a dotyczyły: zwrotu ziemi, ochrony naszego dziedzictwa kulturowego, problemów oświaty, rejestracji w Wilnie filii Uniwersytetu Białostockiego.

Długiej listy „gorzkich żalów”, tyle że w sferze życia kulturalnego, musiał też wysłuchać minister Ujazdowski. Bo też jakże inaczej, skoro litewski resort branżowy wyraźnie olewa czynienie zadość naszym potrzebom. Co jest krzywdzące tym bardziej, że Polska hojną ręką wspiera ducha Litwinów zamieszkałych w okolicach Sejn i Puńska. Dowodem tego macoszego traktowania jakże wymownie służyć mogą nasze rodzime teatry, prowadzone przez Irenę Litwinowicz oraz Lilię Kiejzik. Przecież, póki nie zaistniał Dom Kultury Polskiej w Wilnie, były one bezdomne i pozbawione wsparcia finansowego. W odróżnieniu od Rosyjskiego Teatru Dramatycznego, gnieżdżącego się na domiar w pobudowanym swego czasu w całości ze składek społeczności polskiej okazałym teatrze „Reduta” na wileńskiej Pohulance.

Wyraźną obawą były też nacechowane postulaty o los wartościowych książek polskich w naszych księgarniach, o magiczną wileńską Celę Konrada, gdzie dziś rządzi się komercja, o bardziej rzutką obecność elitarnej kultury rodem z Macierzy w Wilnie i okolicach.

Oboje ministrów zapewniało, że to, co usłyszeli, głęboko zapadło im w pamięć, stąd podczas rozmów z litewskimi partnerami temat naszych potrzeb będzie stale obecny. To oczywiście cieszy. Oby tylko skutek nie prezentował się tak mizernie jak dotychczas...

Henryk Mażul

Wstecz