Życie na miarę wartości człowieczej

Powyższe słowa pochodzą z dedykacji – „Życie jest próbą wartości człowieczej”, jaką złożyła na fotografii mężowi Michałowi Tyszkiewiczowi Hanka Ordonówna. Było to w 1943 roku po szczęśliwych i surowych doświadczeniach ich życia, jakiego szmat mieli już za sobą. Autorka rozumiała tę wartość. Pod rocznice dat jej życia – 25. 09. 1902 – 8. 09. 1950* – przypomnijmy dzieje jednej ze sław kultury polskiej, a jednocześnie postaci związanej z Litwą.

Słynna Ordonówna bądź prościej Ordonka, jak ją określił w swych recenzjach Boy-Żeleński, należała do świata teatralnego. Maria Pietruszyńska – tak faktycznie się nazywała Ordonówna – była jedynaczką warszawskiego kolejarza Władysława i Heleny z Bieńkowskich Pietruszyńskich. W domu mieli się skromnie. Niemniej szczęście małej Mani, jak ją nazywali rodzice, sprzyjało. Matka bowiem ją jako sześcioletnie dziecko oddała do szkoły baletowej przy Teatrze Wielkim. Nie wiadomo, czy aż tak się wyznała na talencie dziewczynki. Prawdopodobnie zaważył fakt, że tam otrzymywała śniadania i obiady. Małą cieszył ponadto kontakt z innymi dziećmi.

Przyszła baletnica jednak nie zrobiła kariery w dzisiejszym znaczeniu np. Ułanowej czy Plisieckiej. Jej przeznaczeniem było uświetnienie lżejszej muzy: całej gamy rozrywki – poprzez piosenkę, owszem, taniec, ale towarzyski, wodewile, skecze, rewie, recitale – tego wszystkiego, co składa się na bogactwo estrady. Kształtowanie się talentu szło stopniowo. Po raz pierwszy pojawiła się na scenie w 1918 roku jako szesnastolatka. Najpierw jako tancerka, zaraz po tym zaprezentowała się z piosenką.

Uzyskana świeżo niepodległość państwa zaowocowała wówczas mnogością przeróżnych teatrzyków, kabaretów. Pamiętamy, że radio było właściwie w powijakach, nie ma jeszcze telewizji. Lokale rozrywkowe stanowią rodzaj salonów, miejsc wymiany komunikacyjnej społeczeństwa. Zwłaszcza w Warszawie, stolicy kraju po długoletnim carskim zaborze. To naprawdę musiał być entuzjazm. Na tej fali rodzą się talenty nie tylko sceniczne. Nie zabrakło autorów tekstów, organizatorów czy aranżerów. Jedne nazwy scen zmieniały inne, jak „Argus”, „Czarny Kot”, „Miraż” itp.

Sceną debiutancką naszej bohaterki był „Sfinks”. Tu grał m. in. Bohdan Kierski, inaczej Ludwik Sempoliński. To drugie – to jego pseudonim, jaki przyjął, by nie kompromitować zacnej rodziny, że gra w kabarecie… Aż trudno dziś uwierzyć, że wysokie morale coś znaczyły…

Pietruszyńska jest ambitna. Uczy się u doświadczonych aktorów, a jest od kogo. Legendą przedwojennej Polski stał się zwłaszcza kabaret „Qui pro Quo”, błyskotliwy, z dużym ładunkiem programowym satyry politycznej, najdłużej żywotny. Ordonówna pracuje w nim od 1922 roku. Na jego deskach też, za sugestią starszego kolegi Karola Hanusza, przybiera sceniczny pseudonim Hanki Ordon. Dlaczego akurat tak? Okazuje się, że aktorowi na świeżo się skojarzyła przez kogoś recytowana Mickiewiczowska „Reduta Ordona”. W ten sposób się pojawiła replika nazwiska bohatera 1831 roku. Hanusz też uznał, że i imię Maria niezbyt się nadaje jako zbyt powszechne. Dla ciekawości, analogicznie w swoim czasie przyszła dyrektor „Mazowsza” z Marii stała się Mirą… „Hanka” zaś powstała z Anny – imienia, jakie zostało nadane na bierzmowaniu. Niemniej zamiast Anki tenże Boy-Żeleński przyswoił publiczności imię Hanki. W encyklopediach zaś znajdziemy hasło: Ordonówna Hanka, Ordonka, Maria Anna Tyszkiewiczowa.

O bogatym artystycznie, acz stosunkowo krótkotrwałym życiu piosenkarki można pisać szeroko. Była naturą wręcz „fenomenalną”, „zjawiskową” czy „posągową”. Tak poświadczają ci, którzy znali ją ze współpracy czy oglądali ze sceny.

Do rozwoju jej kariery wielce się przyczynił Fryderyk Jarosy (Jarossy), postać w tamtym świecie nietuzinkowa. Do Warszawy przybył w 1924 roku z Paryża ze znakomitym kabaretem rosyjskim „Niebieski Ptak”. Konferansjerem był w nim wspomniany Jarosy, Węgier z pochodzenia, za czasów Austro-Węgier attache kultury w Petersburgu. Żonaty z Olgą Czechow, ojciec dwójki dzieci, związany z rosyjską emigracją. Po polsku, oczywiście, nie umiał… „Niebieski Ptak” po miesięcznym tournee odfrunął, Jarosy został w Warszawie na dobre i złe. Tu w ukryciu przeżył niebezpieczeństwa lat wojny, zmarł w 1960 roku ponownie na emigracji.

Jarosy był człowiekiem szerszego formatu kultury, cechowała go też szczęśliwie charyzma osobista. Umiał pracować i chciał, stając się prawdziwym twórcą teatru małych form w Polsce. Toteż pod jego skrzydłem rozwinęli swe zdolności estradowe co bardziej znani artyści, jak: Zula Pogorzelska, Adolf Dymsza, Zofia Terne, Stefania Górska. On też wymoderował artystyczną osobowość Hanki Ordonówny, jednej z pierwszych, którą postawił na należnym jej piedestale sztuki scenicznej. Mogła dzięki niemu pogłębić swój kunszt poprzez lekcje, wzięte u słynnych ówcześnie Francuzek Yvette Guilbert i Cecile Sorel. Przez kilka lat zresztą stanowili ze sobą nieformalne małżeństwo. Hanka Ordonówna dzięki jego ukierunkowaniu poznała teatry Wiednia, Berlina, Paryża. Będzie później tam jeździć niejednokrotnie z recitalami. Na zaproszenie Polonii odwiedzi sceny amerykańskie.

W 1931 roku w życiu osobistym piosenkarki i aktorki następuje nowa cezura. Wychodzi za mąż za Michała Tyszkiewicza, dyplomatę polskiego. Zaraz po ślubie w warszawskim kościele św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu przyjeżdżają państwo młodzi do nieodległych od Wilna Ornian, majętności męża. Najbliższa rodzina jest nieobecna, honory domu czyni niejako kuzyn Michała Stefan Tyszkiewicz, onże świadek na ślubie. Nie wiadomo, czy Hanka wyczuwa, o co chodzi. Mąż stara się stworzyć atmosferę jak najprzychylniejszą. Pałac udekorowany, chleb i sól, ludzie zgromadzeni, piękne przyjęcie. A chodzi jednak o mezalians pana Michała… W przyszłości afrontów nie będzie, stosunki się znormalizują. Michał Tyszkiewicz kocha sztukę, lubi towarzystwo, zresztą, jest chyba romantykiem. Płynie wszak w jego żyłach krew po jednym z wielkich polskich romantyków – Zygmuncie Krasińskim, ba, drugie imię nosi po nim. Sam się zgłosił do dyrekcji „Qui pro Quo” z własnym tekstem pamiętnej „Uliczki w Barcelonie”, napisanej przez niego do muzyki Cosidosa, może się nada?.. Nadała się. W konsekwencji jako szlagier znajdzie się w repertuarze primadonny estradowej.

Jeszcze parę szczegółów z bogatego repertuaru Hanki Ordonówny. Żywe są dotąd melodie (stare płyty, filmy) do słów np. Juliana Tuwima „Miłość ci wszystko wybaczy”. Piosenkarka wylansowała je śpiewając w filmie „Szpieg w masce”. Tuwim zaś wiersz ten napisał własnej żonie w przelotnym kryzysie małżeńskim… Również rosyjskie „Bubliczki” tłumaczone przez tegoż poetę stały się szlagierem. Co prawda, w innym kabarecie owe „Bubliczki” tłumaczył Andrzej Włast i śpiewała je Zula Pogorzelska. Cóż, nic się nie działo bez konkurencji. W ogóle godzi się nadmienić, że teksty bądź to piosenek czy skeczów pisali twórcy z najwyższej półki poetyckiej. Obok wspomnianych Tuwima i Własta, tworzyli też Tadeusz Wittlin, Konstanty Ildefons Gałczyński i wielu innych.

Artyści zazwyczaj na okres wakacji letnich wyjeżdżali na tzw. prowincję, odwiedzając Lwów, Wilno, Poznań i inne co większe miasta. W ten sposób Hanka Ordonówna poznała Wilno jeszcze przed zamążpójściem. Znamienne wakacje były w 1935 roku, kiedy w Ornianach bawili oboje Gałczyńscy. Jak pisze w swej wielce cennej książce „Zbierz w sercu całą moc…”, uzupełniając fundamentalną i chyba jedyną taką pozycję o drodze życiowej artystki pióra Tadeusza Wittlina pt. „Pieśniarka Warszawy”, córka poety Kira Gałczyńska, pobyt jej ojca zaowocował tu licznymi tekstami lirycznymi. Niestety, dziedzictwo poety uległo losowi wojennemu domu Gałczyńskich w Warszawie. Toteż znane są zaledwie trzy teksty piosenek napisane przez Gałczyńskiego, a wykonane przez Ordonkę. Są to „Buty szewca Szymona”, „Gałązka wiśni” i „Szafirowa romanza”.

Rok 1939. Ordonówna z innymi artystami spotyka pociągi wojskowe na Dworcu Gdańskim. Czyni to w geście patriotycznym dla podtrzymania ducha żołnierskiego. Nawet sama jest ubrana w strój wojskowy podhalańczyków. Rychło jednak się znajdzie na kilka miesięcy na Pawiaku, zadenuncjonowana przez kogoś ze swego środowiska. Mąż Michał Tyszkiewicz zimą 1940 roku przyjmuje obywatelstwo litewskie. Jednocześnie się postara o takiż paszport litewski dla żony. Dzięki jego zabiegom udaje się Ordonównie w marcu tegoż roku opuścić więzienie i Warszawę, by przez Kowno wrócić do Ornian, w których jeszcze przebywała w lipcu poprzedniego lata. W tym czasie Wilno wrze od obecności w nim jej estradowo-teatralnych współtowarzyszy. Oczywiście Tyszkiewiczowie wnet są też w Wilnie. Wynajmują duże mieszkanie przy pl. Łukiskim. Staje się ono jakby azylem dla tych, których fala wojenna wyrzuciła z Warszawy.

Teatr Polski działa na Pohulance. Hanka Ordonówna święci triumfy, występuje nie tylko z recitalami. Gra tu, jak dawniej z Osterwą w Krakowie, w sztukach – w „Wieczorze trzech króli” Szekspira, w „Madame Sans-Gene” Sardou. Mimo zrozumiałych trudności politycznych teatr na Pohulance żyje, jest wypełniony publicznością. Działają „Lutnia” i nowo powstały kabaret „Ksantypa”.

Płynie również życie prywatne. W maju 1940 roku całe środowisko teatralno-literackie żegna na Rossie nagle zmarłego poetę Światopełka Karpińskiego. W lipcu tegoż lata Hanka Bielicka wychodzi za mąż za aktora Jerzego Duszyńskiego. Świadkami na ślubie są oboje Tyszkiewiczowie. U nich też w domu się odbywa uroczyste śniadanie z tej okoliczności.

Nie ma miejsca, niestety, na więcej szczegółów. Mogę jedynie odesłać zainteresowanych do nader licznych lektur wspomnieniowych o tamtejszym wileńskim okresie polskiej bohemy. Wspomnienia wszak zostawili i Hanka Bielicka, i Mira Zimińska-Sygietyńska, i Aleksander Maliszewski, i Tadeusz Łopalewski, i Czesław Miłosz, i tylu innych. Nie wspominam syntetycznych ujęć pióra historyków, choćby tylko Piotra Łossowskiego wymieniając. Istnieje pozornie przebogata kopalnia źródeł, choć nigdy nie ma pewności, czy temat do końca został wyczerpany. Dotyczy to również naświetlenia pobytu naszej bohaterki w Rosji, ale o tym po kolei.

Czas biegnie, niosąc coraz gorsze wydarzenia natury politycznej. Nie ma oto Litwy smetonowskiej… Pewnej nocy NKWD zabiera z mieszkania Michała Tyszkiewicza. Najpierw będzie przetrzymywany w więzieniu na Łukiszkach, potem Kowno, aż wyląduje na Łubiance w Moskwie. Role małżonków jakby się odwracają. Teraz ona, zaniepokojona losem męża, w poszukiwaniu jego śladów podąży tą samą trasą, acz prywatnie. Oczywiście, bezskutecznie. To cała epopea, jakiej doświadczyły tysiące, tysiące Polaków.

W Moskwie Ordonówna ostatecznie zostanie aresztowana, bez sądu wysłana het daleko za Ural. Zmuszona będzie w Uzbekistanie pracować przy budowie dróg. Przeżyje tę „sielankę” dzięki lekarce, Rosjance, która ją przetrzyma nieco dłużej w szpitalu, gdy aktorka straciła już siły.

Znana historyczna umowa Majski-Sikorski z lipca 1941 roku pozwoli jej, jak i tylu innym nieszczęśnikom, w tym jej mężowi (o tym jednak nie wie), na wydostanie się z poniewierki. Małżeństwo Tyszkiewiczów się odnalazło dopiero w Aszchabadzie. Ona tu przywiozła z Taszkentu transport dzieci polskich, pogubionych w chaosie deportacji ludności. On zaś był już pełnomocnikiem polskiej placówki Opieki Społecznej.

Los i udrękę codzienności opisze następnie w swej książce pt. „Tułacze dzieci”, dedykując m. in. „… małym, lecz dojrzałym cierpieniem”. Książka ta ukazała się w Bejrucie w 1948 roku pod pseudonimem Weroniki Hort (od inicjałów Hanka Ordon Tyszkiewiczowa). Tak oto w słowie edytorskim napisze o swej misji: „Chociaż w morzu nieszczęść, w jakich utonęła ludzkość, ta historia garstki tułaczych dzieci jest kroplą, nie mniej może trafi do serc tych wszystkich, którzy walczą o sprawiedliwy, miłosierny, ludzki świat”. Obyż ten świat zechciał być miłosierny i dzisiaj akurat na ziemiach tak bliskich, na których Ordonówna pisała te słowa.

Ową wtedy „kroplą” była liczba ściśle określona przez rząd sowiecki – 600 dzieci, jakie pozwolono wywieźć poza granice ZSRR, przy tym kosztem jakże ciężkich bojów dyplomatycznych strony polskiej o tę sprawę. Tyszkiewiczowa z mężem ewakuowała do Indii pierwszą dopiero grupę 200 sierot. Z Bombaju Hankę Ordonównę zabiera mąż do Teheranu, gdzie zostaje sekretarzem Poselstwa RP w Iranie (Persji). Artystka musi się leczyć, odrodziła się bowiem niegdyś zaleczona gruźlica.

Osiadają następnie w Palestynie, gdzie piosenkarka, mimo utraty zdrowia, nie poddaje się i nadal trwa w obowiązku swej misji. Wraca do piosenki i recytacji, występuje przed żołnierzami II Korpusu, wyprowadzonymi przez gen. Władysława Andersa. Niech o jej harcie świadczy fakt, że zamiast umówionych 10 koncertów występuje 40 razy – w namiotach, w szpitalach, w kinach, pod gołym niebem. Śpiewa tam, gdzie na obczyźnie żołnierz-Polak tęskni za własnym domem czy swojskim słowem-piosenką. Tak wyczerpująca aktywność bynajmniej nie przyczynia się do poprawy stanu zdrowia. Lekarze wreszcie definitywnie wymuszają, by osiadła w czterech ścianach willi Tyszkiewiczów, tym razem w libańskim Bejrucie. Nie mogąc śpiewać, Ordonówna utrzymuje rozległą korespondencję, wysyła paczki potrzebującym i pisze. Oprócz wspomnianych „Tułaczych dzieci” znów wraca do wierszy. Miała już na koncie wydany jeszcze w Polsce poświęcony matce zbiorek poezji pt. „Piosenki, których nigdy nie śpiewałam”. Aż łapie się za sztalugi i pędzel: maluje i to dużo. Zdąży wziąć udział w wystawie malarskiej. Było to, jak się zwierza zaufanym, jej „ucieczką od wielu smutków”. Wiedziała, że nie ma szansy na powrót do kraju.

Mimo najlepszej opieki medycznej, osobistej troski męża, kurowania się w wielu renomowanych sanatoriach, Hanka Ordonówna umiera 8 września 1950 roku. Do ostatniej chwili jest z nią również ksiądz Kamil Kantak, profesor Seminarium Duchownego w Pińsku, łagiernik i towarzysz wspólnej wędrówki z Taszkentu. Polska artystka spocznie na miejscowym cmentarzu wojskowym w Bejrucie, wśród tych, komu śpiewała.

Hen, po latach bawiąca na kolejnym tournee po świecie ze swym „Mazowszem” Mira Zimińska-Sygietyńska odnajdzie grób koleżanki w opuszczeniu. W Warszawie zaalarmuje o tym Jerzego Waldorffa znanego z opieki nad Powązkami. Wtedy to zrodzi się idea, by sprowadzić do kraju szczątki tej oryginalnej i niepowtarzalnej postaci życia artystycznego przedwojennej Polski. Jak poinformował potem pan Jerzy media publiczne, został powołany stosowny komitet społeczny. Weszli doń Anna Seniuk, Aleksandra Dmochowska, Igor Śmiałowski i Wojciech Młynarski. Przewodniczyła gremium pani Sygietyńska. Sprawy formalno-urzędowe należały do gestii MSZ, a miejsce w Alei Zasłużonych na Powązkach określiła Kuria Biskupia.

12 maja 1990 roku trumna z prochami Hanki Ordonówny Tyszkiewicz – niezapomnianej artystki polskiej, a jednocześnie osoby bardzo wrażliwej na niedole bliźniego, znającej i ceniącej wartości serca ludzkiego, spoczęła w ojczystej ziemi.

Danuta Piotrowicz

* Wszelkie inne źródłowe daty dotyczące życia Hanki Ordonówny są błędne.

Wstecz