(...) największe święta w całym roku (...)

Ani wiosna, jako pora roku, ani największe z towarzyszących jej świąt liturgicznych, jakim jest Wielkanoc, nie następują raptownie, gwałtownie, nieoczekiwanie. Każdą przemianę, zwłaszcza na lepsze, poprzedza dłuższa bądź krótsza praca przygotowawcza. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że cyklicznie powracającym fazom natury odpowiadają zazwyczaj również cyklicznie wracające okresy liturgiczne, że porządek natury nakłada się na pewien porządek sakralny i odwrotnie.

Owa równoległość dwóch porządków znalazła odbicie w arcydzielnym wierszu Leopolda Staffa Sad o przedwiośniu z tomiku Ścieżki polne, w którym już nie po raz pierwszy jest wyeksponowana jakaś nadzwyczajna mądrość, stosowność zachowań natury, do których człowiekowi często, niestety, bardzo i bardzo daleko. Przyrodę, pod różnymi postaciami występującą w poezji Staffa, tym razem symbolizuje głównie sad, który w godnym podziwu skupieniu przeżywa okres Wielkiego Postu:

(...) Sad cichy, niemy, pusty. W monotonnej

Szarości ziemia, co woń ostrą szerzy

Siwobrunatna jak habit zakonny,

W pokutnym półśnie umartwienia leży.

 

(...) Drzewa splątane gołych koron gęstwą,

Co jak szkielety stoją czarnokostne,

Owiewa jakieś nieme nabożeństwo,

Jakieś milczenie twarde, wielkopostne.

Słowem, przyroda przywdziała stosowną szatę, przyroda zachowuje też odpowiadającą tej szacie postawę oczekiwania na cud Zmartwychwstania. Poetyckie obrazy natury, charakteryzujące „sad o przedwiośniu” czy zbliżającą się wiosnę, czerpie autor z leksyki, dotyczącej życia zakonnego. Nadchodząca wiosna jest, na przykład, nazwana nowicjuszką, sad w ascetycznej zadumie, wróble to są wiosny mnichy, (...) w szarości swojej franciszkańskiej. Cytowane zaś zwrotki także pozwalają rozszerzyć ową klasztorną leksykę, która została użyta po to, żeby, jak już się rzekło, zaakcentować stosowność zachowań przyrody w okresie Wielkiego Postu, pośrednio może leciutko karcąc człowieka.

Jakże inaczej zachowuje się przyroda w wierszu Jana Kasprowicza W Sobotę Rezurekcyjną. Przyroda jest tutaj ekspansywna, pełna migotań, drgań, blasków, radości. Trudno się temu dziwić, skoro nas wyraźnie poinformowano, iż rzecz dzieje się w Sobotę Rezurekcyjną, kiedy sam Pan Jezus przechadza się już po świecie. Sam Bóg, Stwórca i Zbawiciel, chociaż to brzmi paradoksalnie, nie chce „pokalać” owego „wesela świata”:

Wyszedł ci sobie Pan Jezus

We Wielkanocną Sobotę,

Kłaniało mu się po drodze

Schodzące słońce złote. (...)

 

Tam wytryskują jaskry,

A tam spod śnieżnych obrusów

Ostatnich blasków spragnione

Zrywają się pęki krokusów.

 

Raduje się wielce Pan Jezus

Z tego wesela świata

I aby go nie pokalać,

Kurze ze stóp swoich zmiata. (...)

Skoro już jesteśmy przy poezji Jana Kasprowicza, jednego z najwybitniejszych poetów młodopolskich, to przypomnijmy, że motywy wielkanocne niejednokrotnie pojawiają się w jego twórczości. Jest on, m. in., autorem poematu Chrystus, którego fragmenty, zaczerpnięte z rozdziału Golgota, już kiedyś cytowaliśmy. Tym razem przywołajmy niektóre strofy wiersza W Świętą Aleluję z tomiku Mój świat:

Wstał Pan Jezus z martwych

Po trzydniowej męce,

Chodzi po wsi naszej

Z chorągiewką w ręce,

Powiewa nią, wyśpiewuje

Swoją Aleluję.

 

Po podwórkach pieją

Poranne koguty,

Chodzi Jezus z kajdan

Śmiertelnych rozkuty.

Chorągiewką wymachuje

Nucąc Aleluję. (...)

Jak zawsze, łatwiej jest Zmartwychwstałemu obudzić przyrodę, z ludźmi bywa różnie:

Pod gazdowskie chaty

Ochota go wiedzie,

Puka w drzwi zamknięte:

„Wstawajcie, sąsiedzie!

Wstawać, Czuje i Nieczuje,

Nucić Aleluję”.

 

Szczęśliwy, kto pierwszy

Zerwie się dziś z łóżka,

Owies mu wyrośnie

Gęsty jak poduszka,

Niechże każdy wyśpiewuje

Swoją Aleluję!

 

Idzie budzić bydło:

„Wstań, bydełko nasze,

Za chwilę już pójdziesz

Na zieloną paszę;

Wszędzie trawa już kiełkuje

W świętą Aleluję”.

Wiersz Kasprowicza przywołuje, jak widzimy, także pewne wierzenia, obyczaje ludowe, które towarzyszą Wielkanocy.

Oczywiście, o wiele więcej możliwości, jeżeli chodzi o przybliżanie obrzędów i zachowań, związanych z Wielkanocą, mają prozaicy. Oni też potrafią w barwny, poetycki niemal sposób, malować wiosenne przemiany w przyrodzie. Przekonajmy się:

Hej! zwiesna ci to szła, jakoby ta jasna pani w słonecznym obleczeniu, z jutrzenkową i młodą gębusią, z warkoczami modrych wód, od słońca płynęła, nad ziemiami się niesła w one kwietniowe poranki, a z rozpostartych rąk świętych puszczała skowronki, by głosiły wesele, a za nią ciągnęły żurawiane klucze z klangorem radosnym, a sznury dzikich gęsi przepływały przez blade niebo, że boćki ważyły się nad łęgami, a jaskółki świegotały przy chatach i wszystek ród skrzydlaty nadciągał ze śpiewaniem, a kędy tknęła ziemię słoneczna szata, tam podnosiły się drżące trawy, nabrzmiewały lepkie pęki, chlustały zielone pędy i szeleściły listeczki nieśmiałe, i wstawało nowe, bujne, potężne życie, a zwiesna już szła całym światem, od wschodu do zachodu, jako ta wielmożna Boża wysłanniczka, łaski i miłosierdzie czyniąca...

Hej! zwiesna ci to ogarniała przyziemne, pokrzywione chaty, zaglądała pod strzechy miłosiernymi oczyma, budząc struchlałe, omroczone role serc człowiekowych, że dźwigały się z utrapień i ciemnic, poczynając wiarę na lepszą dolę, na obfitsze zbiory i na tę wytęsknionej szczęśliwości godzinę...

Ziemia się rozdzwaniała życiem kieby ten dzwon umarły, gdy mu nowe serce uwieszą, serce ze słońca uczynione. (...)

Niejeden z łatwością rozpozna, że ten fragment bardzo obrazowo, plastycznie opisujący nadejście wiosny, pochodzi z Chłopów Władysława Stanisława Reymonta (1867–1925), tegorocznego jubilata. W owej noblowskiej powieści obok mistrzowskich opisów przyrody występują też najbogatsze zapewne w literaturze polskiej opisy świąt liturgicznych, obejmujące zarówno przygotowania do nich, jak też same obchody, i te domowe, rodzinne, i te kościelne.

Podobnie, jak w cytowanym wierszu Leopolda Staffa, porządek natury zharmonizowany jest u Reymonta z porządkiem liturgicznym. Nieprzypadkowo wiosna występuje tutaj jako wielmożna Boża wysłanniczka, która powoli wkłada na się ozdobniejszy z dnia na dzień strój; która, przy pośrednictwie ptasich treli wzmaga powoli różnorodne efekty, miłe dla ucha ludzkiego. Owa Boża wysłanniczka narzuca też odpowiednie prace: i te, wynikające z uprawiania roli, i te, do których mobilizują zbliżające się Święta Wielkanocne. Już na początku Wielkiego Tygodnia znacznie się intensyfikują ludzkie poczynania:

(...) Wielki Wtorek już był na karku, toć i roboty przybyło, i różnych turbacji niemało – to kiele chałup trza było porządki czynić, to dzieci obszyć, siebie też ździebko obrządzić, do młyna wieźć, o święconym pomyśleć i tyle jeszcze inszych różności, że już w każdej chałupie głowiły się ciężko gospodynie, jak tu wszystkiemu zaradzić (...)

Apogeum prac przypada zazwyczaj na Wielki Czwartek i Wielki Piątek, tym bardziej, że niejedna gospodyni lipecka wszelkiego rodzaju sprzątanie, czyszczenie, gotowanie itp. chce pogodzić z pójściem do kościoła. Niewielka to przecież zasługa być ze swoim Zbawicielem tylko wtedy, kiedy On triumfuje, kiedy jest już wyzwolony z ludzkiej udręki, kiedy sam zmartwychwstał i obieca zmartwychwstanie ludziom dobrej woli. Być z Nim w Ogrójcu, dzielić z Nim Drogę Krzyżową, czy przynajmniej nabożnie towarzyszyć Jego Najświętszej Męce – to już trochę więcej, to dopiero świadczy o głębszej z Nim przyjaźni.

Wielka Sobota przebiega w Lipcach pod znakiem ostatnich przygotowań, głównie zaś dekorowania potraw na stół wielkanocny, które czekają na poświęcenie. Kiedy warto przywołać jakieś szczegóły, Reymontowski narrator najchętniej zagląda, oczywiście, do chaty Macieja Boryny, najbardziej zamożnego gospodarza lipeckiego, bo właśnie tutaj naprawdę jest na czym oko zatrzymać:

Hanka z Jagusią i Dominikową, choć nie mówiły prawie z sobą, ustawiły pod szczytowym oknem, w podle Borynowego łóżka, duży stół, nakryty cieniuśką, białą płachtą, której wręby oblepiła Jagusia szerokim pasem czerwonych wystrzyganek. Na środku, z kraja od okna, postawili wysoką Pasyjkę, przybraną papierowymi kwiatami, a przed nią na wywróconej donicy baranka z masła, tak zmyślnie przez Jagnę uczynionego, że kiej żywy się widział: oczy miał ze ziarn różańcowych wlepione, a ogon, uszy, kopytka i chorągiewkę z czerwonej, postrzępionej wełny. Dopiero zaś pierwszym kołem legły chleby pytlowe i kołacze pszenne z masłem zagniatane i na mleku, po nich następowały placki żółciuchne, a rodzynkami kieby tymi gwoździami gęsto ponabijane; były i mniejsze, Józine i dzieci, były i takie specjały z serem, i drugie jajeczne cukrem posypane i tym maczkiem słodziuśkim, a na ostatku postawili wielką michę ze zwojem kiełbas, ubranych jajkami obłupanymi, a na brytfance całą świńską nogę i galanty karwas głowizny, wszystko zaś poubierane jajkami kraszonymi, czekając jeszcze na Witka, by ponatykać zielonej borowiny i tymi zajęczymi wąsami opleść stół cały. (...)

Tego samego dnia należało zdążyć jeszcze do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody (...), zaś późnym wieczorem już na Rezurekcję. W domu zostają tylko starzy i mali bądź ci, którzy już naprawdę muszą czegoś dopilnować. Przenosząc się razem z Hanką, synową Boryny, do kościoła, narrator, nie bez emocji, relacjonuje:

Kościół już był jakby nabity, ściżbiony naród kłębił się i wrzał niby woda, z poszumem pacierzy, wzdychań, kaszlów a pozdrawiań (...)

Ledwie co się przepchała do swojego miejsca, kiej proboszcz wyszedł z nabożeństwem, i wraz też jęły się z gęstwy rwać głośne wzdychy i te ręce szeroko rozwodzone. Klękali kornie cisnąc się coraz barzej, że wnet cały naród był na kolanach, ramię przy ramieniu, dusza przy duszy, jako to pole nasadzone głowami, że ino w tym rozkołysanym ździebko, człowieczym łanie oczy się mrowiły, połyskliwie kiej motyle niesąc się ku ołtarzowi wielkiemu, na figurę Jezusa zmartwychwstałego, któren stojał nagi, skrwawiony, ranami pokryty i w płaszcz czerwony jeno przyodziany z chorągiewką w ręku.

Cichość z nagła objęła kościół, jakby tego zwiesnowego przypołudnia, kiej to słońce przypiecze pola, wiater ustanie i przygięte zboża se kłosami gwarzą, a jeno gdziesik wysoko, pod niebem modrym, skowronkowe pieśni słodko podzwaniają...

Rozmadlali się z wolna, że wargi się wszędy trzęsły i pacierze ze wzdychaniami szemrały cichuśko a rzęsiście kiej ten deszczyk trzepiący po liściach(...).

Narrator niczemu się nie dziwi, gdyż tak być powinno:

Jakże, największe święta w całym roku, Wielkanoc, i tyla obcego narodu się zebrało, a na wszystkich twarzach, choć ździebko przychudłych z postu, radość się rozlewa (...).

Jako że Rezurekcja zakończyła się prawie przed północą, Wielka Niedziela nie rozpoczyna się dla lipczan o wczesnym świcie:

Nazajutrz bardzo późno obudziły się Lipce.(...)

Nie kwapili się zrywać z barłogów, choć dzień ci to szedł Pańskiego Zmartwychwstania. Słońce wyniesło się zarno od wschodu i zagrało w stawach a rosach, i płynęło po bladym, wysokim niebie, jakby śpiewając wszemu światu ciepłem a światłością: Alleluja!

Niesło się ogromne i promienne wskroś mgieł przyziemnych, wskroś sadów i chałup, i pól, że ptaki zaśpiewały radośnie, wody dzwoniły weselnym bełkotem, bory zaszumiały, wiater powiał, zatrzęsły się młode liście, a ziemia zadrgała, że gęste runie zbóż zakolebały się cichuśko i rosy kiej łzy posypały się na ziemię.

Hej! wesoły dzień nastał! Chrystus nam zmartwychwstał! Alleluja! (...)

Alleluja! Alleluja! Alleluja!...

Tym ci to świat wszystek się rozlegał onego dnia Pańskiego. (...)

Tak być powinno, bez względu na to, że radość Zmartwychwstania bywa, niestety, czasem omroczona różnymi niesprzyjającymi okolicznościami. Mają swoje konkretne problemy mieszkańcy Lipiec, ma je każdy człowiek. Nawet W czas zmartwychwstania, jeśli pójść za myślą Bolesława Leśmiana, nie wszystko toczy się należytym torem:

W czas zmartwychwstania Boża moc

Trafi na opór nagłych zdarzeń.

Nie wszystko stanie się w tę noc

Według niebieskich wyobrażeń. (...)

Na pewno nie wszyscy przeżywają ten piękny czas według niebieskich wyobrażeń, a nawet nie zawsze według własnych wyobrażeń. Jeżeli tak się dzieje z własnej winy, nie jest dobrze. Jeżeli z jakichś innych powodów, nie warto wpadać w przygnębienie. Na świecie doznacie ucisku, – mówi Chrystus i od razu też pociesza – ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat! (J 16, 33). Skoro tak niełatwa była, wiodąca do Zmartwychwstania, droga samego Boga, dlaczego ma być łatwa droga człowieka?

Jak niejednokrotnie czytamy na kartach Pisma Św. czy też późniejszej literatury, podejmującej wątki biblijne, i ten cierpiący, i ten Zmartwychwstały Chrystus najczęściej, najchętniej obcuje, spotyka się z człowiekiem zmęczonym, utrudzonym, chorym, nie opływającym w dostatki, skrzywdzonym itp. Nawet więcej: Zbawiciel świata wygląda nieraz o wiele skromniej niż wystrojony odświętnie człowiek. Przypomnijmy wiersz Jana Lechonia Wielkanoc, w którym się spotykają Pan Jezus i łowicka chłopka:

Droga, wierzbą sadzona wśród zielonej łąki,

Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.

Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze,

A pod niebem wysoko śpiewają skowronki.

 

Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy,

Drogą, którą co święto szli ludzie ze śpiewką,

Idzie sobie Pan Jezus wpółnagi i bosy

Z wielkanocną w przebitej dłoni chorągiewką.

 

Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,

Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.

Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,

Upadła na kolana i krzyknęła: „Chryste!”

 

Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą,

A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem

I rzeknie: „Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą,

Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem”.

Przyjrzyjmy się dysharmonii, jaka tutaj powstała: Pan Jezus wpółnagi i bosy, jest też wzmianka o jego przebitej dłoni. Chłopka natomiast: Ma kosy złociste,/ Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska. Pomimo owego „niekorzystnego” wyglądu to Bóg jednak ma większą siłę, to On przenika duszę każdego. To On, ten wpółnagi i bosy, pociesza wystrojoną chłopkę, a za jej pośrednictwem wszystkich pozostałych. Radości spotkania dopełnia odpowiednia sceneria, przywołująca barwny, wiejski i zarazem polski, krajobraz.

Radość Zmartwychwstania ściślej łączy ludzi z Bogiem, łączy też ludzi ze sobą, ludzi różnych narodów, stanów, zawodów, kondycji fizycznej i umysłowej etc.

Konstanty Ildefons Gałczyński, jedną z pasji którego była muzyka, próbuje w swoim wierszu wyobrazić Wielkanoc Jana Sebastiana Bacha. Utwór jest typowym przykładem tzw. liryki roli. Osobą mówiącą jest sam J. S. Bach, znany kompozytor, który na pozór samotnie spędza Święta Wielkanocne:

Rodzina wyjechała do Hagen.

Sam zostałem w tym ogromnym domu.

Po galeriach krokami dudnię. (...)

Zaraz się jednak okazuje, że mamy tu do czynienia jedynie ze złudzeniem samotności, gdyż jest to człowiek z pasją:

 

Cóż to za rozkosz błądzić przez pokoje

z Panią Muzyką we dwoje! (...)

Duchową rozkosz potęguje także uświadomienie doniosłości przeżywanego dnia:

A dzisiaj jest Wielkanoc.

Dzwon rozmawia z dzwonem.

O, wesołe jest serce moje!

Czas wolny, sakralny pozwala zanurzyć się we wspomnienia, które stają się inspiracją do tworzenia nowych dzieł:

W starych szufladach są stare listy,

a w książkach zasuszone kwiaty;

jak to miło plądrować wśród starych papierów...

O, świąteczne godziny pełne złotych szmerów!

o, natchnienia jak kolumny złote! o, kantaty! (...)

Świąteczny czas stwarza również okazję do głębszych refleksji nad swoim dziełem, do swego rodzaju autotematycznych wynurzeń:

To śmieszne, że niektórzy nazwali mnie mistrzem.

Mówią, że w mych kantatach zamknąłem niebiosa.

Szkoda, że tu nie wszyscy znacie mego kosa,

ach, jakże ten kos śpiewa, jakże ten ptak gwiżdże,

jemu wiele zawdzięczam. No i wielkim chmurom.

I wielkim rzekom. I piersiom twoim, Naturo. (...)

Domniemane zwierzenia Bacha kolejny raz jakby potwierdzają przypuszczenie o współdziałaniu natury i metafizyki, o ich głębokiej sile, inspirująco oddziaływającej na sztukę. Poddający się tej sile kompozytor docenia jednak tym razem też świąteczne wytchnienie, które daje jemu nareszcie możliwość podziwiać nie stworzone ludzką ręką arcydzieła natury:

Bo lepsza od mych skrzypiec, gdym grywał w Weimarze,

niźli perły, o których dla mej żony marzę,

niż sonaty mych synów, niż wszystkie marzenia,

taka chwila wielkiego, wielkiego wytchnienia,

właśnie teraz, gdy widzę przez altany szparę

rzecz niezwykłą, zawrotną, szaloną nadmiarem:

WIOSENNE GWIAŹDZISTE NIEBO.

A że tegoroczne zachowanie natury jakby zaprzeczało jedności planu Bożego i planu natury? A może nawet nie zaprzeczało? Może to jakiś znak? Może wiosna, „wielmożna Boża wysłanniczka”, jeśli nazwiemy ją po reymontowsku, chciała coś człowiekowi przekazać? Może to był protest wobec nie zawsze właściwego naszego zachowania nawet podczas „największych świąt w całym roku”? Może sami powodujemy pęknięcie harmonii, jaka powinna łączyć plan Boga, natury i człowieka?

Jak odrodzić pękniętą harmonię? Na czym polega Jedyna nadzieja według ks. Jana Twardowskiego:

Zwykle na Wielkanoc składamy sobie życzenia. Ileż jest w nich ludzkiej nadziei.

Pomyślmy: pierwsza Wielkanoc na świecie miała miejsce wtedy, kiedy nie spełniło się bardzo wiele ludzkich życzeń, obliczeń i przewidywań.

Wszystkie zawiedzione wtedy ludzkie nadzieje można by po kolei poustawiać jak zapadnięte, niewyrośnięte albo przypalone mazurki.

Zawiedzione nadzieje tłumu, który krzyczał: „Ukrzyżuj Go!” Ludzie ci pragnęli, aby Jezus dalej mnożył chleb, karmił darmo na pustyni i nie na pustyni. Zawiedli się. Nie czynił już cudów.

Zawiedzione nadzieje Piłata, któremu nie udało się wciągnąć Jezusa w dyskusję filozoficzną na temat prawdy.

Zawiedzione nadzieje Heroda, który cieszył się, że kiedy Jezus stanie przed nim, na jego oczach spełni cud.

Zawiedzione nadzieje Judasza, który chciał, aby Jezus był potężnym protektorem, a jemu samemu dał dobrą posadę. Tymczasem Jezus mówił o ubóstwie.

Zawiedzione nadzieje Apostołów, którzy byli przekonani, że Jezus wszystkim da stanowiska, będzie Mesjaszem, wodzem, który pokona Rzymian (...)

Zawiedzione nadzieje faryzeuszów, którzy myśleli, że Jezus na procesie powie wreszcie, że nie jest Synem Bożym.

Tymczasem Jezus odrzuca kamień i pokazuje, że jedyną nadzieją jest On sam.

Mówimy, że Jezus jest Miłością. Wielkanoc pokazuje, że Jezus jest przede wszystkim Nadzieją. Zawiodą ludzkie nadzieje, obliczenia, rachuby i kalkulacje, które nieraz zabawnie chodzą na cienkich nóżkach jak małe wielkanocne kurczaki. Jedynie Chrystus po swojemu wszystko obliczył i przemyślał.

Naszym największym życzeniem powinno być jedno: aby więcej liczyć na samego Jezusa, który jest naszą jedyną nadzieją, zwłaszcza wtedy, kiedy nie udają się ludzkie życzenia.

I, już zupełnie na zakończenie, Życzenia dla wszystkich, z którymi niech się ponownie zwróci do nas bardzo lubiany i szanowany przez wielu ks. Jan Twardowski:

Na Wielkanoc chciałbym złożyć krótkie życzenia wierzącym i niewierzącym.

Czego nam, wierzącym, dzisiaj życzyć? Chyba tego, żebyśmy stawiając sobie czasem pytania: po co się urodziłem? po co żyję? dlaczego ucieka mi doczesne szczęście? dlaczego cierpię? dlaczego umieram? – stale przypominali sobie Jezusa zmartwychwstałego, który jako człowiek przebył ludzkie życie, cierpienia, straszną śmierć i w cierpieniach, kłopotach życiowych przedarł się do Pana Boga i do Niego przeniósł nasze człowieczeństwo. Żebyśmy nie patrzyli na nasze kłopoty, cierpienia, śmierć jak na nieszczęście, ale jak na przedzieranie się do Boga. Jest to w życiu takie trudne, trudniejsze od wspinaczki na górę.

Niewierzącym życzyłbym, aby postawili sobie pytanie: a jeśli jest prawdą, że Jezus zmartwychwstał, to jak będę wyglądał ze swoją niemądrą niewiarą?

Halina Turkiewicz

Wstecz