Za młody na sen…

Wywiad z Jackiem Cyganem, autorem tekstów takich muzycznych hitów jak: „Jaka róża, taki cierń”, „To nie ja”, „Dary losu”, „Za młodzi, za starzy”, „Pokolenie”

Wywodzi się Pan z nurtu piosenki studenckiej. Wróćmy więc na wstępie rozmowy poniekąd do praźródła, do czasów „Naszej Baśki Kochanej” – zespołu, który Pan współtworzył…

„Nasza Baśka Kochana” – to był zespół przyjaciół, ludzi z różnych miast. Jego trzon stanowiła moja współpraca z gitarzystą Jurkiem Filarem.

Zaistnieliśmy w połowie lat 70. dlatego, że jeżdżąc na imprezy studenckie, m. in. – na słynne Giełdy Piosenki do Szklarskiej Poręby, spotykaliśmy tam kolegów, piszących piosenki. Myśmy tego nie robili, podczas gdy ci ludzie, m. in. „Wolna Grupa Bukowina” z Jurkiem Bellonem na czele, bardzo wiele nam dawali, snując w balladach prawdy o życiu. Chcąc się za to zrewanżować, zaczęliśmy pisać piosenki. O ile pamiętam, pierwszym moim tekstem był „Sen znaleziony w lesie”. Nasze próby, ku miłemu zaskoczeniu, zostały zaakceptowane przez ogół. Na tyle, że w roku 1975 zdobyliśmy główną nagrodę na XIII Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie.

Bez wątpienia „kamieniem milowym” w Pańskiej karierze autora tekstów była zaśpiewana przez Grażynę Łobaszewską piosenka „Za szybą”, dzięki której zaistniał Pan radiowo.

Wtedy modne były programy telewizyjne ze wspólnym udziałem amatorów i zawodowców. Polegały one na tym, że pierwotnie amatorzy prezentowali swe piosenki, a następnie zawodowcy mieli je wybrać i nagrać. Szczęśliwy traf chciał, by naszą piosenkę „Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę”, do której miałem zaszczyt napisać słowa, nagrała właśnie wspinająca się na szczyty kariery Grażyna Łobaszewska. Potem już pod nazwą „Za szybą” znalazła się ona na antenie radiowej, czyniąc mnie sławnym na tyle, że zacząłem otrzymywać liczne zamówienia na teksty piosenek, m. in. od Eli Adamiak, Staszka Sojki, Maryli Rodowicz, Zdzisławy Sośnickiej, Seweryna Krajewskiego, Ryszarda Rynkowskiego. I tak się potoczyło, potoczyło, potoczyło…

Wielce szczęśliwie dla Pana się potoczyło. Bo przecież po ukończeniu cybernetyki w Wojskowej Akademii Technicznej przez pewien czas mocował się Pan z decyzją, czy zostać do końca elektronikiem, czy przystać na współpracę z muzykami. Co zaważyło, że wybrał Pan to drugie?

To prawda, moja przygoda tekściarza zaczęła się dosyć późno, dopiero kiedy kończyłem studia. Wcześniej nie targałem się na to z tej prostej przyczyny, gdyż uważałem, że robić tego nie umiem. Owszem, poezją się interesowałem, choć studia inżynierskie na wydziale cybernetyki WAT-u jakby predysponowały mnie w innym kierunku. Powodując, że po zdobyciu dyplomu przez pewien czas pracowałem tam jako asystent wykładając studentom.

Szala na stronę twórczości zaczęła się przechylać dopiero wtedy, kiedy spod pióra wychodziło mi coraz więcej piosenek, znajdujących odzew wśród wykonawców. I tak się stworzył nowy człowiek, który wziął rozbrat z wyuczonym zawodem, wiążąc się na trwałe z estradą. O czym przesądził ogrom satysfakcji, że piosenki te żyją jakby swoim życiem, że je ktoś śpiewa. „To jest sens, jeśli się coś takiego robi” – myślałem wówczas.

Dziś Jacek Cygan – to instytucja, o współpracę z którą zabiega cała czołówka polskich wykonawców. Niech Pan uchyli rąbka tajemnicy: jak się pisze teksty tak ponadczasowych przebojów, jak: „Jaka róża, taki cierń”, „Za młodzi, za starzy”, „Dary losu” albo „Pokolenie”?

Przede wszystkim trzeba do tego podejść tak, by mieć koncepcję stworzenia na scenie sugestywnej postaci wykonawcy, którą ludzie pokochają, uwierzą, że to, co śpiewa, jest z nim spójne. Przykładem niech posłuży piosenka „Jaka róża, taki cierń”.

Z Geppert zapoznałem się za pośrednictwem Włodzimierza Korcza, który zasugerował, bym napisał dla niej pierwszą piosenkę do Opola. Nim to uczynić, wysłuchałem recitalu Edyty, z którego wnioskowałem, że kryje w sobie pewien dramat kobiety, a jednocześnie potrafi go z niezwykłą ekspresją wyśpiewać. Właśnie owo drżenie emocji w słowie spowodowało, że wymyśliłem tekst z różą i cierniem, jaki z mety stał się przebojem, zdobywając w roku 1984 Grand Prix Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Miałem wielkie szczęście w życiu stwarzać kilka wcieleń artystów zaczynających swe solowe kariery, że wymienię tu obok wspomnianej Edyty Geppert Ryszarda Rynkowskiego, Mieczysława Szcześniaka, Edytę Górniak. Właśnie Edyta za zaśpiewanie (po polsku!) piosenki „To nie ja” z moim tekstem w roku 1994 o włos nie wygrała Eurowizji, zdobywając drugą, a jak dotąd najwyższą lokatę z polskich wykonawców w tym dorocznym wielce prestiżowym konkursie.

Oczywiście, obok tego „dopasowania” tekstu do wykonawcy i poniekąd wykreowania jego osobowości arcyważna jest strona warsztatowa. Piosenka po prostu ma być dobra, jak tekstowo tak muzycznie, co również wchodzi w zakres moich obowiązków. Pisząc tekst zawsze wychodzę z założenia, że nie może on być banalny, że winien nieść treści, skłaniające ewentualnego słuchacza do myślenia, a zarazem łatwo wpadający w ucho poprzez tzw. szlagwort – taką muzyczną nić przewodnią. Nie muszę mówić, że, nim powstanie wersja ostateczna, wypada twórczo mocno się nagimnastykować. Tak było m. in. z „Wypijmy za błędy”, „To nie ja”, jak też w ogóle z większością moich późniejszych przebojów.

Nasza polszczyzna bogata jest w idiomy. W mowie potocznej są też, że tak powiem, frazeologizmy Jacka Cygana, typu: „spokojnie wypiję trzecią kawę”, „za młodzi na sen, za starzy na grzech”, „czas nas uczy pogody” itp. To musi być chyba bardzo autorowi przyjemnie, kiedy słowa piosenek tak się sprzęgają z życiem, przenikają do niego?

Ależ, oczywiście! Tak się szczęśliwie składa, że mam kilka takich będących w obiegu zbitek wyrazowych, a lista ta, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, stale zresztą się rozrasta. Jej ostatni przybytek – to fragment wielce popularnego przeboju zespołu „Kombii” pod nazwą „Pokolenie”, gdzie w refrenie są m. in. słowa: „Każde pokolenie ma własny czas”. Nie ukrywam, że moim wielkim marzeniem jest, by również w przyszłości teksty piosenek, jakie wyjdą mi spod pióra, stawały się własnością języka potocznego, co bardziej niż wymownie dowodzi o ich żywotności.

Współpracował i współpracuje Pan z wieloma wykonawcami, aczkolwiek najowocniej z Ryszardem Rynkowskim. Niech Pan uchyli rąbka tajemnicy tej twórczej przyjaźni.

Chętnie się tym dzielę, gdyż w tandemie z Ryśkiem udało mi się za lata współpracy stworzyć nieco utworów, jakie są chyba w stanie skutecznie mocować się z przemijaniem. A wszystko zaczęło się po tym, kiedy on, po rozstaniu się w roku 1987 z zespołem „Vox”, będąc zdania, że jest już za stary, by w białym garniturze raz robić nóżką w lewo, a raz znów w prawo, zdradzał ciągoty do kariery solisty, a że potrzebował tekstów piosenek, zwrócił się do mnie.

Nim złapać w ręce pióro, zacząłem się zastanawiać: „Kimże ma być ów Rynkowski na scenie?”. Wydało mi się, że ma to być ktoś, kto znajdzie się tam poniekąd wprost z ulicy, w kapeluszu, w prochowcu, z dwudniowym zarostem. Rysiek właśnie taki stanął przed widownią w roku 1989 w Opolu, a zaśpiewawszy tekst mego autorstwa „Wypijmy za błędy”, podbił serca nie tylko słuchaczy, ale i jurorów. Na tyle, że przyznali mu jedną z głównych nagród, stanowiącą ważny probierz w karierze Rynkowskiego–solisty.

I tak właśnie zaczęła się nasza datowana już 18 latami współpraca, okraszona następnie takimi przebojami jak: „Jawa”, „Inny nie będę”, „Mrok”, „Dziewczyny lubią brąz”, „Za młodzi, za starzy”, „Dary losu”. Ryszard kiedyś miał pół żartem, pół serio wyznać, że jestem dlań darem losu. Tymczasem identycznym stwierdzeniem mogę się zrewanżować. A to dlatego, że do wszystkich naszych piosenek to on właśnie pierwotnie komponował muzykę, do której później dopisywałem słowa. Wyjątek stanowi „Intymnie” – tytułowy utwór ostatniej wspólnej płyty.

Wyznał Pan kiedyś, że bardzo ceni pisanie i pracę, popularyzującą piosenki wśród dzieci. Czy nie jest to aby dla Pana – nadwrażliwca skądinąd – sposób ucieczki od brutalnego świata dorosłych?

Raczej nie. Moja przygoda z piosenką dziecięcą zaczęła się całkiem przypadkowo. Prawdą jest bowiem, iż byłem przeciwnikiem tekstów, gdzie pełno zdrobnień na miarę dziecięcej wyobraźni. Aż w maju 1986 roku zadzwoniła do mnie Agnieszka Osiecka, mówiąc, że wspólnie z Majką Jeżowską pracują nad nową płytą i proponując napisanie „kilku mądrych piosenek”. Początkowo się upierałem, ale niebawem dałem się złapać na ów „lep”. I tak to właśnie powstały moje pierwsze teksty dla naszych pociech na płytę Majki „A ja wolę moją mamę”.

Potem zgłosił się do mnie Krzesimir Dębski z prośbą napisania paru piosenek dla kręconego akurat polsko-kanadyjskiego filmu „Cudowne dziecko”, które miał wykonać będący wówczas w wieku nastolatka Krzysio Antkowiak. Zaśpiewał on teksty mego autorstwa „Za mały”, „Przyjaciel wie”, „Zakazany owoc”, dla Majki Jeżowskiej napisałem natomiast: „Laleczkę z saskiej porcelany”, „Wszystkie dzieci nasze są”, dzięki którym przypadłem do gustu nastoletnim i młodszym słuchaczom. Do stopnia, że w grudniu 1986 roku przez telewizyjny program dla dzieci „Teleranek” zostałem uhonorowany nawet nagrodą.

Może dlatego, że od początku postawiłem na piosenki wcale nie o niczym. W moim głębokim przekonaniu dzieci miały wyczuć, że jest to ich sposób mówienia, myślenia, postrzegania świata. Nie stroniłem też od podtekstów i aluzji, tzw. drugiego dna, dopasowanych oczywiście do wieku odbiorców. Towarzysząca moim tekstom przepiękna muzyka, komponowana przez artystów tej miary co Krzesimir Dębski, Stasio Sojka, Majka Jeżowska czy Ryszard Rynkowski, sprawiła, że zaistniałem w świadomości dziecięcej. Bez wątpienia wielce pomocna była w tym „Dyskoteka pana Jacka” – program, jaki przez dłuższy czas prowadziłem na antenie Telewizji Polskiej. Mówię o tym w czasie przeszłym, gdyż ci, co wówczas „dyskotekowali”, dziś wydorośleli, aczkolwiek piosenki zostały, pozwalając choć po części wracać również we własne dzieciństwo, do rodzinnego Sosnowca.

Chciałbym spytać o ten nie schodzący z Pańskiej twarzy uśmiech. Czy to maska, czy też sposób na życie w realiach, gdzie, że powtórzę za Edwardem Stachurą, ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej?

Taki już chyba jestem na co dzień, sam nawet tego nie postrzegając. Bo ten uśmiech – to moja cecha wrodzona. Pozwalająca niezmiernie się radować, o ile potrafi promieniować na innych. Choć, szczerze wyznam, z natury nie jestem wesołkiem, co zresztą potwierdzają teksty piosenek, którym poza drobnymi wyjątkami daleko jest od podążania w podskokach.

Co Pan sądzi o śpiewaniu naszej poezji klasycznej, której tak wielkim orędownikiem był śp. Marek Grechuta?

Jestem zdecydowanie „za”. Musi to wszak być wykonane z jakimś pomysłem i talentem. Przywołany przez pana Grechuta uczynił to nowatorsko i wielka mu chwała za to, że strofy Mickiewicza, Tuwima czy Leśmiana dzięki oprawie muzycznej zyskały nowe oblicze. Podobnie jak w przypadku Ewy Demarczyk lub Czesława Niemena, też chętnie czerpiących z poezji klasycznej.

Prócz tekstów, które się zrosły z melodiami, jest też Pan poetą w „czystej postaci”, co potwierdzają tomiki „Drobiazgi liryczne” oraz „Ambulanza”. Przez co ta poezja jest inna?

Ta moja poezja w czystej postaci, jak to pan nazywa, to takie obserwacje poetyckie z różnych miejsc na świecie, bo podróże wraz z żoną Ewą są naszą wielką pasją. Nie są one napisane w sensie formalnym tak, jak się pisze piosenkę, tylko wierszem białym, często bez rymów, a poszczególne wersy kryją różną liczbę sylab itp. Innymi słowy, to refleksje poetyckie bynajmniej nie pretendujące do życiorysu piosenki; są po to, by je ktoś intymnie przeczytał i być może znalazł tam coś dla siebie.

Tego roku mój tomik „Ambulanza” ukazał się w dwujęzycznej wersji polsko-włoskiej. Ten przekład włoski nie jest bynajmniej dziełem przypadku, zważywszy, że zdecydowana większość tekstów tam zawartych ma odniesienia do kultury śród ziemnomorskiej, stanowiąc zapis tego, co oko ujrzało, a głowa przemyślała po obejrzeniu np. fresków sprzed dwóch tysięcy lat albo miejsca pobytu św. Pawła.

Nieco przekornie zatytułowałem ten tomik nie jakoś tam wzniośle, a „Ambulanza”, czyli tak jak się po włosku nazywa wodna karetka pogotowia. Miałem taką łódkę-erkę podpatrzyć w położonej na wodzie Wenecji. Nasunęła mi różne myśli, tym bardziej, że na wyspie po przeciwnej stronie kanału zobaczyłem… cmentarz…

Tak się stało, że w Pańskim życiu w tle majaczy Wilno. Niech Pan więcej o tym powie. I niech Pan wyzna, jak się czuje w grodzie, gdzie za sprawą Mickiewicza i Słowackiego narodził się polski romantyzm?

To prawda, Wilno mam w sercu i myślach poprzez moją żonę Ewę, z którą poznaliśmy się w roku 1978. A to dlatego, że jej ojciec – Henryk Łabuński – w tym mieście się urodził, a nim w roku 1944 wyjechał na stały pobyt do Polski, śpiewał w chórach kościelnych i w słynnej „Lutni”.

Dzięki Ryszardowi Rynkowskiemu, który nieco wcześniej odszukał tu krewnych swojej matki, moja małżonka również odnalazła rodzinę po ojcu. Kilka miesięcy temu z inicjatywy Ewy zrodził się w naszych głowach pomysł, by przypadające 10 maja jej kolejne urodziny odświętować właśnie w Wilnie. W pierwotnym zamyśle miała to być kameralna, iście rodzinna impreza. Kiedy jednak po Wilnie poszła fama o naszym przyjeździe z Ryszardem Rynkowskim, pomysł ten się upublicznił poprzez koncert w Domu Kultury Polskiej w Wilnie, z czego niezmiernie się ucieszyliśmy.

Wilno – to rzeczywiście miasto magiczne. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Miłość tę zdołałem już po części przelać w strofach na papier, a jestem pewien, że nie powiedziałem w tym ostatniego słowa.

Na zakończenie rozmowy – tradycyjne pytanie o przyszłość. Czy już lęgnie się w Panu jakiś tekst kolejnego wielkiego przeboju, którego będzie się słuchało uchem i sercem?

Stoję u progu wielkiej gali w Operze Leśnej w Sopocie, poświęconej 30-leciu mojej pracy artystycznej, którą 10 czerwca br. organizuje Telewizja Polsat. Zanosi się na wiele powodów do wzruszeń, gdyż udział w niej zapowiedziało sporo gwiazd polskiej estrady, z którymi los mnie poprzez teksty piosenek w różnych latach połączył. Oczywiście, też się pojawię na scenie w roli eksponatu muzealnego.

Natomiast w ramach mojej serdecznej przyjaźni z Ryszardem Rynkowskim intensywnie szykujemy kolejną płytę, mającą wedle zamierzeń ukazać się jeszcze na tegoroczną Gwiazdkę. Chcąc być „za młodym na sen”, połowę tekstów już napisałem. Wspólnie z Ryśkiem jedno mamy życzenie, by cieszyła się ona wzięciem nie mniejszym niż „Dary losu” lub „Intymnie”, by piosenki tam zawarte dały się słuchać rzeczywiście uchem i sercem.

Serdecznie dziękuję za udzielenie wywiadu. Pozwoli Pan, że wraz z czytelnikami naszego miesięcznika dołączymy do tego życzenia.

Rozmawiał Henryk Mażul

Wstecz