Podglądy

Psu na buty takie kochanie

Władze Polski i Litwy po raz kolejny wymieniły czułe pieszczoty. Tym razem za pośrednictwem mostu. Był to telemost, który na kilka godzin połączył polski Senat i litewski Sejm. W ten sposób władze obu krajów wspólnie świętowały kolejną, 216. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja, do zrodzenia której po latach postanowili przyznać się również Litwini. Przy okazji okazało się, że ten historyczny dokument jeszcze bardziej pogłębił to wielkie i wzniosłe uczucie, które Litwa żywi do Polski i vice versa.

Na nowo przeczytana Konstytucja pomaga obu (naszym) narodom i państwom jeszcze bardziej oddalić się od inercyjnych stereotypów pojmowania historii. Pomaga nam lepiej nawzajem się zrozumieć, odnaleźć wspólne wartości, zarówno te, związane z przeszłością, dniem dzisiejszym jak i z przyszłością – cieszył się z litewskiej strony mostu prezydent Valdas Adamkus.

Z drugiej – polskiej – nie mniej radośnie wtórował mu marszałek Sejmu RP Ludwik Dorn, który nawoływał naszych trochę w stylu Międzynarodówki (najbardziej znanej pieśni socjalistycznej): Jako wolni z wolnymi, równi z równymi winniśmy budować mosty energetyczne, gospodarcze, kulturowe, polityczne i czysto ludzkie. Do tego zobowiązuje nas nasza przeszłość i nasza przyszłość!

No, proszę, a wydawało się, że natężenie miłości między naszymi krajami osiągnęło apogeum tuż po przejęciu przez polski PKN Orlen kontrolnego pakietu akcji litewskiego koncernu naftowego w Możejkach. Wówczas to nawet ktoś z naszych wielkich (dalibóg nie pamiętam: prezydent Adamkus czy premier Kirkilas?) porównał ten kontrakt do reaktywowania unii polsko-litewskiej.

Po tych płomiennych deklaracjach wydawało się, że już nie da się kochać mocniej i szczerzej... Bzdura! Przy każdej kolejnej randce na najwyższym szczeblu padają kolejne deklaracje, które są dowodem, że pokłady polsko-litewskiej miłości jeszcze się nie wyczerpały, że fajnie jest, ale ma być jeszcze lepiej, że można tę naszą miłość jeszcze pogłębiać i zdobić, np. w liczne mosty. Jakież to urocze! Byłoby... gdyby było prawdziwe. Mnie osobiście uprawiana na poziomie władz litewsko-polska miłość przypomina tę z brazylijskich telenowel. Jest równie rozwlekła (oglądamy ją od 15 lat, czyli od chwili wznowienia stosunków dyplomatycznych między naszymi krajami), równie efektowna i równie (przynajmniej z litewskiej strony) nieprawdziwa.

Bohaterowie raz po raz stają naprzeciwko siebie w wystudiowanych pozach i prawią wyświechtane do bólu banały-dyrdymały. Tyle w tym wszystkim namiętności, ile w płycie grobowej, tyle prawdy, ile w prognozie pogody na przyszły rok, tyle uczucia, co w małżeństwie z rozsądku. Bo gdyby tych dwoje naprawdę aż tak się kochało, każde z nich musiałoby mieć trochę uczucia i dla dziecięcia pochodzącego ze związku Obojga Narodów. Mam tu na myśli bynajmniej nie Konstytucję 3 Maja, chodzi o mniejszość polską na Litwie. Tymczasem kocha nas tylko Polska. I daje nam liczne tego dowody w postaci stałego finansowego i moralnego wsparcia. Jest to jednak, niestety, miłość do własnego, co prawda, potomka, ale wychowanego w obcej rodzinie.

Gdy przedstawiciele najwyższych władz RP, podczas wizyt w Wilnie, nas widzą i słyszą, gotowi są nam nieba przychylić. Gdy schodzimy im z oczu, ulegają czarowi władz RL. A ci traktują nas jak kłopotliwą schedę po niegdysiejszym związku Królestwa Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego, na samo wspomnienie którego, dostają ciężkiej zgagi. Co tu kryć, jesteśmy dla naszych władz dziecięciem z prawego niby łoża, ale bardzo irytującym. Innym niż pozostałe. Cenimy sobie litewskie obywatelstwo, a jednocześnie, jak pijany płotu, uczepiliśmy się swojej polskości i przy niej trwamy, choć uwiera. Poza tym gardłujemy, by zwrócili nam naszą ziemię, a to prawie całe Wilno i cała Wileńszczyzna. Co tu kryć, trudniśmy do kochania!

W wyniku to, co oglądamy w litewsko-polskim serialu o miłości, znacznie się różni od realiów serwowanych nam przez rodzimych polityków i różnej maści urzędników. Oto przykłady zaczerpnięte z okresu zaledwie kilku minionych miesięcy:

Serial o miłości. Występuje prezydent Valdas Adamkus, który powiada, że stosunki polsko-litewskie w zakresie praw mniejszości można uznać za modelowe.

Życie pozaserialowe. Prezydent zarzuca polskim władzom Wileńszczyzny, że... dyskryminują litewskie szkoły, polskie przy tym faworyzując. W szkołach z językiem urzędowym (litewskim) częstokroć nie zapewnia się warunków niezbędnych do nauki – w ten sposób prowadząc do konfrontacji i podziału społeczeństwa – głosi wydany z tej okazji gniewny komunikat urzędu prezydenta. Fiu, fiu, fiu!.. Tego jeszcze nie było.

Jesteśmy chyba pierwszą na świecie mniejszością, która dyskryminuje większość, pozbawia ją prawa do nauki w języku ojczystym. I jak tu tolerować taki ropień na zdrowym ciele kraju? – pomyślałby ktoś niezorientowany w sytuacji. Wydaje mi się tymczasem, że ktoś musiał donieść prezydentowi, iż niektóre polskie szkoły na Wileńszczyźnie mają: a to nową salę gimnastyczną, a to stołówkę, a to jakąś dobudówkę lub są generalnie po remoncie. A litewskie nie wszystkie.

To fakt, że niektóre polskie szkoły rzeczywiście skorzystały z dobrodziejstwa remontu lub rozbudowy. Z tej prostej przyczyny, że od wielu lat troszczy się o to i finansuje „Wspólnota Polska” (a ściślej mówiąc Senat RP). Przy tym do tego rodzaju pomocy kwalifikowane są szkoły będące w najbardziej opłakanym stanie, takie, jakich wśród litewskich nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Oburzenie prezydenta na taki stan rzeczy dowodzi, że nie miałby on chyba nic przeciwko temu, by polski podatnik sfinansował również remont litewskich szkół Wileńszczyzny. Problem w tym, że miłość Polski do Litwy nie osiągnęła jeszcze poziomu, gdy ta mocniej kochająca strona traci nie tylko zdrowy rozsądek i kontakt z rzeczywistością, ale też często majątek. Jestem pewna, że gniew prezydenta na polskie władze rejonu ma swoje źródła w podszeptach „życzliwych”, którzy nie mogą darować AWPL druzgocącego zwycięstwa w minionych wyborach samorządowych. Bo gdyby naprawdę chodziło o sprawiedliwość, Valdas Adamkus już dawno zwróciłby uwagę na to, że część szkół litewskich na Wileńszczyźnie oddana jest w gestię powiatów, które to te szkoły rzeczywiście faworyzują poprzez lepsze finansowanie.

Oglądajmy jednak dalej. Serial o miłości. Występuje twórca litewskiej niepodległości Vytautas Landsbergis, który (skwapliwie podczepiając się pod sukces związany z uchwaleniem onegdaj Konstytucji 3 Maja) rzecze co następuje: Historyczne znaczenie Konstytucji rozgłasza na świecie sławę nie tylko Polski, ale również Litwy. (...) Dziś rządzący Europą poszukują selektywnej prawdy. Nie bądźmy takimi świadkami, którzy świadczą o niecałej prawdzie. Miejmy nadzieję, że solidarność obydwu krajów wytrzyma tę próbę. Będziemy razem z Polską! I tram-ta-dram i tram-ta-dram!.. Kolejne banały, ale słuchać miło.

Życie pozaserialowe. Ten sam bohater serialu niedługo przed wyborami samorządowymi nawołuje swoich partyjnych towarzyszy oraz elektorat konserwatystów do użycia wszelkich sił i nieprzebierania w środkach, by przejąć (od Polaków) władzę na Wileńszczyźnie. To ewentualne przejęcie władzy Landsbergis określa mianem historycznego zwycięstwa. Rodzi się wrażenie, że europarlamentarzysta prowadzi z nami – mieszkającymi tu Polakami – jakąś wojnę!

Serialu o miłości ciąg dalszy: Do końca roku ziemia na Wileńszczyźnie zostanie zwrócona mieszkającym tu Polakom – zapewnia pod koniec stycznia przebywającą w Wilnie polską minister spraw zagranicznych Annę Fotygę szef litewskiej dyplomacji Petras Vaitiekunas. Pani minister odpowieda, że jest zadowolona z deklaracji strony litewskiej. Też byliśmy zadowoleni. Krótko.

Z życia pozaserialowego. Około siedmiu tysięcy mieszkańców Wilna, głównie Polaków, którzy ubiegają się o zwrot ziemi w stolicy Litwy, może się pocałować... gdziekolwiek. Z braku lepszego zajęcia. Bo ziemi nie dostanie. Tako orzekł kierownik okręgu wileńskiego Alfonsas Macaitis. Część ziemi od dawna jest zabudowana, część przejęta pod obiekty użyteczności publicznej, strefy rekreacyjne i nie podlega zwrotowi – powiedział Macaitis dodając przy tym, że samorząd stołeczny sporządza ogólny plan rozwoju miasta, który przewiduje przeznaczenie nowych terenów na cele społeczne, więc ziemi do zwrotu jeszcze ubędzie.

Nie oznacza to, co prawda, że np. 90 proc. ubiegających się o zwrot ziemi wilnian (odzyskało ją lub jest w trakcie zaledwie 10 proc.) zostanie odprawionych z kwitkiem. Administracja powiatu, dodając do krzywdy zniewagę, proponuje, by byli właściciele, którym w Wilnie czy okolicach pokazano figę, samodzielnie poszukali sobie wolnych nadziałów po całej Litwie, najlepiej tam, gdzie ptaki zawracają. O proponowanej pozostałym żebrackiej rekompensacie nie wspomnę, jest to temat na skargę do Trybunału Europejskiego.

Ale oglądajmy dalej litewsko-polskie love story. Pani Minister Fotyga słyszy też od ministra Vaitiekunasa zapewnienie, iż wkrótce strona litewska przystąpi do rozwiązywania kolejnego problemu społeczności polskiej na Litwie – pisowni polskich imion i nazwisk w dokumentach. I rzeczywiście przystąpiła. Przygotowała nawet projekt ustawy o pisowni imion i nazwisk, który dopuszcza możliwość zapisywania ich polskim alfabetem. Co prawda, od projektu do zatwierdzenia jeszcze długa droga, ale już dziś możnaby... ten ślicznie rokujący świstek wyrzucić do kosza na śmieci.

Życie pozaserialowe jest banalne, ale prawdziwe: Litewski Trybunał Konstytucyjny jeszcze w roku 1999 orzekł, że nazwiska obywateli Litwy powinny być pisane po litewsku. Basta! Gdyby ktoś nie wiedział, taki trybunał wydaje swoje orzeczenia w oparciu o Konstytucję RL, a ta, o ile sobie przypominam, od 1999 roku nic a nic się nie zmieniła. Strona litewska dobrze o tym wie, ale będzie miała argument, że przynajmniej się starała.

A serial o miłości leci dalej. Sceneria akcji – to XV sesja Polsko-Litewskiego Zgromadzenia Poselskiego, poświęcona ocenie realizacji podpisanego w 1994 roku Traktatu polsko-litewskiego. Na sesji parlamentarzyści obu krajów uznają traktat za wzorcowy. Zauważają, że partnerstwo strategiczne jest realizowane praktycznie we wszystkich punktach dotyczących współpracy politycznej, gospodarczej, kulturalnej..., z wyjątkiem punktu dotyczącego mniejszości narodowych w obu krajach. Na temat tego ostatniego (tradycyjnie) bardziej marudzi strona polska, bo litewska właściwie nie bardzo ma o co. W końcu jednak obie strony dochodzą do wniosku, że rozstrzyganiu problemów mniejszości narodowych posłuży ściślejsza współpraca gospodarcza obu krajów (czyli ożenek Możejek z Orlenem, a też wspólne budowanie dróg, wszelkiej maści mostów, no i atomowej siłowni). Współpraca wygląda coraz piękniej, a co z naszymi problemami i postulatami?

Życie pozaserialowe. Litewska Rada ds. Oceny Instytucji Naukowych i Jakości Studiów – instytucja doradcza przy Ministerstwie Oświaty i Nauki – powołując się na bzdurny argument, zarzyna projekt otwarcia w Wilnie filii Uniwersytetu w Białymstoku, o którą polska społeczność tak długo zabiegała. Ponoć losy tej uczelni jeszcze nie są przesądzone, ale, jak znam życie, przyszłość placówki, która miała być pierwszą filią zagranicznej państwowej uczelni na Litwie, wygląda nijako. Wcale nie wygląda.

I tak to się przeplata – piękny serial o miłości z dotkliwą rzeczywistością. Ale jaka tam miłość, skoro my (krew z krwi, kość z kości) od jednej z zakochanych stron ciągle dostajemy albo w kark, albo (w lepszym wypadku) kombinację z trzech palców. Kto zresztą powiedział, że miłość niesie radość? W każdym bądź razie do polsko-litewskich amorów najbardziej pasuje mi definicja Henryka Sienkiewicza, którą ten w Panu Wołodyjowskim włożył w usta Ketlinga: Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje. Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek, miłością porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych... Kochanie to kalectwo, bo człek, jak ślepy, świata za swoim kochaniem nie widzi... Kochanie to smutek, bo kiedyż więcej łez płynie, kiedyż więcej wzdychań boki wydają? (...) Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człowiek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada...

Każże z takiego kochania psom buty uszyć! – odpowiedział tak rozamorowanemu rycerzowi pan Zagłoba. I miał rację.

Lucyna Dowdo

Wstecz