Jego Wysokość SŁOWO

140 rocznica urodzin W. S. Reymonta

„Muszę dojść do celu”

Tym razem SŁOWO związane będzie nie tylko z językiem, lecz i z literaturą. Jest bowiem poświęcone jednemu z tych, którzy językowi naszemu dodali blasku i świetności – Władysławowi Stanisławowi Reymontowi, a którego 140 rocznica urodzin przypadła 7 maja. Znany jest czytelnikowi jeszcze z lektur szkolnych jako autor czterotomowej epopei z życia ludu wiejskiego „Chłopi”, a także „Ziemi obiecanej” – wnikliwego studium narodzin polskiego kapitalizmu w perkalikowej Łodzi, po której różnokolorowymi strumykami płynęła woda z farbiarni niemieckich, polskich i żydowskich fabryk tkackich. Te dwa utwory są – a przynajmniej powinny być – czytelnikowi znane również dzięki doskonałym ekranizacjom filmowym. Miał więc Reymont więcej szczęścia od współczesnego mu innego wielkiego pisarza – Stefana Żeromskiego. Przeniesiona na ekran powieść „Ludzie bezdomni” niewiele ma z Żeromskim wspólnego, podobnie zresztą, jak „Dzieje grzechu”. A i „Wierna rzeka” płyciutko przez ekran polski przepływa. Więcej miał też Reymont szczęścia, jeśli chodzi o otrzymanie literackiej Nagrody Nobla.

W 1924 obaj ci wielcy pisarze byli kandydatami do tej prestiżowej, jak się dziś mówi, a jak się wtedy mówiło – najważniejszej międzynarodowej nagrody literackiej. Jak wiemy, otrzymał ją Reymont. Żeromskiego Niemcy oskarżały o polski nacjonalizm, dopatrując się go w powieści „Wiatr od morza”, był też (także i w Polsce) postrzegany jako pisarz buntu, idei rewolucyjnych. Niewątpliwie wszystko to, a przede wszystkim stanowisko Niemiec, zaważyło na decyzji Komitetu Nagrody Nobla.

Przyznanie Reymontowi Nagrody spowodowało w Polsce dyskusje i spory o miejsce tych pisarzy w literaturze polskiej i światowej. Oczywiście, rozważania, który twórca jest „większy”, są rzeczą dość ryzykowną. „Większy” jest każdy z nich, obaj – reprezentując różne postawy ideowe, różny zakres tematyki, różne metody twórcze – wnieśli trwały ślad zarówno w język, kulturę polską, jak też w kulturę światową.

Nie uwłaczając naszemu, ani też innym laureatom tej Nagrody, pozwolę sobie na kilka słów zwątpienia, czy aby na pewno zawsze otrzymują ją ci najlepsi, najgenialniejsi, którzy swój talent i nieraz nadludzki wysiłek całkowicie oddają na służbę ludziom? Nie otrzymał przecież Nagrody Pokojowej papież Jan Paweł II, który, jak nikt chyba inny na świecie, tyle zrobił dla pojednania różnych religii (nie tylko z historii wiemy, jak straszne są wojny religijne, ale i z tego, co się dzieje we współczesnym świecie), zbliżenia ludzi różnych wyznań. Nie otrzymał też Nobla wielki pisarz rosyjski Anton Czechow. W roku 2004 część krytyków i czytelników zbulwersowała wiadomość o przyznaniu Nagrody Literackiej kontrowersyjnej austriackiej pisarce Elfriede Jelinek, której perwersyjna i obsceniczna proza ociera się o pornografię, natomiast Ryszard Kapuściński, jeden z największych pisarzy XX wieku, został pominięty.

Wróćmy jednak do Reymonta, jeszcze raz podkreślając, że Nagroda, przyznana temu pisarzowi, była jak najbardziej słuszna. Żałować jedynie należy, że pisarz, niemal przez całe życie zmagający się z trudnościami materialnymi, otrzymał ją tak późno. I sława, i pieniądze przyszły zaledwie na rok przed śmiercią.

Pochodził z wielodzietnej, patriarchalnej rodziny Antoniny i Józefa Rejmentów. Urodził się w miejscowości Kobiele Wielkie w Łowickiem. Na chrzcie otrzymał imiona Stanisław Władysław. Jednakże już jako początkujący pisarz zmienia ich kolejność. Zmienia też, a właściwie modyfikuje swoje nazwisko, podpisując się pod pierwszym ogłoszonym drukiem opowiadaniem „Wigilia Bożego Narodzenia”: Reymont. Trudno dociec, dlaczego, bowiem sam pisarz nic na ten temat ani w pamiętnikach, ani w licznych listach do rodzeństwa nie wspomina. Być może w ten sposób akcentował swoje szlacheckie pochodzenie (do czego zresztą miał prawo ze strony matki), a może trudne relacje z ojcem sprawiły, że wszystko chciał mieć na swój własny koszt, własną pracą zdobyte. Łącznie z nazwiskiem. Poza tym, był Reymont nie tylko namiętnym miłośnikiem teatru, ale i sam marzył o karierze artystycznej, próbując szczęścia w teatrze objazdowym (tę fascynację teatrem, a następnie gorycz i rozczarowanie wiernie opisze w „Komediantce”, a także w „Fermentach”). Być może te aktorskie zdolności, łącznie z talentem pisarskim sprawiały, że nie zawsze było wiadomo, gdzie się w jego opowieściach kończą realia, a gdzie zaczyna fantazja, gra aktorska i wymysł literacki. Tak o tym dowcipnie i elegancko powiedział bodaj najlepiej znający meandry biografii Reymonta Adam Grzymała Siedlecki: Przy olbrzymich swoich zaletach pisarskich i ludzkich miał nasz znakomity twórca i tę genialną obojętność na różnicę między prawdą i fantazją.

Ta „genialna obojętność” wypływała również stąd, że ubarwiając koleje swego losu pisarz starał się w ten sposób ukryć nędzę. Jak bardzo była ona dotkliwa, świadczy list z grudnia 1885 roku. Pisze do siostry Katarzyny Jakimowicz:

Uwierz mi, że teatr nie jest takim złem, jak go przedstawiają, a ma to dobre, że uczy żyć oszczędnie, trochę za oszczędnie, ale co robić. Do Ojca pisałem dwa listy, na które Ojciec uznał za stosowne nie odpowiadać; wcale nic dziwnego: aktorem, włóczęgą ma się zajmować [...] Mam nadzieję, że Ci moje listy przykrości nie zrobią [...] ale wierz mi, że gdyby nie o jednej koszuli, podartych spodniach i dziurawych butach, nie śmiałbym Cię o nic prosić, doświadczywszy tyle dobrego już. Jeślibyś mogła jakie stare po Kostusiu [szwagrze pisarza, u którego jako piętnastoletni chłopak terminował w zakładzie krawieckim – Ł. B.] spodnie (nota bene niepotrzebne) mi przysłać [...] to z wdzięcznością przyjmę.

Czytelnik polski, a także światowy – jako noblista Reymont tłumaczony był na wiele języków – zna go przede wszystkim jako prozaika, autora „Chłopów”, „Ziemi obiecanej”, być może mniej – „Komediantki”, „Fermentów”, trylogii „Rok 1794” oraz bardzo wielu opowiadań. A przecież jak tylu innych parających się piórem twórców (Sienkiewicz, Żeromski) zaczynał od poezji. I choć pisanie wierszy traktował całkiem serio, uważał je za wstęp do zawodu literackiego, do zmagań z jakże nieraz opornym wobec twórcy SŁOWEM. Od mistrza bowiem zależy, czy potrafi ulepić z tego szlachetnego tworzywa – SŁOWA – pomnik piękny i trwały, który „trwać będzie przez pokolenia”.

Po kilku latach flirtu (bo chyba nie był to romans) z córami Zeusowymi, a zwłaszcza Erato i Euterpe, które patronowały poezji miłosnej i lirycznej, Reymont dochodzi do wniosku, że „Słowackiego nigdy nie prześcignie” i całkowicie poświęca się prozie, a także samokształceniu, doskonaleniu warsztatu twórczego. Nie miał przecież wykształcenia. Ukończył zaledwie kilka klas szkoły parafialnej. Był – jak opowiadał – pomocnikiem geometry, aktorem, urzędnikiem kolejowym, mnichem (?) i znowu kolejarzem. (Ze wspomnień Alfreda Wysockiego). Jedynie o latach terminowania krawieckiego pisarz wolał nie wspominać. Ten fragment jakoś mu do życiorysu nie pasował. Reymont jest klasycznym przykładem człowieka, który sam siebie stworzył. Z najwyższym wysiłkiem, wbrew wszelkim przeciwieństwom losu dążył do celu: zdobycia umiejętności i wiedzy, potrzebnej mu do pracy pisarskiej.

W grudniu 1893 roku przyjeżdża do Warszawy. Zamierza rozpocząć żywot stołecznego literata. Jednak już po kilku tygodniach notuje: Bieda, bieda, bieda. No, jeśli komu się zdaje, że to tak łatwo zdobyć sobie miejsce w prasie... ten nie ma pojęcia o niczym. A przecież nie był nowicjuszem warsztatu pisarskiego. Miał już sporo rzeczy drukowanych, ogólnie przyznawano mu talent, ale jego drapieżne utwory, odzwierciedlające surowe życie chłopów, rzemieślników, artystów – ludzi skrzywdzonych i poniżonych czy to przez innych, czy przez los, czy przez małość własnego serca, wzbudzały niepokój redaktorów i wydawców, wymagały „retuszu kosmetycznego”, zmuszały autora do jakże mu nienawistnej autocenzury.

Lata Młodej Polski (1891 – 1918), w których Reymont wchodzi do literatury, są okresem burzliwego rozwoju różnych, nieraz ścierających się ze sobą prądów literackich. Podobnie zresztą rzecz się miała w całej Europie. (Kazimierz Wyka: Polski naturalizm i polski modernizm stanowiły małżeństwo nie bardzo zgodne). Wszystko to niewątpliwie znajduje odzwierciedlenie w utworach Reymonta. Jednocześnie był to okres dominowania refleksji o charakterze filozoficznym czy egzystencjalnym, tymczasem przyszły laureat Nagrody Nobla reprezentował talent tradycyjnie epicki i raczej daleki był od filozofii. Jako doskonały obserwator zewnętrznego świata, obdarzony niemal genialną pamięcią, dążył do wiernego odtwarzania rzeczywistości poznawanej za pomocą zmysłów, poprzez ukazywanie bogactwa szczegółów w opisach ludzi, środowisk społecznych, sytuacji, wydarzeń. Dzięki temu język utworów Reymonta, szczególnie wrażliwego na zestawy kolorów, na wszelkie przejawy piękna i harmonii w przyrodzie otaczającej, jest niezwykle plastyczny i sugestywny.

Wzbogacił też Reymont polszczyznę zachowując na stronicach swojej wielkiej epopei chłopskiej piękno języka mieszkańców wsi Lipce.

Czas był wiosenny o świtaniu.

Kwietniowy dzień dźwigał się leniwie z legowisk mroków i mgieł jako ten parob, któren legł spracowany, a nie wywczasowawszy się do cna zrywać się ano musi nade dniem, by wnetki imać się pługa a do orki się brać.

Poczynało dnieć.

Ale cichość była jeszcze całkiem drętwa, tyle jeno, co rosy kapały rzęsiście z drzew pośpionych w mącie nieprzejrzanym.

Reymontowska epopeja chłopska, jedno z arcydzieł literatury światowej, jest nie tylko owocem wielkiego talentu pisarza, o którym wspominaliśmy tu nieraz, lecz i ogromnej pracy. Pisał, przepisywał (od ręki, rzecz jasna), pracował nad każdym niemal słowem. Porównajmy fragmenty pierwszej redakcji z tą, jaka ukazała się w druku.

Pierwsza redakcja: I nazajutrz dzień był mokry, mglisty, zgniły – co chwila ktoś wychodził z jakiejś chałupy i poglądał w niebo, czy się nie przejaśnia. Ale deszcz padał ciągle, bezustannie, nieubłaganie. Nie można było wyjrzeć na świat, tak było mokro i błotno.

W I wydaniu: Nazajutrz dzień był tak samo zadeszczony i posępny.

Co chwila ktoś wychodził z jakiejś chałupy i długo a frasobliwie poglądał w omglony świat, czy się gdzieś nie przejaśnia – ale nic, kromię burych chmur, płynących tak nisko, że darły się o drzewa, widać nie było; deszcz mżył bezustannie, tyle że jakoś zaraz z południa przeszedł w ulewę, jakoby kto upusty niebieskie otworzył, że ino dudniło po dachach.

Pisarze nie zawsze trafnie oceniają własne utwory. (Przypomnijmy tu choćby „Kwiaty polskie” Tuwima, które autor uważał za główne dzieło swego życia, a które nie wywołało takiego oddźwięku, jakiego oczekiwał. Cenimy dziś ten poemat głównie za dygresje liryczne, podobnie jak w „Beniowskim” Słowackiego.) Reymont jednak doskonale orientował się, że żaden z utworów, które napisał przed „Chłopami, nie może równać się z tym dziełem. Dopiero przepisywał na czysto „Zimę” (a więc drugą część czterotomowej całości), kiedy w liście do Antoniego Wodzińskiego zamieścił taką oto ocenę:

Sam uważam, że wszystko, com napisał do „Chłopów”, jest moim wstępem literackim.(...) „Chłopami” rozpoczynam serię prac nowych. Chcę szukać duszy polskiej w jej istotnych, najgłębszych cechach, chcę ją wskrzesić i postawić na formie.

Drukowanie swego najważniejszego utworu planował rozpocząć w styczniu 1900 roku. Niestety, nie był to pomyślny rok ani dla „Chłopów”, ani dla ich autora. W lipcu pisarz ulega ciężkim obrażeniom w katastrofie kolejowej. Mimo długiej kuracji, skutki jej będzie odczuwać do końca życia. Jednakże katastrofa miała też skutek dobroczynny: wysokie odszkodowanie w postaci stałej renty, wypłacanej przez kolej, znacznie poprawiło jego sytuację materialną. Mógł sobie pozwolić nawet na podróże zagraniczne.

A co z „Chłopami’? Z „Chłopami” jest źle, nawet bardzo źle. W październiku 1901 roku pisze do Jana Lorentowicza:

Jestem w Wiśle. (...) siedzę umyślnie w tej Wiśle, aby się zabrać do napisania „Chłopów”. Byłem już bliski końca. Katastrofa mi przeszkodziła, a teraz przeglądam napisane rozdziały i drę niemiłosiernie – zupełnie; zaczynam zupełnie na nowo. Zrozumcie, co to za pewnego rodzaju męczeństwo – podrzeć całą prawie książkę, nie skrzywić się i zabrać się na nowo do jej napisania. Albo dojrzałem, albo zgłupiałem, że to robić muszę – ale muszę.

Nie wiadomo, jaka była ta zniszczona wersja „Zimy”. Więcej – nie są znane też losy tej drugiej, pisanej w Wiśle, bo i ta nie spodobała się autorowi. Dopiero trzecia gotowa była w lipcu 1903 roku. Niełatwo też się pisarzowi dała III część, „Wiosna”, nad którą „orał” codziennie „od dziewiątej do pierwszej, a czasem i całe popołudnie”. Proces przekształcania się wizji artystycznej w obraz słowny – to ciężka, wyczerpująca praca.

Wspominał po latach:

Odtąd przeżywałem wewnętrznie każdy rozdział, wydobywałem każdą scenę ze swej duszy(...) żona widząc mnie coraz bardziej mizernego i bladego wezwała doświadczonego lekarza. (...)

– Pan musiał mieć atak epileptyczny? Skąd się to wzięło, co pan w ostatnich dniach porabiał?

– Trzy dni z rzędu tańczyłem na weselu.

Nie trzeba chyba dodawać, że było to wesele Boryny z Jagusią. To głębokie wczucie się, utożsamienie psychiczne z sytuacjami, przeżyciami bohaterów stworzyło plastyczne i pełne ekspresji obrazy „Chłopów”. Tak bardzo plastyczne i prawdziwe, że czytelnik nie ma czasem siły, by towarzyszyć parobkowi Boryny - Kubie w jego umieraniu, czy też Jagusi w jej nieludzkiej krzywdzie i pohańbieniu, jakich dopuściła się wobec niej wieś.

Temat samosądu, przemocy, zbiorowego okrucieństwa nad jednostką Reymont poruszał już wcześniej w swych opowiadaniach. Przypomnijmy chociażby opowiadanie „Sprawiedliwie”, w którym wieś dopuszcza się samosądu nad podpalaczem.

Wstrząsający jest też cykl opowiadań poruszających tematykę I wojny światowej, w których groza i dramat, jaki niesie wojna, dotyka nie tylko ludzi, ale i zwierząt („Dola”, „O zmierzchu’). Godnym przyszłego noblisty kunsztem artystycznym odznaczają się też opowiadania „Orka” i „Za frontem”, mówiące o tym, że instynkt życia, nieodparta wewnętrzna potrzeba uprawy ziemi są silniejsze niż wojna i jej okrucieństwa. Michał Kozioł, bohater „Za frontem”, ginie zastrzelony podczas siewu. Czy nie przypomina to nam śmierci Macieja Boryny z „Chłopów”? To jakbyśmy zajrzeli do Lipiec w czasie wojny.

Co wiemy o naszym wielkim pisarzu w ostatnich latach jego życia? Mimo stale nasilającej się choroby serca, jest aktywnym społecznikiem w odrodzonej Polsce. Angażuje się do pracy powstałego w 1920 roku Związku Literatów Polskich. Wespół z Nałkowską, Żeromskim, Strugiem, Irzykowskim stara się pomagać „chudym literatom”. Był też jednym z głównych propagatorów utworzenia Akademii Literatury Polskiej.

Rok 1925 był rokiem czarnym dla literatury polskiej. 20 listopada umiera wielki rywal Reymonta do Nagrody Nobla – Stefan Żeromski. Reymont pisze:

Cios to dla naszego piśmiennictwa okropny, dla mnie również, i z wielu względów, nie mniejszy. Byłem jego szczerym wielbicielem. Różniliśmy się bardzo, ale podziwiałem w nim genialnego pisarza (...). Niestety, nie ma on następcy i tzw. Młoda Polska zaczęła wymierać. Ja się najbardziej nadaję na drugiego, przygotowany niejako jestem na to i odpowiednio chory, a potem Kasprowicz, również ciężko chory.

Były to niestety słowa prorocze. Reymont umiera po dwóch tygodniach, w kilka miesięcy po nim – Kasprowicz.

Autor „Chłopów” pochowany został na cmentarzu Powązkowskim. Serce zostało zamurowane w Kościele Świętego Krzyża w Warszawie, w tym samym filarze, gdzie spoczywa serce Szopena. A jego książki, takie ludzkie i prawdziwe, zostały z nami.

Łucja Brzozowska

Wstecz