Byliśmy, jesteśmy, będziemy!

Prawda jest taka, że tu, gdzie jesteśmy – w Wilnie oraz na Wileńsz-czyźnie – nie przybyliśmy jako grabieżcy, siejąc śmierć i spustoszenia. Wręcz odwrotnie, jeśli wierzyć zamierzchłej historii, to Litwini plądrując rozległe tereny Ziem Piastowskich przywieźli naszych pra-pra-pra-przodków jako jeńców. Odkąd jednak Jagiełło z Jadwigą stanęli na ślubnym kobiercu i zawiązała się namiastka późniejszego wspólnego państwa zwanego Rzeczypospolitą Obojga Narodów, nastąpiła liczona na długie stulecia pokojowa ekspansja znacznie bardziej ucywilizowanych Lachów na tereny zajmowane przez Litwinów. Kto przybywał w sutannie, by pogańskiego ducha z nich wypłoszyć, kto jako kupiec, kto jako budowniczy lub architekt. Nie sposób zliczyć dziś wszystkich cegieł położonych polską ręką, wszystkich funduszy wielkich możnowładców przy wznoszeniu świątyń, pałaców tudzież innych okazałych budowli, trudno oszacować kapitał intelektualny, dzięki czemu m. in. Wilno stało się istną perłą w koronie, zyskując miano Aten Północy.

Tę ziemię wcale bezinteresownie zraszaliśmy potem w trudzie i znoju oraz krwią, gdy wypadało walczyć z najeźdźcami albo próbować uwolnić się w powstańczych zrywach od tyrańskich pęt Moskali, ponieważ Wilno wraz z Wileńszczyzną po rozbiorach trafiły w ich posiadanie. Wszystko, o czym powyżej, niezbicie dowodzi, że jesteśmy na swoim i że mamy wszelkie prawa do nazywania tej ziemi swoją Ojczyzną.

Po I wojnie światowej, kiedy Orzeł Biały z Pogonią wybiły się (co prawda, już z osobna) na niepodległość, wolą historii Wilno i Wileńszczyzna wróciły w skład II Rzeczypospolitej. Nie na długo. II wojna światowa, poprzedzająca ją zmowa Ribbentropa z Mołotowem i zdradziecka konferencja jałtańska sprawiły, że Polski tu ostatecznie nie stało.

Przetrzebieni wojną, sowieckimi zsyłkami do łagrów oraz falami repatriacyjnymi naszych rodaków do Macierzy nie dawaliśmy jednak za wygraną. Heroicznie trwaliśmy przy mowie i wierze ojców, choć nasz stan posiadania wyraźnie staczał się po równi pochyłej. Na szczęście, dzięki ożywczej „pieriestrojce” zdołaliśmy się odbić od dna, a pierwszą jaskółką tego odrodzenia było powstałe 5 maja 1988 roku Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie, transformowane po niespełna roku w Związek Polaków na Litwie. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a u jego boku niczym grzybami po deszczu sypnęło innymi organizacjami branżowymi. Rozprostowaliśmy się, podniosły się nam głowy, pełnym głosem upomnieliśmy się o swoje.

To odrodzenie niebawem zaczęło być widoczne gołym okiem. Podwoiły się nam rzesze uczniów w klasach polskich. Niczym echo wracała ojczysta melodia, pieczołowicie przechowywana najczęściej w ustnych „śpiewnikach domowych”, mimo wyraźnie wścibskiego repertuaru spod znaku sierpa i młota, ochoczo krzesaliśmy hołubce w krakowiaku i dostojnie szła para za parą w polonezie. Nieobca zaczęła nam też być arena polityczna. Dzięki jedności przy urnach wyborczych nasi przedstawiciele zasiedli w ławach poselskich Sejmu litewskiego, jako radni wzięli na swe barki brzemię odpowiedzialności za los Wileńszczyzny.

Odkąd w roku 1994 powstała Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – to ona właśnie wysuwa się przed szereg, gdy wypada bronić naszych praw. A – przyznać trzeba – władze litewskie stale i ciągle zmuszają nas do zajmowania pozycji na obronnym szańcu, gdyż o pomstę do nieba woła krętactwo ze zwrotem ziemi prawowitym właścicielom, stałe „majstrowanie” przy naszej oświacie, formowanie okręgów wyborczych tak, by rozproszyć polski elektorat podczas każdych kolejnych wyborów, wbrew europejskim standardom pomniejszyć rolę naszego języka ojczystego w życiu publicznym.

Ten rachunek krzywd zresztą można byłoby znacznie wydłużyć, co jedynie zaświadcza o macoszym traktowaniu naszej mniejszości przez sprawującą władzę centralną większość litewską. Dla której polska Wileńszczyzna jest wyraźną solą w oku. I to nieważne, czy rządzi prawica, lewica, czy centryści. To szydło z worka prawdziwych zamiarów wyszło również ostatnio poprzez apel patriarchy konserwatystów Vytautasa Landsbergisa, otwartym tekstem wzywającego do odniesienia historycznego zwycięstwa nad Polakami na Wileńszczyźnie. Aby cokolwiek rozcieńczyć ten zwarty polski żywioł – wolą inicjatora – Litwini na okres wyborów mieliby się meldować u zamieszkałych tu swych krewnych i znajomych. Perfidia sięgnęła zatem zenitu…

Nie ma też wyborów, by nie poprzedziło ich wprowadzanie w polskie środowisko „konia trojańskiego”. Kto ma lepszą pamięć, zaraz skojarzy go z kongresem i aliansem, z natrętnym wmawianiem, byśmy startowali w bataliach wyborczych z list innych partii. Od lat kilku tym wytrychem, próbującym wyważać drzwi do polskiego domu, jest istniejąca tak naprawdę od wyborów do wyborów tzw. polska partia ludowa, potocznie pi-pi-elką zwana. Mając usta pełne patriotycznych frazesów, ta sformowana wyraźnie z łapanki grupa sprzedawczyków łże w żywe oczy, szkalując ludzi, kto nad pustosłowie i obiecanki-cacanki przedkłada pozytywistyczną pracę u podstaw. Nie ma potrzeby mówić, że te jakże konkretne dokonania w poszczególnych zakątkach Wileńszczyzny z myślą o miejscowych mieszkańcach, budzą zazdrość i powodują pianę na ustach wszystkich, kto za judaszowe srebrniki wydaje oraz rozpowszechnia trącące fałszem i obłudą agitki, próbując wbić klin w naszą jedność.

A tymczasem, jedynie stanowiąc monolit możemy być silni. Pomna tego Akcja Wyborcza Polaków na Litwie przed każdym arcyważnym sprawdzianem naszej postawy obywatelskiej skrzykuje „pospolite ruszenie”. Tegoroczne zbliżające się milowym krokiem wybory samorządowe nie stanowią pod tym względem wyjątku. Program wyborczy biało-czerwonej partii zaakceptowały i kandydatów na jej listy zgłosiły Związek Polaków na Litwie, Polska Macierz Szkolna i 25 innych naszych organizacji.

Sprawowanie władzy w samorządach, których synonimem małe ojczyzny, jest ważne o tyle, że możemy czuć się gospodarzami na ziemi, na której od wieków trwamy, a którą nasi przodkowie bezinteresownie zraszali potem i krwią, znajdując u kresu życia wieczny spoczynek. Jest to też gwarant, iż nasza obecność tu w czasie przeszłym i teraźniejszym wydłuży się o czas przyszły. O to „będziemy”, jakże ważne dla naszych dzieci, wnuków, prawnuków.

Wstecz