Oświata polska pod zmasowanym ostrzałem

Tak ostrej, totalnej krytyki wszystkich szczebli oświaty w języku polskim – poczynając od przedszkola i kończąc wyższą uczelnią – jak w ciągu ubiegłych kilku tygodni jeszcze nie mieliśmy. Owszem, na początku lat 90. przeżyliśmy próby dyskredytacji nauczania w ojczystym języku, mieliśmy napady i zakusy: a to na podręczniki, a to na język wykładowy poszczególnych przedmiotów. Jednak tak szeroko zakrojonej akcji przy użyciu nawet głowy państwa nie było.

Co dało powód do takiej nagonki? Generalnie, bez wątpienia sromotnie przegrane przez litewskie siły nacjonalistyczno-mafijne wybory w rejonie wileńskim i solecznickim. Tyle pieniędzy wydanych na antypolską kampanię przez żądnych władzy na Wileńszczyźnie przedstawicieli litewskich partii i tak mizerny, a raczej zerowy efekt, bez wątpienia nie sprzyja przyjacielskim stosunkom z rządzącą coraz pewniej w tym regionie AWPL, polską społecznością. Określone siły poprzez wygranie wyborów miały nadzieję na zmianę polityki oświatowej na Wileńszczyźnie. Budowa litewskich szkół w każdej wsi nie dała bowiem oczekiwanego wyniku. Owszem, rodziny mieszane, o zerowej świadomości narodowej posłały tam swe pociechy, jednak masowego napływu polskich dzieci do litewskich szkół nie nastąpiło.

Sytuacja praktycznie się ustabilizowała dzięki naprawdę tytanicznej pracy poszczególnych dyrektorów, nauczycieli polskich placówek oświatowych, którzy dla swoich dzieci potrafili stworzyć konkurencyjną, prestiżową szkołę z ojczystym językiem nauczania. Ponad 10 lat prowadzonej polityki oświatowej na Wileńszczyźnie przez rządzącą AWPL, czemu przyświeca hasło, by każde polskie dziecko uczyło się w polskiej szkole, litewskie zaś bądź rosyjskie odpowiednio w swojej – stworzyło warunki do unormalizowania stosunków narodowościowych w regionie. Jednak taka sytuacja nie odpowiada pseudopatriotom litewskim, chcącym na siłę uszczęśliwiać polskie dzieci, ucząc je w państwowym języku.

Ciekawe, że nikt z całej armii litewskich naukowców, którzy swymi imionami sygnowali coraz to nowe „akcje doskonalenia nauczania dzieci nielitewskich”, nie potrafił chociażby pseudonaukowo dowieść, dlaczego dziecko polskie ma się uczyć nie w ojczystym języku. Jakie teorie pedagogiczne, a może badania psychologów udowodniły, że wyrwane ze swego organicznego środowiska: języka, kultury, zwyczajów siedmioletnie dziecko stanie się geniuszem, rozpoczynając naukę w obcym, nie używanym na co dzień języku? W normalnym państwie taki gwałt nad osobowością dziecka musiałby być karany. Niestety, cel uświęca środki. Nowym gospodarzom na tych terenach nie są potrzebni świadomi swej godności, wykształceni ludzie, a tylko rozumiejący rozkazy, pozbawieni ambicji najemni robotnicy. Kiedy nie mogą realizować swej „polityki oświatowej” na tych terenach, ogarnia ich wściekłość i wtedy następuje zmasowany atak.

Tym razem do zapoczątkowania antypolskiej histerii posłużyła dość sprawnie się posuwająca sprawa rejestracji na Litwie filii Uniwersytetu Białostockiego. Kiedy kolejne sita na uzyskanie rejestracji były pokonane, komisja ds. oceny studiów znalazła formalny pretekst: pomieszczenia nie są należycie wyposażone. Nie pomogły zapewnienia, że wkładanie środków, kiedy nie jest wiadomy los rejestracji, hamuje należyte zagospodarowanie przyszłych audytoriów.

Po takich wnioskach wspomnianej komisji, sprawa rejestracji znalazła się w rękach Ministerstwa Oświaty i Nauki. Pani minister ma prawo podjęcia decyzji o przyznaniu rejestracji, wbrew opinii komisji. Polityczna sytuacja w rządzącej koalicji raczej pozwalała oczekiwać na pozytywne załatwienie sprawy. Tego siły wrogie tej inicjatywie nie mogły jednak dopuścić, więc została rozpętana kampania w prasie i telewizji, by pokazać, jak to się Polacy „panoszą” na Wileńszczyźnie i „krzywdzą” Litwinów oraz tych, co chcą być litewskojęzycznymi.

Na ile paranoicznie wygląda sytuacja w tym temacie, niech świadczy taki oto fakt: podczas audycji w LTV „Spaudos klubas”, poświęconej znalezieniu sposobów uniknięcia wpływów Rosji na wybory prezydenta, jeden z jej uczestników, chrześcijański demokrata, z zapałem godnym lepszej sprawy próbował zebranym tłumaczyć, że zagrożenie największe idzie ze… strony Polski, rejestracji filii jej uczelni. Oto jak myślą o swym „strategicznym partnerze” niektórzy bracia Litwini.

Po nieudanej ubiegłorocznej próbie wciągnięcia Ministerstwa Oświaty i Nauki do rozgrywek w temacie „jak są krzywdzone szkoły litewskie w rejonie wileńskim”, tej wiosny użyto osoby prezydenta. Niestety, głowa państwa poddał się propagandzie określonych sił i dał się użyć w tej brzydkiej kampanii. Dlaczego wybrano prezydenta? Możemy rozważyć kilka wariantów. Otóż ze względu na swe pełnione w państwie funkcje nie jest on gruntownie zorientowany w temacie; ostatnio oskarżany o pasywność tu mógł się wykazać „pryncypialnością”; możliwy jest też wariant, że świadomie użyto go do antypolskiej nagonki, by popsuć mu opinię (w różnych kręgach się przebąkuje, że kolejną ofiarą naszych skandalików będzie głowa państwa).

Prezydentowi zorganizowano pokazowy wyjazd do Rudomina. Wcale nieprzypadkowo: litewska szkoła w Rudominie, która na początku lat 90. wyniosła się do oddzielnego budynku, czeka na rozbudowę, polsko-rosyjska zaś, która została w nowym, wtedy jeszcze budującym się gmachu (m. in. z bardzo poważnymi usterkami) na dzień dzisiejszy ma względnie lepsze warunki lokalowe. A dzięki energicznej, młodej pani dyrektor jest placówką, która bardzo aktywnie uczestniczy w pisaniu projektów, konkursach, współpracy z Polską i tego wyniki widać w szkole. Gdyby prezydent odwiedził niedaleko położoną Rzeszę albo słynną Szkołę Tysiąclecia w Solecznikach i porównał je z polskimi, to te lokalowo wypadłyby lepiej. Według innych kryteriów – wątpię. Po prostu jest tak, że zarówno administracja jak i nauczyciele polskich szkół pracują z ogromnym oddaniem, co procentuje.

Prezydent po odwiedzeniu Rudomina na naradzie poczynił dość ciekawe wnioski. Otóż nie tylko zauważył, że warunki litewskich szkół są gorsze, ale też miał zarzuty co do tzw. przerzucania środków koszyczka uczniowskiego z jednej szkoły dla drugiej. Gdyby miał obiektywnych doradców, toby wiedział, że np. szkoła litewska w Połukni żyje za koszt koszyczka polskiej.

Ponadto prezydentowi wypowiadającemu się za zwiększeniem finansowania litewskich szkół na Wileńszczyźnie jako szkół „mniejszości”, doradcy musieli podpowiedzieć, że polskie szkoły ten mizerny dodatek dostają nie dlatego, że są „mniejszościowe”, lecz że mają więcej godzin lekcyjnych (dodatkowy język – polski). Taki sam zresztą dodatek dostają szkoły litewskie na Wileńszczyźnie, tylko nie wiadomo dlaczego. A władzom oświatowym w podwileńskich rejonach zarzucono, że specjalnie nie dbają o atrakcyjność szkół z państwowym językiem nauczania, by były mniej przyciągające dla nie-Litwinów. Może by tak jeszcze pieniądze „Wspólnoty Polskiej” dla szkół litewskich przeznaczać, to dopiero wtedy ta polska władza byłaby dobra.

Wykorzystując osobę prezydenta jako ciężką artylerię w walce z „rozpasaniem” polskiej władzy w podwileńskich rejonach, organizatorzy nagonki postanowili przy okazji „załatwić” jeszcze jedną sprawę. Otóż ni z tego, ni z owego, prezydent wypowiedział się, że po to, by zlikwidować „dyskryminację i nierówność” absolwentów polskich i litewskich szkół, ci pierwsi muszą składać egzamin maturalny z języka litewskiego nie jako z państwowego, lecz ojczystego. Czyli zaproponował ujednolicić egzamin maturalny z języka litewskiego.

Temat ten szeroko i dość forsownie był omawiany już w ubiegłym roku na szczeblu ministerstwa, sejmowego komitetu ds. oświaty, językoznawców i nauczycieli-lituanistów pracujących w szkołach mniejszości narodowych. Po trudnej dyskusji uznano, że temat ten przy obecnej siatce godzin (w polskich klasach jest ich prawie dwukrotnie mniej), różnicach programowych nie może być w najbliższym czasie forsowany. I oto mamy taki wniosek prezydenta. Czyżby język litewski witających go dzieci z polskiej szkoły był gorszy od głowy państwa, że Jego Ekscelencja postanowiła „ulepszyć” sytuację.

Nie omieszkały też litewskie media kolejny raz dołożyć rejonowi solecznickiemu. Kiedy na Radzie podjęto decyzję o reorganizacji dwóch polskich i jednej litewskiej szkoły – zmieniając ich status i przyłączając do pobliskich gimnazjów, wszczęto ogromną wrzawę. Mer się postawił, że nie może tak być, by rzucano pieniądze na wiatr tam, gdzie nie ma dzieci. O zmianę decyzji zwrócił się do mera rejonu prezes AWPL. Prosił nie zamykać ani jednej szkoły. Szlachetna decyzja. Ale jak długo sprawy gospodarcze, polepszenie funkcjonowania oświatowych placówek będą zależały od polityki? Czy już do końca swego istnienia (podobno nie ma nas tu być za lat 130) mamy być zakładnikami politycznymi?

Jeden z majowych numerów liczącego się czasopisma „Veidas” dał na okładce temat: „Marzenie Polaków z Wileńszczyzny”. Dalej anonsował: zasłaniając się narodowością, AWPL chce trzymać Wileńszczyznę w ciemnocie i biedzie. W numerze znalazł się nadzwyczaj tendencyjny, brudny artykuł o realiach w rejonie wileńskim i solecznickim. Renomowane czasopismo nie powstydziło się wzorem bulwarowej prasy zamieszczać plotki oraz wykorzystać do znudzenia powtarzaną podczas niedawnej kampanii wyborczej do samorządów opinię człowieka, który w decydującym momencie dla Litwy nie głosował za Aktem Niepodległości i był uznawany za wroga litewskiej państwowości. Dziś stał się potrzebny, bo może wyświadczyć pewne usługi: być tą parszywą owcą.

W swym zacietrzewieniu przeciwko rządzeniu miejscowych Polaków na swojej ziemi, przegrani działacze imają się fałszowania faktów, mówienia półprawdy. W mieście Wilnie Polacy za swą koalicyjną postawę doczekali się kolejnej porcji oszczerstw. Od dobrych kilku lat w samorządzie była omawiana sprawa budowy polskich przedszkoli-szkół w trzech dzielnicach: Zameczek (Pilaite), Fabianiszki oraz Bołtupie. Telewizja „5 kanał” wszem i wobec ogłosiła, że Polacy za „odpowiednią” koalicję dostaną trzy szkoły (jakie – przemilczano).

Poprosiłam prezesa Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz Szkolna” o skomentowanie niektórych ataków. Otóż Józef Kwiatkowski poinformował, że sprawa przydziału parceli pod budowę trzech przedszkoli-szkół była omawiana za ubiegłej kadencji i „Wspólnota Polska” jest gotowa do udziału w budowie z finansowaniem na ponad 50 proc. Są to istotne szczegóły, które nieuczciwi dziennikarze pominęli. Co do stanowiska prezydenta w sprawie ujednolicenia egzaminu z języka litewskiego dla wszystkich szkół, jak poinformował prezes, „Macierz Szkolna” wystosuje pisma do prezydenta, Sejmu i premiera, w którym jeszcze raz wyłuszczy przyczyny, z których powodu taka decyzja jest dziś niemożliwa.

Tego typu kampanie, rozkręcane umiejętnie w czołowych dziennikach, czasopismach i telewizji, podające tendencyjne oceny i urabiające na własne kopyto fakty, są wielce szkodliwe nie tylko dlatego, że starają się zdyskredytować wybraną w demokratycznych wyborach władzę na Wileńszczyźnie, ale sieją nieufność i wrogie nastawienie litewskiej części społeczeństwa, które nie zna szczegółów i celów tych „akcji”, a tylko słyszy o tym, jak „polska władza krzywdzi mniejszość litewską zamieszkałą wokół Wilna”. Kto poniesie odpowiedzialność za takie „akcje”? Retoryczne to pytanie.

Janina Lisiewicz

Wstecz