Komentarz do aktualności

Litewski wariant „buddyzmu” w polityce

Podobno wizerunek Buddy, twórcy jednej z największych religii świata, zwykło się przedstawiać w postaci sześciorękiego bóstwa o trzech obliczach. Ile twarzy mają co niektórzy litewscy politycy, bez uprzedniego namysłu trudno jest policzyć. Ale z tym, że prym w tym temacie trzyma Vytautas Landsbergis, zgodzi się niemal każdy. Konserwatywny europarlamentarzysta na brukselskich salonach dzielnie walczy przeciwko postkomunistycznej rosyjskiej ekspansji, w oczach Polski natomiast występuje jako krzewiciel wzajemnego porozumienia obojga narodów, a wracając od czasu do czasu na własne podwórko z mety organizuje krucjatę na rzecz „historycznego zwycięstwa” nad Polakami na Wileńszczyźnie. Czy w swoim zachowaniu, jako polityk, ogranicza się on do tych trzech wcieleń, o tym na Litwie tak naprawdę chyba nie wie nikt.

Ostatnio profesor po raz drugi wystąpił przeciwko Polakom na Wileńszczyźnie, tym razem na łamach prasy w Polsce. Otóż, w wywiadzie, udzielonym dla „Gazety Wyborczej” z dn. 8 lutego 2007 r., zapytany na temat sławetnego apelu do swych partyjnych kolegów-konserwatystów, nawołującego do masowego meldowania się przed wyborami w rejonie wileńskim, bez mrugnięcia okiem wytłumaczył, iż jego tekst po prostu... „został źle odczytany”. W dalszych inwektywach profesor obłudnie i bez jakiegokolwiek zażenowania wciska polskiemu czytelnikowi swoją wersję wydarzeń, polegającą m. in. na tym, że winę za niezwrócenie ziemi dziesiątkom tysięcy rdzennych mieszkańców Wileńszczyzny ponoszą... władze samorządu rejonowego.

Uciekając się na czas rozmowy do ulubionego chwytu – krótkotrwałej utraty pamięci, tym samym puszcza niemal na cały świat perfidną nieprawdę. Któż bowiem będzie w Polsce znał się na istocie rzeczy, iż ten sam samorząd akurat za rządów ekipy Landsbergisa został ustawowo pozbawiony wpływu na proces reprywatyzacji własności ziemskiej? Tym bardziej się nie dowie, z jaką pompą jeszcze na przełomie tysiąclecia świętowano jej zakończenie, zwieńczone bodaj ustawieniem pamiątkowego głazu na jednym z podwileńskich pól, w czym uczestniczył sam rozmówca. A już na żadne łamy nie przedostanie się prawda o „odzyskaniu” przez małżonkę europarlamentarzysty kilku hektarów tuż za granicami Wilna, a należących prawnie do miejscowej polskiej rodziny.

Nie mniej ciekawie wygląda w tym wywiadzie inny wątek. Rozmówca mianowicie zwierza się, że AWPL „jest krytykowana przez inne, lokalne polskie ugrupowanie – PPL”. W tym miejscu z całą pewnością można powiedzieć: „Jesteśmy w domu!”. To, że konserwatysta Landsbergis używa dyżurnego argumentu partyjnego przywódcy tej partyjki, nie pozostawia wątpliwości co do ich powiązań w tym samym – jedynym celu – opanowaniu Wileńszczyzny. Bowiem to z ust zawziętego kłamcy Maciejkiańca o wiele wcześniej wyszedł i powielał się w nieskończość frazes o rzekomej winie samorządu rejonu wileńskiego za niezwracanie ojcowizny. Dziś ten sam „argument” czytelnikowi w Polsce przekazuje V. Landsbergis, starając się tym samym wybielić siebie przed światem za niegodne polityka posunięcia przeciwko polskiej mniejszości na Litwie.

Jeszcze dalej idzie w swych działaniach jego przybrany na czas wyborów „koleżka” z „pipielki”. Niczym w agonii, czując zbliżającą się kolejną porażkę, płodzi on dziś niezliczone ilości skarg we wszystkie możliwe instancje. Ostatnio nawet ważył się skierować donos do prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na TV Polonia i jej programy „Wieści polonijne”, „Z daleka a z bliska”, na osoby Konsula Generalnego RP w w Wilnie Stanisława Cygnarowskiego i wicemarszałka Sejmu RP Jarosława Kalinowskiego oraz inne środki masowego przekazu w Polsce. Oskarżając państwo polskie o wywieranie nacisków i wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Litwy, ten nieustający „bojownik w obronie dobrego imienia Polaków na Litwie”, swoje insynuacje skierował jednocześnie do litewskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W odróżnieniu od profesora-muzykologa ma on, jak widać z powyższego, tylko jedną i wciąż tą samą twarz, utrwaloną niegdyś na stałej przepustce do gmachu KC KPL. Chyba że jest wieloręki, jak buddyjski posąg, by bratać się z każdym, kto może przydać się mu w jego wywrotowej działalności. Dziś na to dobry jest Landsbergis, bo niszczy AWPL, zaś Polska – zła, bo nie popiera już starań działacza minionego systemu. Tego samego, który całkiem przecież niedawno czerpał solidne korzyści z kieszeni państwa polskiego. Z pewnością dochodząc do wniosku, że Polski więcej nie wykorzysta, gdyż tam już wszyscy doskonale poznali jego perfidną naturę, zrobił zwrot o 180 stopni. Z kolei tu, na miejscu jeszcze zwęszył szansę, że może nieźle zarobić – u konserwatystów i A. Zuokasa – nadgorliwie wykonując zamówione przez nich zadanie, skierowane na osłabienie i rozbicie dotychczasowej mocnej pozycji społeczności polskiej. Szczególnie zaś odrażającym jest fakt, że osobnik z komunistycznym rodowodem, na wskroś przesiąknięty tą zbójniczą ideologią, ma czelność czynić to szafując tak świętymi dla każdego Polaka na Litwie słowami „Bóg, Honor, Wileńszczyzna”.

Czesława Paczkowska

Wstecz