Notatki gospodarcze

Nie za wiele tych osiągnięć

W ubiegłym miesiącu usłyszeliśmy kolejne doroczne orędzie prezydenta Valdasa Adamkusa o stanie państwa. Głowa państwa był jak zawsze krytyczny. Miniony rok określił mianem czarnego, gdyż jego zdaniem, w kraju praktycznie nie ruszyła z miejsca żadna reforma. Ani gospodarcza, ani socjalna, ani jakakolwiek inna. Nie potrafiliśmy też należycie wykorzystać naszego członkostwa w Unii Europejskiej i zmarnowaliśmy dużo funduszy unijnych, a nad rządem ciągle „polatywał” kryzys. Valdas Adamkus uważa, że nasze społeczeństwo nękają takie „choroby” jak brak wzajemnego zaufania, intrygi, bezwzględna walka o władzę, korupcja, a też cechujący wielu urzędników i polityków brak profesjonalizmu. Praktycznie jedynym gospodarczym osiągnięciem Litwy w minionym roku był, zdaniem prezydenta, kontrakt związany z zakupem przez PKN Orlen litewskiej rafinerii w Możejkach.

Szef państwa w swoim orędziu wskazał też rządzącym kilka nie cierpiących zwłoki spraw do załatwienia. Najważniejsza z nich – to obniżenie podatku dochodowego do 20 proc. oraz likwidacja powiatów. Przemówienie prezydenta wywołało (już nie po raz pierwszy) niezadowolenie wielu polityków i organizacji. Niektórzy krytycznie ocenili fakt, że w tym sprawozdaniu Valdas Adamkus ani słowem nie wspomniał o pracy urzędu prezydenta. To rzeczywiście było nieco dziwne. Wszak szef państwa i jego ekipa też mają jakieś zobowiązania wobec kraju. Poza tym, w trakcie słuchania tego orędzia nasuwało się pytanie: gdzie był nasz prezydent w ciągu 12 minionych miesięcy, skoro sprawia wrażenie zaszokowanego tym, co zastał w państwie. Dlaczego wcześniej nie bił na alarm?

Jednak premier Gediminas Kirkilas uważa, że prezydent miał rację i że tak surowa, ale obiektywna krytyka najlepiej dopinguje do działania. Zdaniem premiera, zarówno rząd jak i Sejm powinny pracować w jednym zaprzęgu. Kirkilas nadmienił, że wymienione przez prezydenta reformy są już rozpoczęte i znajdują się na dobrej drodze, jednak część ich utknęła w martwym miejscu wskutek braku odpowiednich uregulowań legislacyjnych, za które odpowiada Sejm. Premier nie zgadza się z prezydentem tylko w kwestii obniżenia podatków. Zdaniem szefa rządu, o tego rodzaju posunięciach można będzie dyskutować dopiero po upływie pół roku, gdy będziemy wiedzieli, jakie są wpływy do budżetu i jaki jest stan finansowy kraju.

Rację ma zarówno prezydent jak też jego oponenci. Kraj rzeczywiście od lat tonie w politycznych i ekonomicznych intrygach. Co pewien czas wypływa na jaw kolejna afera. Jest z tego powodu mnóstwo hałasu, ale winowajcy nie ponoszą żadnych konsekwencji. Często nie próbuje się nawet ustalić, kto jest autorem przekrętu, który uszczuplił kasę państwa. To tu, to tam „wsiąkają” miliony, kto je wchłonął jest powszechnie znaną „tajemnicą”, ale organy upoważnione do ścigania takich kanciarzy zbiorowo udają idiotów. Nie stosuje się praktyki pociągania aferałów do osobistej odpowiedzialności. Tak jak dawniej: za wszystko są odpowiedzialni wszyscy. To jakaś paranoja. Dziennikarze potrafią w mig ustalić autorów takiej czy innej radosnej działalności na szkodę państwa, natomiast organy ścigania i politycy sprawiają wrażenie ślepych i głuchych.

Świadczenia emerytalne – wielka niewiadoma. 93 procent przyszłych emerytów nie ma zielonego pojęcia, jaka będzie ich emerytura. Młodzi w wieku 20-30 lat w ogóle nie wiedzą, czy na nią kiedyś zarobią. Osoby, którym pozostało do emerytury 10 lat, też nie wiedzą, jakiej wysokości świadczenia emerytalne należą im się z tytułu wpłacanych składek. Jedynie osoby około sześćdziesiątki mają jakie takie rozeznanie, co je czeka w przyszłości. Są to ustalenia spółki „Baltijos tyrimai”.

Na Litwie, w odróżnieniu od innych krajów europejskich, wciąż jeszcze nie są popularne prywatne fundusze emerytalne. Nadal jesteśmy przekonani, że o nasze emerytury powinno zadbać państwo, ew. pracodawca. Tymczasem obywatele krajów starej demokracji już od pierwszych lat po podjęciu pracy trzymają w tej kwestii rękę na pulsie. Oczywiście, możemy się tłumaczyć, że nasze płace są nędzne, więc nie stać nas np. na oszczędzanie w prywatnych funduszach, eksperci jednak twierdzą, że co nieco zaoszczędzić można i przy niskich zarobkach. Jeśli się umie rozsądnie dysponować tym, co się ma.

Ich zdaniem, godziwy poziom życia na emeryturze mielibyśmy wówczas, gdyby nasza emerytura była na poziomie 75 proc. wcześniejszych zarobków. Tymczasem SoDra oferuje emerytom świadczenia na poziomie zaledwie od 25 do 40 proc. naszych dotychczasowych dochodów. Dlatego, zwłaszcza ludzie młodzi, już od pierwszego dnia pracy, powinni dbać o dodatkowe zabezpieczenie się na poczet przyszłej emerytury. Im większych dokonamy wpłat, tym większe świadczenia będziemy pobierać na starość, tym bardziej, że fundusze emerytalne muszą nasze składki pomnażać drogą inwestycji.

Jednak dla klientów prywatnych funduszy emerytalnych i wysokości ich przyszłej emerytury ważne jest, do jakiego funduszu należą. Może bowiem istnieć duża różnica w wysokości kapitału emerytalnego wypracowanego przez najlepszy i najgorszy fundusz. Dlatego też fundusz należy wybierać bardzo rozważnie, a też żądać szczegółowej informacji na temat gwarantowanych nam przyszłych świadczeń. Pamiętajmy też, że prywatny fundusz emerytalny, jeżeli nam nie odpowiada, możemy zmienić na inny. Te wszystkie informacje dotyczą, rzecz jasna, jedynie ludzi młodych i w średnim wieku, mających czas na dodatkowe oszczędzanie. Ci którzy są już na to za starzy, mogą liczyć wyłącznie na SoDrę i mają... to, co mają, czyli nędzę z bidą.

W co inwestować? Światowi eksperci ds. gospodarczych twierdzą, że wpływy USA na rozwój światowej gospodarki ostatnio znacznie się kurczą. Ameryka traci ekonomiczny impet. Eksperci radzą więc inwestować w bardziej rozwijające się rynki. A do tych zalicza się ostatnio: Brazylię, Południową Koreę, Rosję, Bułgarię, Rumunię.

Cezar Lupu, odpowiedzialny za rozwój biznesu w Europie Środkowej i Wschodniej w HSBC Investments Funds (HSBC jest jedną z sześciu największych na świecie grup kapitałowych zajmujących się zarządzaniem aktywami) twierdzi, że aktualnie najwygodniej jest inwestować w papiery wartościowe oraz akcje przedsiębiorstw krajów rozwijających się. Jego zdaniem, jeśli się porówna trzy duże rynki: USA, Japonii i Europy, to najlepiej inwestować w rynki europejskie. Poważnym konkurentem dla USA jest też ostatnio Ameryka Łacińska, rozwijające się kraje europejskie oraz Chiny. Przy tym, im kraj jest bardziej gospodarczo rozwinięty, tym bardziej ryzykowne są tam inwestycje. Wielu znawców światowego rynku inwestycji twierdzi, że w ciągu najbliższego półrocza najlepiej jest inwestować w Chinach, Indiach, Rosji i Brazylii. Porównując rynki Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, należy stwierdzić, że azjatyckie, jeśli chodzi o inwestycje, są najbardziej chłonne.

Poza tym, eksperci sugerują, że dzisiejsze inwestycje należy planować długofalowo. Na żaden rynek nie warto wchodzić na parę lat. To może przynieść wyłącznie straty, zaś zysków można się spodziewać co najmniej po 10 latach. Dobre możliwości takiego inwestowania są teraz ponoć w Rumunii, Bułgarii, Serbii, Bośni i nawet w Albanii. Z krajów byłego Związku Radzieckiego eksperci jako przyjazne inwestycjom wymieniają Gruzję, Ukrainę, Kazachstan i Armenię. Co na temat Litwy? Milczenie. Albo w trakcie badań nie brano nas pod uwagę, albo też jesteśmy już gospodarczo tak bardzo rozwinięci, że inwestycje w naszym kraju mogą stanowić ryzyko.

SOS dla drobnych producentów! Wielu z nas jeszcze pamięta czasy powszechnego deficytu w sklepach spożywczych, gdy to za rarytasy uchodziły majonez, groszek konserwowy, kawa rozpuszczalna czy mandarynki. Dziś półki sklepowe wprawdzie łamią się od nadmiaru towaru, ale artykułów spożywczych po przystępnych cenach jest coraz mniej, poza tym konsumenta regularnie nabija się w butelkę.

Codziennie w skrzynkach pocztowych znajdujemy dziesiątki folderów supermarketów, które kuszą niskimi cenami, bombarduje nas tanimi ofertami też telewizja i radio. Gonimy więc do takiego molocha, a tam się okazuje, że tani towar albo już się skończył, albo go nie dowieźli (raczej to drugie). Ponieważ z reguły nie mamy czasu na wałęsanie się po marketach w poszukiwaniu tanich okazji, kupujemy to, co jest. W ten sposób supermarkety wystawiają nas nieraz do wiatru. Są i inne nieuczciwe marketingowe chwyty, którym ciągle jeszcze ulegamy. Wystarczy, że do opakowania towaru lub jego metki jest przyklejona nalepka „akcja!” i już ulegamy pokusie, kupując niekiedy całkiem zbędną rzecz. Podobnie rzecz ma się z tzw. „wyprzedażami”. Wystarczy na metce umieścić dwie ceny – „starą” wyższą i nową, niby zredukowaną, by klient złapał się na ten lep.

To działa, ale coraz więcej osób ma dość dojenia w ten sposób ich portfeli. Wiele też tęskni do małych osiedlowych sklepików, które oferują tzw. „szydło, mydło i powidło” i w których czasem można trafić na produkt dobry, ekologiczny i niedrogi. Niestety, te sklepiki stopniowo znikają z naszego krajobrazu. Ich brak bardzo utrudnia egzystencję również drobnym producentom, którzy najczęściej są dostawcami takich sklepów.

Niedawno przedstawiciele drobnego i średniego biznesu wystosowali petycję do Sejmu z prośbą o prawną ochronę drobnych producentów, których bezlitośnie pożerają giganty. Supermarkety zwykle zamawiają duże ilości towaru i z drobnymi producentami nie chcą nawet rozmawiać. Poza tym tajemnicą poliszynela jest to, że za zaistnienie na półkach supermarketów producent musi... delikatnie mówiąc, dać „wyraz wdzięczności”. Wymieniane są kwoty rzędu 50 tys. litów, co zresztą wcale nie daje gwarancji, że towar zostanie należycie wyeksponowany, a od tego zależy sprzedaż.

Drobnym producentom nie zostaje więc nic innego, jak handel na bazarach lub likwidacja interesu. Właśnie dlatego żądają oni wniesienia do ustawy o handlu chroniącej ich interesów poprawki. Jednak Sejm z tym się nie śpieszy. Czyżby działał tu przekonywający lobbing handlowych tygrysów? Prawdopodobnie jesteśmy już blisko sytuacji, jaką mają Finowie. Tam w sklepach jest tylko 3-4 proc. towarów krajowych, reszta to import z całego świata. Zresztą u nas też coraz trudniej o litewskie produkty. Znikły też sklepy branżowe, takie jak np.: mięsne, z nabiałem czy z warzywami, gdzie można było kupić świeżą żywność. Bo, nie ukrywajmy, że w dużych sklepach coraz trudniej o świeże mięso, warzywa lub owoce. Dowód: oferowane przez nie artykuły spożywcze wyglądają coraz lepiej... a smakują coraz gorzej.

Kolejne widmo prywatyzacji. Minister komunikacji Algirdas Butkevičius jeszcze niedawno zapewniał, że na Litwie nie będzie prywatyzacji państwowej poczty. Jednak, jak się okazuje, prywatyzacja poczty – to jedno z zaleceń Unii Europejskiej. A jak UE coś zaleca, to nasi zaraz fruuuuu... i zrobione. Termin prywatyzacji wprawdzie nie jest jeszcze znany, ale już wiadomo, że nas to nie ominie. Prywatyzacja sama w sobie nie oznacza nic złego, tym bardziej, że Unii chodzi o rozwój konkurencji. W starych krajach unijnych poczta też nie należy do państwa, ale w związku z tym nie ma monopolu, dzięki czemu w usługach pocztowych (i w ofertach cenowych) można przebierać jak w ulęgałkach.

Podobnie jest z usługami telefonii. Z Niemiec na Litwę można dzwonić o wiele taniej niż z Wilna do Kowna, wystarczy wybrać najtańszego operatora. No właśnie, skoro już jesteśmy przy prywatyzacji i tanim telefonowaniu, to mamy prawo obawiać się, że z „Lietuvos paštas” będzie dokładnie tak, jak było z „Lietuvos telekomas”. Przyszedł Fin Tapio Paarma, nic nie zainwestował, za to wywindował taryfy, wypompował z tego biznesu, ile się dało, zniszczył zaufanie klientów, wielu z nich odstraszył, no i poszedł sobie... Teraz „Teo” powoli odbudowuje swoje pozycje, ale nie idzie mu to łatwo. A poważnej konkurencji jak nie ma, tak nie ma.

Jak już wspomniałam, prywatyzacja sama w sobie nie jest zła. Np. holenderska poczta, dzięki temu, że w 1989 roku została sprywatyzowana, jest nie tylko jedną z najlepiej działających na świecie, ale też przynosi krociowe zyski, w 2005 roku wyniosły one 11,7 mln. USD. Ale my, niestety, nie jesteśmy Holandią. Na Litwie za każdą większą prywatyzacją wlecze się korupcyjny smrodek, a obywatel na każdej traci lub solidnie dopłaca do czyjegoś prywatnego interesu. Nic dziwnego, że każde hasło „prywatyzacja!” budzi w nas odrazę. Oby tym razem było inaczej.

Julitta Tryk

Wstecz