Podglądy

Wiwat, Opatrzność!

Opatrzność po raz kolejny dowiodła, że na temat tego, co służy Wileńszczyźnie, ma zupełnie odmienne zdanie niż przystrajający się w szaty kaznodziei Ryszard Maciejkianiec. 25 lutego opatrzność ciężko zawiodła tego wybitnego erystę, tego Piotra Skargę, a ściślej mówiąc, Ryśka Skarżypytę, naszych czasów. Opatrzność nie kiwnęła nawet palcem, by ryśkowa pipielka, oferująca Wileńszczyźnie wyzwolenie spod jarzma sprawującej tu już 12 lat władzę Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, zdobyła w wyborach samorządowych przynajmniej jeden marniutki mandacik. Choć tyci-tyciuteńki, choć na pokaz, by nie świecić oczyma przed sponsorami kampanii wyborczej. Opatrzność okazała się być dla tej partyjki wyjątkowo wredna. Najpierw dała pipielce nadzieję w postaci ciężkiej kasy na przedwyborczą antyawupeelowską kampanię, a potem wymierzyła całej zgromadzonej pod jej sztandarami wesołej „kompaniji” tęgiego kopniaka. Tym razem do rad samorządowych nie dostał się nikt z tak zwanej Polskiej Partii Ludowej, nawet jej politruk, który jeszcze poprzednimi razy jakoś się do wileńskiej rejonowej wślizgiwał. Cóż, nie trzeba było drażnić opatrzności, jak to uczynił tuż przed wyborami Maciejkianiec na łamach swojej wirtualnej ulotki NCz. Pozostaje jednak nadzieja, iż Opatrzność weźmie ludność polską w opiekę, nie oddając na kolejne cztery lata w ręce tych, co już 14 lat rządzili na jej szkodę – takie to dramatyczne modły wznosił przed wyborami omnibus pipielki. No to opatrzność go wysłuchała i ludność polską pod swoją opiekę wzięła i, że się posłużę wyżej cytowaną retoryką, nie oddała na cztery lata w ręce typów spod ciemnej gwiazdy. Tymczasem AWPL, którą erysta Maciejkianiec określał przed wyborami mianem przestępczej, terrorystycznej, korupcyjnej i faszyzującej grupy, tym razem zdobyła na Wileńszczyźnie więcej mandatów niż poprzednio. W Wilnie opatrzność zadbała o to, by radni Akcji Wyborczej, też mocno ze wszech stron atakowani, zachowali swój stan posiadania – 6 mandatów.

Wyraźnie faworyzując w tych wyborach AWPL, opatrzność wymierzyła też siarczysty policzek konserwatystom, wyzwolicielom Wileńszczyzny spod jarzma polskich rządów. Mało, że nie oddała im we władanie rad samorządowych, gdzie dominuje ludność polska, to jeszcze zafundowała im fajną lekcję pokory po raz kolejny czyniąc Akcję Wyborczą języczkiem u wagi w stołecznej radzie samorządowej. No i trzeba było Polaków przeprosić za złośliwe przedwyborcze wyskoki Vytautasa Landsbergisa i innych konserwatoidów. W roli posypującego głowę pokutnym popiołem wystąpił szef wileńskiego oddziału Związku Ojczyzny Kęstutis Masiulis. Stało się to w chwili, gdy montowana w stolicy przez konserwatystów, socjaldemokratów i Ruch Liberałów „czysta koalicja” stwierdziła, że do uzyskania większości brakuje jej kilku głosów i że te głosy ma AWPL. W tej sytuacji Masiulisem zaczęły targać wyrzuty sumienia o to, że, jak stwierdził, przed wyborami niektórzy jego partyjni koledzy zachowali się wobec Polaków „niehonorowo”. Upust swojemu żalowi dał Masiulis na antenie žiniu radijas. Ubolewał, nie powiem, ładnie i widowiskowo. Mogę to tylko przeżywać lub nawet przeprosić za tych ludzi, którzy bardzo nietaktownie pisali albo robili oświadczenia w stosunku do Polaków – walił się w pierś aż dudniło. Przy okazji też komplementował AWPL i uwodził ją zapewnieniami, że stołeczni konserwatyści bardzo Polaków cenią za ich zasadniczą postawę w okresie minionej kadencji: Mogę (...) publicznie oświadczyć, że Polacy rzeczywiście byli najbardziej konsekwentną frakcją, która od początku zajęła bardzo zdecydowaną antyabonentową (czyt. antyzuokasową) pozycję i zachowała ją do końca kadencji. Nawet przyjemnie było tego słuchać, sęk jednak w tym, że ta „mea culpa” jest funta kłaków warta. Nie usłyszelibyśmy jej, gdyby to nie od radnych AWPL zależało, kto będzie rządził w Wilnie przez następne cztery lata. Poza tym to „przepraszam” padło ciut za późno, bo po wyborach, a i nie z tych ust. Przyjemniej byłoby je usłyszeć do tatuśka, głównego autora wyszukanych pomysłów na pozbawienie Polaków władzy.

Miło, że AWPL wobec tych przeprosin i komplementów nie omdlała ze wzruszenia i nie dała się uwieść. Ani też zwieść śliczną nazwą „czysta koalicja”. Bo to czy jest czysta, przejrzysta, kryształowa, czy nawet diamentowa może się dopiero okazać w trakcie sprawowania władzy. Zuokas też swojej poprzedniej nie montował pod hasłem „brudna, skandaliczna i skorumpowana”, a jaka była... każdy wie. I prezes AWPL Waldemar Tomaszewski słusznie stwierdził, że same przeprosiny tu nie wystarczą i że polscy radni dołączą tylko do takiej koalicji, która da im gwarancję realizowania programu wyborczego tej partii. Zresztą wszystko wskazuje na to, że „czysta koalicja” już się sypie. A to przez to, że młody i niepokorny przewodniczący wileńskiego oddziału socjaldemokratów Algirdas Paleckis zaczął romansować z Rolandasem Paksasem, którego partia Porządek i Sprawiedliwość zdobyła w stołecznym samorządzie najwięcej mandatów. W odpowiedzi konserwatyści zagrozili, iż cofną sejmowe poparcie dla mniejszościowego rządu socjaldemokratów. No i się porobiło... Tak się zakręciło, że do akcji postanowił wkroczyć gajowy, jak w tym kawale z II wojny światowej o Niemcach i partyzantach. Pamiętacie? Z pamiętnika partyzanta: Poniedziałek: wkroczyliśmy do lasu i przegoniliśmy stamtąd Niemców! Wtorek: przyszli Niemcy i nas przegonili. Środa: Zaatakowaliśmy Niemców znienacka i las znów jest nasz. Czwartek: Niemcy ponownie wyparli nas z lasu. Piątek: między nami i Niemcami trwa ostry bój o las... Sobota: ...Wpadł do lasu wkurzony gajowy i wszystkich z niego wy...przył! W naszym wypadku w roli gajowego postanowił wystąpić przywódca socjaldemokratów Algirdas Brazauskas. Oświadczył, że w stolicy przejmuje od Paleckisa kierowanie formowaniem koalicji. Co to może oznaczać, każdy wie. Ekspremier może nie obejmuje się publicznie z Zuokasem i jego połowicą, jak to czynią państwo prezydentostwo Adamkusowie (zdjęcia z tegorocznego Kaziuka), ale w swoim czasie kręcił z eksmerem bardzo smaczne lody. Obaj panowie tworzyli piękny duet samopomocy... w prywatnych geszeftach. Więc Brazauskasowi zuokiści nie cuchną tak jak ich dawnym koalicjantom konserwatystom. Zresztą ekspremier nie ukrywa, że koalicja z centroliberałami jest do omówienia. Tę cudną perspektywę dedykuję tym, którzy się zaraz po wyborach rozdarli, że Polacy źle czynią zwlekając z przystąpieniem do „czystej koalicji”, bo z góry skazują się w ten sposób na ławy opozycji. A chcielibyście, szanowni, widzieć Polaków w jednej koalicji z zuokistami? Patowy podział sił w wileńskiej radzie samorządu jest gwarancją, że będą tam jeszcze odstawiane cyrki nie gorsze niż przed czterema laty. Tam prawie wszystkim ze wszystkimi nie po drodze. Właściwie tylko AWPL, przed wyborami przez wiele partii okrutnie sekowana, jest dziś prawie dla wszystkich pożądanym partnerem. Ot, takie zrządzenie złośliwej opatrzności. Dla AWPL rola obiektu powszechnych westchnień jest, jak mniemam, bardzo miła, ale też trudna i odpowiedzialna – wytargować jak najwięcej dla swojego elektoratu i nie dać się wpuścić w pokrzywy. Wszyscy bowiem partnerzy (chyba jedynie poza Paksasem), tak gorliwie ubiegający się dziś o rękę i wiano Akcji Wyborczej, już nieraz dowiedli, że po zawarciu związku ich zapał do realizowania małżeńskiej umowy mocno blednie. Poza tym poprzednia kadencja w wileńskim samorządzie dowiodła, że są sytuacje, gdy lepiej zostać w opozycji, ale w dobrym towarzystwie, niż pchać się do takiej koalicji, jaką była ta z Zuokasem. Dlatego prezentowaną ostatnio przez AWPL powściągliwość przed rzucaniem się w stolicy w szeroko otwarte ramiona ewentualnych koalicjantów uważam za zachowanie jak najbardziej stosowne.

Podobnie jak stosowne było podpisanie przez Akcję Wyborczą porozumienia o współpracy w stołecznym samorządzie z liberalnymi demokratami Rolandasa Paksasa. Po pierwsze, Paksas był tym politykiem, który w swoim czasie jako premier odważył się zaprosić marginalizowanych przedtem Polaków do rządzącej koalicji, w dodatku zawsze grał wobec nas fair, nigdy nie łamał żadnych umów i dotrzymywał obietnic. Po drugie: wyborcy obdarzając w Wilnie partię Paksasa największą liczbą mandatów wyraźnie zademonstrowali, że mu ufają i nie zgadzają się z tymi politykami, którzy tak widowiskowo obalili go przed kilku laty z urzędu prezydenta. Tym bardziej, że wkrótce się okazało, iż nie bardzo wiadomo za co i dlaczego. Obawiam się, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu potwierdzi, że w tym groteskowym procesie impeachmentu, jaki mu zafundowano, zostały naruszone jego prawa do sprawiedliwego sądu i obrony. Obawiam się, bo wyrok po myśli byłego prezydenta okryje hańbą całą Litwę, tym niemniej uważam, że żądanie przez Paksasa zadośćuczynienia za to, jak go potraktowano, jest jak najbardziej słuszne. Ale to tylko dygresja. Ważne jest, że opatrzność windując w tych wyborach Porządek i Sprawiedliwość na zwycięskie czołowe miejsce, zagrała na nosie wszystkim tym, którzy tak demonstracyjnie okazywali Paksasowi swoją wyższość i pogardę. Widzę tu pewną analogię z przedwyborczym traktowaniem AWPL, która już doczekała jakichś przeprosin. Uśmieję się jak tchórzofretka, jeżeli niedawni pogromcy Paksasa będą się musieli przeprosić również z nim. A to nie jest wykluczone, dowodem wspomniany Paleckis, który próbował to uczynić w imieniu socjaldemokratów. Co prawda, dostał za to od Brazauskasa i innych starych politycznych wyjadaczy po pazurach, ale przetorował drogę dla innych montowaczy większościowej koalicji. Teraz wszystko się może zdarzyć, wystarczy tylko, że ktoś z niedawnych egzekutorów Paksasa przełamie w sobie wstyd i wyciągnie do niego prawicę. Rzecz bowiem w tym, że demonstracyjny ostracyzm (taki bojkot jest najprostszą formą wydania wyroku na tego, którego winę trudno udowodnić), jakim inni politycy otaczają Paksasa, wynika nie z tego, że jest on potworem, jeno z tego, że taką mu doprawiono gębę. Ci politycy wstydzą się negocjować nie z nim samym (tym bardziej, że był już świetnie przez wyborców ocenianym merem Wilna), tylko z tą gębą właśnie. Podanie mu ręki oznaczałoby przyznanie się do winy: tak, obsmarowaliśmy człowieka od stóp do głów, a przecież w gruncie rzeczy to fajny i uczciwy chłop, a też niezły polityk... To na razie scenariusz z gatunku science fiction, ale wcale nie niemożliwy. O tym, że oponenci Paksasa takiej wersji nie lekceważą, świadczą gorączkowe zabiegi konserwatystów, by nie tylko odciąć mu drogę do fotela mera, ale też wyślizgać z samorządu w ogóle. Zarejestrowali już w Sejmie nowelkę do ordynacji wyborczej, wg której radni mają być zaprzysięgani jak np. posłowie. A Paksas, zgodnie z orzeczeniem Sądu Konstytucyjnego, nie może pełnić żadnych funkcji wymagających składania przysięgi. Mam nadzieję, że nie uda im się przeforsować tej poprawki i że eksprezydent, nawet pozostając w radzie samorządu w opozycji, będzie im tkwił przed oczyma jak wyrzut sumienia, a też uważnie patrzył na ręce tym, którzy będą rządzić. I tak mu dopomóż... Opatrzność!

Tak, opatrzność w minionych wyborach spisała się na medal. Również w stosunku do eksmera Zuokasa i jego kumpli. Dziewięć mandatów w 51-osobowej radzie, jakie po 4 latach „sukcesywnych rządów” zdobył w Wilnie Związek Liberałów i Centrum, to klęska i najlepszy dowód na to, że wyborcy potrafią skutecznie wymierzyć sprawiedliwość najbardziej bezkarnemu i bezczelnemu politykowi. Co prawda, marny wynik wyborczy nie od razu ostudził hucpę Zuokasa, który w obliczu przegranej oświadczył wielkodusznie, że tym razem... gotów jest zrezygnować z fotela mera. To mi dopiero wspaniałomyślność! Wilk obiecuje, że już nie będzie zarzynał owiec... po tym, gdy stracił większość zębów. A któż ci teraz ten fotel zaproponuje, ty bezczelny tupeciarzu! Chociaż... w polityce w litewskim wykonaniu nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza, gdy rządzącą koalicję zaczną montować dwaj tacy sprytni kumple jak Brazauskas i Zuokas. O, wszechmogąca opatrzności, chroń nas przed tym duetem!

Lucyna Dowdo

PS Mam nieśmiałą acz wielką prośbę do dziennika Kurier Wileński. Niedawno dowiedziałam się, że poprzez jedną publikację w „Tygodniku Wileńszczyzny” (z sierpnia 2005 roku) sprawiłam, że Tadeusz Filipowicz, jeden z filarów poprzednio sprawowanej przez Zuokasa w Wilnie władzy (drugi to Jan Dowgiało), nie dostał się tym razem do rady. W tej publikacji miałam czelność napisać, że te dwa filary są sprzedawczykami. Nigdy bym tego nie uczyniła wiedząc, że pozbawię panów mandatów i kawałka chleba. Nie wiem, jak w tej sytuacji radzi sobie Dowgiało, ale Filipowicz źle znosi bezmandacie (i pewnie bezrobocie). Stąd moja prośba do KW: może byście go zatrudnili jako dziennikarza. Tym bardziej, że człowiek zdolny jest i ma do pióra dryg. Zresztą, kogo ja przekonuję, wszak już doceniliście jego talent, bo w minionej kadencji chętnie zamieszczaliście na waszych łamach jego cudne felietony i tzw. informacje własne na temat tego, co raczył przedsięwziąć radny Filipowicz. Ubolewam, że po wyborach ten wielki publicysta znikł z waszych łamów, ale mam nadzieję, że to tylko przez niedopatrzenie.

Wstecz