Wędrówką życie jest człowieka

(Edward Stachura)

Gdyby żył, to jako urodzony 18 sierpnia 1937 r. ukończyłby w roku bieżącym 70 lat. Odszedł jednakże, jak zwykło się w takich sytuacjach mawiać, „w kwiecie wieku”, bo już 24 lipca 1979 r., mając niespełna 42 lata. Wybrał śmierć tragiczną, samobójczą, uzupełniając w ten sposób listę poetów-meteorów, artystów, którzy z takich czy innych powodów nie potrafili „pogodzić się ze światem”. Tylko wśród sobie współczesnych rodaków ma przecież Edward Stachura takich pobratymców, jak Andrzej Bursa, Rafał Wojaczek czy nasz Sławomir Worotyński.

Przedwcześnie zakończone życie artysty obrasta najczęściej w legendy. Zresztą, jeżeli chodzi o Stachurę, już za życia miał swoich „fanów”, tych, którzy podziwiali jego życie i twórczość. Właśnie tak: „życie i twórczość”, gdyż w tym wypadku niezwykle ważne jest zaakcentowanie ich jedności. Znany krytyk, chętnie promujący młodych Henryk Bereza w odniesieniu do twórczości Edwarda Stachury użył nawet terminu „życiopisanie”. Swoje krótkie życie poeta starał się jakby przedłużyć kontemplując poszczególne, niekoniecznie podniosłe, chwile swojego istnienia, próbując zapisywać maksymalnie najwięcej z tego, co udało mu się zobaczyć, przeżyć, czego przyszło mu doznać.

Na początek uporządkujmy fakty, składające się na zewnętrzny życiorys poety. Już nawet ten życiorys zewnętrzny odbiega tym razem od stereotypu.

Edward Stachura urodził się nie w Polsce, lecz we Francji, w robotniczej rodzinie emigranckiej, z którą wrócił do kraju w 1948 r. Paroma wierszami debiutował w prasie w 1957 r. W 1959 podjął studia romanistyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, kontynuowane w latach 1960–1965 na Uniwersytecie Warszawskim.

Należy przyznać, że na owe czasy (były to przecież realia PRL-u) Stachura niemało podróżował. W latach 1967–1970 studiował nawet w Meksyku, gdzie nieźle poznał literaturę iberoamerykańską. Znajomość hiszpańskiego pozwalała mu tłumaczyć bądź proponować do tłumaczenia dzieła, m. in., Borgesa, Marquesa czy Cortazara. W kolejnych latach odbywa krótsze podróże: w 1971 – na Bliski Wschód, w 1972 – do Norwegii, w 1973 – do Szwajcarii i Francji, w 1974 – do USA, Meksyku, Kanady, w 1978 – ponownie do Francji.

Najogólniej rzecz ujmując, warto do tego dodać nieustanne podróże po Polsce. Niekonwencjonalność życiorysu Stachury polega właśnie na tym, że niezwykle cenił sobie wolność; do tego stopnia, że nie utrzymywał głębszych więzi z rodziną, nie dążył do tzw. stabilizacji życiowej, której wyznacznikami są najczęściej stała praca, dom, rodzina itp. W pamięci współczesnych, a więc i późniejszych biografów pozostaje jako wieczny wędrowiec, włóczęga, z plecakiem na ramieniu, z gitarą, notatnikiem, nie pozwalającym utracić chwili na wieki gasnącej.

Jak na przerwany przedwcześnie życiorys, pozostawił po sobie niemało, w dodatku, rzeczy napisanych oryginalnie. Jak u każdego autora, są utwory lepsze i słabsze, ale udało mu się wypracować swoisty, tylko dla niego charakterystyczny styl.

Poszukując sensu egzystencji w „życiopisaniu” stosował różne formy wypowiedzi literackiej. Debiutował zbiorem opowiadań Jeden dzień (1962). Do tegoż gatunku wróci również w zbiorze Falując na wietrze (1966).

Miłośnicy Stachury znają go często jako poetę, piszącego wiersze i piosenki, które wykonywał pod akompaniament gitary. Wydał następujące tomiki poetyckie: Dużo ognia (1963), Po ogrodzie niech hula szarańcza, Przystępuję do ciebie (1968), Piosenki (1973).

Sięgał także po większe formy narracyjne. Jest autorem powieści: Cała jaskrawość (1969), Siekierezada albo Zima leśnych ludzi (1971), Się (1977).

Dla całości obrazu wymieńmy także tytuły większych i mniejszych utworów, które mieszczą się w nurcie popularnej w XX w. eseistyki: Wszystko jest poezja. Opowieść–rzeka (1975) – traktat o sztuce poetyckiej, Fabula rasa. Rzecz o egoizmie (1979) – dialog filozoficzno-poetycki. Pośmiertnie ukazały się w Twórczości (1980, nr 1) fragmenty dziennika Pogodzić się ze światem oraz List do pozostałych.

„W szczególny sposób – piszą o nim Przemysław Czapliński i Piotr Śliwiński – całym swoim życiem i twórczością afirmował wolność. Był hippisem realnego socjalizmu, ucieleśnieniem swobody, poszukiwaczem wolności w płaszczyźnie egzystencjalnej (a nie politycznej czy społecznej). Jego życie zrosło się z wędrowaniem i pisaniem, wybranymi przez niego stanami niezależności. Nieufny wobec wszelkich więzi formalnych i zinstytucjonalizowanych, głosił i wcielał w życie serdeczne pobratymstwo z każdym, komu nieobcy jest człowiek obcy”.

Stwierdziliśmy już na początku, że wszystko w życiu, a więc odpowiednio – i w pisaniu Stachury – było nieszablonowe. Podmiot jego poezji i prozy to właściwie ten sam bohater, najczęściej alter ego autora, którego widzimy zazwyczaj w przestrzeni otwartej, który nie zdradza przywiązania do tzw. „małej ojczyzny” (urodzony we Francji, w Polsce właściwie jakby nie miał takowej), do rodziny, domu, do całego tego materialnego zaplecza, które spędza z oczu sen dla przeważającej większości tzw. „normalnych”, przeciętnych ludzi. Jakby wbrew i na przekór tej rozpowszechnionej postawie poeta pozostawia po sobie Wielki Testament, który zapewne rozczaruje niejednego czciciela rzeczy, materialności:

Wysokie chwile mojego wzruszenia jak

również rzadkie klejnoty paranoi zostawiam:

e) zachodowi słońca w Prowansji (...)

l) wysokim stołkom barowym i kontemplacji

równo ułożonych butelek na półkach za

kontuarem

e) „Pieśni nad pieśniami” Salomona (...)

i) Tobie

z włosów moich niech będzie ciepły, letni

pogodny deszcz dla dłoni twoich szorstkich,

o matko moja. To nic, mamusiu, że nie

zostałem inżynierem.

Pomimo nieprzywiązania do rodziny w życiu i twórczości Stachury szacunkiem obdarzona jest matka, która, jak przeważająca większość matek, na pewno pragnęła innego losu dla utalentowanego syna, stąd ta perswazja w zakończeniu Wielkiego Testamentu.

Stachura był zanadto inny, zanadto osobny, żeby iść utartym przez poprzedników tropem. Był „niestowarzyszony”, jak określał sam siebie. Nie dążył do kariery, do „bycia kimś” i chyba właśnie dlatego, mimo wszystko, jest dzisiaj „kimś w literaturze”. Zostaje się kimś najczęściej wtedy, kiedy się zupełnie do tego nie zmierza. Miał po prostu swoją pasję, głębokie życie wewnętrzne, które stale zmuszało go do brania za pióro.

„Wydaje się – przypuszcza Ziemowit Fedecki – że wszystko, co robił Stachura, a poezja była dla niego pracą najważniejszą, wypływało ze szczególnych właściwości jego psychiki czy, jak kto woli, z konstrukcji duszy. Poeta otrzymał w darze od natury zdolność wyjątkowo intensywnego, aż do bólu, przeżywania świata. W całej jego oczywistości i ułudzie, w jego trwaniu i ulotności, w odwiecznym ładzie i rozsadzających go sprzecznościach, w jego mądrości i niepoczytalności.

Nieprawdopodobna wprost ostrość widzenia i napięcie uczuciowe modelują każdą linijkę tej poezji”.

Owa „ostrość widzenia” zmuszała go, z jednej strony, do nieustannego afirmowania „urody świata”, z drugiej, do stałego myślenia o przemijaniu, znikomości, śmierci. Oto do czego zmierza kontemplacja Jesieni:

Zanurzać zanurzać się

w ogrody rudej jesieni

i liście zrywać kolejno

jakby godziny istnienia (...)

 

I liście zrywać bez żalu

z uśmiechem ciepłym i smutnym

a mały listek ostatni

zostawić komuś i umrzeć

Niejedna, zresztą, antynomia wyłania się ze strof Edwarda Stachury. Kochający życie i ludzi, zwłaszcza tych nowych, nieznajomych, przygodnie spotkanych, poeta, ze względu na swoją nadwrażliwość, „widzenie więcej”, czuł się niezwykle samotny. Uciekający od ludzi, od ich obojętności, „letniości”, niewyrafinowania duchowego tęsknił jednocześnie do nich, do uczuć, do ciepła. Uwielbiał samotność i jednocześnie był jakby przez nią trochę zaskoczony, jeżeli wierzyć podmiotowi lirycznemu jego wierszy:

Przebyłem noc właśnie i nikt mnie nie wita

nikt mi żaden nie mówi – bądź pozdrowiony

bądź na śniadaniu tako na wieczerzy

a sen niech cię ma między tym a tamtym (...)

 

Przebyłem noc mówię i jestem zmęczony

nie odwiedził mnie faun ani anioł stróż

ani też najmniejszy robaczek świetlisty

Wiele istotnych przemyśleń, dotyczących widzenia świata i odczuwania siebie, włożył Stachura w swoje poematy, w których raz mniej, raz bardziej pośrednio określa swoje relacje z otoczeniem. W Dużo ognia, którego motto stanowią słowa Jamesa Joyce´a, czytamy, m. in.:

Nie byłem stróżem ognia w moim domu

rozrastały mnie domy nie moje i progi

i w liściach miałem hotele to moje

Latorośl byłem żadna bo nieuchwytna (...)

 

Przepowiadałem sobie oddech nie długi

– młodo zgaśniesz gdzie nie wiadomo

między niebem a ziemią dopali cię znak – (...)

Refleksje egzystencjalne, pytania filozoficzne, problematyka niemal ezoteryczna przeplatają się tutaj z afirmacją zmysłowej strony życia, tego, co jest niezbędne także dla ciała. Bohater zwierza się więc również z takich swoich przywiązań, jak, na przykład, namiętność jedzenia:

Kochałem jeść – rosół nade wszystko

on był dla mnie zawsze złota myśl jedzenia

mogłem pięć talerzy jak ten głupkowaty (...)

Teksty Stachury zdradzają niemałe oczytanie autora. Dobrze znał języki francuski i hiszpański, tkwiła w nim także tradycja literatury polskiej, którą też twórczo wykorzystywał, chociażby w taki sposób, jak w poemacie Po ogrodzie niech hula szarańcza:

(...)tej nocy wyszedłem nad suchego przestwór oceanu

pełne łez były moje młode oczy

nie miałem w sobie krwi tylko łzy (...)

 

na niebie gwiazda dygotała jak pudło rezonansu

słysz modlitwę jąż nosimy (...)

Tenże poemat zawiera także bardzo charakterystyczną dla poetyki Stachury apostrofę-wyliczenie do wszechobecnej w jego twórczości śmierci:

(...) o, feudalna właścicielko naszych dni i nocy

łasico cmentarna, zjadaczko ostatniego potu (...)

mącicielko wody, lubieżna kusicielko

grzybie piwniczny, jadzie mityczny, wczesna trucicielko

założycielko rodu borgia, muzo getta, wieżo z kości (...)

ty co zboże powalasz dojrzałe

i oziminy wiotkiej piękną niewiadomą

 

kto ci dał do ręki ostrą broń, zwyczajna ty wariatko (...)

Wyliczenie staje się głównym chwytem składniowo-stylistycznym poematu Kropka nad ypsylonem, który jest próbą zaprzeczenia schematowi, rutynie, unifikacji, który jest opowiedzeniem się za wyjątkiem, oryginalnością, odstępstwem od normy, reguły. W poemacie jak refren wraca apostrofa, skierowana do „wyjątku”:

pomóż wspomóż dopomóż wyjątku czuły

odeprzeć tłumne armie reguły

Poeta sprzeciwia się tutaj regule, obierając także nietradycyjny język, tworząc neologizmy, nie stroniąc od potoczności, szczerości, co cechuje cały dorobek autora:

schemacie

jak ty nie lubisz tych co ci wymykają

tych co ich nie możesz:

 

a) a la carte alakartnąć

b) batem batiuszki batnąć

c) capnąć

d) drapnąć

e) emancypować eksploatacją

f) fatamorgatnąć

g) gzygzatowatym gdakaniem gzagdaknąć (...)

Stan wiecznego wtłaczania w schematy, „wpędzania w Formę” (według terminologii Gombrowicza), jest tutaj traktowany jako stałe osaczenie, zasadzka, oblężenie wreszcie:

(...) więc w tym rzecz

że jest jak jest

stan oblężenia jest (...)

Jak wiadomo, i w życiu, i w twórczości „stan oblężenia” Stachura próbował jakiś czas pokonywać stałą ucieczką do nowych środowisk, zwłaszcza na łono przyrody, którą traktował w sposób zbliżony do franciszkańskiego. Pięknym tego świadectwem są: poemat Missa pagana oraz Piosenki.

Nazwany poemat zawdzięcza swoją strukturę stałym częściom klasycznej Mszy św. Introit (pieśń na wejście) zaczyna się tutaj od ogólnej zachęty do wzięcia udziału w obrzędzie:

Chodź, człowieku, coś ci powiem

Chodźcie wszystkie stany

Kolorowi, biali, czarni (...)

 

Dla wszystkich starczy miejsca

Pod wielkim dachem nieba

Na ziemi, którą ja i ty też

Zamieniliśmy w morze łez

Zgodnie z postawą ewangeliczno-franciszkańską nikt nie jest odtrącony od uczestnictwa w nabożeństwie, nikt nie może tym razem szczycić się wyjątkowością, gdyż nie ma ludzi bezgrzesznych, niewinnych.

Znana z liturgii Gloria oddaje tu chwałę nie bezpośrednio Bogu, lecz Jego dziełu, zwłaszcza naturze. Jest ona przywoływana przez różne swoje wcielenia, z którymi podczas częstych wędrówek poeta był bardzo zbratany. Jako pierwsza chwały dostępuje niepozorna trawa:

Chwała najsampierw komu

Komu gloria na wysokościach?

 

Chwała najsampierw tobie

Trawo przychylna każdemu

Kraino na dół od Edenu

Gloria! Gloria!

A więc, trawa, do której ks. Twardowski, jeżeli jeszcze pamiętamy, zwracał się także po franciszkańsku: trawo – siostrzyczko moja / karmelitanko bosa.

Jakby naśladując Pieśń słoneczną św. Franciszka z Asyżu, gloryfikuje poeta niezbędne dla życia ludzkiego żywioły i składniki przyrody, w tym też wiatr i słońce:

Chwała teraz tobie, słońce

Odyńcu ty samotny

Co wstajesz rano z trzęsawisk nocnych

I w górę bieżysz, w niebo sam się wzbijasz (...)

I to wszystko złociście, i nikogo nie boli

Gloria! Gloria! Gloria in excelsis soli! (...)

 

Niektóre Stachurowe wersy przypominają wręcz poetykę ks. Jana Twardowskiego:

Chwała wam ptaszki śpiewające

Chwała wam ryby pluskające

Chwała wam zające na łące

Zakochane w biedronce

 

Chwała wam: zimy wiosny lata i jesienie

Chwała temu co bez gniewu idzie

Poprzez śniegi deszcze blaski oraz cienie

W piersi pod koszulą – całe jego mienie

Gloria! Gloria! Gloria!

Warto zaznaczyć, że owo W piersi pod koszulą – całe jego mienie nie jest tutaj tylko czysto teoretyczną formułą franciszkańską. Poeta wyruszając w drogę zbytnio siebie nie obciążał: lekki chlebak, gitara, notes, książka... Prowadził jakby życie niebieskiego ptaka...

Ani Prefacja, ani Sanctus także nie przywołują Boga. Świętością jest już sam człowiek i wszystko, co go otacza. Nawiązując do formuł liturgicznych poeta odprawia jakby świecką Prefację:

(...) Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Żeby człowiek

W życiu onym

Sprawiedliwym

Był i godnym

 

Żeby człowiek

Był człowiekiem (...)

Sanctus, zamiast przywołania Pana Boga Zastępów, przekształca się w ulubione przez poetę wyliczenie elementów codzienności, powszedniości, które, przetransponowane przez głęboką wrażliwość piszącego, same przez się stają się świętością:

Święty święty święty – blask kłujący oczy

Święta święta święta – ziemia co nas nosi

 

Święty kurz na drodze

Święty kij przy nodze

Święte krople potu

Święte wędrowanie

Święty kamień w polu

Przysiądź na nim, panie

Święty płomyk rosy (...)

Motyw uwznioślenia, afirmacji rzeczywistości przewija się także przez popularne Piosenki Stachury. Nie znaczy to bynajmniej, że ich autor nie dostrzega uciążliwości żywota tych, którzy pracują na chleb powszedni. Znał dobrze tę rzeczywistość. Jego owiana legendą, otoczona aurą romantyczności włóczęga, wędrówka zawierała w sobie nie tylko bezinteresowne spacery po lasach i polach, po wsiach i miasteczkach, nie tylko pisanie wierszy czy śpiew pod gitarę, lecz także zwyczajną harówkę, pracę fizyczną, na przykład, przy oczyszczaniu jakiegoś stawu czy wyrębie drzewa. Dlatego też nawiązuje się nić porozumienia między nim, poetą, intelektualistą a tzw. szarym człowiekiem, zwykłym chłopem czy robotnikiem, który został, m. in., uczczony Piosenką dla robotnika rannej zmiany:

Godzina słynna: piąta pięć

Naciska budzik, dźwiga się

Do kuchni drogę zna na pamięć

Prowadzą go tam nogi same

Pod kran pakuje śpiący łeb (...)

 

Aniele Pracy – stróżu mój

Jak ciężki robotnika znój (...)

Niejednokrotnie spotkamy zresztą w twórczości Stachury obrazy i rekwizyty owego „znoju”, jak też opisy niewybrednego spędzania fajrantu: piwo, papieros, bójka itp.

Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo;

Niechybnie brakuje tam nas! (...),

co spokrewnia jego poetykę ze sposobem pisania Andrzeja Bursy, z tą może różnicą, że Stachura we wszystkim widzi poezję, największą, zdawałoby się, szarzyznę, stara się uwznioślić. Już samo, zresztą, oblekanie niekoniecznie powabnych treści w formę piosenki służy uwzniośleniu, podnoszeniu na duchu siebie i innych. Bohater piosenek potrafi cieszyć się każdą drobnostką, zdaje sprawę z niekonwencjonalności swoich zachowań, ze swojej inności, większego niż u innych wtajemniczenia, o którym mówi, na przykład, Piosenka szalonego jakiegoś przybłędy.

Innym razem podniosłe samopoczucie jest wynikiem uświadomienia przez bohatera najbanalniejszych, zdawałoby się, składników ludzkiego dobrobytu, jak to jest w Piosence dla zapowietrzonego:

Cudownie jest:

Powietrze jest!

Dwie ręce mam,

Dwie nogi mam!

 

W chlebaku chleb,

Do chleba ser,

Do picia deszcz. (...)

Pomimo stałego niemal zakochania we wszystkich i we wszystkim, pomimo stałego zmierzania w stronę słońca poetę ciągle trawił też niepokój, lęk przed śmiercią i jednocześnie dążenie ku niej. Dawała znać o sobie głęboka choroba duszy, która doskwierała także fizycznie. W tychże piosenkach motywy zachwytu nad egzystencją przeplatają się z nutą cierpienia, rozczarowania, zatrzaśnięcia w jakimś błędnym kole. W piosence Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni znajdujemy wersy, napisane jakby przez kogoś innego:

(...) Ni żyć już można, ni umrzeć.

Wypłakane łzy doszczętnie;

Oddycham ledwie i z bólem,

Kością mi w gardle staje powietrze.

 

Czy tak już będzie i będzie,

Boże mój, Boże, mój Boże;

Zawsze i wszędzie w obłędzie,

Boże mój, wbiłeś we mnie wszystkie noże! (...)

Zawsze i wszędzie w obłędzie, w dodatku, zawsze i wszędzie sam (piosenka Jestem niczyj).

Z biegiem lat mnożą się pytania i rozterki, poeta jakby podejmuje próby dotarcia do jakiegoś sedna, odsłonięcia jakiejś tajemnicy, stale siebie perswaduje, pogania: Idź dalej. Droga, wędrówka ma jednak ku czemuś zmierzać, ma prowadzić do celu. Pytania o sens ziemskiego podróżowania przerastają czasem w pytania niemal metafizyczne:

Jak długa pisana mi jeszcze włóczęga?

Ech, gwiazdo – ogniku ty błędny mych dni.

Spraw, by skończyła się wreszcie ta męka.

I zapędź, do czułych zakulaj mnie drzwi! (...)

W bohaterze tkwi jakaś potrzeba wydostania się z matni, wyzwolenia się z choroby nadwrażliwości, odmiany istniejącego stanu rzeczy niech nawet najwyższym kosztem: Błogo bardzo sławić będę ten dzień (...) / Nawet gdy to będzie śmierci mej dzień (...).

Jak zawsze w takich wypadkach nie da się stwierdzić jednoznacznie, czy człowiek sam się odizolował od świata, czy „niedobry świat” odtrącił go od siebie. Człowiek człowiekowi sugeruje na pozór to drugie:

Człowiek człowiekowi wilkiem!

Człowiek człowiekowi strykiem!

 

Lecz ty się nie daj zgnębić!

Lecz ty się nie daj spętlić! (...)

Ale nawet w tym wierszu nie obywa się bez ambiwalencji:

Człowiek człowiekowi bliźnim!

Z bliźnim się możesz zabliźnić!

Jak wiadomo, w swoich nieustannych wędrówkach poszukiwał owego bliźniego wśród obcych ludzi, prostych, niewyrafinowanych, ale bardziej szczerych, mniej cynicznych, nie kpiących, nie ironizujących z byle powodu czy nawet bez powodu, będących w stanie zaakceptować „innego”.

Wśród takich ludzi obraca się zwłaszcza bohater prozy Stachury, ale dane ciekawe zjawisko zostawmy już na inną okazję, trochę ubolewając, za bohaterem autora „Całej jaskrawości”, że nie można, niestety, być we wszystkich miejscach naraz. Świat literacki Stachury jest zbyt bogaty, więc to niemożliwe, żeby w jednym błysku ukazała się jego „cała jaskrawość”.

Nawet pisanie, które było dla poety najważniejszą formą autoterapii, staje się w pewnym momencie uciążliwością. Po nieudanej próbie samobójstwa w dniu 3 kwietnia 1979 r. Stachura odbywa rekonwalescencję pod nadzorem fachowców i troskliwą opieką rodziny, zwłaszcza matki. Choroba jednak nie pozwala zapomnieć o sobie. Zostawiając twórczość, rodzinę, wyremontowane mieszkanie w Warszawie, wszelkie starania „pogodzenia się ze światem” ponad trzy miesiące później poeta podejmuje drugą próbę samobójstwa. Ta, niestety, okazuje się „udana”. Przecina lęki i obsesje, przerywa nierealne pragnienie unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. Zamyka także przed poetą „całą jaskrawość” świata, lecz czy spełnia jego marzenie: (...) zapędź, do czułych zakulaj mnie drzwi!?

Halina Turkiewicz

Wstecz