Podglądy

Komedie, happeningi, tragifarsy... Polityka

Socjaldemokraci ze śmiertelnie poważnymi twarzami odegrali komedię. Postraszyli naprzykrzających się im coraz bardziej konserwatystów oraz pozostałych współtowarzyszy sejmowych przedterminowymi wyborami parlamentarnymi. Konserwatyści i pozostali zachowali się zgodnie z oczekiwaniami socjaldemokratów. Udali, że się przejęli, po czym sprawniutko dorzucili upichcony przez Litewską Partię Socjaldemokratyczną projekt uchwały o rozpisaniu przedwczesnych wyborów. Spektakl był więc i zabawny, i z happy endem, w wyniku czego wszyscy świętowali Wielkanoc w pogodnych nastrojach. Socjaldemokraci, bo uważają, że zademonstrowali zarówno konserwatystom jak i wyborcom, iż nie zależy im ani na rządzeniu, ani tym bardziej na wsparciu ciągle się o coś dąsającej partii Kubiliusa. Konserwatyści, bo mogą udawać, że tak bardzo przestraszyli socjaldemokratów zapowiedzią cofnięcia swojego poparcia dla ich mniejszościowego rządu, iż ci usiłowali złożyć broń jeszcze przed bojem. Inne ugrupowania sejmowe też miały powód do radości – groźba przedwczesnego opuszczenia sejmowych stołków okazała się być zaledwie prymitywną rozgrywką, w której wszystko odbyło się zgodnie z planem scenarzystów.

O rozwiązaniu Sejmu w obecnej sytuacji mógłby poważnie myśleć tylko jakiś parlamentarzysta o skłonnościach samobójczych, a takich tam ze świecą nie uświadczysz. Natrętne myśli o przedwczesnym przeniesieniu się na łono Abrahama, owszem, trapią niektórych posłów (czasem skutecznie), ale dopiero po przegranych kolejnych wyborach i niezałapaniu się na służbę narodowi. Ci, którzy już mu w parlamencie służą, wolą nie igrać z łaską elektoratu, bo ta, jak każda pańska, na pstrym koniu jeździ... Dowód: polityczne ugrupowania, które w minionych wyborach sejmowych zgarnęły całkiem nielichą pulę mandatów, aktualnie się tą łaską nie cieszą. Gdyby więc przedstawiciele tych ugrupowań dopuścili do samowyślizgania się z Sejmu, oznaczałoby to, że zamienili się na głowy z kapuścianymi głąbami. Wiele takich głąbów miałoby trudności z wśliźnięciem się z powrotem. Z najnowszego sondażu spółki Vilmorus wynika, że gdyby najbliższe wybory sejmowe odbyły się w Niedzielę Wielkanocną, najwięcej głosów (16,5 proc.) zdobyłaby w nich partia Porządek i Sprawiedliwość Rolandasa Paksasa. Socjaldemokraci, którzy obecnie dysponują bez mała 19 procentami mandatów, dostaliby już zaledwie 14 proc., ale to i tak wielki sukces w porównaniu z konserwatystami, którzy z obecnych 17,5 procent zjechaliby do... 11,9. Liderka poprzednich wyborów sejmowych – Partia Pracy, która (choć osierocona przez tyleż kontrowersyjnego co charyzmatycznego Wiktora Uspaskicha i znacznie przetrzebiona przez niejakiego Muntianasa) ma obecnie w Sejmie 18,2 proc. szabelek, tym razem mogłaby pretendować zaledwie na nędzne 4,9 proc. A to już poniżej wyborczego progu. Respondenci Vilmorus wśród pozaparlamentarnego politycznego planktonu ulokowaliby także Związek Liberałów i Centrum dzielnego eksmera Arturasa Zuokasa. Aj, jaka przykrość! Tym bardziej, że niedawno to cudowne dziecię sławetnej spółki Rubicon Group odgrażało się, że ruszy na podbój Sejmu, w którym obecnie ZLiC ma zaledwie 5,6 proc. mandatów. Na rozwiązaniu Sejmu mogłoby więc zależeć tylko posłom z partii Paksasa (obecnie również 5,6 proc. mandatów), którym Vilmorus wróży skok o prawie 11 procent. Ale po kiego... kopytnika pospolitego mieliby się śpieszyć z nowymi wyborami? Czas gra na ich korzyść.

Kto by w tej sytuacji traktował serio podjętą przez socjaldemokratów próbę strzelenia Sejmowi samobója? Zresztą oni sami nie ukrywali, że zgłaszając tę propozycję pod obrady Sejmu tylko sobie dworują. O tym, że rzecz całą należy traktować w konwencji żartu, świadczy chociażby zaproponowana przez nich data przedterminowych wyborów (sic!) – 24 czerwca. To przecież „Jonines” (czy jak kto woli: Sobótka lub Kupała), najbardziej figlarne święto w kalendarzu państwowych festtagów. Nasz, na co dzień nieco melancholijny i nie bardzo skłonny do swawoli obywatel, tego akurat dnia trwa w błogim, acz wskazującym na spożycie stanie. Fika sobie przy tym przez ogniska, topi wianuszki i buszuje wśród paproci. Słowem, jak ubolewał już 500 lat temu Jan Długosz, odprawia haniebnie nieprzystojne harce poprzez bezwstydne i lubieżne przyśpiewki i ruchy, przez klaskanie w dłonie i podnietliwe zginanie się, oraz inne miłosne pienia... Krócej mówiąc, akuratnie 24 czerwca, jak żadnego innego dnia, nasz obywatel figluje aż mu się ze łba kurzy. Wezwany w tym stanie do urny mógłby figlować dalej. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby (na ten przykład) podarował PiS-owi nie 16,5, a ponad 51 proc. mandatów. Taki scenariusz nie jest żadną fantasmagorią. Nasz obywatel współczuje ofiarom i kocha zwycięzców. A Paksas ostatnio uosabia te dwa wcielenia naraz. Tęgo oberwał jako prezydent, a jednak podczas ostatnich samorządowych wyborów okazało się, że pogłoski o jego politycznej śmierci były mocno przesadzone. Wyprowadził swoją partię na trzecie miejsce w skali kraju. Zważając na to, jak bardzo inni politycy pogardzali PiS-em i jak tę partię lekceważyli, to duży sukces. No i wskazówka dla tych, którzy chcieli głosować na PiS, ale nie zrobili tego, bo bali się, że będą to głosy stracone. Okazało się, że nie. I badania Vilmorus są najlepszym dowodem na to, że podczas ewentualnych kolejnych wyborów niezdecydowani stronnicy Paksasa już by się nie wahali: głosować na jego partię czy nie. Tak więc wynik przedterminowych wyborów wielu mógłby zaskoczyć.

Dziwię się, że takie stare polityczne wygi jak Brazauskas, Kirkilas czy Andriukaitis jeszcze sobie nie uświadomili, że w obecnej sytuacji lepiej być z Paksasem niż przeciwko niemu. Natomiast młody Algirdas Paleckis pojął to w lot, przez co (dotąd szerzej nieznany) zyskał swoje pięć minut na litewskiej scenie politycznej. Przyznam, że w poprzednim felietonie za wcześnie ogłosiłam, iż dał się on spacyfikować partyjnym dinozaurom i odstąpił od zamiaru wejścia w koalicję z PiS. Nie doceniłam chłopaka. Mało tego, im dłużej przyglądam się jego poczynaniom, tym bardziej mi się facet podoba. Już dawno nie miałam takiego ubawu, jak podczas tego happeningu, który Paleckis funduje nam w mediach przy okazji formowania stołecznej koalicji. Szef stołecznego oddziału LPS okazał się dla partyjnych strupli... (przepraszam, zwierzchników) orzechem nie do zgryzienia. Nie poddał się ich presji, nie wystraszył się komisji etyki i procedur, przed którą go postawiono za niebezpieczne związki z PiS, nie zrejterował w obliczu nieukrywanej wściekłości Brazauskasa, któremu marzy się kontynuacja tajnego romansu z Zuokasem, nie ugiął się też wobec uchwały prezydium swojej partii zakazującej ponoć głosowania na Paksasa podczas wyborów mera Wilna. Wbrew histerycznej wręcz reakcji partyjnej wierchuszki podpisał umowę koalicyjną z PiS. Do koalicji tej przystąpiła również Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, a ostatnio słyszę, że ewentualny związek z Prawem i Sprawiedliwością nie mierzi też Ruchu Liberałów Auštrevičiusa. Nie taki więc Paksas straszny...

Ale wróćmy jeszcze do Paleckisa, który przy okazji montowania tej koalicji wyrósł na gwiazdę mediów. I to nie tylko dlatego, że potrafił przeciwstawić się partyjnemu betonowi broniąc swojego, zgodnego zresztą ze statutem LPS stanowiska, iż w mieście to oddział, a nie rada całej partii decyduje o wyborze koalicjantów. Paleckis stał się pieszczoszkiem dziennikarzy głównie za prześmiewczy styl, w jakim uprawia swoją politykę. Wyobrażam sobie, jak wpienił swoich zwierzchników oświadczeniem, że zawarciu koalicji z PiS może przeszkodzić tylko trzęsienie ziemi lub uderzenie komety. Aż strach pomyśleć, jakiej wściekłej sapawki dostał Brazauskas, który po wywołaniu Paleckisa na dywanik i zmyciu mu głowy za układanie się z PiS, nie usłyszał słów skruchy, za to przeczytał następnego dnia w mediach jego ironiczny komentarz: takie spotkania są budujące, bo człowiek nieczęsto ma okazję pogadać z samym szefem partii.

Mam wrażenie, że im bardziej partyjny LPS-owski beton piekli się na poczynania Paleckisa, tym większego ten happener-heretyk dostaje natchnienia. Ile warte są chociażby takie oto jego odzywki (z wywiadu na portalu internetowym BALSAS): Zuokas to system. Paksas – fenomen. Lub: Reaguję w ten sposób (chodzi o wybór koalicjanta) na wynik głosowania wyborców. Zresztą, alternatywą dla tej koalicji, jest koalicja „abonencka” (czyli skorumpowana). Po tej wypowiedzi aż się przestraszyłam o stan zdrowia najgłówniejszego szefa socjaldemokratów, który wszak otwarcie popychał partię w ramiona Zuokasa. Z jeszcze większą trwogą przeczytałam wyprodukowane przez Paleckisa następujące (słuszne zresztą) pouczenie pod adresem prezesa LPS: Brazauskas (...) powinien być konsekwentny i zakaz współpracy z tą partią (PiS) musiałby obowiązywać w całej Litwie, ale tak przecież nie jest.

Słowem, Paleckis rozrabia jak pijany zając w kapuście. A wierchuszka LPS, choć skręca się z bezsilnej wściekłości, boi się go ukarać. A to z dwu powodów. Po pierwsze: socjaldemokraci początkowo zlekceważyli pędraka i przegapili moment, gdy można go było spacyfikować bez rozgłosu. Teraz jest na to za późno, facet wyrósł na Super Star i pozostanie nią nawet w razie usunięcia z partii. Co tam pozostanie? Jeszcze mocniej zabłyśnie, bowiem nasz naród, podobnie jak zwycięzców, kocha buntowników. Paleckis obrażony na macierzystą partię czy, co gorsza, z niej wyrzucony, mógłby narobić tam szkody jak lis w kurniku. Po drugie: facet zwyczajnie ma rację. Ma rację twierdząc, że obdarzając PiS największą liczbą mandatów wyborcy zademonstrowali, kogo chcą widzieć w rządzącej koalicji. Ma rację sugerując konserwatystom, że mogliby się nieco wznieść ponad własne ambicje i pokojowo współżyć z liberalnymi demokratami. Ma rację zachęcając innych (poza zuokistami) radnych, by przyłączyli do tej koalicji. Ma również rację sugerując, że gdyby ślepa (ale naprawdę, a nie na niby) Temida na jednej szali położyła Paksasa z jego impeachmentem, na drugiej zaś Zuokasa z jego abonentem, to mogłaby się zabić waląc z impetem glebę. Wraz z szalą Zuokasa.

Zresztą, socjaldemokraci nie mieli dla PiS zbyt rozsądnej alternatywy. Brazauskasowi, rzecz jasna, marzył się związek z zuokistami, ale ci mają niewiele głosów, więc kto jeszcze? Na pewno konserwatyści... z którymi szef LPS właśnie spektakularnie zerwał współpracę na poziomie parlamentarnym (nie należeli do koalicji, ale popierali mniejszościowy rząd socjaldemokratów), nie informując o tym nawet premiera Gediminasa Kirkilasa. Wcześniej Brazauskas pożalił się mediom, że konserwatyści ciągle oskarżają rząd o niebywałe rzeczy, grożą mu i przeszkadzają w pracy i w ogóle prowadzą niekonstruktywną działalność. Skoro w Sejmie było aż tak źle, to czy można się było spodziewać cudów w samorządzie? Obawiam się... że wątpię. Myślę też, że dołączając do obecnej koalicji Paleckis wykazał się lepszym politycznym instynktem niż całe politbiuro LPS razem wzięte.

Na zakończenie kilka zdań o tragifarsie, jaką w związku ze swoim politycznym pogrzebem urządził szef pipielki Ryszard Maciejkianiec. Rezygnując z dowodzenia PPL, zamiast przyznać uczciwie, że jest politycznym bankrutem, oskarżył AWPL (na łamach Kuriera Wileńskiego), że go wraz z całą pipielką po prostu zaszczuła. Twierdzi, nie zdzierżył trwającej od siedmiu lat na niespotykaną skalę oszczerczej nagonki organizowanej przez Akcję Wyborczą. Biedny człowiek. Rzeczywiście, twarz mi blednie i włos rzednie, gdy czytam takie oto oszczerstwa, że: partia działa na ograniczanie praw człowieka i obywatela, zastrasza ludność, faszyzuje się i posyła „goryli” do fizycznej rozprawy (z myślącymi inaczej); że wyhamowała ona rozwój polskiego społeczeństwa i Ziemi Wileńskiej (...) i wprowadziła ją w stan wyizolowania, beznadziejności i strachu, co jest tragedią współczesnego nam czasu; że w rzeczywistości terror sowiecki, został zastąpiony przez nie mniej uciążliwy moralny terror (ze strony tej partii); że jej przedstawiciele dokonują dosłownie genocydu na własnym narodzie; nadużywają i łamią prawa polskiej ludności, a ich metody godzą w podstawowe prawa człowieka, ludzką godność i są sprzeczne z Konstytucją. Straszne, prawda? A mogę tak cytować jeszcze długo, bardzo długo. Pod ciężarem takich oszczerstw można się rzeczywiście ugiąć, a nawet złamać. Problem w tym, że to nie AWPL cytowanymi słowy szczuła i szkalowała Maciejkiańca i jego pipielkę, jeno odwrotnie. Prawda zaś jest taka, że politruk PPL bardzo się przecenia. AWPL (pozwólcie, że się posłużę tu parafrazą wypowiedzi jednego z moich ulubionych felietonistów) przez wiele lat traktowała go jak natrętnego kundelka, który raz po raz usiłował... zmoczyć jej nogawkę. I dostrzegała go tylko wówczas, gdy tę nogawkę miała mokrą. Ale to nie aż taka wielka przykrość, by tracić na kundelka czas i naboje, a już tym bardziej go na śmierć zaszczuwać.

Lucyna Dowdo

Wstecz