Na marginesie narady w „Macierzy Szkolnej”

Czego Jaś się (nie)nauczy…

– przysłowie o małym Jasiu i dorosłym Janie pamiętamy z lat dziecięcych. Tłumaczyły nam nasze pierwsze nauczycielki, że jak się nie nauczy mały Jasio tabliczki mnożenia, to dorosły pan Jan wstydu się naje, kiedy sobie z prostymi obliczeniami w pracy nie poradzi... Życie nauczyło nas to przysłowie rozumieć szerzej: jak się nie nauczymy szacunku do własnego języka, kultury, historii i nie będziemy dumni z przynależności do własnego narodu od najmłodszych lat, to dorosłe życie może z nas uczynić płytką istotę niepomną ni rodu, ni plemienia... Wracając do Jasia, czyli wzorca sześcio-siedmiolatka, który ma przekroczyć po raz pierwszy próg szkoły, by zacząć te nauki pobierać, co roku na wiosnę robimy powtórkę z tematu: do jakiej szkoły oddać dziecko. I nie chodzi tu bynajmniej o wybór pomiędzy szkołą muzyczną, matematyczną, sportową itp., lecz polską czy rosyjską (za niedawnego panowania sowietów), dziś litewską, co to stać się ma panaceum na wszystkie nasze kompleksy.

Wcale nie jestem zdania, raczej wręcz przeciwnie, że wielu moich Rodaków staje przed tym dylematem. Śmiało możemy mówić (opierając się na danych statystycznych), że ponad 50 proc. obywateli deklarujących narodowość polską (mieszkańców stolicy, w rejonach wileńskim i solecznickim wskaźnik ten jest o kilka dziesiątków procent wyższy) twardo wie, że jego dziecko pójdzie tylko do polskiej szkoły niezależnie od tego, czy dostanie tam darmową wyprawkę, kolonie w Macierzy, stypendium rządu polskiego... Jak się zachować wobec drugiej połowy Rodaków, którzy nam się z narodowego pola wymykają, o tym co roku dyskutuje się w środowisku szkolnym, organizacjach i wspólnotach narodowych. Nie chcemy (i chyba słusznie) pogodzić się z myślą, że zryw na początku lat 90., kiedy to osiągnęliśmy rekordową liczbę dzieci narodowości polskiej w polskich szkołach, już się nam nie powtórzy. Są na to obiektywne przyczyny: niż demograficzny, zwiększenie się liczby rodzin mieszanych, spadek atrakcyjności Polski jako kraju, z którym chcielibyśmy związać swoją przyszłość.

Jeszcze jednym ważnym czynnikiem, moim zdaniem, jest brak reklamy szkoły polskiej. Szkoły z polskim językiem nauczania mają w większości nie niższy niż średnia krajowa współczynnik dostawania się na studia; dzieci w polskich szkołach praktycznie opanowują cztery języki (polski, litewski, rosyjski i jeden z zachodnioeuropejskich); pomoc materialna płynąca z Polski bardzo wyraźnie w ciągu ostatnich lat poprawiła stan wizualny, wyposażenie, przygotowanie kadry; uczniowie korzystają z atrakcyjnych symbolicznie płatnych kolonii w Macierzy; w szkołach działają zespoły ludowe, teatrzyki, odbywają się konkursy recytatorskie i śpiewacze; absolwenci studiujący na Litwie otrzymują stypendia polskich fundacji... Doskonale o tym wiedzą nauczyciele, rodzice uczących się dzieci, ich krewni... Jak, a raczej przy pomocy jakich środków informacji donieść te pozytywy szkoły polskiej do reszty obywateli? Słowo drukowane w języku ojczystym preferuje, rzec można, znikoma garstka Rodaków; w telewizji, która jest najbardziej oglądalna, polski program ma raz w tygodniu 15 (piętnaście!!!) minut eteru, radio państwowe nadaje przez pół godziny; jedynie stacja „Znad Wilii” ma większe szanse. I mimo to, tam, gdzie pracują ludzie, dla których ma znaczenie nie tylko to, że mają państwową pracę, ale też kogo i w jakim języku nauczają i wychowują, potrafią szkołę przynajmniej w swojej dzielnicy uczynić otwartą i promieniującą na społeczność lokalną.

Oto polska Szkoła Średnia im. J. I. Kraszewskiego w Nowej Wilejce (dawna nr 26). Wieloletnia wicedyrektor, pani Zofia Moroz opowiada, że ich placówka oświatowa stara się być swoistym centrum kultury w swojej mikrodzielnicy. Na obchody świąt są zapraszani nie tylko rodzice, ale też okoliczni mieszkańcy. Tego roku szkolnego praktycznie wszyscy goście szkoły (oczywiście, przybyli z dziećmi) otrzymali prezenciki od Świętego Mikołaja. Na tradycyjnym jesiennym święcie urządzanym na terenie szkoły odbywają się zawody sportowe, występy uczniów, palone są ogniska z nieodłączną atrakcją – gorącymi kiełbaskami – wszystko to jest robione dla okolicznych mieszkańców, wśród których są bez wątpienia potencjalni uczniowie. Tegoroczne spotkanie absolwentów szkoła zorganizowała w Domu Kultury Polskiej i połączyła z Zapustami. Atrakcyjny program, wesoła zabawa pomogły byłym uczniom poznać nowe oblicze swojej szkoły, stąd bez wątpienia będą oni aktywnymi jej stronnikami. Dla dzieci spoza przedszkola szkoła prowadzi wiosną zajęcia przygotowawcze, na które przyszli pierwszoklasiści przychodzą każdej środy wraz z rodzicami. Tu, obcując między sobą i z nauczycielami, poznają oni warunki nauczania, doskonałe wyniki absolwentów, co utwierdza ich w przekonaniu, że dokonali słusznego wyboru, udając się do tej najstarszej, posiadającej swoje tradycje, nowowilejskiej szkoły. Już dziś ta „kuźnia wiedzy” ma praktycznie skompletowaną jedną pierwszą klasę (w Nowej Wilejce jest też szkoła-przedszkole z polskim językiem nauczania).

Ostatnio w szkołach wileńskich stały się popularne sobotnie szkółki przygotowawcze. „Wesoła karuzela” – to nazwa szkółki działającej przy Szkole Średniej im. Sz. Konarskiego, gdzie uczęszcza 14 dzieci. Da więc ona narybek dla pierwszej klasy, inne dzieci przyjdą z przedszkola „Bangele”. Na brak uczniów ta słynąca z rodzinnej atmosfery szkoła raczej więc nie narzeka. Podobna szkółka działa również w Szkole Średniej im. J. Lelewela (była nr 5), która przed rokiem przeżywała dramatyczne chwile w obliczu wizji dość radykalnej reorganizacji. Tego roku w szkółce sobotniej jest tu również 14 uczniów i dyrektor Wacław Baranowski widzi w tej inicjatywie ratunek. Przypomnieć tu należy, że na Antokolu, gdzie znajduje się szkoła, nie ma ani jednej grupy polskiej w przedszkolach. Klasa przygotowawcza okazała się zatem „strzałem w dziesiątkę”. M. in. dyrektor Baranowski poruszył aktualny problem grup tzw. dnia przedłużonego. Zlikwidowane w czasach kryzysu gospodarczego i dużego bezrobocia, dziś okazują się wręcz niezbędne, kiedy rodzice długo i ciężko pracują, zaś dzieci pozostawione są same sobie. Rzutuje to na wyniki w nauce, często staje się przyczyną zejścia dziecka na manowce.

Grupy dnia przedłużonego, jak się okazało, działające w szkołach na różnych zasadach (w jednych są płatne, w innych – nie) muszą się doczekać swojej „rehabilitacji”. Pomocny w tym obiecuje być prezes „Macierzy Szkolnej”, radny miasta Józef Kwiatkowski.

Jedna z największych polskich szkół średnich w Wilnie - im. Wł. Syrokomli (była nr 19), według dyrektor Danuty Siliene, narybek swój zawdzięcza byłym uczniom, którzy tradycyjnie dzieci swe tu przyprowadzają. Niemałą reklamę zrobiło jej ponadto dziecięce studium „Kogucik”, mające tu swą przystań. Już dziś szkoła jest pewna, że skompletuje trzy pierwsze klasy.

Mniej optymistycznie na kompletowanie pierwszych klas spogląda dyrektor szkoły polskiej na Lipówce pani Helena Gasperska. Owszem, szkoła od marca prowadzi zajęcia dla przyszłych pierwszaków, współpracuje z przedszkolem „Vetrunge”, dokąd uczęszczają również polskie dzieci, jednak czuje pewną obawę. Jedną z przyczyn zmniejszenia się liczby dzieci na Lipówce może być to, że położona w tej dzielnicy szkoła-przedszkole „Šaltinelis” jest dla małych dzieci bardziej przytulna, a szkoła podstawowa nie wykorzystuje wszystkich możliwości wyeksponowania siebie i przyciągnięcia na swą orbitę mieszkańców tej starej dzielnicy.

Niż demograficzny dał się we znaki Szkole Podstawowej im. A. Wiwulskiego. Dyrektor Jolanta Suszyńska, obejmując tę szkołę przed laty w czasie wyżu, widziała jej piękne perspektywy. Przypomnijmy, że szkoła ta miała rozładować pękającą w szwach Szkołę Średnią im. Wł. Syrokomli. W pewnym sensie to zrobiła. Jednak, kiedy od paru lat notujemy liczebny spadek dzieci, a stosunkowo blisko siebie są trzy polskie szkoły: im. J. Lelewela (ul. Antokol), im. A. Wiwulskiego (ul. Minties), im. Wł. Syrokomli (ul. Linkmenu), trudno jest prognozować, jakiej szkole rodzice oddadzą pierwszeństwo. Pani Suszyńska współpracuje z dwoma przedszkolami, gdzie są grupy polskie: „Spragtukas” (ul. Žirmunu) i rozlokowanego przy ulicy Tuskulenu. Dziś ma dziewięcioro dzieci, spodziewa się, że klasa się zbierze, bowiem szkoła jest nieduża, co stwarza komfortowe warunki dla młodszych dzieci.

Nie jest tajemnicą, że wielu rodziców oddaje swe dzieci do litewskich przedszkoli, bo polskich brak w każdej dzielnicy, a wożenie małego dziecka zawsze wiąże się z ryzykiem chorób. Łatwiej jest takie dziecko na czas odprowadzić i po pracy zabrać. Kiedy jednak dziecko ma 6 lat i zostaje przeniesione do grupy przygotowawczej, wielu wolałoby oddać je do polskiej szkoły z takąż grupą. Kiedy takiej możliwości nie ma, pociecha trafia do szkoły litewskiej.

Ciekawe, ale przeciwko idei organizowania w szkołach klas przygotowawczych bardzo ostro występują kierowniczki i wychowawczynie przedszkoli. Boją się zmniejszenia liczby dzieci i straty pracy. Ważne jest więc prawidłowe rozmieszczenie zarówno polskich przedszkoli, jak i klas przygotowawczych w szkołach, by nie konkurowały ze sobą (chociaż konkurencja jest rzeczą dopingującą do lepszej pracy), lecz dopełniały się nawzajem i stworzyły możliwość dla każdego polskiego dziecka wychowywać się i uczyć w języku ojczystym.

Szczególnie aktualny jest problem braku polskich przedszkoli w takich dzielnicach jak Pilaite (Zameczek), Fabianiszki, Bołtupie. Radni miasta Wilna już za ubiegłej kadencji sondowali sprawę budowy w tych dzielnicach polskich szkół-przedszkoli. Przy pomocy finansowej z Polski takie plany, wydaje się, mogłyby być zrealizowane. Jest to bardzo pilne zadanie dla pracy radnych w nowej kadencji.

Zwołując naradę dyrektorów przedszkoli i szkół z polskim językiem nauczania „Polska Macierz Szkolna” przy pomocy danych statystycznych, analizy sytuacji w szkołach w poszczególnych okresach minionych 17 lat stawiała sobie za cel, by zwrócić uwagę kierowników placówek oświatowych na obecny stan posiadania i wspólnie wypracować strategię równomiernego rozwoju wszystkich ogniw składowych oświaty polskiej w stolicy.

Podsumowując zarówno naradę, jak i rozmowy z kierownikami szkół, można się pokusić o pewne uogólnienia. Przy mocnych, z wieloletnimi tradycjami szkołach średnich i gimnazjach (których sieć została w stolicy zachowana dzięki zaangażowanej postawie społeczności polskiej, „Macierzy Szkolnej” i radnych z ramienia AWPL), brak jest nam w stolicy sieci początkowych szkół-przedszkoli, które pozwoliłyby rodzicom mieszkającym w dowolnej dzielnicy miasta wychowywać swe dzieci i kształcić w ojczystym języku. Potrzebna jest też jasna wizja modeli szkół mniejszości narodowych w stolicy. Rodzice, oddając swe dziecko do klasy pierwszej, chcieliby już dziś wiedzieć, czy ta szkoła stanie się drugim domem dla ich dziecka do matury, na cztery lata, czy – na dziesięć. Dziś na takie pytanie żaden z dyrektorów raczej nie może odpowiedzieć ze stuprocentową pewnością. Pytanie, czy będziemy nadal mieli w stolicy szkoły średnie na równi z gimnazjami; czy gimnazja będą 4-letnie, a może zaczną kompletować też klasy V-X (o czym coraz częściej myślą ich dyrektorzy), pozostaje otwarte. Zależeć nam powinno, by odpowiedź na nie znalazła się możliwie najszybciej. Pomoże bowiem rodzicom dokonać świadomego wyboru. Możemy sobie jedynie życzyć, by zawsze był on na korzyść polskiej szkoły dla każdego polskiego dziecka. Z kolei my, absolwenci szkół polskich, bądźmy ich ambasadorami każdego dnia.

Janina Lisiewicz

Wstecz