Podglądy

O wyższości „prowadzania kur” nad polityką

Do stu płozików dwuzębnych! Okazało się, że nie można nawet na kilka miesięcy wyjechać z kraju, bo może się okazać, że nie ma do czego wracać. Proszę sobie tylko wyobrazić: wraca człowiek na Litwę po pół roku nieobecności, a tam „wewnętrzna okupacja polskiego społeczeństwa poprzez Akcję Wyborczą i skupionych pod jej sztandarami najbardziej agresywnych oraz wyzutych z sumienia działaczy”. To diagnoza niejakiego Maciejkiańca, który ostatnio biega za głównego rywala AWPL w wyborach samorządowych. Ale taka okupacja, choć przez „agresywnych i wyzutych”, ale swoich, to jeszcze pół biedy.

Są jeszcze bardziej dramatyczne scenariusze, które na razie trzymają mnie od Litwy z daleka. Istnieje bowiem obawa, że przyjedzie człowiek po pół roku nieobecności do kraju, a tam – na Wileńszczyźnie – rządzą kamraty Vytautasa Landsbergisa, który miłuje Polaków miłością trwałą, ale... jakby to powiedzieć? Trudną. Jak ojczym pasierba... cierpiącego na psychoruchową nadpobudliwość. Tatusiek i chciałby gdzieś uciec od tego wrednego dzieciaka, ale jest skazany na tolerowanie go w swoim domu. Tak się bowiem tragicznie (dla niego) złożyło, że ten mąż opatrznościowy poślubił ojczyznę razem ze zdominowaną przez ludność polską Wileńszczyzną. Co więc tatko Landsbergis spojrzy w tym kierunku, nawet z dalekiego Strasburga, to dostaje ciężkich torsji. Mniemam nawet, że decydując się na kandydowanie do Parlamentu Europejskiego uciekał właśnie przed tym widokiem. Jednak wszystko wskazuje na to, że są koszmary, przed którymi nie da się uciec nawet na księżyc, a co dopiero do jakiejś tam Francji. Wcale się więc nie dziwię sztandarowemu konserwatyście, że przed kolejnymi wyborami samorządowymi nie zdzierżył. Wezwał swoich towarzyszy partyjnych, by się raz nareszcie, bliźniacza psia trawka!, zmobilizowali i przy użyciu wszystkich sił i środków „przejęli władzę na Wileńszczyźnie”. To wymarzone przez siebie wyszarpanie władzy AWPL Landsbergis określił, nie wiedzieć czemu, mianem „sprawiedliwości dziejowej”. Hm, określiłabym to raczej mianem odwetu na niepokornych i wiernych Akcji Wyborczej Polakach, ale jak zwał tak zwał... Jednak samo określenie „sprawiedliwość dziejowa”, to goryczka kropkowana w porównaniu z metodami, do jakich nawołują konserwatyści szykując się do wyznaczonego na 25 lutego boju o Wileńszczyznę. Otwarcie zaapelowali, coby wszyscy już zameldowani w rejonie „nasi (czyli konserwatystów) przyjaciele, krewni i znajomi” zameldowali u siebie (przynajmniej na okres wyborów) chociaż po jednej, ale najlepiej po trzy, sprzyjające tej partii osoby. Rozmnożony tą sztuczną metodą elektorat konserwatystów ma im zapewnić victorię nad Polakami. No, niech mnie wroniec widlasty oplecie, jeżeli to nie jest, po pierwsze: nawoływanie do niebezpiecznej manipulacji wyborami; po drugie: kolejna próba sztucznego ograniczenia prawa Polaków do udziału w życiu publicznym i zarządzaniu krajem; po trzecie: chamskie majstrowanie przy Konwencji Ochrony Praw Mniejszości Narodowych. Jeżeli szczerze, to boję się i takich metod i takich perspektyw, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że moherowy elektorat konserwatystów jest bardzo zdyscyplinowany. W wypadku moherów takie na pozór idiotyczne ględzenie może rzeczywiście zaowocować przedwyborczym rozmnażaniem na Wileńszczyźnie konserwatoidów medotą pączkowania.

Wszystko wskazuje na to, że tatko i jego konserwatywna ferajna wnerwili się na Wileńszczyznę i jej uparte trwanie przy AWPL nie na żarty, skoro tym razem zaniechali nawet pozorowania poprawności politycznej i otwarcie nawołują swoich sympatyków do naginania ustawodawstwa, byle dowalić Polakom. Pociesza mnie w tym wszystkim jedynie fakt, że dążąc do „sprawiedliwości dziejowej” konserwatyści nie liczą na polski elektorat Wileńszczyzny. Z nadzieją spoglądają jedynie na „potencjalnych wyborców konserwatystów, którzy przenieśli się do tego regionu na przestrzeni kilku minionych lat”. Czyli na osadników narodowości litewskiej, którzy częstokroć pobudowali się na ziemi nie zwróconej prawowitym właścicielom (ale to osobny temat).

W guru konserwatystów, gdy sobie porachował, iż tych przesiedleńców jest na Wileńszczyźnie już całkiem spora grupka, jakby nowy duch wstąpił. Aż się pali, by postawić pasierba do kąta, więc i „potencjalnym wyborcom” przypochlebia się jak może. Określa ich mianem „nadziei nie tylko konserwatystów, ale całej Litwy”. „Jesteście nadzieją na wybranie tu (na Wileńszczyźnie) do samorządów partii litewskich... po raz pierwszy” – łasi się Landsbergis do litewskojęzycznych mieszkańców tego regionu. Co tam łasi się, błaga ich „o wykazanie obywatelskiej aktywności”. Nienawykłemu do żebrania (raczej do gromienia) tatkowi rzeczywiście musi bardzo mocno zależeć na przegonieniu z Wileńszczyzny AWPL, skoro zniżył się aż do pochlebstw i uniżonych próśb wobec przeciętnych obywateli, którymi generalnie gardzi, wcale tego zresztą nie ukrywając. „Po raz pierwszy możemy zwyciężyć, zwyciężmy!” – cudownie odmieniony Landsbergis jednocześnie kusi i łechce próżność współobywateli... dławiąc się przy tym wazeliną. A niech to jasnota plamista! Aż obrzydzenie człowieka ogarnia, gdy widzi tego zazwyczaj impertynenckiego, nabzdyczonego i opryskliwego polityka w roli chodzącego po proszonym dziada. I cały ten cyrk tylko po to, by przegonić z Wileńszczyzny polską władzę? Co za czasy, co za obyczaje, co za demon z tej AWPL!

Całe szczęście, że większość Litwinów tak bardzo kocha Landsbergisa, że robi mu zazwyczaj na przekór. Jeżeli zaś chodzi o Polaków, to dla nich jego stwierdzenie że AWPL „zbyt długo i bez powodzenia rządziła rejonem” jest najwyższą nobilitacją tej partii. Wiele lat obserwacji tego polityka utwierdziło nas wszystkich w przekonaniu, że wszystko co mu szkodzi, Polakowi służy.

Zresztą wystarczy wyobrazić sobie taki oto scenariusz. Elektorat zwariował i konserwatyści wyparli AWPL z Wileńszczyzny. Merem rejonu wileńskiego jest, na ten przykład, ichnia trąba jerychońska Rasa Juknevičiene, a wicemerem patriota średniowiecznego chowu Andrius Kubilius. Rejon skwapliwie opracował szczegółowy plan zagospodarowania przestrzennego, ziemia rolna jest więc w całości odrolniona i zabudowana. Wznoszą się na niej piękne wille nowobogackich, supermarkety, inne centra handlowe, aquaparki i blokowiska, tu i ówdzie rozlokowały się złomowiska, wysypiska, ewentualnie pola golfowe, które nieliczni już autochtoni mogą podziwiać... wspiąwszy się na wysokie ogrodzenia. Polacy, którym zwrócono ziemię... gdzieś pod Telszami, Taurogami czy Mariampolem, przesiedlili się tam, by ją uprawiać... i uciec jak najdalej przed władzą konserwatystów. Większość w rejonie wileńskim stanowią więc osadnicy z innych terenów Litwy (elektorat konserwatystów), ale polskie szkoły nadal istnieją (tego wymaga np. wspomniana Konwencja)... co prawda („na życzenie rodziców”) z litewskim językiem wykładowym. Za mówienie po polsku, nawet w domu, srogo się karze, bo to łamanie ustawy o języku państwowym... Jakim sposobem? Ano znanym – naginanie prawa. Można wszak ogłosić, że używany na Wileńszczyźnie język polski to ciężko okaleczony litewski (a okaleczać go nie można), już nam to kiedyś sajudziści usiłowali wmówić. Co jeszcze? W Pikieliszkach, w dworku Marszałka, otwarto muzeum Antanasa Smetony, jego też imię nosi obecna ulica Józefa Piłsudskiego. W samorządzie rejonu wileńskiego rozlokowały się liczne biura tłumaczy, które tłuką ciężką kasę za pomoc polskojęzycznym staruszkom w dogadaniu się z litewskojęzyczną władzą. Itd, itp... Ot, taka sobie apokalipsa.

Ale dość tych ponurych wizji. Skupmy się na czymś wesołym. Na przykład na wirtualnej Polskiej Partii Ludowej (zwanej popularnie pipielką) zrodzonej przez antykomunistę Ryszarda Maciejkiańca. Z tym antykomunistą nie żartuję, bowiem, gdy w Polsce rządzi prawica, ten rodzic pipielki bywa zagorzałym antykomunistą, gdy rządzi lewica – przepoczwarza się on w jej brata łata, w ofiarę prawicy, która (ofiara, nie prawica) wcale nie ukrywa swego wieloletniego małżeństwa z komuną. Ale co się będę czepiała. Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że ludzie o niezmiennych zasadach są jak samochody jadące po szynach. Ojciec chrzestny „ludowców” nigdy po szynach nie jeździ. I przyznam, że gdy się przyglądam jego wyczynom, czuję się nieco rozdarta. Z jednej strony wolę w polityce ludzi o mniejszym stężeniu bezczelności, z drugiej – cenię wybitne komediowe talenta aktorskie, a tych Maciejkiańcowi natura nie poskąpiła. Dostaję więc spazmów ze śmiechu, gdy widzę go w roli obdarzonego fantazją sarmaty, którego cechuje staroszlachecka rubaszność, szczerość i prostota (a także megalomania). Świetnie się też bawię, gdy obserwuję, jak szczyci się on swym patriotyzmem i (oj, bo skonam!) zasługami wobec polskości. Nie ma też lepszej komedii, niż widok Maciejkiańca usiłującego wystąpić w roli wybawcy Wileńszczyzny z „koszmaru władzy sprawowanej przez AWPL”. Już mniej śmieszą mnie sceny przedwyborczego łaszenia się tego wybitnego komedianta (czyżby nauczył się tego od Landsbergisa?) do elektoratu – „ludności polskiej – soli tej ziemi” czy apelowania do jej rozsądku. Dobry aktor komediowy nie powinien bowiem grać na ambicjach widza, a ten gra. Ale krótko. Potem znów wywołuje chichot, szczególnie gdy kadzi „soli tej ziemi” zapewnieniami, że on – człowiek szlachetny i prawy – w nią wierzy, wierzy, „że nie da się oszukać po raz kolejny”. A dalej już jest jak w czarnej komedii. Maciejkianiec straszy bowiem widza, że ludzie rządzący na Wileńszczyźnie z ramienia AWPL „dokonują dosłownie genocydu na własnym narodzie – robią z nas wrogów ludzkości, polskości i Ziemi Wileńskiej”. Uff!.. ale fajne!

A jeżeli serio, to cała ta mowa trawa, poza traktowaniem polskiego wyborcy jak półgłówka, który od kilku kadencji (bodajże od 12 lat) pozwala się Akcji Wyborczej nad sobą znęcać, byłaby może i interesująca, gdyby płynęła z innych ust. Ale, na Boga, jaki dureń wytypował na ostatniego sprawiedliwego Wileńszczyzny i jej ewentualnego wybawcę przed „terrorem AWPL” akurat tego pana? Kto jest aż tak nierozeznany w preferencjach polskiego wyborcy? Kto zadecydował, że przed tymi wyborami akurat on i jego pipielka mają dla tego elektoratu świecić nową nadzieją... „jak zgasła świeczka na słonecznym dworzu”. Toż jego radosna twórczość na niwie polskości (i nie tylko) jest ludziom lepiej znana niż wyświechtana bajka o Czerwonym Kapturku. I jaki imbecyl dobrał mu jako „kandydatów wysuniętych członkami do rad samorządowych” (cytuję za portalem internetowym pipielki) takie barwne towarzystwo? Nie wypowiadam się o ludziach ani mnie, ani szerszemu społeczeństwu zupełnie nieznanych, ale ile są warci pozostali! Ot, chociażby tacy, jak dwie sieroty po merze Zuokasie – niewątpliwie wielce szanowani przez polskich wyborców – radni Filipowicz i Dowgiało. Zastanawiam się, kto jest tym genialnym strategiem, który wyznaczył ich na wyborczą lokomotywę pipielki, mającą dociuchciać ją do zwycięstwa w stołecznej radzie samorządu... Chociaż, czy ja wiem, zamykający stołeczną listę radny Filipowicz (jak można było tak potraktować tego wybitnego polityka?) to raczej ostatni wagon tego składu. Ale ktoś widocznie uznał, że otwierający listę (wraz z panią Połtawiec) Dowgiało może tę lokomytywę ciągnąć, a Filipowicz... popychać. Nie mniej interesująca i zabawna jest „wysunięta” przez pipielkę „kandydatami” grupka młodych i czemuś bardzo na AWPL gniewnych, którzy do niedawna obnosili się ze swoimi anarchistycznymi poglądami. Teraz trzymają na ten temat buzie w ciup, bo wszak zamierzają pod sztandarem Maciejkiańca wprowadzać na Wileńszczyźnie „wolny od terroru AWPL” ład i porządek. Co za zapowiedź ciekawego urozmaicenia! Rządy anarchistów, którzy z definicji powinni brzydzić się każdą formą oficjalnej władzy (nie uznają też religii). Niech ja ostrożniem polnym porosnę, jeżeli nasz głodny widowisk elektorat nie da się skusić na tak ciekawą perspektywę. A ile jest warta dla pipielki taka zdobycz jak znany publicysta (tak go określili kiedyś koledzy-anarchiści) i jednocześnie kandydat na radnego rejonu wileńskiego Stasiu Tarasiewicz? Ten, zanim nie udał się na przedwyborczy urlop, uprawiał w „Kurierze” szczególną publicystykę. Nieważne o czym pisał, zawsze potrafił wpleść do tematu ocierającą się o zbrodnię nikczemność AWPL.

Ileż razy już to przerabialiśmy? I o dziwo, nieskutkuje! Brak reakcji polskiego elektoratu na te wszystkie pokrzykiwania i oskarżenia pod adresem AWPL należy uznać albo za dowód, że ludzie są z jej rządzów zadowoleni, albo, że „sól tej ziemi” jest niedorozwinięta umysłowo. Ja jestem za wersją numer jeden, ci którzy tak gorliwie choć nieskutecznie nawołują wyborcę do opamiętania, wyraźnie optują za drugą. Błąd, ludzie takiej oceny nie wybaczają. Ale kogo ja usiłuję pouczać? Gdy tak sobie oglądam to całe towarzystwo wyzwolicieli Wileńszczyzny spod AWPL-owskiej okupacji, to przychodzi mi na myśl słynne fuknięcie Marszałka Józefa Piłsudskiego, które pozwolę tu sobie nieco sparafrazować: „Wam kury... prowadzać (dokąd wszyscy wiedzą, kto nie, niech sobie sprawdzi), a nie za Wileńszczyznę się brać!”.

Lucyna Dowdo

PS Użyte w tekście przekleństwa tak naprawdę nie są przekleństwami tylko nazwami różnych gatunków flory.

Wstecz